Moja "Droga Krzyżowa"

O miejscach, które zwiedziliście, o których chcecie opowiedzieć...

Moderator: Moderatorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Krążownik
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1014
Rejestracja: wtorek 02 sty 2018, 17:17
Lokalizacja: Trzecia planeta od Słońca

Moja "Droga Krzyżowa"

Post autor: Krążownik »

Wyprawa Dolina Pięciu Stawów-Krzyżne-Murowaniec, 09.01.2022r

Nowy Rok, nowe wyzwania. W tym roku szybko się zaczęło.

Nocleg przed tą wyprawę miałem w przytulnym schronisku w Dolinie Pięciu Stawów, w mniej przytulnym miejscu czyli na podłodze z racji kompletnego braku wolnych miejsc. Pomimo tego wstałem całkiem wypoczęty, zjadło się szybkie śniadanie, chwilę jeszcze pogadałem z poznanymi dzień wcześniej kompanami (Pozdrawiam Marcina, Zbyszka, Radka, Krzyśka i Beatę!) i wyruszyłem o 9:20 w trasę. Pogoda wyśmienita, Słońce pełną gębą świeciło. Parę stopni mrozu, brak wiatru. Komunikator lawinowy podpowiedział mi, że do 1900m jest 2-ka lawinowa, a powyżej już 1-ka. Chwilę po skręceniu z niebieskiego szlaku na żółty, który wiódł już ku miejscu przeznaczenia na dziś dzień założyłem raki. Z początku widziałem jakiś stary ślad po kimś, jednak już podejrzewałem że dalej może go nie być ze względu na to że wiódł on w dwie strony. Po jakimś czasie dość żwawego marszu dostrzegłem na kamieniu żółte oznaczenie szlaku... był to w zasadzie ostatni znak, że faktycznie jestem na szlaku. Pierwsze trudności stosunkowo szybko się zaczęły. W trakcie przemarszu miałem tendencję aby bardziej wspinać się po zboczu, a następnie opuszczać niż iść po warstwicy, głównie dlatego że niższe partie kończyły się uskokiem wgłąb Doliny Roztoki. Wiązało się to z intensywną pracą czekanem i rakami, próbując wgryźć się w zmarźniętą warstwę śniegu. Tak właściwie miała wyglądać moja przygoda przez następne 5-6 godzin.

Obrazek
Początkowe przejście

Pierwsza niespodzianka jaka mi się przytrafiła, to było w trakcie kolejnego podejścia pod górę. Kopnięcie nogą i ogarnęło mnie dziwne wrażenie, że coś nie gra. Zerknąłem pod siebie, a tu lewy rak zszedł z pięty. Zerknąłem głębiej za siebie i szybko doszedłem do wniosku, że to nie jest miejsce w którym wolałbym się ześlizgnąć. W miejscu, gdzie wbiłem czekan tworząc otwór wepchnąłem dwa palce celem przytrzymania się, a następnie musiałem wydziobać półkę na której mógłbym usiąść. Chwilę później mogłem rozwiązać problem wypiętego raka, który mnie mocno zaskoczył. Po jakimś czasie, przecierania szlaku kluczenia od skałki do skałki, od kosówki do kosówki w celach minimalizacji ryzyka wywołania lawiny w końcu mogłem nieco odpocząć i stanąć na nogach docierając do Buczynowej Dolinki. Szybka herbata, trochę czekolady i można było ruszać dalej.

Obrazek
Buczynowa Dolinka

Po krótkim odpoczynku ruszyłem dalej, następny odcinek trasy nie był aż tak męczący i w miarę sprawnie to szło.

Obrazek
Ujęcie na schronisko w Dolinie Pięciu Stawów

Przyjemność wynikająca z lekkości podejścia skończyła się w momencie gdy doszedłem do załamania szlaku, który teraz kierował już ostro w górę w kierunku przełęczy Krzyżne. Spojrzałem do góry, uśmiechnąłem się do siebie... teraz będzie już inna przyjemność wynikająca z ogromu pracy do wykonania i możliwości sprawdzenia się pod kątem kondycyjnym. Podchodzenie żlebem jest ogólnie obarczone ryzykiem zejścia lawiny, tak więc ze szczególną uwagą w miarę możliwości unikałem wszelkich depozytów śnieżnych, kopnego śniegu pnąc się do góry. Miejsca na odpoczynek praktycznie nie było, najwyżej można było podeprzeć się głową o czekan celem złapania oddechu i miejscami przycupnięcie na wystającej skałce. Podejście było długie i mozolne, bardzo ekscytującymi momentami były chwile jak podchodziłem pod kątem 50-55 stopni w pewnych miejscach. Po pewnym czasie pojawił się problem, że żleb rozdzielał się na 3, a ja nie byłem pewien który był tym właściwym. Wybrałem ten najbardziej skrajny od prawej strony z uwagi na to, że oceniłem go jako żleb po którym najmniej prawdopodobnie zejdzie lawina. Po dłuższej chwili patrząc już w upragniony punkt blisko szczytu, gdzie mógłbym sobie w końcu przysiąść na skałce patrząc w lewo zorientowałem się, że coś tu mocno nie gra. Nie grało to, że w oddali tam gdzie kończył się środkowy żleb... widniał znak kierunkowy. Oznaczało to, że źle trafiłem. Dociągnąłem już jednak do szczytu jak się okazało Małego Wołoszyna.

Obrazek
Ujęcie z nieco niższej skałki pod Małym Wołoszynem w kierunku przełęczy Krzyżne

Będąc na szczycie miałem już mocno nadszarpnięte morale, zaczęły ogarniać myśli czy da się radę czy nie głównie dlatego, że byłem już mocno wymęczony, zgłodniały a Słońce chyliło się ku zachodowi. Ponadto nad Doliną Pięciu Stawów w oddali widziałem jakieś chmury. Chwilę sobie tak siedziałem, próbując rozruszać palce u stóp, które kompletnie skostniały i walcząc z wszelkimi słabościami nareszcie dopadł mnie stan, na który czekałem. Włączył się pierwotny instynkt przetrwania, który ostatni raz doświadczyłem nieco ponad 2 lata temu (Ach ta Szpiglasowa!!! Aż się łezka kręci w oku, jak teraz sobie wspominam to jedno potknięcie). Trzeba było myśleć szybko bo niebawem miało się ściemnić. Zawczasu przygotowałem już czołówkę. Miałem do wyboru albo pójście granią, albo powrót i obejście skał do środkowego żlebu. Uznałem, że przejście granią po ciemku może źle się skończyć tak więc wybrałem tą drugą opcję. Po około godzinie stanąłem na przełęczy Krzyżne wydając ryk zwycięstwa!

Obrazek
Przełęcz Krzyżne

Godzina wskazywała 17:00, otoczenie zalała już noc. Długo się nie nacieszyłem wejściem, widokiem tym bardziej. Trzeba było jeszcze zejść. Miałem akurat to szczęście, że od strony Murowańca szlak był w zasadzie przetarty. Problemem był jedynie początek, który jest stromy i wtedy był już oblodzony. Wiązało się to z dalszą intensywną pracą czekanem i rakami, aby nie polecieć w ciemność. Po opuszczeniu stromej części żlebu, w zasadzie mogłem już pędzić. Tak też było, pędziłem bo chciałem jeszcze zdążyć coś zjeść w schronisku Murowaniec. Wracałem żółtym szlakiem, czarny szlak ominąłem - nie chciałem się przywitać z misiem, który zrobił gawrę na zimę nieopodal szlaku, choć najpewniej nic by się nie stało bo najprawdopodobniej miś spał. Napić się już w zasadzie nie było czego, bo zapasowa butelka nestea ice tea... faktycznie zamieniła się w ice tea.

Obrazek
Nestea ice tea

Powrót Doliną Pańszczycy był po prostu długi, ale bez przygód.
Do schroniska Murowaniec dotarłem o godzinie 20:50, gdzie przy stole koledzy Marcin i Krzysiek, którzy akurat robili trasę przez Zawrat uściskali prawicę i pogratulowali.

Pozdrawiam wszystkich miłośników gór,
Pozdrawiam wytrwałych!
ODPOWIEDZ