Świat staje na głowie - czyli buba jedzie nad polskie morz
Moderator: Moderatorzy
Kręcąc się po Helu, gdziekolwiek byśmy się nie znaleźli, ciągle natrafiamy na resztki opuszczonych poligonów czy powojskowych zabudowań.
Na początku szczęście nam nie dopisuje… Przed nami tereny dawnego portu wojennego i wychodzące w morze molo/falochron. Chyba jeszcze niedawno można tu było łazić bez problemu. Mamy już więc ambitny plan pikniku na jego koniuszku… Czeka nas jednak niemiła niespodzianka.. Wszystko dokładnie opłotowane i obwieszone kamerami. Osiatkowali jakby się wściekli.. W płocie żadnej dziury. Wszystko śmierdzi nowością… Tabliczki “miejsce niebezpieczne”. Taaaaa… Zobaczyliby molo w Lipawie to by się porobili w gacie… ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... wa_31.html )
Idziemy wzdłuż morza. Widać, że jeszcze kilka lat temu obiektów do zwiedzania było tu więcej. Teraz za płotami sterczą tylko kupy zmielonego gruzu.
Jeden z niewielu zachowanych budynków malowniczo zarastają bluszcze.
Droga do budynku przedstawia się bardzo rokująco!
Trylinka oczywiście też jest!
Trzy kraty w oknach - i każda inna!
W środku mało pozostało z dawnego wyposażenia. Tylko ślad po punkcie jego przyjęć.
Lampy takowe często też spotykamy w opuszczonych szkołach czy pałacach.
Pomieszczenia są już maksymalnie wypatroszone.
Resztka lustra w jednej z łazienek.
Bluszcz ładnie się prezentuje i z zewnątrz, i z wewnątrz.
W oczy rzuca się stara mapa - Azja z europejską część ZSRR. W bardzo dziwny sposób ta mapa jest zniszczona - taka jakby podziubana? Jakby nadpalona, ale bardzo punktowo?
Nie omieszkam wleźć na mapę! Przynajmniej jestem przez chwilę, zgodnie z planem, pod Odessą! (prawą nogą )
Wracając z jednej z wycieczek zwracamy uwagę na stare schody prowadzące w zarośla.
I tak przypadkowo wpadamy na dawny garnizonowy kinoteatr “Wicher”.
Tu też już niewiele w środku zostało. Jakieś pojedyncze składane krzesełka leżą rozwłóczone po podłodze...
Wnętrza zawierają mało sprzętów, ale za to sporo lokalnych podrostków. Tacy 12-13 lat. Obserwując ich ma się poczucie, że są to osoby obłąkane. Dwóch dorwało jakąś długą deche i chyba chcą ją złamać. Walą więc nią o podłogę, a echo łoskotu niesie się po pustym budynku aż huczy w uszach. Ale oni się nie poddają. Tłuką deską chyba z 10 minut. Wyją przy tym jak jakieś dusze potępieńcze. Decha jest solidna. Nie udało się jej złamać. Zaczynają więc ją kopać ze złości. Jeden chyba nabił się na wystający gwóźdź. Leży więc na ziemi, trzyma się za nogę i ryczy jak zarzynana świnia. Ten drugi postanawia się wysikać. Nie odchodzi jednak daleko. Leje na podłogę w ten sposób, że mocz odbijający się rykoszetem leci na twarz tamtego leżącego... Ale na nikim to nie robi wrażenia. Koleś dalej sika, a tamten dalej wyje….
Jakaś dziewczyna kopie w ścianę. Normalna betonowa ściana. Mnie boli na sam widok. Dziewczyna jak widać ma inny próg odczuwania bodźców. I przede wszystkim ma chęć rozwalić tą ścianę. Z potoku bluzgów sączących się z jej ust można dojść do takich wniosków. Bo ona z tą ścianą rozmawia. Wygraża jej. Nie wiem jakim cudem nie połamała nóg. Ściana stoi gdzie stała, więc owa młoda niewiasta odpuszcza i zaczyna się pastwić nad oknami. Szyby są już dawno wytłuczone, zapewne przez jej poprzedników, ale framugi częściowo wylatują… Ogólnie jest to przerażający widok co się wyrabia w tym miejscu i o co w ogóle w tym chodzi? Wygląda na jakiś obłęd, albo tak nagromadzone pokłady agresji i wściekłości, które w ten sposób znajdują upust?
Nie wiem czy oni są jacyś nienormalni, aż tak się nudzą czy się naćpali na smutno?
Na to wszystko patrzą ze ścian nieruchome, dziwne postacie. Równie psychodeliczne jak to, co się wokół wyprawia.. Co to mogło być? Syreny? Albo coś latającego? Jakieś zmutowane ptaki? W ich oczach nie widać zdziwienia czy zaniepokojenia, raczej chłodną obojętność.
One są tu długo i zapewne niejedno już widziały.
Nasze zwiedzanie tego miejsca trwa więc nad podziw krótko. Jakoś nie czujemy się tu ( i w tym towarzystwie) zbyt komfortowo…
Miejsce powodujące, że można się solidnie zadumać nad ludzką naturą i jej potrzebami. I przypomina mi się pewna historia. Kiedyś jeden znajomy opowiadał mi o swoim świetnym pomyśle na biznes. Ma spory kawałek ziemi. I kupuje stare samochody. Takie zazwyczaj za cenę złomu, które już nie jeżdżą, ale są w całości. I organizuje “imprezy destrukcyjne”. Za taką imprezę płaci się po kilka tysięcy - i bezkarnie możesz (samemu lub grupowo) poskakać po tym samochodzie, porozbijać okna, popruć fotele. Można również wypożyczyć siekiere, kilof, maczete, drąg i za pomoca nich siać jeszcze większe spustoszenie niż gołymi rękami. I ponoć nie brakuje chętnych. Są zapisy i rezerwacje miejsc. Co weekend ma kilkoro zainteresowanych. Ponoć zgłaszają się poważni ludzie - biznesmeni, urzędnicy, nauczyciele. Wcale nie jakaś zaćpana patologia. Przyjeżdżają osiemnastki, imprezy firmowe i wieczory kawalerskie. I znajomy ma z tego naprawdę grubą kasę. Bo po całej akcji sprzedaje wrak na złom, praktycznie za tyle, za ile kupił. Teren jest duży, ogrodzony, sąsiadów nie ma na kilka kilometrów. Więc dzikie ryki wojowników i trzaski nie drażnią niczyich uszu. Ponoć za weekend spokojnie 10 tys. na czysto można zarobić. I tylko pytanie - skąd w ludziach taka potrzeba? Chyba to ta sama co w tych dzieciakach z Helu? Może troszkę bardziej ucywilizowana i ujęta w “legalne” ramy, ale jednak równie niepokojąca…
Kilka razy w lasach napotykamy torowiska chyba już nieczynnych wąskotorówek.
Albo solidne, szerokie drogi z dziurkowanych płyt.
Są też leśne drogi trylinkowe!
W wielu miejscach pozostały płoty - zasieki z mocno już pordzewiałego drutu kolczastego.
Albo pęki drutu leżące w zaroślach, często już zarastające mchem, borówkami czy wysoką trawą.
Tu z ziemi przeziera jakaś kratownica.
Bramy obecnie już donikąd...
Rozwleczone wszędzie resztki ostrzegawczych tabliczek.
W samym centrum zwracają uwagę stare "rybne" napisy i malowidła.
Niedaleko centrum stoją też takowe opuszczone hale. Ktoś nam mówił, że to była przetwórnia ryb. Tu widziane z pomostów portowych.
Zaciekawił mnie ten kamper ze zdjęcia. Fajne miejsce na biwak sobie znalazł. Acz kolejnego dnia szukaliśmy wjazdu tam na teren i nie bardzo jakiś był, wszystko pozamykane.
A tu owe hale z bliska. I znów trylinka!
No i na Helu oczywiście są opuszczone bunkry! Nimi są najeżone całe tutejsze lasy. Ale o nich w następnym odcinku.
cdn
Na początku szczęście nam nie dopisuje… Przed nami tereny dawnego portu wojennego i wychodzące w morze molo/falochron. Chyba jeszcze niedawno można tu było łazić bez problemu. Mamy już więc ambitny plan pikniku na jego koniuszku… Czeka nas jednak niemiła niespodzianka.. Wszystko dokładnie opłotowane i obwieszone kamerami. Osiatkowali jakby się wściekli.. W płocie żadnej dziury. Wszystko śmierdzi nowością… Tabliczki “miejsce niebezpieczne”. Taaaaa… Zobaczyliby molo w Lipawie to by się porobili w gacie… ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... wa_31.html )
Idziemy wzdłuż morza. Widać, że jeszcze kilka lat temu obiektów do zwiedzania było tu więcej. Teraz za płotami sterczą tylko kupy zmielonego gruzu.
Jeden z niewielu zachowanych budynków malowniczo zarastają bluszcze.
Droga do budynku przedstawia się bardzo rokująco!
Trylinka oczywiście też jest!
Trzy kraty w oknach - i każda inna!
W środku mało pozostało z dawnego wyposażenia. Tylko ślad po punkcie jego przyjęć.
Lampy takowe często też spotykamy w opuszczonych szkołach czy pałacach.
Pomieszczenia są już maksymalnie wypatroszone.
Resztka lustra w jednej z łazienek.
Bluszcz ładnie się prezentuje i z zewnątrz, i z wewnątrz.
W oczy rzuca się stara mapa - Azja z europejską część ZSRR. W bardzo dziwny sposób ta mapa jest zniszczona - taka jakby podziubana? Jakby nadpalona, ale bardzo punktowo?
Nie omieszkam wleźć na mapę! Przynajmniej jestem przez chwilę, zgodnie z planem, pod Odessą! (prawą nogą )
Wracając z jednej z wycieczek zwracamy uwagę na stare schody prowadzące w zarośla.
I tak przypadkowo wpadamy na dawny garnizonowy kinoteatr “Wicher”.
Tu też już niewiele w środku zostało. Jakieś pojedyncze składane krzesełka leżą rozwłóczone po podłodze...
Wnętrza zawierają mało sprzętów, ale za to sporo lokalnych podrostków. Tacy 12-13 lat. Obserwując ich ma się poczucie, że są to osoby obłąkane. Dwóch dorwało jakąś długą deche i chyba chcą ją złamać. Walą więc nią o podłogę, a echo łoskotu niesie się po pustym budynku aż huczy w uszach. Ale oni się nie poddają. Tłuką deską chyba z 10 minut. Wyją przy tym jak jakieś dusze potępieńcze. Decha jest solidna. Nie udało się jej złamać. Zaczynają więc ją kopać ze złości. Jeden chyba nabił się na wystający gwóźdź. Leży więc na ziemi, trzyma się za nogę i ryczy jak zarzynana świnia. Ten drugi postanawia się wysikać. Nie odchodzi jednak daleko. Leje na podłogę w ten sposób, że mocz odbijający się rykoszetem leci na twarz tamtego leżącego... Ale na nikim to nie robi wrażenia. Koleś dalej sika, a tamten dalej wyje….
Jakaś dziewczyna kopie w ścianę. Normalna betonowa ściana. Mnie boli na sam widok. Dziewczyna jak widać ma inny próg odczuwania bodźców. I przede wszystkim ma chęć rozwalić tą ścianę. Z potoku bluzgów sączących się z jej ust można dojść do takich wniosków. Bo ona z tą ścianą rozmawia. Wygraża jej. Nie wiem jakim cudem nie połamała nóg. Ściana stoi gdzie stała, więc owa młoda niewiasta odpuszcza i zaczyna się pastwić nad oknami. Szyby są już dawno wytłuczone, zapewne przez jej poprzedników, ale framugi częściowo wylatują… Ogólnie jest to przerażający widok co się wyrabia w tym miejscu i o co w ogóle w tym chodzi? Wygląda na jakiś obłęd, albo tak nagromadzone pokłady agresji i wściekłości, które w ten sposób znajdują upust?
Nie wiem czy oni są jacyś nienormalni, aż tak się nudzą czy się naćpali na smutno?
Na to wszystko patrzą ze ścian nieruchome, dziwne postacie. Równie psychodeliczne jak to, co się wokół wyprawia.. Co to mogło być? Syreny? Albo coś latającego? Jakieś zmutowane ptaki? W ich oczach nie widać zdziwienia czy zaniepokojenia, raczej chłodną obojętność.
One są tu długo i zapewne niejedno już widziały.
Nasze zwiedzanie tego miejsca trwa więc nad podziw krótko. Jakoś nie czujemy się tu ( i w tym towarzystwie) zbyt komfortowo…
Miejsce powodujące, że można się solidnie zadumać nad ludzką naturą i jej potrzebami. I przypomina mi się pewna historia. Kiedyś jeden znajomy opowiadał mi o swoim świetnym pomyśle na biznes. Ma spory kawałek ziemi. I kupuje stare samochody. Takie zazwyczaj za cenę złomu, które już nie jeżdżą, ale są w całości. I organizuje “imprezy destrukcyjne”. Za taką imprezę płaci się po kilka tysięcy - i bezkarnie możesz (samemu lub grupowo) poskakać po tym samochodzie, porozbijać okna, popruć fotele. Można również wypożyczyć siekiere, kilof, maczete, drąg i za pomoca nich siać jeszcze większe spustoszenie niż gołymi rękami. I ponoć nie brakuje chętnych. Są zapisy i rezerwacje miejsc. Co weekend ma kilkoro zainteresowanych. Ponoć zgłaszają się poważni ludzie - biznesmeni, urzędnicy, nauczyciele. Wcale nie jakaś zaćpana patologia. Przyjeżdżają osiemnastki, imprezy firmowe i wieczory kawalerskie. I znajomy ma z tego naprawdę grubą kasę. Bo po całej akcji sprzedaje wrak na złom, praktycznie za tyle, za ile kupił. Teren jest duży, ogrodzony, sąsiadów nie ma na kilka kilometrów. Więc dzikie ryki wojowników i trzaski nie drażnią niczyich uszu. Ponoć za weekend spokojnie 10 tys. na czysto można zarobić. I tylko pytanie - skąd w ludziach taka potrzeba? Chyba to ta sama co w tych dzieciakach z Helu? Może troszkę bardziej ucywilizowana i ujęta w “legalne” ramy, ale jednak równie niepokojąca…
Kilka razy w lasach napotykamy torowiska chyba już nieczynnych wąskotorówek.
Albo solidne, szerokie drogi z dziurkowanych płyt.
Są też leśne drogi trylinkowe!
W wielu miejscach pozostały płoty - zasieki z mocno już pordzewiałego drutu kolczastego.
Albo pęki drutu leżące w zaroślach, często już zarastające mchem, borówkami czy wysoką trawą.
Tu z ziemi przeziera jakaś kratownica.
Bramy obecnie już donikąd...
Rozwleczone wszędzie resztki ostrzegawczych tabliczek.
W samym centrum zwracają uwagę stare "rybne" napisy i malowidła.
Niedaleko centrum stoją też takowe opuszczone hale. Ktoś nam mówił, że to była przetwórnia ryb. Tu widziane z pomostów portowych.
Zaciekawił mnie ten kamper ze zdjęcia. Fajne miejsce na biwak sobie znalazł. Acz kolejnego dnia szukaliśmy wjazdu tam na teren i nie bardzo jakiś był, wszystko pozamykane.
A tu owe hale z bliska. I znów trylinka!
No i na Helu oczywiście są opuszczone bunkry! Nimi są najeżone całe tutejsze lasy. Ale o nich w następnym odcinku.
cdn
Budowanie fortyfikacji na Helu rozpoczęło się po odzyskaniu przez Polskę niepodległości - w latach 20 tych. Stwierdzono, że ów półwysep jest ważny dla obronności kraju i trzeba go zmilitaryzować. Nazwano to “Rejon Umocniony Hel”. Zbudowano kolej, drogę i sieć wąskotorówek. Zaczęły też powstawać różniste schrony i umocnione stanowiska, w lasy wlewano kolejne porcje betonu. W tym okresie powstał też port Marynarki Wojennej. W czasie okupacji Niemcy kontynuowali w przejętym terenie rozbudowę fortyfikacji. Po wojnie spora część półwyspu nadał była zamkniętym terenem wojskowym. Po 2000 roku stopniowo wojska były wycofywane z Helu, kolejne poligony zasilały szeregi miejsc opuszczonych.
Łażąc więc po helskich lasach nie sposób nie wdepnąć co chwilę w jakiś beton wyłażący spod piachu, mchów, porostów i powykręcanych sosnowych korzeni.
Nasza relacja będzie miała charakter nieco chaotyczny - bo i tak właśnie wyglądało nasze pętanie się po urokliwych helskich lasach. I takie również są nasze wspomnienia. Nadanie temu jakiegokolwiek uporządkowania zabiłoby autentyczność
Pierwszy bunkier napotykamy na skraju plaży niedaleko za centrum. Złażąc na dół zastanawiam się jak wyleze z powrotem.
Ale póki co nurkuję w boczne, wilgotne korytarze.
I wychodzę w lesie! Uff nie trzeba się będzie wspinać!
Niektóre kawałki betonu wystające z piachu nie są duże, ale zawsze cieszą oko!
A tu coś na kształt okopów? Takie omurowane półtuneliki! Wszędzie tu jest ich pełno!
Tutaj całkiem fajny obiekt - częściowo osuniete ze zboczem spore betonowe płyty. Jakby garaże, schrony dla ciężarówek czy inne miejsca do naprawy aut z kanałem?
Jest też tunelik, w który nie omieszkamy zajrzeć. Jedno jest pewne - wyjątkowo lubię bunkry o podłożu piaszczystym!
Mini klif przy plaży umacniają podobne płyty.
Obecnie w środku niektórych można znaleźć ubrania oraz parasole!
I kolejny bunkierek, wejście do którego przypomina lisią jame!
Inne plażowe urozmaicenia np. kawałek betonowej rury!
Mieliśmy namiar, że na pewnym kawałku plaży powinny leżeć “zęby smoka”, gwiazdobloki czy inne fragmenty umocnień brzegowych czy zapór przeciwczołgowych. Na zdjęciach satelitarnych wciąż je widać.
Zdjęcia dołączone do googlemaps również je pokazują… np.
Niestety w szukanym miejscu nie ma nic Co je zeżarło???? Zdjęcie jest powyżej chyba z 2018 roku...
Kabak jednak znajduje jeden “ząbek” i jest pewna, że należał do smoka!
Marne namiastki tego, czego szukaliśmy znajdujemy dzień później w lasach nad zalewem.
cdn
Łażąc więc po helskich lasach nie sposób nie wdepnąć co chwilę w jakiś beton wyłażący spod piachu, mchów, porostów i powykręcanych sosnowych korzeni.
Nasza relacja będzie miała charakter nieco chaotyczny - bo i tak właśnie wyglądało nasze pętanie się po urokliwych helskich lasach. I takie również są nasze wspomnienia. Nadanie temu jakiegokolwiek uporządkowania zabiłoby autentyczność
Pierwszy bunkier napotykamy na skraju plaży niedaleko za centrum. Złażąc na dół zastanawiam się jak wyleze z powrotem.
Ale póki co nurkuję w boczne, wilgotne korytarze.
I wychodzę w lesie! Uff nie trzeba się będzie wspinać!
Niektóre kawałki betonu wystające z piachu nie są duże, ale zawsze cieszą oko!
A tu coś na kształt okopów? Takie omurowane półtuneliki! Wszędzie tu jest ich pełno!
Tutaj całkiem fajny obiekt - częściowo osuniete ze zboczem spore betonowe płyty. Jakby garaże, schrony dla ciężarówek czy inne miejsca do naprawy aut z kanałem?
Jest też tunelik, w który nie omieszkamy zajrzeć. Jedno jest pewne - wyjątkowo lubię bunkry o podłożu piaszczystym!
Mini klif przy plaży umacniają podobne płyty.
Obecnie w środku niektórych można znaleźć ubrania oraz parasole!
I kolejny bunkierek, wejście do którego przypomina lisią jame!
Inne plażowe urozmaicenia np. kawałek betonowej rury!
Mieliśmy namiar, że na pewnym kawałku plaży powinny leżeć “zęby smoka”, gwiazdobloki czy inne fragmenty umocnień brzegowych czy zapór przeciwczołgowych. Na zdjęciach satelitarnych wciąż je widać.
Zdjęcia dołączone do googlemaps również je pokazują… np.
Niestety w szukanym miejscu nie ma nic Co je zeżarło???? Zdjęcie jest powyżej chyba z 2018 roku...
Kabak jednak znajduje jeden “ząbek” i jest pewna, że należał do smoka!
Marne namiastki tego, czego szukaliśmy znajdujemy dzień później w lasach nad zalewem.
cdn
Jednym z fragmentów helskich fortyfikacji, który najbardziej przypadł nam do gustu, jest dalmierz. To również fajne miejsce widokowe, a co najważniejsze - może służyć jako karuzela! Rozkręcić mechanizm jest całkiem łatwo, ale zatrzymać - nie ma opcji! Trzeba wysiedzieć do końca, aż dalmierz sam postanowi, że koniec zabawy! Jest moc!!!! Jedyne miejsce, jakie mi się z tym kojarzy, to dawna chyrowska karuzela w rynku, która pozostała po wesołym miasteczku (a pisałam o niej kiedyś w TEJ RELACJI: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... h-lat.html
No to ziuuuuuu!!!!! Tu by się filmik przydał, zdjęcia nie oddadzą klimatu okoliczności i magii chwili! Na zdjęciach nie ma zgrzytu mechanizmu, wiatru szumiącego wokół, odgłosu przecinanego powietrza, radosnego kwiku kabaka czy zapachu starego metalu, rdzy i smaru! No dobra... zapachu na filmie również by nie bylo
Spędzamy w tym miejscu chyba ze 2 godziny! Bo i na morze można zerknąć jak szumi sobie tam w dole, i wyłożyć się na konstrukcji gapiąc w chmury, i zaciągnąć się zapachem sosnowego lasu, i drugie śniadanie zdegustować, i po raz kolejny skorzystać z funkcji “wesołe miasteczko”
Włazimy też do pobliskich podziemnych czeluści.
Tuneliki, drabiny, pancerne drzwi…
Mamy towarzystwo!
Tu chyba ktoś sobie wyczaił fajne miejsce na biwak. I jest spora szansa, że wróci tu dziś wieczorem. Leżą rzeczy, których zazwyczaj nie zostawia się na długo. Kabak stwierdza, że może jednak nie wróci bo go wilki zjadły! Na potwierdzenie znajduje nawet kość! Moim zdaniem ta kość jest z kurczaka, ale kto wie!!
A tu mamy okazję obejrzeć od spodu mechanizm naszej “karuzeli”!
Tak… Nie ma nic lepszego jak las usiany ciekawym betonem!
Ruszamy na dalsze poszukiwania nadmorskich przygód!
cdn
No to ziuuuuuu!!!!! Tu by się filmik przydał, zdjęcia nie oddadzą klimatu okoliczności i magii chwili! Na zdjęciach nie ma zgrzytu mechanizmu, wiatru szumiącego wokół, odgłosu przecinanego powietrza, radosnego kwiku kabaka czy zapachu starego metalu, rdzy i smaru! No dobra... zapachu na filmie również by nie bylo
Spędzamy w tym miejscu chyba ze 2 godziny! Bo i na morze można zerknąć jak szumi sobie tam w dole, i wyłożyć się na konstrukcji gapiąc w chmury, i zaciągnąć się zapachem sosnowego lasu, i drugie śniadanie zdegustować, i po raz kolejny skorzystać z funkcji “wesołe miasteczko”
Włazimy też do pobliskich podziemnych czeluści.
Tuneliki, drabiny, pancerne drzwi…
Mamy towarzystwo!
Tu chyba ktoś sobie wyczaił fajne miejsce na biwak. I jest spora szansa, że wróci tu dziś wieczorem. Leżą rzeczy, których zazwyczaj nie zostawia się na długo. Kabak stwierdza, że może jednak nie wróci bo go wilki zjadły! Na potwierdzenie znajduje nawet kość! Moim zdaniem ta kość jest z kurczaka, ale kto wie!!
A tu mamy okazję obejrzeć od spodu mechanizm naszej “karuzeli”!
Tak… Nie ma nic lepszego jak las usiany ciekawym betonem!
Ruszamy na dalsze poszukiwania nadmorskich przygód!
cdn
To pozostałości 13 Baterii Artylerii Stałej (13. BAS): http://tnke.home.pl/bas/Baterie/13BAS/13BAS_1.htmbuba pisze:Jednym z fragmentów helskich fortyfikacji, który najbardziej przypadł nam do gustu, jest dalmierz.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
W miejscach opuszczonych lubimy nie tylko wpełzać w plątaniny wilgotnych korytarzy - chyba jeszcze więcej radości sprawia wyleźć gdzieś na góre i nacieszyć się widokami i wiatrem. Hel i pod tym względem ma coś do zaoferowania!
Latarnia morska na Górze Szwedów znajdowała się na terenie wojskowym (jak większość ciekawych tu rzeczy) i działała do 1990 roku. Po likwidacji poligonów latarnia również została opuszczona i wyłączona z użytku. Jest dość nietypowa jak na latarnie morskie na polskim wybrzeżu, bo ma konstrukcję ażurową. Położona jest na miłej piaszczystej wydmie wśrod sosnowego lasu.
Niestety obecnie tylko dzielni wspinacze są w stanie się wyteleportować na jej górę. Mamy okazję poprzypatrywać się (i pozazdrościć) pewnemu rowerzyście. Przyjeżdża, wyłazi na górę i sobie tam siedzi delektując się morską bryzą.
Czego tu nie powymyślali, żeby utrudnić ludziom zwiedzanie latarni i podziwianie widoków z jej góry. Na wysokość chyba 4 metrów konstrukcja jest obita blachą (ponoć właśnie jedynym celem tego oblachowania jest zwykła ludzka złośliwość). Okienka - pokratowane. Długo chodzę wokół cmokając. Jednak bez umiejętności podciągania się na rękach - nie ma szans. Toperz pewnie by wszedł - ja nie… Stąd też moje postanowienie powakacyjne - nauczyć się podciągać. Ileż to już razy by mi się to przydało! Są już więc na stanie w domu hantle do machania, sprężyny do rozciągania, przywiercony do ściany drążek do zwisania. I codziennie robię z nich użytek. Ale póki co postępy są dość marne… Nie wiem czy ma to w ogóle szanse powodzenia, gdy ktoś przez prawie 40 lat prowadzi mało sportowy tryb życia - a tu nagle zamarzą mu się takie osiągnięcia….
A wracając do latarni. Tak się prezentuje z dołu...
...a tak na zbliżeniu:
Więcej szczęścia mamy z dawną wieżą obserwacyjną stojącą sobie na wydmie. Konstrukcja jest bardzo solidna i aż dziwne, że mimo dość silnego wiatru, prawie w ogóle się nie buja.
Tarasik na szczycie jest dosyć fragmentaryczny, więc warto zachować czujność Fajne są miejsca, gdzie widoki są i w górę, i w dół!
cdn
Latarnia morska na Górze Szwedów znajdowała się na terenie wojskowym (jak większość ciekawych tu rzeczy) i działała do 1990 roku. Po likwidacji poligonów latarnia również została opuszczona i wyłączona z użytku. Jest dość nietypowa jak na latarnie morskie na polskim wybrzeżu, bo ma konstrukcję ażurową. Położona jest na miłej piaszczystej wydmie wśrod sosnowego lasu.
Niestety obecnie tylko dzielni wspinacze są w stanie się wyteleportować na jej górę. Mamy okazję poprzypatrywać się (i pozazdrościć) pewnemu rowerzyście. Przyjeżdża, wyłazi na górę i sobie tam siedzi delektując się morską bryzą.
Czego tu nie powymyślali, żeby utrudnić ludziom zwiedzanie latarni i podziwianie widoków z jej góry. Na wysokość chyba 4 metrów konstrukcja jest obita blachą (ponoć właśnie jedynym celem tego oblachowania jest zwykła ludzka złośliwość). Okienka - pokratowane. Długo chodzę wokół cmokając. Jednak bez umiejętności podciągania się na rękach - nie ma szans. Toperz pewnie by wszedł - ja nie… Stąd też moje postanowienie powakacyjne - nauczyć się podciągać. Ileż to już razy by mi się to przydało! Są już więc na stanie w domu hantle do machania, sprężyny do rozciągania, przywiercony do ściany drążek do zwisania. I codziennie robię z nich użytek. Ale póki co postępy są dość marne… Nie wiem czy ma to w ogóle szanse powodzenia, gdy ktoś przez prawie 40 lat prowadzi mało sportowy tryb życia - a tu nagle zamarzą mu się takie osiągnięcia….
A wracając do latarni. Tak się prezentuje z dołu...
...a tak na zbliżeniu:
Więcej szczęścia mamy z dawną wieżą obserwacyjną stojącą sobie na wydmie. Konstrukcja jest bardzo solidna i aż dziwne, że mimo dość silnego wiatru, prawie w ogóle się nie buja.
Tarasik na szczycie jest dosyć fragmentaryczny, więc warto zachować czujność Fajne są miejsca, gdzie widoki są i w górę, i w dół!
cdn
Jedną z osobliwości Helu jaka nam się rzuciła w oczy - jest spora ilość szałasów. Nigdzie jak Polska długa i szeroka - takiego zagęszczenia miłych, drewnianych konstrukcji, nie udało się napotkać! Szałasy głównie położone są na plażach lub wydmach. W budowę niektórych naprawdę ktoś włożył kupę pracy, siły i czasu. Większość budulca to dechy i konary wyrzucone przez morze. Gładkie, śliskie, obrobione przez fale badyle, jednocześnie przesiąknięte zapachem ryb, wodorostu i morskiej bryzy. Nie wszystkie szałasy są zadaszone, niektóre zawierały tylko ściany. Te z prowizorycznymi daszkami też by raczej nie ochroniły przed deszczem, no chyba żeby jeszcze na wierzch zarzucić jakąś folie. A może służą one jako zabezpieczenie przed wiatrem? Ot odmiana parawaningu bałtyckiego, ale taka wersja, którą buba kupuje w ciemno! O tak... Te szałasy ogromnie mi przypadły do gustu. Każdy więc napotkany okaz postanowiliśmy na dłuższą lub krótszą chwilę zeskłotować, rozsiadając się z kanapkami, herbatką czy flaszeczką
Nieraz już z bardzo daleka widać bezkształtną bryłę odcinającą się od jasnożółtej połaci piachu.
Wyjątkowo sympatyczne i zaciszne miejsce. Uszczelnione gałęziami o miłym aromacie igliwia. Szkoda jedynie, że z wnętrza ciężko podziwiać bijące o brzeg fale! No ale nie można mieć wszystkiego!
Ten poniżej to największy i najsolidniejszy drewniany obiekt helskiego wybrzeża! Bezdachowy - więc to chyba nie do końca szałas. Za czasów jak moja babcia jeździła nad morze do Swarzewa (w latach 50tych) to takie miejsca nazywano “grajdoł”. Kopało się w plażowym piachu wgłębienie, robiło wokół wały i wzmacniało je deskami, gałęziami, suchoroślami. Aby było zaciszniej leżeć na kocyku i smażyć do słońca. Każdy też ozdabiał takie miejsce jak mu artystycznie zagrało w duszy. To więc jest “grajdoł de lux”! I ma nawet swoją nazwę - “ORP Niezatapialny”.
Wychodzi na to, że fale tu nawet w największe sztormy nie dochodzą??
To kolorowe to jakiś totem?
Chętnie byśmy go nakarmili i nawiązali z nim jakiś przyjazny kontakt, ale nie do końca wiemy jak… Tak na wyczucie dajemy mu trochę nalewki pigwowej. Wszelakie szamańskie miejsca mocy to bardzo lubią, więc może i tu odpowiednio wczuliśmy się w klimat?
Schodki, solidne liny - naprawde wielki szacun dla budowniczych!
Miejsce idealne na biwak!
I jeszcze tęcza nam się pokazała! Kabak twierdzi, że to dzięki nakarmieniu totema, który nam się tak odwdzięczył!
Kolejne szałasy są dosyć prowizoryczne i przewiewne. A może wiatr i fale zasiały już odpowiednio duży udział zniszczenia?
W dalekiej oddali pokazuje się jednak jakiś punkt. Cóż to może być?
Jakieś flagi rozdyma wiatr?
Jeden z solidniejszych szałasów. Potężne powyginane konary na tle ciemnogranatowych chmur… Jakieś fragmenty przywiązanego materiału działają jak żagiel. Wiatr w to duje i skrzypi niesamowicie. Piszczy w tych prześcieradłach wydymających się w najróżniejsze kształty. Niebieski gnom też wzbija się w przestworza! On uwielbia taką pogodę!
Wszystko wskazuje na to, że zaraz nam doleje... Czekamy na ten deszcz. Folie mamy, będziemy uszczelniać tą piękną konstrukcję. Ale deszcz jednak nie nadchodzi. Straszy jedynie po odległych horyzontach. Nacieszywszy się urywającym łeb wiatrem i mrocznym klimatem chwili - przychodzi opuścić to miejsce… Poszukamy kolejnych…
A ten szałas jest jednym z mniejszych, marniejszych i bardziej ażurowych. Z mniej spektakularnie wpisujących się w helski krajobraz. Nieduży, mało umocniony. Ale jest wyjątkowy! Bo od początku do końca nasz! Bo konary i liny zwlekamy z plażowych odchłani własnymi łapami, dysząc straszliwie i ryjąc się w piachu. Bo z sosnowymi belami o zbyt dużej masie staczamy się z klifu… Bo własnoręcznie wyrywamy ławkę falom Jesteśmy dumni - bo też dołożyliśmy cegiełkę do klimatu tutejszych plaż!
cdn
Nieraz już z bardzo daleka widać bezkształtną bryłę odcinającą się od jasnożółtej połaci piachu.
Wyjątkowo sympatyczne i zaciszne miejsce. Uszczelnione gałęziami o miłym aromacie igliwia. Szkoda jedynie, że z wnętrza ciężko podziwiać bijące o brzeg fale! No ale nie można mieć wszystkiego!
Ten poniżej to największy i najsolidniejszy drewniany obiekt helskiego wybrzeża! Bezdachowy - więc to chyba nie do końca szałas. Za czasów jak moja babcia jeździła nad morze do Swarzewa (w latach 50tych) to takie miejsca nazywano “grajdoł”. Kopało się w plażowym piachu wgłębienie, robiło wokół wały i wzmacniało je deskami, gałęziami, suchoroślami. Aby było zaciszniej leżeć na kocyku i smażyć do słońca. Każdy też ozdabiał takie miejsce jak mu artystycznie zagrało w duszy. To więc jest “grajdoł de lux”! I ma nawet swoją nazwę - “ORP Niezatapialny”.
Wychodzi na to, że fale tu nawet w największe sztormy nie dochodzą??
To kolorowe to jakiś totem?
Chętnie byśmy go nakarmili i nawiązali z nim jakiś przyjazny kontakt, ale nie do końca wiemy jak… Tak na wyczucie dajemy mu trochę nalewki pigwowej. Wszelakie szamańskie miejsca mocy to bardzo lubią, więc może i tu odpowiednio wczuliśmy się w klimat?
Schodki, solidne liny - naprawde wielki szacun dla budowniczych!
Miejsce idealne na biwak!
I jeszcze tęcza nam się pokazała! Kabak twierdzi, że to dzięki nakarmieniu totema, który nam się tak odwdzięczył!
Kolejne szałasy są dosyć prowizoryczne i przewiewne. A może wiatr i fale zasiały już odpowiednio duży udział zniszczenia?
W dalekiej oddali pokazuje się jednak jakiś punkt. Cóż to może być?
Jakieś flagi rozdyma wiatr?
Jeden z solidniejszych szałasów. Potężne powyginane konary na tle ciemnogranatowych chmur… Jakieś fragmenty przywiązanego materiału działają jak żagiel. Wiatr w to duje i skrzypi niesamowicie. Piszczy w tych prześcieradłach wydymających się w najróżniejsze kształty. Niebieski gnom też wzbija się w przestworza! On uwielbia taką pogodę!
Wszystko wskazuje na to, że zaraz nam doleje... Czekamy na ten deszcz. Folie mamy, będziemy uszczelniać tą piękną konstrukcję. Ale deszcz jednak nie nadchodzi. Straszy jedynie po odległych horyzontach. Nacieszywszy się urywającym łeb wiatrem i mrocznym klimatem chwili - przychodzi opuścić to miejsce… Poszukamy kolejnych…
A ten szałas jest jednym z mniejszych, marniejszych i bardziej ażurowych. Z mniej spektakularnie wpisujących się w helski krajobraz. Nieduży, mało umocniony. Ale jest wyjątkowy! Bo od początku do końca nasz! Bo konary i liny zwlekamy z plażowych odchłani własnymi łapami, dysząc straszliwie i ryjąc się w piachu. Bo z sosnowymi belami o zbyt dużej masie staczamy się z klifu… Bo własnoręcznie wyrywamy ławkę falom Jesteśmy dumni - bo też dołożyliśmy cegiełkę do klimatu tutejszych plaż!
cdn
Większość polskich lasów, zwłaszcza tych sosnowych, jest niesamowicie monotonnych i powtarzalnych. Bardziej przypominają plantacje kukurydzy niż dzikie, naturalne bory. Stąd też mój przeogromny zachwyt lasami na Helu! Lasami, które chyba dzięki długoletniemu działaniu poligonów, zostały zostawione w spokoju. Gdzie drzewa miały nieraz okazję dożyć starości. Gdzie osobniki powalone albo uschnięte nie są natychmiastowo sprzątane, a reszta ustawiana w równy rządek. A dodatkowo sosny (chyba dzięki nadmorskim wiatrom?) są często malowniczo i wydziwiasto powykręcane. Tu na tym Helu, odkładając na bok bunkry, ruiny czy szałasy - można cały dzień łazić i fotografować wyłącznie drzewa.
Malownicze konary zaczynają się już zaraz za naszymi wagonami.
Czasem można się pogubić, czy poskręcane pędy wyłażące z piachu to gałęzie czy korzenie? Czy akurat tutaj przestaje to mieć znaczenie?
A to drzewo wygląda jakby je ktoś obskrobał z kory! Jeszcze szyszki wiszą, a nawet część igieł - a korę jakby ktoś pilnikiem ściągał! I jeszcze polerował pień do idealnej gładkości!
Droga z naszych wagonów nad zalew dosyć się nam dłuży Ciekawe dlaczego?
Takiej ilości malowniczych rosochatości na tak małej powierzchni - to ja jeszcze nie widziałam! I ciężko powiedzieć kto bardziej spowalnia wycieczkę - czy kabak wyłażąc wszędzie czy ja… robiąc zdjęcia każdej gałęzi
Jakoś tak wychodzi, że chyba najciekawsze okazy są nad samym zalewem. Nie wiem co na to ma wpływ. Niesamowite kształty! I każde drzewo totalnie inne!
Spacerujące korzenie.
A to miejsce urzekło nas szczególnie. Są takie uroczyska, w których grawitacja działa jakoś dużo mocniej! Tam człowiek dociera i ni chu chu nie może się ruszyć dalej. Siedzi, siedzi - i ma ochote zostać tam jak najdłużej.
Nie ma co walczyć z przeznaczeniem.. Tu obwołujemy dłuższy piknik! Wieszamy hamak i oddajemy się błogiemu lenistwu!
Na sporej ilości drzew wiszą huśtawki! Jest to kolejny czynnik znacznie spowalniający tempo marszu! Ale my przecież się nigdzie nie spieszymy!
Huśtawkowa forma najprostsza. Zwisająca lina z supłem. Takich jest najwięcej.
Ta bardziej wypaśna - z ławeczką!
Nawet dwuosobowa!
W innym miejscu na klifie odkrywamy taką pełznącą sosnę. Toż ona lezie jak nic! Jak jakaś gąsienica! A może porusza się tylko nocami albo we mgle? Kabak planuje narysować linie i przyjść jutro sprawdzić czy drzewo zmieniło swoją lokalizacje
Sprawdzamy walory piknikowe tego miejsca. Dla herbatki i kanapek okazuje się być idealne!
A kabaczek skacze po gałęziach jak małpa! (niektórzy mają wątpliwości, że człowiek pochodzi od małpy - ja od dzisiaj nie mam!
Oprócz instynktów wspinaczych, nie wiedzieć czemu, najmłodszy członek ekipy dostaje tu też napadu zbieraczego! Nagły, totalny zew ogniskowy! Ilość gromadzonego drewna nadała by się do przetrwania nocy! Na nic tłumaczenia, że nie zamierzamy tu palić ogniska, bo mamy inne plany, jest zbyt silny wiatr i zaraz nam go porwie, uniesie w las, itp.
Ta sosna też chce pełznąć, ale póki co chyba korzenie jeszcze za mocno ją trzymają. Ale robi co może, aby iść w ślady koleżanki!
Nie wiem czy widzicie ten korzeń, wyciągający się w stronę nieświadomych niczego wędrowców…
Niektóre okazy są nawet oznaczane na mapach. To drzewo nazwano “sosna magiczna”. Może dlatego akurat ją zaznaczyli, bo stoi przy jednej z asfaltowych dróg?
Nieco podobną, acz chyba o jeszcze bardziej rozłożystych konarach, odnajdujemy w głębi lasu. Tej już nigdzie nie wypunktowali. Może i dobrze!
Ciekawe drzewo można też namierzyć przy opuszczonych zabudowaniach wojskowych. Już uschnięte, ale dalej robiące wrażenie swoim z lekka upiornym kształtem.
Jak kłębowisko jakiś węży!!
To drzewko się chyba też wybiera na spacer!
Dużo tu też wszędzie w rejonie mchów, porostów i gałęzi uginających się pod szyszkami!
Jedna, jedyna tu napotkana - czarcia miotła! Jedna, ale cudna! No cóż, to nie Bory Dolnośląskie, żeby takowa była na co drugim drzewie
cdn
Malownicze konary zaczynają się już zaraz za naszymi wagonami.
Czasem można się pogubić, czy poskręcane pędy wyłażące z piachu to gałęzie czy korzenie? Czy akurat tutaj przestaje to mieć znaczenie?
A to drzewo wygląda jakby je ktoś obskrobał z kory! Jeszcze szyszki wiszą, a nawet część igieł - a korę jakby ktoś pilnikiem ściągał! I jeszcze polerował pień do idealnej gładkości!
Droga z naszych wagonów nad zalew dosyć się nam dłuży Ciekawe dlaczego?
Takiej ilości malowniczych rosochatości na tak małej powierzchni - to ja jeszcze nie widziałam! I ciężko powiedzieć kto bardziej spowalnia wycieczkę - czy kabak wyłażąc wszędzie czy ja… robiąc zdjęcia każdej gałęzi
Jakoś tak wychodzi, że chyba najciekawsze okazy są nad samym zalewem. Nie wiem co na to ma wpływ. Niesamowite kształty! I każde drzewo totalnie inne!
Spacerujące korzenie.
A to miejsce urzekło nas szczególnie. Są takie uroczyska, w których grawitacja działa jakoś dużo mocniej! Tam człowiek dociera i ni chu chu nie może się ruszyć dalej. Siedzi, siedzi - i ma ochote zostać tam jak najdłużej.
Nie ma co walczyć z przeznaczeniem.. Tu obwołujemy dłuższy piknik! Wieszamy hamak i oddajemy się błogiemu lenistwu!
Na sporej ilości drzew wiszą huśtawki! Jest to kolejny czynnik znacznie spowalniający tempo marszu! Ale my przecież się nigdzie nie spieszymy!
Huśtawkowa forma najprostsza. Zwisająca lina z supłem. Takich jest najwięcej.
Ta bardziej wypaśna - z ławeczką!
Nawet dwuosobowa!
W innym miejscu na klifie odkrywamy taką pełznącą sosnę. Toż ona lezie jak nic! Jak jakaś gąsienica! A może porusza się tylko nocami albo we mgle? Kabak planuje narysować linie i przyjść jutro sprawdzić czy drzewo zmieniło swoją lokalizacje
Sprawdzamy walory piknikowe tego miejsca. Dla herbatki i kanapek okazuje się być idealne!
A kabaczek skacze po gałęziach jak małpa! (niektórzy mają wątpliwości, że człowiek pochodzi od małpy - ja od dzisiaj nie mam!
Oprócz instynktów wspinaczych, nie wiedzieć czemu, najmłodszy członek ekipy dostaje tu też napadu zbieraczego! Nagły, totalny zew ogniskowy! Ilość gromadzonego drewna nadała by się do przetrwania nocy! Na nic tłumaczenia, że nie zamierzamy tu palić ogniska, bo mamy inne plany, jest zbyt silny wiatr i zaraz nam go porwie, uniesie w las, itp.
Ta sosna też chce pełznąć, ale póki co chyba korzenie jeszcze za mocno ją trzymają. Ale robi co może, aby iść w ślady koleżanki!
Nie wiem czy widzicie ten korzeń, wyciągający się w stronę nieświadomych niczego wędrowców…
Niektóre okazy są nawet oznaczane na mapach. To drzewo nazwano “sosna magiczna”. Może dlatego akurat ją zaznaczyli, bo stoi przy jednej z asfaltowych dróg?
Nieco podobną, acz chyba o jeszcze bardziej rozłożystych konarach, odnajdujemy w głębi lasu. Tej już nigdzie nie wypunktowali. Może i dobrze!
Ciekawe drzewo można też namierzyć przy opuszczonych zabudowaniach wojskowych. Już uschnięte, ale dalej robiące wrażenie swoim z lekka upiornym kształtem.
Jak kłębowisko jakiś węży!!
To drzewko się chyba też wybiera na spacer!
Dużo tu też wszędzie w rejonie mchów, porostów i gałęzi uginających się pod szyszkami!
Jedna, jedyna tu napotkana - czarcia miotła! Jedna, ale cudna! No cóż, to nie Bory Dolnośląskie, żeby takowa była na co drugim drzewie
cdn
Wszędzie i zawsze wiatr. Na Helu rzeczywiście "zagęszczenie rosochatości na metr kwadratowy" jest chyba największe. Bo wszędzie w pasie nadmorskim takie powykrzywiane gargulce można podziwiać, lecz Hel ma małą powierzchnię. No i współczynnik rośnie.buba pisze:Jakoś tak wychodzi, że chyba najciekawsze okazy są nad samym zalewem. Nie wiem co na to ma wpływ.
Ta sosna jest pomnikiem przyrody. Temu "się załapała" na nazwę i oznaczenie na mapie.buba pisze:To drzewo nazwano “sosna magiczna”. Może dlatego akurat ją zaznaczyli, bo stoi przy jednej z asfaltowych dróg?
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Ale np. na Mierzei Wislanej - tez taki chudy pasek lądu a las wsciekle prosty, czy to nad morzem czy nad zalewem. Wrecz nie ma na czym oka zawiesic! Drzewa sie najwyzej przewracają od wiatru a nie wyginają?Piotrek pisze:Wszędzie i zawsze wiatr. Na Helu rzeczywiście "zagęszczenie rosochatości na metr kwadratowy" jest chyba największe. Bo wszędzie w pasie nadmorskim takie powykrzywiane gargulce można podziwiać, lecz Hel ma małą powierzchnię. No i współczynnik rośnie.
Ale ciekawe czemu akurat ta jest tym pomnikiem. A druga kawalek dalej, o podobnej grubosci i rosochatosci juz nie? Widac ta sie komus spodobala kto mial moc nadawania takich odznaczen!Piotrek pisze:Ta sosna jest pomnikiem przyrody. Temu "się załapała" na nazwę i oznaczenie na mapie.
Na pierwszy rzut oka to chyba chodzi o wiek tych drzew. Te na Mierzei wyglądają na znacznie młodsze. Gdybym wiedział gdzie to dokładnie jest to bym sprawdził wiek, a tak to tylko "na czuja".buba pisze:Ale np. na Mierzei Wislanej - tez taki chudy pasek lądu a las wsciekle prosty, czy to nad morzem czy nad zalewem.
Co w borach na wydmach może być obarczone dużym błędem...
Kryteria uznawania za pomniki przyrody są wyraźnie sprecyzowane przez rozporządzenie Ministra Środowiska z dnia 4 grudnia 2017 r. w sprawie kryteriów uznawania tworów przyrody żywej i nieożywionej za pomniki przyrody ( http://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/downlo ... 172300.pdf ). Podejrzewam, że nie zajrzysz do linku więc podaję samą esencję:buba pisze:Widac ta sie komus spodobala kto mial moc nadawania takich odznaczen!
Wymieniony w ust. 1 załącznik mówi miedzy innymi:§ 1. Kryteriami uznawania drzew za pomniki przyrody są:
1) obwód pnia nie mniejszy niż minimalny obwód pnia drzewa mierzony na wysokości 130 cm dla poszczególnych rodzajów i gatunków drzew, określony w załączniku do rozporządzenia, lub
2) wyróżnianie się wśród innych drzew tego samego rodzaju lub gatunku w skali kraju, województwa lub gminy, ze względu na obwód pnia, wysokość, szerokość korony, wiek, występowanie w skupiskach, w tym w alejach lub szpalerach, pokrój lub inne cechy morfologiczne, a także inne wyjątkowe walory przyrodnicze, naukowe, kulturowe, historyczne lub krajobrazowe.
Z następującym wyjaśnieniem dodatkowym:daglezja, iglicznia, jesion wyniosły, jodła pospolita, kasztanowiec zwyczajny, klon jawor, klon zwyczajny, leszczyna turecka, modrzew, olsza czarna, perełkowiec, sosna czarna, sosna zwyczajna, świerk pospolity
Minimalny obwód pnia drzewa mierzony w centymetrach na wysokości 130 cm: 250 cm
Jeżeli drzewo na wysokości 130 cm posiada kilka pni – za obwód pnia drzewa przyjmuje się sumę obwodu pnia o największym obwodzie oraz połowy obwodów pozostałych pni.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
No te na Helu wygladaly na duzo duzo starsze! Z ciekawosci jak umiesz to sprawdzic, tzn. ten wiek to te helskie np. tam gdzie powiesilismy hamak byly tu gdzies 54.623617, 18.776521Piotrek pisze:buba napisał/a:
Ale np. na Mierzei Wislanej - tez taki chudy pasek lądu a las wsciekle prosty, czy to nad morzem czy nad zalewem.
Na pierwszy rzut oka to chyba chodzi o wiek tych drzew. Te na Mierzei wyglądają na znacznie młodsze. Gdybym wiedział gdzie to dokładnie jest to bym sprawdził wiek, a tak to tylko "na czuja".
Co w borach na wydmach może być obarczone dużym błędem...
a te na mierzei ze zdjecia gdzies tu: 54.412658, 19.554834
To na Helu to jest oddział 312d i operatowy wiek tych sosen to 185 lat. Miejscówka na Mierzei to oddział 15f z sosnami w wieku 98 lat.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
No to helskie dwa razy starsze... Czy te na mierzei w wieku 185 lat beda wygladac jak te na Helu? Ciezko powiedziec.. Jedyny z nas kabak ma szanse to sprawdzic - jezeli pojdzie w ślady prababciPiotrek pisze:To na Helu to jest oddział 312d i operatowy wiek tych sosen to 185 lat. Miejscówka na Mierzei to oddział 15f z sosnami w wieku 98 lat.
W tej relacji będzie wszystko związane z naszymi wycieczkami po Helu - to co się nie załapało tematycznie do odcinków poprzednich.
Łażąc kilka dni plażami można wypatrzeć troche różnistych statków bełtających się po tutejszych wodach. Tu jakiś moloch przestraszliwy! Chyba większy nawet niż ten prom, którym płyneliśmy niegdyś przez Morze Czarne!
Ech… to były czasy. Człowiek wsiadał sobie w skodusie i na luzie jechał do Gruzji… Mam nadzieję, że nie powiem kiedyś “ech to były czasy, chodził sobie człowiek po helskiej plaży i gapił sie na statki..”
Jest takie przerażające nieco przysłowie: “Jakkolwiek byśmy nie narzekali na teraźniejszość i tak kiedyś będziemy to wspominać jako stare, dobre czasy…”
Aj… przepraszam za dygresję… Miało być o statkach
Łooo matko! Takich jebutnych żaglowcow to chyba nie ma za wiele?
Kabak: “Patrz! Mama i córeczka!”
Nieźle nim bujało! Robiliśmy zakłady - wywali się czy nie!
Te to chyba jakieś wojskowe?
A ten jak wieżowiec!
Tu coś zdecydowanie mniejszego i gęsto zaludnionego.
A kuku! A takowego zjawiska to żeśmy się całkowicie nie spodziewali, że się nam spomiędzy fal wyłoni!
Podążając jak zwykle za betonowymi płytami tym razem dotarliśmy do portu.
W portach najbardziej lubie dwie rzeczy! Zapach ryby i dzwoniące na wietrze linki!
Zastanawiamy się - doleje nam czy nie doleje?
Tu też rozważamy gdzie jest najbliższy zadaszony bunkier...
Ale nie dołało! Limit deszczu wyczerpaliśmy już chyba w pierwszym tygodniu tego wyjazdu! Chmury ostatecznie się rozchodzą. Dosłownie - biorą i rozłażą się na boki.
A nad nami zostaje czyste niebo! No prawie…
Słońce i wygrzany piach niesamowicie cieszy po tygodniu babrania się w glinie i nieustającym prawie potoku wody wlewającej się za kołnierz. Ale wszystko co złe kiedyś się kończy! I niby nic takiego wielkiego - troche piachu i wrzesniowych promykow spod chmury, ale cieszymy sie jak durni!
Mamy towarzystwo!
A tu inna chmura, innego dnia i od innej strony półwyspu. I tej nie uciekliśmy! Niesamowita jest jej szerokość na cały widnokrąg i szybkość z jaką zjada niebo.
Błyskawicznie zasuwa w naszą stronę! Zdjęcia robione od siebie chyba w odstępie minuty albo dwóch!
Innego dnia klimaty są jeszcze bardziej mroczne.
A spod czarnych chmur czasem błyśnie słońce. Jest go mało i jest bardzo rażące.
Jakoś bardzo lubie plażowe jeziorka, minimierzeje i inne takowe rozlewiska!
Tzn. ja lubie na nie patrzeć, a kabak po nich biegać
Ciekawa roślinność plażowa.
Jednego dnia fale są na tyle solidne, że miejscami praktycznie całą plażę zabrały i trzeba obchodzić górą.
Wspinanie się na osypujące skarpy jest jedną z największych atrakcji.
Tu coś ładnie obrosło muszelkami.
A to jest roślinka, która miała wrócić z nami do domu jako ozdobna pamiątka. Ale była lekko wilgotna, więc powiesiłam ją na ścianie wagonu, aby się ładnie wysuszyła. Akurat wystawał wolny gwóźdź… No i o niej zapomniałam. Może pozostanie jako ozdoba wagonu. Bo trzeba przyznać, że super tam pasowała!
Duje cały czas bardzo mocno, więc często łazimy z latawcem!
Plaże nad zatoką prezentują się nieco inaczej. Wyższe brzegi i piasek pokryty kożuchem zielono - brązowych glonów. Ma to swój urok i fajna odmiana!
No i w zwojach glona można coś znaleźć! Np. łódeczkę! Zdobyczna bardziej cieszy!
Tu proces pozyskiwania.
Sporo takich ptaszyn biega za falami i coś zapamiętale wydziobuje za każdym razem, gdy woda przemyje piach.
Miłe kwietniki przy jednym z domów!
Z okolic portu podziwiamy zachody słońca.
Praktycznie przez 3 dni mamy taki sam rytuał. Najpierw do portu, a potem gdy już słonko chlupnie w fale - na impreze!
A jak to się zaczęło? Pewnego dnia, gdy leziemy już po ciemku ulicami Helu, praktycznie w samym centrum, nagle słyszymy dźwięki gitary. Ktoś ładnie gra i jakaś kompania śpiewa. I zdecydowanie jest to śpiew biesiadny, grupowy, taki typowo przyogniskowy. Ki czort?? Idziemy rozpoznać sytuacje… I tak trafiamy do knajpy żeglarskiej o nazwie “Kapitan Morgan”. I miejsce to zasysa nas na dobre. Bo nie dość, że siedzimy chyba do północy, to w kolejne dni znów tu wracamy.
Knajpa urządzona jest w klimatach wodnych - sieci, drewniane postacie piratów, kawałki statków czy różne gadżety z rybich fragmentów.
Nawet ściany i sufity kibli są wytapetowane replikami starych map morskich.
Menu jest chyba szerokie, ale my skupiamy się na daniach rybnych. No i czymś do popicia
Na knajpianym etacie, oprócz barmana, jest koleś, który na gitarze gra wieczorami szanty. I co najważniejsze, nie jest to akcja typu koncertowy występ, ale raczej “cała sala śpiewa z nami” - więc klimat przywodzący raczej na myśl chatki studenckie czy biwakowe ogniska niż restauracje w centrum kurortu. Co chwile ktoś z sali proponuje swoją ulubioną piosenkę (reguła jest jedna - muszą być to szanty albo coś w wodnym klimacie). Mnie się też udaje namówić grajka aby zapodał “Tawernę pod pijaną zgrają”. Co za radość! Tak rzadko ktoś to umie zagrać!
Gdy ide do kibla (tego z mapami na suficie) jakiś koleś mnie zagaduje z pytaniem czym pływamy i gdzie przybiliśmy. Wyprowadzam go z błędu, roztaczając jedynie wizję moich póki co niespełnionych marzeń o pontonie. Gość jest bardzo zdziwiony: “To co robicie na Helu?” - “Zwiedzamy bunkry” - “Ale co może być ciekawego w jakiejś kupie betonu? Intrygujące!! Tak jakbyś miała wytłumaczyć komuś zupełnie nie z klimatu?” - “Wyobraź sobie… Wzgórze, piękny widok i wielka żelazna karuzela. Siedzisz sobie, pijesz wino, patrzysz na las i morze… A jak pięciu chłopa rozkręci mechanizm - to sam nie zejdziesz. Wrażenia ekstremalne jak na twojej łajbie w czasie sztormu. Też rybka w śmietanie może wrócić Fajne, co? I to z buta dostępne stąd..”. Znajduje mu na jego telefonie zdjęcia tego miejsca i pokazuje na mapie. Koleś ma oczy jak spodki. “Aaaa… bo ja zawsze bunkry kojarzyłem, że to coś jak moja piwnica tylko bardziej wali stęchlizną i jakiś koleś za tobą łazi i pierdzieli dyrdymały, kto w którym roku do kogo z jakiej armaty strzelał”. - “To takich bunkrów ja też nie lubię. Wole karuzele, wino i piwnice, gdzie nikt za mna nie chodzi. I wiesz? Na bunkrowych imprezach też się śpiewa nieraz szanty. Nieraz i nie dwa!” Tak dostajemy zaproszenie na łódkę i oglądamy zdjęcia z nurkowania na przybrzeżnych wrakach! I tu się okazuje, że jednak poniekąd robimy na Helu to samo - zwiedzamy wraki!
Każdego kolejnego dnia wesołej knajpianej ferajny jest więcej, a i śpiewy są bardziej donośne. Zazwyczaj, gdy opuszczamy lokal koło północy, dostajemy gromkie brawa. Tzn. nie my - tylko kabak! Jako ponoć “najmłodsza piratka na stanie”.
W końcu nadchodzi ten moment, że nasz plan zakłada jechanie dalej. I tak byliśmy na Helu o dwa dni dłużej niż to początkowo było planowane… Żal opuszczać nasze wagonowisko… Żal opuszczać Hel, gdzie i do zwiedzania jeszcze kupę zostało… Żal, że dziś w Morganie nie będziemy uczestniczyć w kolektywnym darciu pysków… Jakby mi ktoś rok temu powiedział, że spędze nad polskim morzem kilka dni, w jednym miejscu i będzie mi tak cholernie żal odjeżdżać - to bym mu powiedziała, żeby się palnął w głupi łeb! Tak… Hel przerósł nasze wszelakie oczekiwania. Co niestety miało również wady - bo bardzo wysoko postawiło poprzeczkę… Tak wysoko, że już żadne kolejne miejsce nie miało szans sprostać oczekiwaniom i wytrzymać tego porównania… W dalszą drogę gna nas instynkt wędrowny i zew poszukiwaczy kolejnych wrażeń. Rozochoceni Helem postanawiamy powłóczyć się jeszcze nad morzem, w innych miejscach. A tam - jest już po prostu średnio… Też są ciekawe miejsca i dziwne zbiegi okoliczności. Ale nie ma już karuzel na wzgórzach, wraków statków, plażowych szałasów gigantów czy aż tak malowniczo i masowo powykręcanych drzew… A i imprezy jak są.. to już nie takie jak w Morganie!
Aha! Takiego typowo kurortowego życia spod znaku plastiku i pozytywki - też była okazja zażyć Coby nie było że nas to całkowicie ominęło
cdn
Łażąc kilka dni plażami można wypatrzeć troche różnistych statków bełtających się po tutejszych wodach. Tu jakiś moloch przestraszliwy! Chyba większy nawet niż ten prom, którym płyneliśmy niegdyś przez Morze Czarne!
Ech… to były czasy. Człowiek wsiadał sobie w skodusie i na luzie jechał do Gruzji… Mam nadzieję, że nie powiem kiedyś “ech to były czasy, chodził sobie człowiek po helskiej plaży i gapił sie na statki..”
Jest takie przerażające nieco przysłowie: “Jakkolwiek byśmy nie narzekali na teraźniejszość i tak kiedyś będziemy to wspominać jako stare, dobre czasy…”
Aj… przepraszam za dygresję… Miało być o statkach
Łooo matko! Takich jebutnych żaglowcow to chyba nie ma za wiele?
Kabak: “Patrz! Mama i córeczka!”
Nieźle nim bujało! Robiliśmy zakłady - wywali się czy nie!
Te to chyba jakieś wojskowe?
A ten jak wieżowiec!
Tu coś zdecydowanie mniejszego i gęsto zaludnionego.
A kuku! A takowego zjawiska to żeśmy się całkowicie nie spodziewali, że się nam spomiędzy fal wyłoni!
Podążając jak zwykle za betonowymi płytami tym razem dotarliśmy do portu.
W portach najbardziej lubie dwie rzeczy! Zapach ryby i dzwoniące na wietrze linki!
Zastanawiamy się - doleje nam czy nie doleje?
Tu też rozważamy gdzie jest najbliższy zadaszony bunkier...
Ale nie dołało! Limit deszczu wyczerpaliśmy już chyba w pierwszym tygodniu tego wyjazdu! Chmury ostatecznie się rozchodzą. Dosłownie - biorą i rozłażą się na boki.
A nad nami zostaje czyste niebo! No prawie…
Słońce i wygrzany piach niesamowicie cieszy po tygodniu babrania się w glinie i nieustającym prawie potoku wody wlewającej się za kołnierz. Ale wszystko co złe kiedyś się kończy! I niby nic takiego wielkiego - troche piachu i wrzesniowych promykow spod chmury, ale cieszymy sie jak durni!
Mamy towarzystwo!
A tu inna chmura, innego dnia i od innej strony półwyspu. I tej nie uciekliśmy! Niesamowita jest jej szerokość na cały widnokrąg i szybkość z jaką zjada niebo.
Błyskawicznie zasuwa w naszą stronę! Zdjęcia robione od siebie chyba w odstępie minuty albo dwóch!
Innego dnia klimaty są jeszcze bardziej mroczne.
A spod czarnych chmur czasem błyśnie słońce. Jest go mało i jest bardzo rażące.
Jakoś bardzo lubie plażowe jeziorka, minimierzeje i inne takowe rozlewiska!
Tzn. ja lubie na nie patrzeć, a kabak po nich biegać
Ciekawa roślinność plażowa.
Jednego dnia fale są na tyle solidne, że miejscami praktycznie całą plażę zabrały i trzeba obchodzić górą.
Wspinanie się na osypujące skarpy jest jedną z największych atrakcji.
Tu coś ładnie obrosło muszelkami.
A to jest roślinka, która miała wrócić z nami do domu jako ozdobna pamiątka. Ale była lekko wilgotna, więc powiesiłam ją na ścianie wagonu, aby się ładnie wysuszyła. Akurat wystawał wolny gwóźdź… No i o niej zapomniałam. Może pozostanie jako ozdoba wagonu. Bo trzeba przyznać, że super tam pasowała!
Duje cały czas bardzo mocno, więc często łazimy z latawcem!
Plaże nad zatoką prezentują się nieco inaczej. Wyższe brzegi i piasek pokryty kożuchem zielono - brązowych glonów. Ma to swój urok i fajna odmiana!
No i w zwojach glona można coś znaleźć! Np. łódeczkę! Zdobyczna bardziej cieszy!
Tu proces pozyskiwania.
Sporo takich ptaszyn biega za falami i coś zapamiętale wydziobuje za każdym razem, gdy woda przemyje piach.
Miłe kwietniki przy jednym z domów!
Z okolic portu podziwiamy zachody słońca.
Praktycznie przez 3 dni mamy taki sam rytuał. Najpierw do portu, a potem gdy już słonko chlupnie w fale - na impreze!
A jak to się zaczęło? Pewnego dnia, gdy leziemy już po ciemku ulicami Helu, praktycznie w samym centrum, nagle słyszymy dźwięki gitary. Ktoś ładnie gra i jakaś kompania śpiewa. I zdecydowanie jest to śpiew biesiadny, grupowy, taki typowo przyogniskowy. Ki czort?? Idziemy rozpoznać sytuacje… I tak trafiamy do knajpy żeglarskiej o nazwie “Kapitan Morgan”. I miejsce to zasysa nas na dobre. Bo nie dość, że siedzimy chyba do północy, to w kolejne dni znów tu wracamy.
Knajpa urządzona jest w klimatach wodnych - sieci, drewniane postacie piratów, kawałki statków czy różne gadżety z rybich fragmentów.
Nawet ściany i sufity kibli są wytapetowane replikami starych map morskich.
Menu jest chyba szerokie, ale my skupiamy się na daniach rybnych. No i czymś do popicia
Na knajpianym etacie, oprócz barmana, jest koleś, który na gitarze gra wieczorami szanty. I co najważniejsze, nie jest to akcja typu koncertowy występ, ale raczej “cała sala śpiewa z nami” - więc klimat przywodzący raczej na myśl chatki studenckie czy biwakowe ogniska niż restauracje w centrum kurortu. Co chwile ktoś z sali proponuje swoją ulubioną piosenkę (reguła jest jedna - muszą być to szanty albo coś w wodnym klimacie). Mnie się też udaje namówić grajka aby zapodał “Tawernę pod pijaną zgrają”. Co za radość! Tak rzadko ktoś to umie zagrać!
Gdy ide do kibla (tego z mapami na suficie) jakiś koleś mnie zagaduje z pytaniem czym pływamy i gdzie przybiliśmy. Wyprowadzam go z błędu, roztaczając jedynie wizję moich póki co niespełnionych marzeń o pontonie. Gość jest bardzo zdziwiony: “To co robicie na Helu?” - “Zwiedzamy bunkry” - “Ale co może być ciekawego w jakiejś kupie betonu? Intrygujące!! Tak jakbyś miała wytłumaczyć komuś zupełnie nie z klimatu?” - “Wyobraź sobie… Wzgórze, piękny widok i wielka żelazna karuzela. Siedzisz sobie, pijesz wino, patrzysz na las i morze… A jak pięciu chłopa rozkręci mechanizm - to sam nie zejdziesz. Wrażenia ekstremalne jak na twojej łajbie w czasie sztormu. Też rybka w śmietanie może wrócić Fajne, co? I to z buta dostępne stąd..”. Znajduje mu na jego telefonie zdjęcia tego miejsca i pokazuje na mapie. Koleś ma oczy jak spodki. “Aaaa… bo ja zawsze bunkry kojarzyłem, że to coś jak moja piwnica tylko bardziej wali stęchlizną i jakiś koleś za tobą łazi i pierdzieli dyrdymały, kto w którym roku do kogo z jakiej armaty strzelał”. - “To takich bunkrów ja też nie lubię. Wole karuzele, wino i piwnice, gdzie nikt za mna nie chodzi. I wiesz? Na bunkrowych imprezach też się śpiewa nieraz szanty. Nieraz i nie dwa!” Tak dostajemy zaproszenie na łódkę i oglądamy zdjęcia z nurkowania na przybrzeżnych wrakach! I tu się okazuje, że jednak poniekąd robimy na Helu to samo - zwiedzamy wraki!
Każdego kolejnego dnia wesołej knajpianej ferajny jest więcej, a i śpiewy są bardziej donośne. Zazwyczaj, gdy opuszczamy lokal koło północy, dostajemy gromkie brawa. Tzn. nie my - tylko kabak! Jako ponoć “najmłodsza piratka na stanie”.
W końcu nadchodzi ten moment, że nasz plan zakłada jechanie dalej. I tak byliśmy na Helu o dwa dni dłużej niż to początkowo było planowane… Żal opuszczać nasze wagonowisko… Żal opuszczać Hel, gdzie i do zwiedzania jeszcze kupę zostało… Żal, że dziś w Morganie nie będziemy uczestniczyć w kolektywnym darciu pysków… Jakby mi ktoś rok temu powiedział, że spędze nad polskim morzem kilka dni, w jednym miejscu i będzie mi tak cholernie żal odjeżdżać - to bym mu powiedziała, żeby się palnął w głupi łeb! Tak… Hel przerósł nasze wszelakie oczekiwania. Co niestety miało również wady - bo bardzo wysoko postawiło poprzeczkę… Tak wysoko, że już żadne kolejne miejsce nie miało szans sprostać oczekiwaniom i wytrzymać tego porównania… W dalszą drogę gna nas instynkt wędrowny i zew poszukiwaczy kolejnych wrażeń. Rozochoceni Helem postanawiamy powłóczyć się jeszcze nad morzem, w innych miejscach. A tam - jest już po prostu średnio… Też są ciekawe miejsca i dziwne zbiegi okoliczności. Ale nie ma już karuzel na wzgórzach, wraków statków, plażowych szałasów gigantów czy aż tak malowniczo i masowo powykręcanych drzew… A i imprezy jak są.. to już nie takie jak w Morganie!
Aha! Takiego typowo kurortowego życia spod znaku plastiku i pozytywki - też była okazja zażyć Coby nie było że nas to całkowicie ominęło
cdn
Z tego co widzę, dżdżowniki i biegusy.buba pisze:Sporo takich ptaszyn biega za falami
Ciężko powiedzieć, ale patrząc na zdjęcia - mało prawdopodobne. Sądząc z wyglądu, różni je nie tylko wiek, ale i warunki wzrostu w przeszłości, zwłaszcza zagęszczenie.buba pisze:Czy te na mierzei w wieku 185 lat beda wygladac jak te na Helu?
„Imperatorowa i państwa ościenne przywrócą spokojność obywatelom naszym/Przeto z wolnej woli dziś rezygnujemy/Z pretensji do tronu i polskiej korony/Nieszczęśliwie zdarzona w kraju insurekcja/Pogrążyła go w chaos oraz stan zniszczenia." (Jacek Kaczmarski - "Krajobraz po uczcie")
Teraz będzie o niej głośniej. Grzegorz Bukała właśnie się procesuje ze Sławomirem Świerzyńskim ("Bayer Full") o kradzież tej piosenki i bezprawne uzyskiwanie korzyści materialnych z tego zawłaszczenia. Pierwszą sprawę Grzegorz wygrał, ale "Pan Bezczelny" się odwołał...buba pisze:Mnie się też udaje namówić grajka aby zapodał “Tawernę pod pijaną zgrają”. Co za radość! Tak rzadko ktoś to umie zagrać!
https://muzyka.interia.pl/wiadomosci/ne ... Id,4974114
PS. W artykule jest podana nieprawdziwa informacja jakoby autorem innych dwóch piosenek "Wałów Jagiellońskich" ("Córka rybaka" oraz "Monika, dziewczyna ratownika") był również Grzegorz Bukała, co Grzegorz prostował na FB, gdyż ich autorem jest Rudi Schuberth.
PPS. Autorskie wykonanie na BAZUNIE 1975:
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.