W Radachowie płytowa droga doprowadza nas do ruin pałacu.
Szkielet budynku porastają gęste pnącza.
A z przeciwległej strony - niespodzianka! Do ruin przykleiła się przybudówka! Tu ktoś chyba mieszka! Ciekawe jakie dźwięki dochodzą nocami zza ściany przytulonej do pustego gmachu?
Ludzie nieraz hodują roślinki w doniczkach stojących na parapetach. Jak widać można i bez doniczki!
A tutaj już chyba tylko ramy okienne trzymają ściany w kupie!
W Smogórach szukalismy pałacu, ale nie znaleźliśmy.
W Lubieniu szczęście nam dopisuje. Pałac jest solidny, z wieżyczką, położony na sporym zarośniętym terenie. Jak wszędzie w tym roku - maki oczywiście są!
Pod stopami trylinka, bruk lub malowniczo zarosły, stary asfalt...
Pałac jest opuszczony, ale wygląda, że ktoś całkiem niedawno próbował go remontować np. okna na parterze są wstawione nowe, plastikowe. Drzwi są zamknięte. Oczywiście za klamkę ciągniemy... No trudno...
Już wracamy, mając pewność, że ze zwiedzania wnętrz nici. Fajnie, że chociaż z zewnątrz go obejrzeliśmy. A tu się napatoczył miejscowy koleś. Miła gadka - i propozycja, że nam pokaże pałac w środku. Nam dwa razy powtarzać nie trzeba! Podchodzimy pod okno, przy którym byliśmy 5 minut wcześniej. Okazuje się, że okno nie jest wmurowane i sobie po prostu stoi na parapecie. Można go wystawić i wejść. Często nie znając lokalnych trików człowiek jest poszkodowany i od razu na straconej pozycji!
W środku są super sufity, kominki, schody.
Nasz przewodnik skrupulatnie opowiada o każdym pomieszczeniu, głównie gdzie kto ile wypił albo jakie miejscowe (lub przyjezdne) dziewczęta umilały chłopcom czas.
Ciemne, ścienne malowidło z koniem.
Zwiedzamy tylko parter. Lokalny miłośnik zabytków chce nam też pokazać wyższe piętra, ale na to brakuje już nam odwagi. Stropy zdecydowanie osiadają. W wielu pokojach są podparte belami - jak stemplami w kopalni, a mimo to nabierają niemiłych półkolistych kształtów…
Dopiero w domu, na zdjęciach, wypatrzyłam na tym malunku różne sceny myśliwskie! (na miejscu raczej skupiałam się na tym czy nic nie leci na łeb )
W wiosce Wystok ruiny siedzą w niemożebnym chaszcu. Stwierdzenie, że był po szyje nie jest poetycką przenośnią. Sam budynek jest mało pałacowy. Bardziej przypomina starą szkołę..
Jest też orzęsione bajorko o betonowych brzegach…
I puste stajnie..
W Bielicach pałac jest zamieszkany - i nie on stanowi tu główną atrakcję dnia dzisiejszego..
Siadamy pod sklepem “Małgosia” … i jakoś tam wsiąkamy…
Zatapiamy się w lokalnym niebycie. Jest czasem taki stan półświadomości, gdzie człowiek jakby częściowo usypiał, przestawał ogarniać czas i plany. Tak jakby wszystko nagle zwalniało i robiło się nieco mgliste... Jakiś taki rodzaj odpoczynku, takiego “tu i teraz”. Stan bardzo chyba popularny w czasie podróży pociągiem, gdy człowiek wgapia się tępo w okno i myśli jakby gdzieś odpływały - a jednocześnie obserwowany obraz stawał się bardziej wyrazisty. I właśnie tu tak jest. Siedzimy, a przed naszymi oczami toczy sie zwykłe czerwcowe popołudnie… Żulik bawi się wydrą z kabakiem. W jednej ręce trzyma maskotkę a w drugiej browara. Coś mu się chyba pokiełbasiło, bo w pewnym momencie wsadził ogon wydry do gęby, wykonując klasyczny gest przechylania. Kabak dostał ataku śmiechu. Żulikowi zrobiło się głupio, nawiał za sklep, nawet niedopite piwo zostawił…
Dwóch kolesi stawia nad rzeźbą koło krzyża kratownicę na bluszcz. Przechodząca obok kobieta ich gani: “ To nie za dużo? Krzyż, ławki, rzeźba i jeszcze daszek? Nie nie nie! To będzie człowieka rozpraszać, nie da się tu potem modlić!”. Kolesie odnoszą kratownicę na jedno z podwórek…
Starsza pani jedzie rowerem ze sklepu. Potem krzyczy na jednego z żulików siedzących przy drodze: “Tylko się zaś nie nachlej jak świnia, bo będziesz na dworze spał. A dzisiaj ma być ochłodzenie!”. Sądząc po wieku to chyba jej syn.
Staruszka z laseczką siedzi na przyzbie. Na widok jadącej szosą cysterny zrywa się i biegnie truchcikiem. Bardzo dziarsko biegnie, tylko żwir zgrzyta pod butami i laską. Ma jakąś sprawę do kierowcy, który grzecznie hamuje, zjeżdża na pobocze i podejmuje rozmowę. O czym? Nie słychać... Za daleko..
Poza tym właśnie pod sklep zajechało auto na włoskich blachach. Kłęby dymu z gazowanego (nie wiedzieć czemu) ciągle silnika spowijają całe podsklepie, powodując, że kontury wszystkiego stają się krzywe i rozmyte. Muzyka zdecydowanie rodzima dudni z głośników i wszystko zagłusza. Kabak zaczyna tańczyć! Nam chyba Cyganie to dziecko podrzucili! I ja, i toperz nie lubimy tańczyć! To chyba musi być po prababci!
Z dziwnego letargu wyrywa mnie głos toperza: “Chyba musimy jechać dalej, bo inaczej przyjdzie nam tu nocować”.
Ot… Zwykłe popołudnie i stek pozornie nieciekawych historyjek, którym jakoś od zawsze uwielbiam się przyglądać. Może to ta sama cecha, która ludzi motywuje aby oglądać seriale? Albo inne “reality show”? Widać ja też to lubie, ale wolę takie w 5D
Przy drodze, nieopodal sklepu, stoją takie kamienne tablice. Okolica na każdym kroku przypomina nam w jakiej części kraju jesteśmy!
cdn
Uwięzieni w Polsce czyli szwendanie po "Ścianie Zacho
Moderator: Moderatorzy
Niedaleko Torzymia zawijamy nad jezioro Jasne, gdzie jest leśne pole biwakowe.
Pobyt zaczynamy od przekąpki - póki jeszcze jest trochę słońca.
Jezioro jest niezwykle aromatyczne. Jak płynę to z wody podnosi się oszałamiający zapach ziół. Taki jakby lekko cytrusowy? Poprzednie jeziora nie miały tego zapachu, więc chyba musi tu coś nietypowego kwitnąć? Pytam kabaka czy jej się podoba ten zapach. Kabak zdziwiony: “Zapach gumy? No taki jak i wczoraj!” Taaaa… Ja jej o ziołach a ona z nosem na flamingu
Rozkładamy się koło ogromnej wiaty. Tutaj jest pusto. Na biwakowisku jest kilka aut i namiotów, ale oni wszyscy na kupie siedzą nad samą wodą. Przy wiacie stoi pewna wraża tabliczka, a na wjeździe na pole wisiał regulamin, więc idziemy go przeczytać. Wynika z niego, że wszystkie palone tu ogniska trzeba zgłaszać leśniczemu, jest podany numer, więc co szkodzi. Dzwonie. Leśniczy mówi, że spoko, ale wyłącznie w murowanym palenisku w wiacie, bo jest susza i żeby absolutnie nie palić na trawie. Właśnie ostrzymy sobie zęby na wiate więc nam pasuje.
Siedzimy więc sobie, smażymy kiełbaski...
...a tu nagle zjawia się ON. Samozwańczy stróż porządku. Niezrealizowany kapo. Jeden z biwakujących w przyczepie nad jeziorem. Wpada do wiaty i ani “dzień dobry”, ani me ani be ani kukuryku - tylko “prosze natychmiast zgasić to ognisko!!!” Mówimy mu, że ognisko palimy w miejscu do tego przeznaczonym i na pewno go nie zgasimy - no bo właśnie je rozpaliliśmy i zamierzamy przy nim posiedzieć do nocy. A jego - jakby był milszy pewnie byśmy zaprosili do kompanii. A skoro nie jest, to mu sugerujemy, aby się zajął swoimi sprawami - to wszyscy na świecie będą szczęśliwsi. Koleś nie odpuszcza, łazi wokół nas jak jakiś szakal i burczy pod nosem. Kabak sensownie ocenia sytuacje: “Tatusiu, a zamknąłeś dobrze busia? Bo ten pan mi się bardzo nie podoba!”. Staramy się kolesia ignorować, może się zmęczy, znudzi, pójdzie w cholere? Ale nie! Facet wpada w furię. Zaczyna machać rękami, przeklinać, straszyć - leśniczym, policją, sanepidem, strażą pożarną - nie wiem czy jest jakaś organizacja, której nie postanowił postawić na nogi Ostatecznie macha nam przed nosami telefonem - że on już dzwoni do leśniczego i będziemy mieć przechlapane. Wykonuje chyba 50 połączeń pod rząd, ale leśniczy nie odbiera. Za pięćdziesiątym pierwszym się udaje. I sądząc po minie delikwenta - mam wrażenie, że leśniczy był wkurzony umulnością i natrętnością jegomościa i go z góry na dół obhuśtał. Nie wiem co dokładnie mu powiedział, ale chyba nic miłego, bo koleś więcej na nas nie spojrzał, podwinął ogonek pod siebie i truchcikiem udał się do swojej przyczepy. A my mogliśmy kontynuować miły wieczór w blaskach płomienia. Choć niestety smród zawsze jakiś czas się jeszcze utrzymuje, zanim rozwieje go wiatr i czas… Ech... Uroki polskich biwaków… I dobrze, że nas coś tknęło, żeby do tego leśniczego jednak zadzwonić…
Początkowo mam plan spać w wiacie w hamaku.
Noc jest ciepła a i komarów wyjątkowo nie ma wcale. Deszcz mi nie straszny pod takim solidnym dachem. Do busia mam 20 metrów, więc jak mnie zacznie coś straszyć to nie mam daleko. Nigdy nie spałam sama w lesie, więc odrobinę mi nieswojo.. Ale wyjątkowo mi dobrze w tym hamaku! W oddali słychać dźwięki wodnych ptaków, które na jeziorze zapodają jakieś pląsy i pogawędki. Jednak zasypiając, w takim półśnie, wkręcam sobie, że jednak tu po biwakowisku kręci się ta ludzka gnida. A jak w ramach zemsty będzie chciał mnie zadźgać w nocy?? Zdecydowanie była to osoba niezrównoważona psychicznie - a z wariatami to nigdy nie wiadomo! Zasypiając czasem można sobie wkręcić niestworzone rzeczy - a i w nocy strach ma większe oczy Zwijam się więc do busia. Ale i tu nie śpie zbyt spokojnie. Budzę się często na każdy szelest, a i ukryty w kieszeni gaz pieprzowy trochę mnie uwiera…
Rano robimy sobie leśne naszyjniki! Nosimy je z dumą do końca wyjazdu!
A nad pobliskim jeziorem Ciemnym bylo ciekawiej: https://www.newslubuski.pl/interwencje/ ... perow.html
Ale o tym dowiedzielismy sie dopiero kolejnego dnia, od miejscowych w Puszczy Lubuskiej, jak już zdążyliśmy stąd odjechać
cdn
Pobyt zaczynamy od przekąpki - póki jeszcze jest trochę słońca.
Jezioro jest niezwykle aromatyczne. Jak płynę to z wody podnosi się oszałamiający zapach ziół. Taki jakby lekko cytrusowy? Poprzednie jeziora nie miały tego zapachu, więc chyba musi tu coś nietypowego kwitnąć? Pytam kabaka czy jej się podoba ten zapach. Kabak zdziwiony: “Zapach gumy? No taki jak i wczoraj!” Taaaa… Ja jej o ziołach a ona z nosem na flamingu
Rozkładamy się koło ogromnej wiaty. Tutaj jest pusto. Na biwakowisku jest kilka aut i namiotów, ale oni wszyscy na kupie siedzą nad samą wodą. Przy wiacie stoi pewna wraża tabliczka, a na wjeździe na pole wisiał regulamin, więc idziemy go przeczytać. Wynika z niego, że wszystkie palone tu ogniska trzeba zgłaszać leśniczemu, jest podany numer, więc co szkodzi. Dzwonie. Leśniczy mówi, że spoko, ale wyłącznie w murowanym palenisku w wiacie, bo jest susza i żeby absolutnie nie palić na trawie. Właśnie ostrzymy sobie zęby na wiate więc nam pasuje.
Siedzimy więc sobie, smażymy kiełbaski...
...a tu nagle zjawia się ON. Samozwańczy stróż porządku. Niezrealizowany kapo. Jeden z biwakujących w przyczepie nad jeziorem. Wpada do wiaty i ani “dzień dobry”, ani me ani be ani kukuryku - tylko “prosze natychmiast zgasić to ognisko!!!” Mówimy mu, że ognisko palimy w miejscu do tego przeznaczonym i na pewno go nie zgasimy - no bo właśnie je rozpaliliśmy i zamierzamy przy nim posiedzieć do nocy. A jego - jakby był milszy pewnie byśmy zaprosili do kompanii. A skoro nie jest, to mu sugerujemy, aby się zajął swoimi sprawami - to wszyscy na świecie będą szczęśliwsi. Koleś nie odpuszcza, łazi wokół nas jak jakiś szakal i burczy pod nosem. Kabak sensownie ocenia sytuacje: “Tatusiu, a zamknąłeś dobrze busia? Bo ten pan mi się bardzo nie podoba!”. Staramy się kolesia ignorować, może się zmęczy, znudzi, pójdzie w cholere? Ale nie! Facet wpada w furię. Zaczyna machać rękami, przeklinać, straszyć - leśniczym, policją, sanepidem, strażą pożarną - nie wiem czy jest jakaś organizacja, której nie postanowił postawić na nogi Ostatecznie macha nam przed nosami telefonem - że on już dzwoni do leśniczego i będziemy mieć przechlapane. Wykonuje chyba 50 połączeń pod rząd, ale leśniczy nie odbiera. Za pięćdziesiątym pierwszym się udaje. I sądząc po minie delikwenta - mam wrażenie, że leśniczy był wkurzony umulnością i natrętnością jegomościa i go z góry na dół obhuśtał. Nie wiem co dokładnie mu powiedział, ale chyba nic miłego, bo koleś więcej na nas nie spojrzał, podwinął ogonek pod siebie i truchcikiem udał się do swojej przyczepy. A my mogliśmy kontynuować miły wieczór w blaskach płomienia. Choć niestety smród zawsze jakiś czas się jeszcze utrzymuje, zanim rozwieje go wiatr i czas… Ech... Uroki polskich biwaków… I dobrze, że nas coś tknęło, żeby do tego leśniczego jednak zadzwonić…
Początkowo mam plan spać w wiacie w hamaku.
Noc jest ciepła a i komarów wyjątkowo nie ma wcale. Deszcz mi nie straszny pod takim solidnym dachem. Do busia mam 20 metrów, więc jak mnie zacznie coś straszyć to nie mam daleko. Nigdy nie spałam sama w lesie, więc odrobinę mi nieswojo.. Ale wyjątkowo mi dobrze w tym hamaku! W oddali słychać dźwięki wodnych ptaków, które na jeziorze zapodają jakieś pląsy i pogawędki. Jednak zasypiając, w takim półśnie, wkręcam sobie, że jednak tu po biwakowisku kręci się ta ludzka gnida. A jak w ramach zemsty będzie chciał mnie zadźgać w nocy?? Zdecydowanie była to osoba niezrównoważona psychicznie - a z wariatami to nigdy nie wiadomo! Zasypiając czasem można sobie wkręcić niestworzone rzeczy - a i w nocy strach ma większe oczy Zwijam się więc do busia. Ale i tu nie śpie zbyt spokojnie. Budzę się często na każdy szelest, a i ukryty w kieszeni gaz pieprzowy trochę mnie uwiera…
Rano robimy sobie leśne naszyjniki! Nosimy je z dumą do końca wyjazdu!
A nad pobliskim jeziorem Ciemnym bylo ciekawiej: https://www.newslubuski.pl/interwencje/ ... perow.html
Ale o tym dowiedzielismy sie dopiero kolejnego dnia, od miejscowych w Puszczy Lubuskiej, jak już zdążyliśmy stąd odjechać
cdn
Te niemieckie pociski 80mm to amunicja do słynnej 6-lufowej wyrzutni Nebelwerfer.buba pisze:A nad pobliskim jeziorem Ciemnym bylo ciekawiej
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Od bardzo dawna, jeżdżąc na MRU, przecinaliśmy spore leśne kompleksy zwane Puszczą Lubuską. W bok od szosy odbijały wąskie, szutrowe lub gruntowe drogi prowadzące do różnych przysiółków. Zawsze ciekawiło mnie zobaczyć te zagubione, leśne osady… Ale jakoś za każdym razem nie było na to czasu.. Bo albo się jechało na impreze, albo wracało do domu, zawsze coś gnało, goniło, nie pozwalało na spokojnie zagłębić się w tutejsze knieje. Aż w końcu Puszcza Lubuska doczekała się swoich dni! Chyba to jedno z niewielu miejsc w Polsce, gdzie jest jeszcze takie nagromadzenie nieasfaltowych dróg, którymi można przejechać legalnie.
Najpierw jedziemy do Drzewców, gdzie prowadzi nas miły bruk.
Tu zostawiamy busia i idziemy w lasy szukać chatki harcerskiej, którą ktoś mi kiedyś polecił. Ale kto to był? I jak powinno wyglądać szukane miejsce? Tego już niestety nie pamiętam…
No i mamy tutaj dwa w jednym! Od jakiegoś czasu “zbieram” sobie nazwy miejscowości, które staram się jakoś “zobrazować”. O TUTAJ: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... azowo.html ta kolekcja! W Drzewcach - ktoś ową robotę odwalił za mnie!
No i biała tablica! Do kolejnego mojego zbioru: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... ablic.html
Mroczna aleja...
Samotny, niezamieszkały dom, kawałek oddalony od Drzewców.
Drogi tu mają kwieciste…
A lasy poszarpane, pogięte i nieco drapieżne - przywodzące na myśl opuszczony, zdziczały sad...
Na mapie mam znaczone tu w rejonie kilka wiosek - widm (Świętomierz, Drzewiny, Kijewo), po których ponoć zostały tylko resztki podmurówek.
Mijamy jakąś leśna osadę, która nie wiem jak się nazywa. Najbardziej cieszą drewniane płoty! To już się tak rzadko w Polsce spotyka!
Tu czas się zatrzymał! Jeszcze tylko blachy maluszka powinny być czarne - jak za dawnych, dobrych lat!
Kawałek dalej znów rozrzucone wśród zieloności pojedyncze domy.
Przepływająca rzeczka tworzy tu niewielki stawek.
Długo błąkamy się po lesie w upatrzonym rejonie.
W końcu znajdujemy malutką wiatkę...
...i miejsce jakby po dużej wiacie sprzed lat. Są pozostałości słupków idących w okrąg i miejsca ogniskowego wyłożonego kamieniami. Na to wszystko zwaliło się kilka wielkich, suchych drzew.
Resztki jednego z nich wciąż wyciągają w niebo poszarpane konary.
To chyba musi być to miejsce z opowieści? Dużo z niego niestety nie zostało… Ale za to są jagody! Pierwsze jagody w tym roku, więc cieszą wyjątkowo!
Przerwa na herbatnika!
Wracamy do Drzewców i jedziemy na Kijewo, które zostawiamy nieco po lewej. Między drzewami majaczą jakieś domy. Potem próbujemy jechać na Kosobudki. Drogowskazów tu brak albo je przegapiliśmy. Jedziemy nieco na czuja. Główność drogi drastycznie spada. Jakieś pojazdy zrywkowe musiały ją chyba zryć bo przypomina harmonijkę - w regularnych odstępach są głębokie jamy, w dużej części wypełnione wodą.
Na jednym zagłębieniu nami dziwnie rzuca. Walę nosem w podszybie z takim impetem, że się zastanawiam czy się złamał? czy może już jego kawałki leżą na podłodze między atlasem samochodowym a torbą na aparat? A może wpadły do kabaczego gumiaka? Prawie natychmiast robi mi się u nasady nosa biały, podłużny bąbel. Potem nos puchnie i cały łeb boli. Na jakieś 2 dni tracę też węch (tak wiem, to na pewno koronawirus! Waląc nosem w busia nie miałam maseczki - ani ja, ani busio! A dystans zdecydowanie zachowany nie był... Czy ja zawsze w przedostatni dzień wyjazdu muszę sobie jakąś krzywdę zrobić? Choć rok temu było gorzej… Znacznie GORZEJ! https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... iwaki.html
Toperz cały czas zastanawia się czy szybciej rozwalimy busia czy prędzej zwinie nas leśniczy. No bo mamy prawie pewność, żeśmy gdzieś zboczyli z planowanej trasy i teraz już walimy przez lasy, drogami na bank do tego nie przeznaczonymi. I co się okazuje? Że wyjeżdżamy w Kosobudkach! Tak jak planowaliśmy! Na naszej drodze stoją tablice kierunkowe, informujące o kolejnym skrzyżowaniu!
Znaczy jechaliśmy dobrze? I ta droga była dopuszczona do ruchu??
Dalej już prowadzą znaki i nie ma takich makabrycznych wykrotów, ale drogi są wciąż malowniczo leśne!
Czasem droga staje się dwupasmowa!
Przejeżdżamy w rejonie osady Kłodnica, Troszki, a potem kierujemy się na Kosobudz.
Na obrzeżach tej miejscowości osiedlamy się nad jeziorem Dziarg. Jest tu oficjalne pole biwakowe, ale nie ma nikogo oprócz nas. Tzn. pojawia się tylko babeczka, która pobiera opłatę.
Jak nienawidzę zakazów - to ten jeden mi się nawet podoba! Pierwszy raz taki spotkałam! Fajnie się pływa z daleka od psiej kupy i piany z szamponu.
Są więc kąpiele, ognisko, pulpa i obserwacje odżywiających się dzięciołów..
I to był ostatni biwak tegorocznej wycieczki po “ścianie zachodniej”. Dwadzieścia kilka dni minęło jak mgnienie. Kolejnym wieczorem będziemy już w domu. Nie będziemy szukać dogodnego miejsca aby postawić tam busia. Nie będziemy rozwijać zielonych materaców i przekładać toreb na przednie siedzenia. Nie będziemy zbierać chrustu na ognisko i kolacji spożywać wśród dźwięków pohukujących sów… A do dobrego człowiek przywyka tak szybko! Na taki długi, kolejny wyjazd musimy czekać aż do września - a całe lato zadowolić się jedynie wypadami weekendowymi. Mina kabaka więc dobrze oddaje nastroje panujące w ekipie...
KONIEC
Najpierw jedziemy do Drzewców, gdzie prowadzi nas miły bruk.
Tu zostawiamy busia i idziemy w lasy szukać chatki harcerskiej, którą ktoś mi kiedyś polecił. Ale kto to był? I jak powinno wyglądać szukane miejsce? Tego już niestety nie pamiętam…
No i mamy tutaj dwa w jednym! Od jakiegoś czasu “zbieram” sobie nazwy miejscowości, które staram się jakoś “zobrazować”. O TUTAJ: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... azowo.html ta kolekcja! W Drzewcach - ktoś ową robotę odwalił za mnie!
No i biała tablica! Do kolejnego mojego zbioru: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... ablic.html
Mroczna aleja...
Samotny, niezamieszkały dom, kawałek oddalony od Drzewców.
Drogi tu mają kwieciste…
A lasy poszarpane, pogięte i nieco drapieżne - przywodzące na myśl opuszczony, zdziczały sad...
Na mapie mam znaczone tu w rejonie kilka wiosek - widm (Świętomierz, Drzewiny, Kijewo), po których ponoć zostały tylko resztki podmurówek.
Mijamy jakąś leśna osadę, która nie wiem jak się nazywa. Najbardziej cieszą drewniane płoty! To już się tak rzadko w Polsce spotyka!
Tu czas się zatrzymał! Jeszcze tylko blachy maluszka powinny być czarne - jak za dawnych, dobrych lat!
Kawałek dalej znów rozrzucone wśród zieloności pojedyncze domy.
Przepływająca rzeczka tworzy tu niewielki stawek.
Długo błąkamy się po lesie w upatrzonym rejonie.
W końcu znajdujemy malutką wiatkę...
...i miejsce jakby po dużej wiacie sprzed lat. Są pozostałości słupków idących w okrąg i miejsca ogniskowego wyłożonego kamieniami. Na to wszystko zwaliło się kilka wielkich, suchych drzew.
Resztki jednego z nich wciąż wyciągają w niebo poszarpane konary.
To chyba musi być to miejsce z opowieści? Dużo z niego niestety nie zostało… Ale za to są jagody! Pierwsze jagody w tym roku, więc cieszą wyjątkowo!
Przerwa na herbatnika!
Wracamy do Drzewców i jedziemy na Kijewo, które zostawiamy nieco po lewej. Między drzewami majaczą jakieś domy. Potem próbujemy jechać na Kosobudki. Drogowskazów tu brak albo je przegapiliśmy. Jedziemy nieco na czuja. Główność drogi drastycznie spada. Jakieś pojazdy zrywkowe musiały ją chyba zryć bo przypomina harmonijkę - w regularnych odstępach są głębokie jamy, w dużej części wypełnione wodą.
Na jednym zagłębieniu nami dziwnie rzuca. Walę nosem w podszybie z takim impetem, że się zastanawiam czy się złamał? czy może już jego kawałki leżą na podłodze między atlasem samochodowym a torbą na aparat? A może wpadły do kabaczego gumiaka? Prawie natychmiast robi mi się u nasady nosa biały, podłużny bąbel. Potem nos puchnie i cały łeb boli. Na jakieś 2 dni tracę też węch (tak wiem, to na pewno koronawirus! Waląc nosem w busia nie miałam maseczki - ani ja, ani busio! A dystans zdecydowanie zachowany nie był... Czy ja zawsze w przedostatni dzień wyjazdu muszę sobie jakąś krzywdę zrobić? Choć rok temu było gorzej… Znacznie GORZEJ! https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... iwaki.html
Toperz cały czas zastanawia się czy szybciej rozwalimy busia czy prędzej zwinie nas leśniczy. No bo mamy prawie pewność, żeśmy gdzieś zboczyli z planowanej trasy i teraz już walimy przez lasy, drogami na bank do tego nie przeznaczonymi. I co się okazuje? Że wyjeżdżamy w Kosobudkach! Tak jak planowaliśmy! Na naszej drodze stoją tablice kierunkowe, informujące o kolejnym skrzyżowaniu!
Znaczy jechaliśmy dobrze? I ta droga była dopuszczona do ruchu??
Dalej już prowadzą znaki i nie ma takich makabrycznych wykrotów, ale drogi są wciąż malowniczo leśne!
Czasem droga staje się dwupasmowa!
Przejeżdżamy w rejonie osady Kłodnica, Troszki, a potem kierujemy się na Kosobudz.
Na obrzeżach tej miejscowości osiedlamy się nad jeziorem Dziarg. Jest tu oficjalne pole biwakowe, ale nie ma nikogo oprócz nas. Tzn. pojawia się tylko babeczka, która pobiera opłatę.
Jak nienawidzę zakazów - to ten jeden mi się nawet podoba! Pierwszy raz taki spotkałam! Fajnie się pływa z daleka od psiej kupy i piany z szamponu.
Są więc kąpiele, ognisko, pulpa i obserwacje odżywiających się dzięciołów..
I to był ostatni biwak tegorocznej wycieczki po “ścianie zachodniej”. Dwadzieścia kilka dni minęło jak mgnienie. Kolejnym wieczorem będziemy już w domu. Nie będziemy szukać dogodnego miejsca aby postawić tam busia. Nie będziemy rozwijać zielonych materaców i przekładać toreb na przednie siedzenia. Nie będziemy zbierać chrustu na ognisko i kolacji spożywać wśród dźwięków pohukujących sów… A do dobrego człowiek przywyka tak szybko! Na taki długi, kolejny wyjazd musimy czekać aż do września - a całe lato zadowolić się jedynie wypadami weekendowymi. Mina kabaka więc dobrze oddaje nastroje panujące w ekipie...
KONIEC
Wielkie Ci dzięki za możliwość śledzenia tej wycieczki
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa