Kamieniołomy i jaskinie (gdzieś między Lwówkiem, Bolesł
Moderator: Moderatorzy
Kamieniołomy i jaskinie (gdzieś między Lwówkiem, Bolesł
Z Miłoszowa koło Leśnej wybieramy się na wycieczkę polami i pagórkami. Busia zostawiamy przy skrzyżowaniu bocznych dróg, w miejscu bardzo widokowym.
Aż się prosi zapodać tu drugie śniadanie! Kabaczę za cholerę nie chce usiąść na ławce, twierdzi, że "na ławce to ja sobie mogę siedzieć w mieście - w górach wole na kamieniu!" Cóż...są czasem argumenty zupełnie nokautujące - acz żeby już u czterolatka???
Krętymi ścieżkami wędrujemy przez łąki pełne kwiatów późnego lata. Jest płowo i żółto - dominuje wrotycz i nawłoć, z lekką domieszką różnistych ostów.
Widoki na faliste krajobrazy, które towarzyszą nam wszędzie wokół.
A oto i główna atrakcja naszego spaceru - pagórek Ciasnota i bazaltowa skałka na nim, zwana Stożek Perkuna. Ponoć to wygasły wulkan z tak fantazyjnie zastygłą lawą. Faktycznie przypomina inne podobne miejsca na Pogórzu Kaczawskim. Miejsce jest ciepłe, zaciszne, sprawia wrażenie wnętrza starego kamieniołomu. Coś mi się zdaje, że wrócimy tu kiedyś na biwak!
Uroku miejscu dodaje pobliska kopalnia odkrywkowa, której hałdy zamykają horyzont - jako kolejne, czarne, szpiczaste wzgórza.
Mamy w planie i do kamieniołomu zajrzeć, jako że pozyskane informacje sugerują, że jest tam jeziorko. Zaczynają się jednak różne przeszkody terenowe
Ostatnia jest najtrudniejsza do pokonania
Cieć, który nam wygrażał - na widok aparatu schował się za wieżą Nie chce się nam gonić z cieciami, a zwłaszcza z jego eskortą w postaci stada bydląt, których ujadanie słychać wcale nie tak daleko... Może więc kamieniołom innym razem, albo od innej strony...
Jadąc w okolice Leśnej mijamy miłe wiejskie sklepiki..
Podsklepie dzisiaj dzielimy tylko z dwoma lokalsami!
cdn
Aż się prosi zapodać tu drugie śniadanie! Kabaczę za cholerę nie chce usiąść na ławce, twierdzi, że "na ławce to ja sobie mogę siedzieć w mieście - w górach wole na kamieniu!" Cóż...są czasem argumenty zupełnie nokautujące - acz żeby już u czterolatka???
Krętymi ścieżkami wędrujemy przez łąki pełne kwiatów późnego lata. Jest płowo i żółto - dominuje wrotycz i nawłoć, z lekką domieszką różnistych ostów.
Widoki na faliste krajobrazy, które towarzyszą nam wszędzie wokół.
A oto i główna atrakcja naszego spaceru - pagórek Ciasnota i bazaltowa skałka na nim, zwana Stożek Perkuna. Ponoć to wygasły wulkan z tak fantazyjnie zastygłą lawą. Faktycznie przypomina inne podobne miejsca na Pogórzu Kaczawskim. Miejsce jest ciepłe, zaciszne, sprawia wrażenie wnętrza starego kamieniołomu. Coś mi się zdaje, że wrócimy tu kiedyś na biwak!
Uroku miejscu dodaje pobliska kopalnia odkrywkowa, której hałdy zamykają horyzont - jako kolejne, czarne, szpiczaste wzgórza.
Mamy w planie i do kamieniołomu zajrzeć, jako że pozyskane informacje sugerują, że jest tam jeziorko. Zaczynają się jednak różne przeszkody terenowe
Ostatnia jest najtrudniejsza do pokonania
Cieć, który nam wygrażał - na widok aparatu schował się za wieżą Nie chce się nam gonić z cieciami, a zwłaszcza z jego eskortą w postaci stada bydląt, których ujadanie słychać wcale nie tak daleko... Może więc kamieniołom innym razem, albo od innej strony...
Jadąc w okolice Leśnej mijamy miłe wiejskie sklepiki..
Podsklepie dzisiaj dzielimy tylko z dwoma lokalsami!
cdn
Przyzwyczajaj się. To z genami przechodzi... No i jeszcze to, że dzieci są o wiele bystrzejszymi obserwatorami niż się spodziewamy.buba pisze:są czasem argumenty zupełnie nokautujące - acz żeby już u czterolatka???
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Między Lwówkiem Śląskim a Bolesławcem, niedaleko wioski Żerkowice, natrafiamy na niewielki lasek położony zaraz przy ruchliwej szosie. Z oddali wygląda on zupełnie przeciętnie, ale my wiemy co czai się w jego wnętrzach i z tego powodu tu właśnie przyjechaliśmy. Początkowo oczywiście trochę błądzimy. Idziemy szczytem wzgórza i prawie się pakujemy na jakąś prywatną posesję, gdzie gospodarz nie jest zbyt gościnny, a przynajmniej tak można domniemywać po umieszczonych napisach i tabliczkach. Zawracamy więc i próbujemy szczęścia szukać bardziej na dole. Zjeżdżamy na kuprach stromym urwiskiem, co podoba się zwłaszcza kabaczkowi. Wznosi okrzyki, że to super, że ślizgać można się nie tylko zimą i szkoda, że nie zabraliśmy sanek! Szczerze mówiąc to by się przydały! Albo przynajmniej jabłuszko pod kuper, żeby nie potargać ubrań o wystające korzenie i kamulce! Jabłuszka nie mamy, muszę więc posiłkować się mapą. Kolejny powód, dla którego warto: a) mieć mapy papierowe, b) laminować je. Na nielaminowanej mapie daleko bym nie pojechała, na elektronicznej ze smartfona zapewne też nie!
W końcu docieramy do właściwych skałek, malowniczo udekorowanych powrastanymi w nie drzewami oraz tymi powalonymi, które chyba zleciały z góry.
Grupa leśnych eksploratorów i poszukiwaczy zaginionych jaskiń melduje się w komplecie!
Pierwsza napotkana jaskinia nazywa się Pandurów i jest największa w tym masywie - co nie znaczy, że jest duża. Ma chyba kilkanaście metrów, z których ostatnie są raczej czołgane.
Nie jesteśmy tu sami! Towarzyszą nam pająki i ich malownicze kokony w ilości dużo!
Gdy wchodzimy pająki siedzą raczej nieruchomo. Na nasz widok (a może raczej naszych latarek) zaczynają biegać w sposób dosyć chaotyczny. Coś jakby wsadzić kij w mrowisko. Huśtają się na swoich kokonach, przeskakują na kokony kumpli, włażą z rozpędem w szczeliny albo co gorsza zeskakują na “podłogę” i dalszych tras ich wędrówek już nie bardzo potrafimy zaobserwować. Wszystko wskazuje, że są to okazy meta menardi, sieciarza jaskiniowego, więc bydle jest nieco jadowite. Utwierdza nas to w przekonaniu, że czołganie się dalszymi częściami korytarzy w takim towarzystwie, nie jest tym o czym marzymy najbardziej.
Dalej w skale są jeszcze dwie jaskinie Przechodnia i Schronisko. Jakieś otwory prowadzące do niewielkich jam znaleźliśmy, ale która była którą - to już nie umiemy oszacować.
Wszystko jest tutaj bujnie i malowniczo zarośnięte liściastym chaszczem.
Wędrówkę urozmaica ciągłe przełażenie przez kolejne pnie zwalonych i powykręcanych drzew.
A tutaj kwadratowe otwory w skale, sprawiające wrażenie sztucznych, żłobionych ręką człowieka.
Do szosy wracamy przez pokrzywiska po pas, bagienka i płowe ścierniska oświetlone ciepłym, popołudniowym słońcem.
W końcu docieramy do właściwych skałek, malowniczo udekorowanych powrastanymi w nie drzewami oraz tymi powalonymi, które chyba zleciały z góry.
Grupa leśnych eksploratorów i poszukiwaczy zaginionych jaskiń melduje się w komplecie!
Pierwsza napotkana jaskinia nazywa się Pandurów i jest największa w tym masywie - co nie znaczy, że jest duża. Ma chyba kilkanaście metrów, z których ostatnie są raczej czołgane.
Nie jesteśmy tu sami! Towarzyszą nam pająki i ich malownicze kokony w ilości dużo!
Gdy wchodzimy pająki siedzą raczej nieruchomo. Na nasz widok (a może raczej naszych latarek) zaczynają biegać w sposób dosyć chaotyczny. Coś jakby wsadzić kij w mrowisko. Huśtają się na swoich kokonach, przeskakują na kokony kumpli, włażą z rozpędem w szczeliny albo co gorsza zeskakują na “podłogę” i dalszych tras ich wędrówek już nie bardzo potrafimy zaobserwować. Wszystko wskazuje, że są to okazy meta menardi, sieciarza jaskiniowego, więc bydle jest nieco jadowite. Utwierdza nas to w przekonaniu, że czołganie się dalszymi częściami korytarzy w takim towarzystwie, nie jest tym o czym marzymy najbardziej.
Dalej w skale są jeszcze dwie jaskinie Przechodnia i Schronisko. Jakieś otwory prowadzące do niewielkich jam znaleźliśmy, ale która była którą - to już nie umiemy oszacować.
Wszystko jest tutaj bujnie i malowniczo zarośnięte liściastym chaszczem.
Wędrówkę urozmaica ciągłe przełażenie przez kolejne pnie zwalonych i powykręcanych drzew.
A tutaj kwadratowe otwory w skale, sprawiające wrażenie sztucznych, żłobionych ręką człowieka.
Do szosy wracamy przez pokrzywiska po pas, bagienka i płowe ścierniska oświetlone ciepłym, popołudniowym słońcem.
Którąś z tych jaskiń eksplorowałem jakieś kilkanaście lat temu. Jak znajdę fotki, to wrzucę. Pamiętam, że z kolegą wyszliśmy zeń mocno umorusani na pomarańczowo ...
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Pewnie my tez bysmy sie poczołgali i upaćkali na pomaranczowo - acz rozpelzajace sie po ziemi pajaki troche nas zniechecily do pelzaniaSten pisze:Którąś z tych jaskiń eksplorowałem jakieś kilkanaście lat temu. Jak znajdę fotki, to wrzucę. Pamiętam, że z kolegą wyszliśmy zeń mocno umorusani na pomarańczowo ...
Dziś trafiamy akurat do Raciborowic Dolnych.
Dzień jest upalny i duszny. Ciężkie powietrze, zupełnie jak wydychane z pieca, zdaje się oblepiać nas ze wszystkich stron. Kolor horyzontu i dźwięki niosące się gdzieś echem, dalekimi światami, sugerują, że niebawem nam solidnie doleje. Ale kto by się bał deszczu gdy temperatura podchodzi pod 40 stopni?
Najpierw zwiedzamy pozostałości dawnych zakładów wapienniczych. Nie zostało dużo - poukrywane w zaroślach kilka wież… Pierwsza stoi przy rozległej łące..
Kusi, żeby wyjść na “balkonik”, ale technicznie nie udaje się nam tego rozpracować
Dostanie się do drugiej wymaga przedzierania się przez kolczaste zarośla. I niestety też się nie da wejść do środka...
Rzut z wysokości na zalane wyrobisko.
Gdzieś tam już solidnie leje!
To co lubię najbardziej - upał i silny, ciepły wiatr we włosach…
Jakieś zatopione sprzęty z dawnych lat…
Miejsca ogniskowe…
I na koniec najbardziej oczekiwany moment! Chlup!!!! W chłodne odmęty o aromacie mielonego kamienia, o smaku kredy i lodowatym oddechu głębokości…
Potwory z wyrobisk atakują!
Przykamieniołomowe okolice…
Falista wstęga obrzydliwie nowego asfaltu wgryza się w pola…
Górka z zamkiem Grodziec
Dzień jest upalny i duszny. Ciężkie powietrze, zupełnie jak wydychane z pieca, zdaje się oblepiać nas ze wszystkich stron. Kolor horyzontu i dźwięki niosące się gdzieś echem, dalekimi światami, sugerują, że niebawem nam solidnie doleje. Ale kto by się bał deszczu gdy temperatura podchodzi pod 40 stopni?
Najpierw zwiedzamy pozostałości dawnych zakładów wapienniczych. Nie zostało dużo - poukrywane w zaroślach kilka wież… Pierwsza stoi przy rozległej łące..
Kusi, żeby wyjść na “balkonik”, ale technicznie nie udaje się nam tego rozpracować
Dostanie się do drugiej wymaga przedzierania się przez kolczaste zarośla. I niestety też się nie da wejść do środka...
Rzut z wysokości na zalane wyrobisko.
Gdzieś tam już solidnie leje!
To co lubię najbardziej - upał i silny, ciepły wiatr we włosach…
Jakieś zatopione sprzęty z dawnych lat…
Miejsca ogniskowe…
I na koniec najbardziej oczekiwany moment! Chlup!!!! W chłodne odmęty o aromacie mielonego kamienia, o smaku kredy i lodowatym oddechu głębokości…
Potwory z wyrobisk atakują!
Przykamieniołomowe okolice…
Falista wstęga obrzydliwie nowego asfaltu wgryza się w pola…
Górka z zamkiem Grodziec
Z przyjemnością oglądam ten reportaż Przed dekadą zdarzyło mi się bywać w tych okolicach (nadleśnictwo Jawor) dość często służbowo i tak mi się okolica spodobała, że wybrałem się z Małżonką tam na urlop zimowy. Mieszkaliśmy w kwaterze łowieckiej Siedmica i zwiedzaliśmy wszystkie okoliczne wąwozy - Siedmica, Lipa, zamki - Bolków, Świny, Świecie, Grodziec. Zaliczyliśmy "wejście zimowe" na wygasły wulkan Ostrzycy Proboszczowickiej, odwiedziliśmy też Świerzawę, Lwówek Śląski, Złotoryję, Leśną (zamek Czocha) i Harrachov (huta szkła i browar - "szklarnia i piwowar" jak przetłumaczono dla polskich turystów).
Grodziec pamiętam szczególnie, bo zajechaliśmy tam o zimowym zmierzchu (około 17) pokonując krętą i oblodzoną drogę na szczyt i zwiedzaliśmy prawie po ciemku. Wpuściły nas tam dwie dyżurujące zziębnięte dziewczyny, dla których byliśmy jednymi z niewielu gości tego dnia.
Oglądając zdjęcia ze znajomych miejsc tak mi się zamarzyło, aby okolicę odwiedzić ponownie.
Grodziec pamiętam szczególnie, bo zajechaliśmy tam o zimowym zmierzchu (około 17) pokonując krętą i oblodzoną drogę na szczyt i zwiedzaliśmy prawie po ciemku. Wpuściły nas tam dwie dyżurujące zziębnięte dziewczyny, dla których byliśmy jednymi z niewielu gości tego dnia.
Oglądając zdjęcia ze znajomych miejsc tak mi się zamarzyło, aby okolicę odwiedzić ponownie.
„Imperatorowa i państwa ościenne przywrócą spokojność obywatelom naszym/Przeto z wolnej woli dziś rezygnujemy/Z pretensji do tronu i polskiej korony/Nieszczęśliwie zdarzona w kraju insurekcja/Pogrążyła go w chaos oraz stan zniszczenia." (Jacek Kaczmarski - "Krajobraz po uczcie")
To sa jedne z moich ulubionych terenow! Bardzo czesto tam wracamy!Brzost pisze:Z przyjemnością oglądam ten reportaż Przed dekadą zdarzyło mi się bywać w tych okolicach (nadleśnictwo Jawor) dość często służbowo i tak mi się okolica spodobała, że wybrałem się z Małżonką tam na urlop zimowy. Mieszkaliśmy w kwaterze łowieckiej Siedmica i zwiedzaliśmy wszystkie okoliczne wąwozy - Siedmica, Lipa, zamki - Bolków, Świny, Świecie, Grodziec. Zaliczyliśmy "wejście zimowe" na wygasły wulkan Ostrzycy Proboszczowickiej, odwiedziliśmy też Świerzawę, Lwówek Śląski, Złotoryję, Leśną (zamek Czocha) i Harrachov (huta szkła i browar - "szklarnia i piwowar" jak przetłumaczono dla polskich turystów).
Grodziec pamiętam szczególnie, bo zajechaliśmy tam o zimowym zmierzchu (około 17) pokonując krętą i oblodzoną drogę na szczyt i zwiedzaliśmy prawie po ciemku. Wpuściły nas tam dwie dyżurujące zziębnięte dziewczyny, dla których byliśmy jednymi z niewielu gości tego dnia.
Oglądając zdjęcia ze znajomych miejsc tak mi się zamarzyło, aby okolicę odwiedzić ponownie.
W Rakowicach jest kilka bajor o różnym stopniu zagospodarowania. Są to wyrobiska piasku przytykające do rzeki Bóbr. Niektóre są już całkowicie opuszczone i od lat nieużywane, tzn. wydobywczo, bo wędkarze, biwakowicze czy miłośnicy kąpieli korzystają z nich ochoczo W innych częściach praca wre, i dniem i nocą huczą maszyny, koparki, pogłębiarki czy taśmociągi…
Gdzieniegdzie napotkamy na postindustrialne ślady przeszłości…
Sporo jest tutaj też betonu - niewielkich minitunelików, o chłodnych i cienistych wnętrzach.
Wydmy? Pustynia? Plaża? Nie! Jeszcze lepiej! Piaskownia! Auta więc grzęzną i zakopują się po osie, dzieci budują zamki, a buby cieszą się z ognisk na swojej ulubionej nawierzchni.
Plątaniny pylistych dróg zachęcają, aby zajrzeć we wszystkie zakamarki tego malowniczego terenu!
W takich więc okolicznościach przyrody i krajobrazu spędzamy pewne upalne, sierpniowe dni
Niestety nasz busio nie ma kolorów maskujących...
Zbieramy drewno na ognicho. Pełno tu jest belek czy desek, które wyglądają jak takie, co zalegają nieraz na plażach nadmorskich czy nadrzecznych. Takie wyrzucone przez wodę, jakby obtoczone, jakby oszlifowane, takie niesamowicie gładkie i jakby lekko oblepione gliną. Właśnie tu zbieranego chrustu starczy nam na dwa dni ognisk, a reszta trafi do busia, przeleży tam miesiąc i pojedzie na Ukrainę, aby spłonąć na klifie w Sanżejce nad Morzem Czarnym!
Busiowy nocleg. Cała czwórka załapała się na fotkę
Dwa tutejsze wyrobiska oddziela wąska i dosyć długa mierzeja. Łazimy tam akurat w bardzo wietrzny dzień. Na wodzie po lewej wręcz się tworzą fale! Cieżko jest pływać, zalewa łeb. Poza tym jakoś zimno się robi od tego wiatru. Natomiast na prawo spokojne, ciche wody osłonięte nasypem, słoneczko dogrzewa. Kilkanaście metrów a inny świat!
Gdzieniegdzie napotkamy na postindustrialne ślady przeszłości…
Sporo jest tutaj też betonu - niewielkich minitunelików, o chłodnych i cienistych wnętrzach.
Wydmy? Pustynia? Plaża? Nie! Jeszcze lepiej! Piaskownia! Auta więc grzęzną i zakopują się po osie, dzieci budują zamki, a buby cieszą się z ognisk na swojej ulubionej nawierzchni.
Plątaniny pylistych dróg zachęcają, aby zajrzeć we wszystkie zakamarki tego malowniczego terenu!
W takich więc okolicznościach przyrody i krajobrazu spędzamy pewne upalne, sierpniowe dni
Niestety nasz busio nie ma kolorów maskujących...
Zbieramy drewno na ognicho. Pełno tu jest belek czy desek, które wyglądają jak takie, co zalegają nieraz na plażach nadmorskich czy nadrzecznych. Takie wyrzucone przez wodę, jakby obtoczone, jakby oszlifowane, takie niesamowicie gładkie i jakby lekko oblepione gliną. Właśnie tu zbieranego chrustu starczy nam na dwa dni ognisk, a reszta trafi do busia, przeleży tam miesiąc i pojedzie na Ukrainę, aby spłonąć na klifie w Sanżejce nad Morzem Czarnym!
Busiowy nocleg. Cała czwórka załapała się na fotkę
Dwa tutejsze wyrobiska oddziela wąska i dosyć długa mierzeja. Łazimy tam akurat w bardzo wietrzny dzień. Na wodzie po lewej wręcz się tworzą fale! Cieżko jest pływać, zalewa łeb. Poza tym jakoś zimno się robi od tego wiatru. Natomiast na prawo spokojne, ciche wody osłonięte nasypem, słoneczko dogrzewa. Kilkanaście metrów a inny świat!
A te firaneczki w autku, to skąd ...?
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
To wszystko wyjaśnia
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Zdaje się, że ów wzór już się zmienił ... przynajmniej kolorystycznie ...
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Tak wygladala stacyjka Gubin w 2011 roku - teraz juz jej nie ma..
A to moje spodnie! Rzadko je ubieram bo mają niestety jedna wielka wade - mozna w nich jedynie siedziec w temp. +20 stopni, kazda proba wykonywania jakiegos nawet minimalnego wysilku konczy sie upoceniem. Ponizej 20 stopni sie w nich zamarza, powyzej sie gotuje. Jakby worek foliowy ubral! Nie pomysleli panowie kolejarze aby ten material choc minimalnie oddychal!
A to moje spodnie! Rzadko je ubieram bo mają niestety jedna wielka wade - mozna w nich jedynie siedziec w temp. +20 stopni, kazda proba wykonywania jakiegos nawet minimalnego wysilku konczy sie upoceniem. Ponizej 20 stopni sie w nich zamarza, powyzej sie gotuje. Jakby worek foliowy ubral! Nie pomysleli panowie kolejarze aby ten material choc minimalnie oddychal!