Burze, bagna i wodne ruiny czyli Pribałtika 2019
Moderator: Moderatorzy
No to uzbrajam się w cierpliwość i czekam na fotki z Lipawy
„Imperatorowa i państwa ościenne przywrócą spokojność obywatelom naszym/Przeto z wolnej woli dziś rezygnujemy/Z pretensji do tronu i polskiej korony/Nieszczęśliwie zdarzona w kraju insurekcja/Pogrążyła go w chaos oraz stan zniszczenia." (Jacek Kaczmarski - "Krajobraz po uczcie")
Dla mnie nie za dużo Zobaczę, co ominąłem w czasie pierwszej wizyty w miejscu urodzenia mojej Babci.
„Imperatorowa i państwa ościenne przywrócą spokojność obywatelom naszym/Przeto z wolnej woli dziś rezygnujemy/Z pretensji do tronu i polskiej korony/Nieszczęśliwie zdarzona w kraju insurekcja/Pogrążyła go w chaos oraz stan zniszczenia." (Jacek Kaczmarski - "Krajobraz po uczcie")
Jedziemy do Jarva Jaanis. Buby raczej nie przepadają za zwiedzaniem muzeów, ale są chlubne wyjątki. To właśnie taki przypadek. Muzeum starych aut na wolnym powietrzu. Tysiące ton poradzieckiej blachy w różnym stopniu skorodowania. I to wszystko naraz! W jednym miejscu. Zderzak z zderzak! Zapach smaru, oleju, rdzy, blachy i starej kanapy unosi się wokoło, zbliżając czasoprzestrzeń do klimatu bubowego raju.
Muzeum jest położone przy domu właściciela. Musi to być jakaś ciekawa osoba, ale niestety nie mieliśmy okazji poznać. W ogole w czasie zwiedzania bylismy cały czas sami - sam na sam z pordzewiałymi pamiątkami szos tutejszej przeszłości... Raz chyba tylko gdzieś przemknął jakiś niemiecki turysta, ale chyba nawet nas nie zauważył, tak zapamiętale filmował swoją twarz, nawijając coś do kamery.
Część zgromadzinych tu pojazdów ma funkcje użytkowe. Jest zaporożec rabatka, a zarazem zewnętrzna reklama muzeum. Stoi przy ulicy, przed płotem, zapraszając miłośników tematu w swoje skromne progi. Świeże blachy i dobry stan ogumienia sugeruje, że autko jest na chodzie. Może tysięcy kilometrów już nie robi, ale pewnie na jakiś paradach swe wdzięki może zaprezentować i uświetnić impreze!
Relacja jest wyjątkowo obfita w zdjecia. Przeklikiwanie ich tu pewnie by mi zajelo pol roku. Zatem jak ktos ciekaw - to ciag dalszy (bardzo dużo ciagu dalszego) jest pod linkiem:
https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... aanis.html
Muzeum jest położone przy domu właściciela. Musi to być jakaś ciekawa osoba, ale niestety nie mieliśmy okazji poznać. W ogole w czasie zwiedzania bylismy cały czas sami - sam na sam z pordzewiałymi pamiątkami szos tutejszej przeszłości... Raz chyba tylko gdzieś przemknął jakiś niemiecki turysta, ale chyba nawet nas nie zauważył, tak zapamiętale filmował swoją twarz, nawijając coś do kamery.
Część zgromadzinych tu pojazdów ma funkcje użytkowe. Jest zaporożec rabatka, a zarazem zewnętrzna reklama muzeum. Stoi przy ulicy, przed płotem, zapraszając miłośników tematu w swoje skromne progi. Świeże blachy i dobry stan ogumienia sugeruje, że autko jest na chodzie. Może tysięcy kilometrów już nie robi, ale pewnie na jakiś paradach swe wdzięki może zaprezentować i uświetnić impreze!
Relacja jest wyjątkowo obfita w zdjecia. Przeklikiwanie ich tu pewnie by mi zajelo pol roku. Zatem jak ktos ciekaw - to ciag dalszy (bardzo dużo ciagu dalszego) jest pod linkiem:
https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... aanis.html
Oprócz Nyski na dwóch zdjęciach wypatrzyłem naszego, polskiego Autosana
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Dalsze trasy wiodą nas w lasy w okolicach Rassi. Bo tam stoi planowana przez nas chatynka - Saeveski.
Acz tak naprawde to "chatynka" nie jest dobrym określeniem. To solidny, piętrowy, drewniany dom. Z dwoma piecami, łóżkami i kompletem naczyń.
Cały "salon" wyłożony jest brzozowymi półbeleczkami!
Obecna chatka jest dawną, opuszczoną leśniczówką, która przez jakiś czas działała tutaj w latach 50 tych. A tereny okolicznych lasów są powiązane z orangutanem Napotkany nad bagiennym jeziorkiem Kristin opowiadał mi o tym orangutanie, tajemniczo się uśmiechając i nie chcąc zdradzić szczegółów. “Jak odwiedzisz chatke Saeveski to sie dowiesz” i głupkowato rechotał... No i miał racje. Na ścianie chatki wisi owa histioria. W XIX wieku stróżem okolicznych lasów był Ado Kuldkep, nazywany też “Pasza Saeveski”. Któregoś roku, gdy zima była ciepła, miejscowi zaczęli na potege kraść drewno. Pasza więc wpadł na pomysł. Puścił do gazet informacje, że z ZOO uciekł orangutan, osiedlił sie w tutejszych lasach i atakuje ludzi. Czy złodzieje drewna by uwierzyli gazetowym artykułom? Może nie, ale od kiedy co niektórzy zaczęli naprawde spotykać owego złego orangutana - to informacja pocztą pantoflową szybko obniosła sie wokoło, powodując ataki paniki przed wejściem do lasu.. Orangutanem był oczywiście przebrany Pasza… Zaraz mi sie przypomniała historia mojego dziadka, malownicza opowieść spod Lubina. Zaraz po wojnie, nieco ponury klimat “Ziem Odzyskanych”, porzucony przez dawnych lokatorów pałacyk w Bolanowie. Powstające tam powoli gospodarstwo rolno - hodowlane i mix napływowej ludności niewiadomoskąd, który nocami kradł na potęge wszystko co wpadło w ręce. I mój dziadek, który miał tego bardaku pilnować. I co robił z kumplami? Duchy! Nocami spadały gongi ze ścian, skóry dzików i niedzwiedzi uciekały korytarzami, a blaszki przywiązane do sznurka, wyły jekiem potępieńczym. Poskutkowało! Wręcz przeniosło górą! Ludzie nie tylko przestali kraść nocami, ale w panice opuścili Bolanów i nie było komu pracować w gospodarstwie
Obok chatki przepływa żelazista rzeczka. Długo gramy w misie - patysie. Wrzucamy patyki i szybko biegniemy na druga strone mostu sprawdzić, który szybciej przepłynie. A może któryś zabłądził? Nie sądziłam, że ta zabawa całkiem wciąga!
Obczajamy też inny potoczek, mniejszy, mulisty, ciurkający za chatką.
Oczywiście głównym punktem programu jest nasiadówka przyogniskowa!
Zestaw zabawek na wieczór
W międzyczasie przewija sie dwóch kolesi w dużym czerwonym busie. Jeden jest bardzo rozmowny. To człowiek z wizją. Jako że swoje wizje wykłada w języku, który ja nie za dobrze kumam, odbiorcą wzniosłych planów i idei jest toperz, a ja dowiaduje sie szczegółów z drugiej ręki. Nasz nowy znajomy uważa, że to bardzo źle, że wsie się w Estonii wyludniają, a młodzi ludzie raczej migrują do miast. Że Tallin czy inne Tartu się rozrasta, a małe wioski wśród lasów coraz częściej są pełne opuszczonych domków. I on właśnie pragnie wpłynąć na ludzi. W tym celu coś pisze (ale nie udaje sie ustalić co pisze i gdzie pisze). Jego plan jest prosty - ludzie powinni przenieść sie na wieś i produkować zdrową żywność, zakładać fermy kur i szklarnie, a Estonia stanie sie wtedy samowystarczalna. On, przewodnik ludu, już sie wyprowadził na wieś - ale nie wiedzieć czemu nic nie uprawia ani nie hoduje. Swoim pisaniem ponoć współpracuje jakoś z rządem Estonii, a zamierza również podjąć współprace z rządem (!) chińskim! W tym celu już nawet zaczął nauke chińskiego. Bo ponoć klimat Estonii jest bardzo zbliżony do tego w Chinach i można by zacieśnić współprace dotyczącą “monokultur hodowlanych”. Nie wiem czy chodzi o to, że tutaj jest dużo bagien i można na nich sadzić ryż???
Drugi kolega wygląda zupełnie jak wiking, tylko zamiast hełmu z rogami ma kaszkiet - co nieco psuje odbiór i symetrie całości. On nie zagłębia się w tematy rolniczo - społeczno - międzykontynentalne. Grzebie patykiem w ognisku, pali cygaro i spoglada na kabaka z dużą dozą obrzydzenia. Myśle, ze obecność tego stworzenia sprawia, że przedstawiciele lokalnej społeczności jadą na nocleg jednak gdzie indziej. W nocy jesteśmy więc sami. Tzn. pozornie sami, bo w ścianach cały czas coś łoskocze i grzdyka. Noc jest wyjatkowo jak na Estonie ciemna - zwlekło sie dużo czarnych chmur.
Śpimy na piętrze.
Chatka ma skobelek od środka więc zamykam. Klamka słabo trzyma, bez sensu żeby drzwi łopotały. Przyjdzie nocny zbłąkany turysta to zapuka. W nocy mam wrażenie, że coś chodzi na dole. Jakby ludzkie kroki, sapanie, chrząkanie. Schodze.. Zaglądam do kuchni, wielkiej jadalni.. Zapuszczam żurawia we wszystkie kąty (a nawet świece latarka na sufit ) Pusto. Musiało mi się zdawać. Śpimy... W nocy wędruje do kibla. Wracam z kibelka, zawijam się w śpiwór. Zaś coś łazi na dole. Tłumacze sobie: “Sprawdzałam, obeszłam, nic nie ma. Buba wkręcasz cos sobie. Drzwi zamknięte na skobelek, nic nie miało szansy wejść! Pewnie mysza”. Kłade, się, ale zaraz uderza mnie myśl - ale jak poszłam do kibla to drzwi zostały otwarte,nie? Na oścież, bo klamka nie bardzo trzyma. I może wtedy coś wlazło??” Ide więc na dół szukać szuracza. Jak można się domyślić bezskutecznie
Po iluś godzinach sune do wychodka po raz kolejny. Lubie korzystać z takich przybytków przy otwartych drzwiach. Więc teraz też patrze w niecałkiem czarną lokalną noc, w ciemny zarys chatki, w kolebiące się na wietrze gałęzie drzew. Nagle zauważam ruch. Między kiblem a chatką coś lezie! A raczej pełznie… Wbijam zaspane oczy w szarość przychatkowej łąki. Wąż!!!! Ale nie jakaś żmija czy zaskroniec! Wąż gigant! Jakis pyton czy inna anakonda! Grube jak ludzka noga i długie na chyba z 5 metrów! Przemieszcza sie powoli i dostojnie wijąc się. Musiało spierdzielić gdzieś z zoo (taaaa... jak orangutan ), cyrku czy prywatnemu hodowcy sie znudził pupil, wiec wywalił do lasu. Pierwszej zimy zdechnie, ale póki co lato przed nami. A co gorsza to coś jest przede mną, na mojej drodze z kibla do chatki. Wychodek jest porządny, szczelny, jak zamkne drzwi to mi ten gigant nie wlezie. Już mam wizje upojnej nocy w tym, jakże uroczym, przybytku. Poczatkowo troche się boje włączyć latarke - bydle zauważy i jeszcze zaatakuje? Dzieli nas jednak odległość jakiś 5 metrów, jakby co to zdąże drzwi zatrzasnąć. Zbieram się więc na odwage i snop światła oświetla mojego węża.... Błyskają zdziwione oczy… w liczbie kilkanaście! Mój wąż jest zdecydowanie wężem, ale składa sie z kun!! Chyba z 10 kun, kuna za kuną! Każda kuna trzyma ząbkami za ogon tą poprzednią. Pierwsza kuna jest największa. Czyżby mama wyprowadzała dzieci na spacer? I tak szły aby sie nie pogubić?? Idą więc tak trawami na krótkich łapkach, kręcą kuprami, sprawiając zupełne wrażenie meandrowania. Nieźle się ubawiłam! Ale człowiekowi wyobraźnia płata figle! Acz skądinąd niesamowite zjawisko i obserwacja przyrodnicza. Aparat został w chatce. Zawsze do kibla trzeba go zabierać. Nie zabrałam koło sudeckiej sztolni - i wpadła na mnie sarna. Nie zabrałam w Zatoce pod Odessą - i nad głową przeleciał mi wojskowy helikopter.. Tu znów popełniłam błąd!! Idąc do kibla aparat trzeba zabierać ZAWSZE!!!!!
A oto i kibel, z którego można prowadzić emocjonujące obserwacje lokalnej fauny!
Nad ranem przychodzi burza. Wali piorunami całkiem blisko. Kabak sie boi. Mam wrażenie, że ona bardzo lubi się bać. Co chwile biegnie do okna, a gdy gruchnie - to z kwikiem wskakuje spowrotem pod śpiworki i się tuli chichocząc.
Burza w takiej chatce jest niezwykle klimatyczna! Tzn. póki nie trzeba iść do kibla
Jeszcze tylko wpis do chatkowego zeszytu na pamiątke. Zeszyt jest dość gruby i wynika, że chatka jest wyjatkowo jak na Estonie popularna. Nie ma weekendu, żeby się jakaś ekipa nie przewinęła, a w popularniejszych terminach to jest i po 50 osób naraz!
Gdy zbieramy sie do odjazdu znów coś mruczy po horyzontach. Jakieś bardzo burzowe to lato...
cdn
Acz tak naprawde to "chatynka" nie jest dobrym określeniem. To solidny, piętrowy, drewniany dom. Z dwoma piecami, łóżkami i kompletem naczyń.
Cały "salon" wyłożony jest brzozowymi półbeleczkami!
Obecna chatka jest dawną, opuszczoną leśniczówką, która przez jakiś czas działała tutaj w latach 50 tych. A tereny okolicznych lasów są powiązane z orangutanem Napotkany nad bagiennym jeziorkiem Kristin opowiadał mi o tym orangutanie, tajemniczo się uśmiechając i nie chcąc zdradzić szczegółów. “Jak odwiedzisz chatke Saeveski to sie dowiesz” i głupkowato rechotał... No i miał racje. Na ścianie chatki wisi owa histioria. W XIX wieku stróżem okolicznych lasów był Ado Kuldkep, nazywany też “Pasza Saeveski”. Któregoś roku, gdy zima była ciepła, miejscowi zaczęli na potege kraść drewno. Pasza więc wpadł na pomysł. Puścił do gazet informacje, że z ZOO uciekł orangutan, osiedlił sie w tutejszych lasach i atakuje ludzi. Czy złodzieje drewna by uwierzyli gazetowym artykułom? Może nie, ale od kiedy co niektórzy zaczęli naprawde spotykać owego złego orangutana - to informacja pocztą pantoflową szybko obniosła sie wokoło, powodując ataki paniki przed wejściem do lasu.. Orangutanem był oczywiście przebrany Pasza… Zaraz mi sie przypomniała historia mojego dziadka, malownicza opowieść spod Lubina. Zaraz po wojnie, nieco ponury klimat “Ziem Odzyskanych”, porzucony przez dawnych lokatorów pałacyk w Bolanowie. Powstające tam powoli gospodarstwo rolno - hodowlane i mix napływowej ludności niewiadomoskąd, który nocami kradł na potęge wszystko co wpadło w ręce. I mój dziadek, który miał tego bardaku pilnować. I co robił z kumplami? Duchy! Nocami spadały gongi ze ścian, skóry dzików i niedzwiedzi uciekały korytarzami, a blaszki przywiązane do sznurka, wyły jekiem potępieńczym. Poskutkowało! Wręcz przeniosło górą! Ludzie nie tylko przestali kraść nocami, ale w panice opuścili Bolanów i nie było komu pracować w gospodarstwie
Obok chatki przepływa żelazista rzeczka. Długo gramy w misie - patysie. Wrzucamy patyki i szybko biegniemy na druga strone mostu sprawdzić, który szybciej przepłynie. A może któryś zabłądził? Nie sądziłam, że ta zabawa całkiem wciąga!
Obczajamy też inny potoczek, mniejszy, mulisty, ciurkający za chatką.
Oczywiście głównym punktem programu jest nasiadówka przyogniskowa!
Zestaw zabawek na wieczór
W międzyczasie przewija sie dwóch kolesi w dużym czerwonym busie. Jeden jest bardzo rozmowny. To człowiek z wizją. Jako że swoje wizje wykłada w języku, który ja nie za dobrze kumam, odbiorcą wzniosłych planów i idei jest toperz, a ja dowiaduje sie szczegółów z drugiej ręki. Nasz nowy znajomy uważa, że to bardzo źle, że wsie się w Estonii wyludniają, a młodzi ludzie raczej migrują do miast. Że Tallin czy inne Tartu się rozrasta, a małe wioski wśród lasów coraz częściej są pełne opuszczonych domków. I on właśnie pragnie wpłynąć na ludzi. W tym celu coś pisze (ale nie udaje sie ustalić co pisze i gdzie pisze). Jego plan jest prosty - ludzie powinni przenieść sie na wieś i produkować zdrową żywność, zakładać fermy kur i szklarnie, a Estonia stanie sie wtedy samowystarczalna. On, przewodnik ludu, już sie wyprowadził na wieś - ale nie wiedzieć czemu nic nie uprawia ani nie hoduje. Swoim pisaniem ponoć współpracuje jakoś z rządem Estonii, a zamierza również podjąć współprace z rządem (!) chińskim! W tym celu już nawet zaczął nauke chińskiego. Bo ponoć klimat Estonii jest bardzo zbliżony do tego w Chinach i można by zacieśnić współprace dotyczącą “monokultur hodowlanych”. Nie wiem czy chodzi o to, że tutaj jest dużo bagien i można na nich sadzić ryż???
Drugi kolega wygląda zupełnie jak wiking, tylko zamiast hełmu z rogami ma kaszkiet - co nieco psuje odbiór i symetrie całości. On nie zagłębia się w tematy rolniczo - społeczno - międzykontynentalne. Grzebie patykiem w ognisku, pali cygaro i spoglada na kabaka z dużą dozą obrzydzenia. Myśle, ze obecność tego stworzenia sprawia, że przedstawiciele lokalnej społeczności jadą na nocleg jednak gdzie indziej. W nocy jesteśmy więc sami. Tzn. pozornie sami, bo w ścianach cały czas coś łoskocze i grzdyka. Noc jest wyjatkowo jak na Estonie ciemna - zwlekło sie dużo czarnych chmur.
Śpimy na piętrze.
Chatka ma skobelek od środka więc zamykam. Klamka słabo trzyma, bez sensu żeby drzwi łopotały. Przyjdzie nocny zbłąkany turysta to zapuka. W nocy mam wrażenie, że coś chodzi na dole. Jakby ludzkie kroki, sapanie, chrząkanie. Schodze.. Zaglądam do kuchni, wielkiej jadalni.. Zapuszczam żurawia we wszystkie kąty (a nawet świece latarka na sufit ) Pusto. Musiało mi się zdawać. Śpimy... W nocy wędruje do kibla. Wracam z kibelka, zawijam się w śpiwór. Zaś coś łazi na dole. Tłumacze sobie: “Sprawdzałam, obeszłam, nic nie ma. Buba wkręcasz cos sobie. Drzwi zamknięte na skobelek, nic nie miało szansy wejść! Pewnie mysza”. Kłade, się, ale zaraz uderza mnie myśl - ale jak poszłam do kibla to drzwi zostały otwarte,nie? Na oścież, bo klamka nie bardzo trzyma. I może wtedy coś wlazło??” Ide więc na dół szukać szuracza. Jak można się domyślić bezskutecznie
Po iluś godzinach sune do wychodka po raz kolejny. Lubie korzystać z takich przybytków przy otwartych drzwiach. Więc teraz też patrze w niecałkiem czarną lokalną noc, w ciemny zarys chatki, w kolebiące się na wietrze gałęzie drzew. Nagle zauważam ruch. Między kiblem a chatką coś lezie! A raczej pełznie… Wbijam zaspane oczy w szarość przychatkowej łąki. Wąż!!!! Ale nie jakaś żmija czy zaskroniec! Wąż gigant! Jakis pyton czy inna anakonda! Grube jak ludzka noga i długie na chyba z 5 metrów! Przemieszcza sie powoli i dostojnie wijąc się. Musiało spierdzielić gdzieś z zoo (taaaa... jak orangutan ), cyrku czy prywatnemu hodowcy sie znudził pupil, wiec wywalił do lasu. Pierwszej zimy zdechnie, ale póki co lato przed nami. A co gorsza to coś jest przede mną, na mojej drodze z kibla do chatki. Wychodek jest porządny, szczelny, jak zamkne drzwi to mi ten gigant nie wlezie. Już mam wizje upojnej nocy w tym, jakże uroczym, przybytku. Poczatkowo troche się boje włączyć latarke - bydle zauważy i jeszcze zaatakuje? Dzieli nas jednak odległość jakiś 5 metrów, jakby co to zdąże drzwi zatrzasnąć. Zbieram się więc na odwage i snop światła oświetla mojego węża.... Błyskają zdziwione oczy… w liczbie kilkanaście! Mój wąż jest zdecydowanie wężem, ale składa sie z kun!! Chyba z 10 kun, kuna za kuną! Każda kuna trzyma ząbkami za ogon tą poprzednią. Pierwsza kuna jest największa. Czyżby mama wyprowadzała dzieci na spacer? I tak szły aby sie nie pogubić?? Idą więc tak trawami na krótkich łapkach, kręcą kuprami, sprawiając zupełne wrażenie meandrowania. Nieźle się ubawiłam! Ale człowiekowi wyobraźnia płata figle! Acz skądinąd niesamowite zjawisko i obserwacja przyrodnicza. Aparat został w chatce. Zawsze do kibla trzeba go zabierać. Nie zabrałam koło sudeckiej sztolni - i wpadła na mnie sarna. Nie zabrałam w Zatoce pod Odessą - i nad głową przeleciał mi wojskowy helikopter.. Tu znów popełniłam błąd!! Idąc do kibla aparat trzeba zabierać ZAWSZE!!!!!
A oto i kibel, z którego można prowadzić emocjonujące obserwacje lokalnej fauny!
Nad ranem przychodzi burza. Wali piorunami całkiem blisko. Kabak sie boi. Mam wrażenie, że ona bardzo lubi się bać. Co chwile biegnie do okna, a gdy gruchnie - to z kwikiem wskakuje spowrotem pod śpiworki i się tuli chichocząc.
Burza w takiej chatce jest niezwykle klimatyczna! Tzn. póki nie trzeba iść do kibla
Jeszcze tylko wpis do chatkowego zeszytu na pamiątke. Zeszyt jest dość gruby i wynika, że chatka jest wyjatkowo jak na Estonie popularna. Nie ma weekendu, żeby się jakaś ekipa nie przewinęła, a w popularniejszych terminach to jest i po 50 osób naraz!
Gdy zbieramy sie do odjazdu znów coś mruczy po horyzontach. Jakieś bardzo burzowe to lato...
cdn
W Helme jest coś na kształt parku. Są ścieżki, poręcze, tabliczki. Od typowego parku miejskiego różni się tym, że nie ma tam ludzi.
Jest też jaskinia. Super idealna jaskinia dla czterolatka. Już można połazić ciemnym korytarzem, nawet ciut dłuższym niż ten w piwnicy, gdy idziemy po ogórki, a zgubić sie raczej nie da. A poza tym wysokość kabacza, bo większość trasy my idziemy w kucki, a i tak sobie rozbijamy łby o sklepienie.
Ściany i sufity są bardzo miękkie - może to skłaniało wiele osób do przyozdobienia ich swoimi malunkami i napisami? Wygląda to bardzo ciekawie - takie rzeźbione ściany!
Są też elementy ceglane. Może to jednak sztolnia a nie jaskinia?
Niedaleko w krzakach ktoś ukrył dwa duże plecaki. Nigdy bym ich nie zauważyła, gdybym akurat w to miejsce nie skręciła do kibla.. Zawsze w takich momentach zastanawia mnie wizja alternatywnej rzeczywistości - co bym znalazła gdybym skręciła w zarośla kilkadziesiąt metrów dalej lub wcześniej??
Wpadamy też na hustawke giganta. (tzn. tak naprawde to nie wiemy co to jest za cudo). Nazwaliśmy to huśtawką bo sie buja, ale póki co czegoś takiego nie napotkaliśmy na swojej drodze. Huśtamy sie wiec na niej w trójke, tzn. wykładamy sie na drewnianej podłodze i gapimy w płynące obłoki. Toperz od czasu do czasu odpycha się nogą, bo cholerstwo jest na tyle masywne, że ja (nie wspomnąc już o kabaku) nie bardzo mam krzepe, aby to w ogóle ruszyć z miejsca. Kabak stwierdza, że huśtawka jest tak duża, że nawet nasz busio by się na niej mógł pobujać!
Piękna chwila. Cisza, obłoki i szum drzew. Jesteśmy gdzieś, sami nie wiemy po co i czego szukamy. Kiedyś musiałam coś o Helme usłyszeć bądź przeczytać. Zaznaczyłam więc kółkiem tą miejscowość na mapie - co miało oznaczać” “tu jest coś ciekawego”. A co - oczywiście zapomniałam. W kolejnych latach wbiłam sobie do głowy, aby włączyć do takich procedur, aby choć kilkoma słowami wspomnieć czy są tam ruiny dworu zamieszkane przez kanibala, czy może chatka dziadka, który zaprasza na samogon i wędzoną słoninę. Fajne są niespodzianki, ale czasem może warto wiedzieć jaką role sie będzie pełnić w poszukiwanej aktywnie atrakcji
Są na pagórku wymurowane ruiny zamku, które nieco wyglądają jak współczesna budowa, której ktoś nie dokończył.
Na skraju parku odnajdujemy też bardzo mocno zarośnięty poradziecki pomnik. Dobre to by było miejsce na namiot np. dla rowerzysty czy autostopowica. Jest się przy drodze - a tak totalnie osłonięte od świata zewnętrznego - odzielone kordonem krzaków, tuj, zielska wszelakiego!
Jest teoretyczna możliwość dostania się w jakieś dalsze korytarze - ale to takie już "czołgane". Może tam czają sie wyjatkowe atrakcje, ale czołgać się nie lubie - od czasu szkolnego WFu, gdy zwykle kazali to robić na czas, a pośpiech jest jedną z bardziej znienawidzonych przeze mnie rzeczy.
Dalej jest źródełko w zaroślach.
W Helme są też ruiny kościoła, ale na rozpaskudzonych mieszkańcach Dolnego Śląska nie robią one chyba odpowiedniego wrażenia.
Przy ruinach kościoła jest wiata.. Wiata jak wiata, troche dech, troche śmieci - a na stole kieliszek i wrzucony weń pet.. lekko jeszcze dymiący.. Jakoś tak symbolicznie.. Albo za dużo filmów sie naoglądałam??
Ludzi w Helme nie ma za wiele. Dwoje gdzieś migneło na horyzoncie, ale na nasz widok zdawali się przyspieszać kroku, lub szybko skręcać w miejsca niewidoczne.
No to chyba tyle z poszukiwań na ślepo. Na zawsze więc pozostanie tajemnicą co skłoniło mnie do ujęcia tej, jakże zacnej, miejscowości na liście estońskich atrakcji. Czy ruiny zamku, jaskinia, źródełko, przerośnięta huśtawka, radziecki pomnik - czy może ogólny klimat statku widmo? Jedno jest pewne - żadne z tych miejsc nie była warte tego, aby do niego specjalnie zmierzać - ale ich mix - już jak najbardziej
cdn
Jest też jaskinia. Super idealna jaskinia dla czterolatka. Już można połazić ciemnym korytarzem, nawet ciut dłuższym niż ten w piwnicy, gdy idziemy po ogórki, a zgubić sie raczej nie da. A poza tym wysokość kabacza, bo większość trasy my idziemy w kucki, a i tak sobie rozbijamy łby o sklepienie.
Ściany i sufity są bardzo miękkie - może to skłaniało wiele osób do przyozdobienia ich swoimi malunkami i napisami? Wygląda to bardzo ciekawie - takie rzeźbione ściany!
Są też elementy ceglane. Może to jednak sztolnia a nie jaskinia?
Niedaleko w krzakach ktoś ukrył dwa duże plecaki. Nigdy bym ich nie zauważyła, gdybym akurat w to miejsce nie skręciła do kibla.. Zawsze w takich momentach zastanawia mnie wizja alternatywnej rzeczywistości - co bym znalazła gdybym skręciła w zarośla kilkadziesiąt metrów dalej lub wcześniej??
Wpadamy też na hustawke giganta. (tzn. tak naprawde to nie wiemy co to jest za cudo). Nazwaliśmy to huśtawką bo sie buja, ale póki co czegoś takiego nie napotkaliśmy na swojej drodze. Huśtamy sie wiec na niej w trójke, tzn. wykładamy sie na drewnianej podłodze i gapimy w płynące obłoki. Toperz od czasu do czasu odpycha się nogą, bo cholerstwo jest na tyle masywne, że ja (nie wspomnąc już o kabaku) nie bardzo mam krzepe, aby to w ogóle ruszyć z miejsca. Kabak stwierdza, że huśtawka jest tak duża, że nawet nasz busio by się na niej mógł pobujać!
Piękna chwila. Cisza, obłoki i szum drzew. Jesteśmy gdzieś, sami nie wiemy po co i czego szukamy. Kiedyś musiałam coś o Helme usłyszeć bądź przeczytać. Zaznaczyłam więc kółkiem tą miejscowość na mapie - co miało oznaczać” “tu jest coś ciekawego”. A co - oczywiście zapomniałam. W kolejnych latach wbiłam sobie do głowy, aby włączyć do takich procedur, aby choć kilkoma słowami wspomnieć czy są tam ruiny dworu zamieszkane przez kanibala, czy może chatka dziadka, który zaprasza na samogon i wędzoną słoninę. Fajne są niespodzianki, ale czasem może warto wiedzieć jaką role sie będzie pełnić w poszukiwanej aktywnie atrakcji
Są na pagórku wymurowane ruiny zamku, które nieco wyglądają jak współczesna budowa, której ktoś nie dokończył.
Na skraju parku odnajdujemy też bardzo mocno zarośnięty poradziecki pomnik. Dobre to by było miejsce na namiot np. dla rowerzysty czy autostopowica. Jest się przy drodze - a tak totalnie osłonięte od świata zewnętrznego - odzielone kordonem krzaków, tuj, zielska wszelakiego!
Jest teoretyczna możliwość dostania się w jakieś dalsze korytarze - ale to takie już "czołgane". Może tam czają sie wyjatkowe atrakcje, ale czołgać się nie lubie - od czasu szkolnego WFu, gdy zwykle kazali to robić na czas, a pośpiech jest jedną z bardziej znienawidzonych przeze mnie rzeczy.
Dalej jest źródełko w zaroślach.
W Helme są też ruiny kościoła, ale na rozpaskudzonych mieszkańcach Dolnego Śląska nie robią one chyba odpowiedniego wrażenia.
Przy ruinach kościoła jest wiata.. Wiata jak wiata, troche dech, troche śmieci - a na stole kieliszek i wrzucony weń pet.. lekko jeszcze dymiący.. Jakoś tak symbolicznie.. Albo za dużo filmów sie naoglądałam??
Ludzi w Helme nie ma za wiele. Dwoje gdzieś migneło na horyzoncie, ale na nasz widok zdawali się przyspieszać kroku, lub szybko skręcać w miejsca niewidoczne.
No to chyba tyle z poszukiwań na ślepo. Na zawsze więc pozostanie tajemnicą co skłoniło mnie do ujęcia tej, jakże zacnej, miejscowości na liście estońskich atrakcji. Czy ruiny zamku, jaskinia, źródełko, przerośnięta huśtawka, radziecki pomnik - czy może ogólny klimat statku widmo? Jedno jest pewne - żadne z tych miejsc nie była warte tego, aby do niego specjalnie zmierzać - ale ich mix - już jak najbardziej
cdn
To tak jak z zaproszeniem na ucztę w niektórych krajach. Warto ustalić najpierw czy będziemy głównym gościem czy głównym daniem...buba pisze:Fajne są niespodzianki, ale czasem może warto wiedzieć jaką role sie będzie pełnić w poszukiwanej aktywnie atrakcji
Te jaskinie powstały na skutek wymywania korytarzy przez wodę w warstwie charakterystycznego dla tego regionu białego piaskowca. Rzeczywiście łatwość rycia w nim wszelakich wzorów spowodowała, że jaskinia poddała się naporowi turystów - większa jej część się zapadła - to obszary za tą ceglaną ścianą, postawioną dla bezpieczeństwa turystów ale i dla powstrzymania dalszego zapadania się komór i korytarzy.buba pisze:Ściany i sufity są bardzo miękkie
Wyczytałem, że w średniowieczu w tych jaskiniach mieszkańcy zamku urządzali uczty. Jeśli to prawda, świadczyło by to o pierwotnych rozmiarach tych zawalonych pomieszczeń.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Późnym popołudniem zajeżdżamy nad jezioro Aheru. A tam - niespodzianka! Osiedle chatek! Coś niesamowitego! Już wiem czemu to miejsce oznaczyłam na mapie trzema wykrzyknikami! Chyba kiedyś było to całe gospodarstwo - dom, stodoła, stajenki. Wygląda na to, że potem opustoszało a RMK przejeło teren na potrzeby turystów.
Sa 3 chatki z pryczami do spania, stołami, ławami.
To się nazywa “klęska urodzaju” - łazimy w kółko i nie możemy sie zdecydować, w której spać Bo każda ma jakieś zalety i wady. Chciałoby sie zanocować w każdej, ale planowany jest tu tylko jeden nocleg. Toperz zawczasu ostrzega: “nie buba, nie bede w nocy migrowal ze śpiworem od chatki do chatki, to jest zły pomysł”
Jest też bania!
Pewnie jakbyśmy byli większą ekipą to byśmy w niej rozpalili! A tak, to chyba nam sie nie chce.. Poza tym nie wiem - czy dzieci zabiera się do bani? Czy z racji na cieńszą skóre i mniejszą pojemność cieczy wewnętrznej - łatwiej ulegają one ugotowaniu na twardo??
Chatkowisko nie jest nad samym jeziorem, do wody trzeba kawałek dojść. Po okolicach chodzą burze, klimaty sa mroczne.
Nad samym jeziorem biwakują łotewscy wędkarze, którzy ukochali kolor niebieski. Bo czy to możliwe, że przypadkiem jest, że mają niebieskie auto, niebieski namiot, niebieski ponton, a ich dziecko niebieską piłke?? Na gałęzi drzewa powiewa kostium kąpielowy, który nieco zaburza harmonie - bo lekko wpada w fiolet
Przy drugiej wiacie nieopodal stoi wypaśne BMW na rosyjskich blachach. Auto to jakoś nie bardzo mi pasuje do leśnego biwakowiska w nadjeziornym chaszczu. Zapuszczam żurawia między wiaty - udaje, że ide do wychodka. Ale zamiast napakowanego dresa z łańcuchem na szyi, dostrzegam starszą, siwą kobiecinke, we włóczkowym sweterku i chustce na głowie. Zbiera zioła i na mój widok chowa się za drewutnie z pękiem roślin pod pachą. Gdy odchodze, kątem oka zauważam, ze zioła upycha w aucie - jest już ich prawie pod sufit. Wyraźnie nie szuka kontaktu. Szkoda, bo wyglądała na ciekawą postać… Aha! Blachy miały kod 51 - czyli Murmańsk.. Czyli spory kawałek stąd.. Troche daleko, żeby przyjechac ot tak sobie, po zioła?
Nachodzi mnie pewna refleksja.. Będac w Estonii czy na Łotwie ma się poczucie pustki, braku ludzi, ciszy i spokoju. Czy to rzeczywiście oznacza, że owych ludzi tu nie ma, czy oni są, ale są kompletnie nieinwazyjni?? Któryś raz jesteśmy w jakimś miejscu i czujemy sie jak w głuszy. Tak jak tu - ludzie są, ale jakoby by ich nie było. Tak jakby ludzie tutaj cenili pustke swojego terytorium i wysyłali wyraźne znaki, że nie chcą kontaktu czy integracji. Nie raz były takie sytuacje - biwakowisko, jesteśmy sami. Ktoś przyjeżdża i osiedla sie w skrajnie odległym kawałku polany. Najlepiej za drzewami i tak aby przed naszymi oczami osłaniał go samochód czy wiata. Albo jesteśmy w chatce. Przychodzi kolejna ekipa. Widać zainteresowana pobytem. Ale widząc, że chatka jest zajeta - chwile się naradza i odchodzi - gdzie indziej szukać szczęścia. W Polsce jest jakoś krańcowo inaczej. Jak jest wielka pusta polana z jednym namiotem i później ktoś przyjdzie - to na bank tak postawi swój namiot, aby odciąg był w twoim przedsionku. Jak jest pusty parking to drugie auto ustawi się tak, że tryka cie lusterkiem. Jak jest pusty autobus - to na bank wsiadająca osoba siądzie tak, aby ci położyć torebke na kolanach. Jak na targu staniesz przy pustym straganie - to ani sie obejrzysz jak masz na plecach 10 osob… I niekoniecznie celem jest integracja- chęć wspólnej rozmowy, uzyskania porady, pomocy czy szukanie towarzystwa do obalenia flachy. Nie. Po prostu jakby jakiś podświadomy instynkt stadny - w tłumie raźniej, bezpieczniej?? Bo już wybrane miejsce musi być wygodniejsze i lepsze?
No a ja nie wyczułam niuansów kulturowych i łaże polskim zwyczajem po cudzych biwakowiskach i próbuje wsadzać nos w nie swoje sprawy - a tu idzie burza na dobre! Znając lokalne oberwania chmur to dzielące mnie 100 metrów od chatki może sie okazać zbyt duże… Nadchodząca burza jest jednak jakaś dziwna. Chmury nachodzą takie, że robi się czarna noc.. Bardzo długo trzaskają pioruny gdzieś wysoko, ale nie spada ani kropla. Co chwile robi sie jasno, ale nie widać błyskawic przecinających powietrze. Pomruk w chmurach jest prawie ciagły.
Chyba gdzieś dopiero po dwóch godzinach zaczyna grzmocić gdzieś niedaleko a potoki deszczu zalewaja okolice. Cóż… nasze dylematy z wyborem chatki na nocleg zdają się być rozstrzygniete… Wybieramy ta chatke, która jest najbliżej!
Widowisko “światło dźwiek” podziwiamy z werandy chatki. W kabaku uczucie strachu i fascynacji walczy ze sobą i żadna ze stron nie może uzyskać przewagi!
Ciemny świat rozświetlony właśnie błyskawicą!
W chatce zapalamy świeczki i jest bardzo klimatycznie!
W nocy jeszcze troche polewa, bębni w dach pokryty omszałym gontem. Ale już nie grzmi..
Poranek wstaje pogodny, ale bardzo duszny. Pewnie zaś poleje... Włóczymy sie troche po okolicznych lasach, miłymi pylistymi drogami.
Chatka koło Koobassare też wygląda jak dawne opuszczone gospodarstwo. Fajna i pojemna.
A w wychodku mamy towarzystwo! Doborowe!
Kolejna chatka stoi sobie w lesie, wśród świerków.
Czytałam ostatnio o kuksach - klimatycznych kubeczkach wykonywanych od setek lat przez północne ludy z narośli brzozowej zwanej czeczotą. Prawdziwa kuksa powinna być żłobiona ręcznie, co zapewnia jej niepowtaralność i wyjatkość. Też bym chciała mieć taki kubeczek - pełen poświęconego mu czasu i uczucia... A tutaj ktoś poszedł o krok dalej! Wydłubał sobie kibel! Też z pniaka! Czy dłubany kibel ma też jakąś swoją nazwe???:D
Chatka, przy której się znajdujemy, miała być nad dwoma jeziorkami. Malutkie zaraz obok, a większe, zwane Pehmejarv 100 metrów dalej. Tyle z mapy. W rzeczywistości chaszcz blisko i chaszcz dalej. Jezior brak. Szkoda... była chęć na przekąpke, bo duchota straszna i pływamy we własnym sosie. Mamy plan, aby dzisiaj jeszcze zanocować tu gdzieś w rejonie. To już ostatni tegoroczny biwak w Estonii.. Może dlatego mamy takie wydumane wymagania? Bo jak nie dziś - to dopiero za rok! Więc ma być odludne miejsce z chatką i jeziorem! Dziwnie tak być takim mega wybrednym - i w końcu znaleźć dokladnie to czego się szuka! Ale uda się to dopiero za kilka godzin!
cdn
Sa 3 chatki z pryczami do spania, stołami, ławami.
To się nazywa “klęska urodzaju” - łazimy w kółko i nie możemy sie zdecydować, w której spać Bo każda ma jakieś zalety i wady. Chciałoby sie zanocować w każdej, ale planowany jest tu tylko jeden nocleg. Toperz zawczasu ostrzega: “nie buba, nie bede w nocy migrowal ze śpiworem od chatki do chatki, to jest zły pomysł”
Jest też bania!
Pewnie jakbyśmy byli większą ekipą to byśmy w niej rozpalili! A tak, to chyba nam sie nie chce.. Poza tym nie wiem - czy dzieci zabiera się do bani? Czy z racji na cieńszą skóre i mniejszą pojemność cieczy wewnętrznej - łatwiej ulegają one ugotowaniu na twardo??
Chatkowisko nie jest nad samym jeziorem, do wody trzeba kawałek dojść. Po okolicach chodzą burze, klimaty sa mroczne.
Nad samym jeziorem biwakują łotewscy wędkarze, którzy ukochali kolor niebieski. Bo czy to możliwe, że przypadkiem jest, że mają niebieskie auto, niebieski namiot, niebieski ponton, a ich dziecko niebieską piłke?? Na gałęzi drzewa powiewa kostium kąpielowy, który nieco zaburza harmonie - bo lekko wpada w fiolet
Przy drugiej wiacie nieopodal stoi wypaśne BMW na rosyjskich blachach. Auto to jakoś nie bardzo mi pasuje do leśnego biwakowiska w nadjeziornym chaszczu. Zapuszczam żurawia między wiaty - udaje, że ide do wychodka. Ale zamiast napakowanego dresa z łańcuchem na szyi, dostrzegam starszą, siwą kobiecinke, we włóczkowym sweterku i chustce na głowie. Zbiera zioła i na mój widok chowa się za drewutnie z pękiem roślin pod pachą. Gdy odchodze, kątem oka zauważam, ze zioła upycha w aucie - jest już ich prawie pod sufit. Wyraźnie nie szuka kontaktu. Szkoda, bo wyglądała na ciekawą postać… Aha! Blachy miały kod 51 - czyli Murmańsk.. Czyli spory kawałek stąd.. Troche daleko, żeby przyjechac ot tak sobie, po zioła?
Nachodzi mnie pewna refleksja.. Będac w Estonii czy na Łotwie ma się poczucie pustki, braku ludzi, ciszy i spokoju. Czy to rzeczywiście oznacza, że owych ludzi tu nie ma, czy oni są, ale są kompletnie nieinwazyjni?? Któryś raz jesteśmy w jakimś miejscu i czujemy sie jak w głuszy. Tak jak tu - ludzie są, ale jakoby by ich nie było. Tak jakby ludzie tutaj cenili pustke swojego terytorium i wysyłali wyraźne znaki, że nie chcą kontaktu czy integracji. Nie raz były takie sytuacje - biwakowisko, jesteśmy sami. Ktoś przyjeżdża i osiedla sie w skrajnie odległym kawałku polany. Najlepiej za drzewami i tak aby przed naszymi oczami osłaniał go samochód czy wiata. Albo jesteśmy w chatce. Przychodzi kolejna ekipa. Widać zainteresowana pobytem. Ale widząc, że chatka jest zajeta - chwile się naradza i odchodzi - gdzie indziej szukać szczęścia. W Polsce jest jakoś krańcowo inaczej. Jak jest wielka pusta polana z jednym namiotem i później ktoś przyjdzie - to na bank tak postawi swój namiot, aby odciąg był w twoim przedsionku. Jak jest pusty parking to drugie auto ustawi się tak, że tryka cie lusterkiem. Jak jest pusty autobus - to na bank wsiadająca osoba siądzie tak, aby ci położyć torebke na kolanach. Jak na targu staniesz przy pustym straganie - to ani sie obejrzysz jak masz na plecach 10 osob… I niekoniecznie celem jest integracja- chęć wspólnej rozmowy, uzyskania porady, pomocy czy szukanie towarzystwa do obalenia flachy. Nie. Po prostu jakby jakiś podświadomy instynkt stadny - w tłumie raźniej, bezpieczniej?? Bo już wybrane miejsce musi być wygodniejsze i lepsze?
No a ja nie wyczułam niuansów kulturowych i łaże polskim zwyczajem po cudzych biwakowiskach i próbuje wsadzać nos w nie swoje sprawy - a tu idzie burza na dobre! Znając lokalne oberwania chmur to dzielące mnie 100 metrów od chatki może sie okazać zbyt duże… Nadchodząca burza jest jednak jakaś dziwna. Chmury nachodzą takie, że robi się czarna noc.. Bardzo długo trzaskają pioruny gdzieś wysoko, ale nie spada ani kropla. Co chwile robi sie jasno, ale nie widać błyskawic przecinających powietrze. Pomruk w chmurach jest prawie ciagły.
Chyba gdzieś dopiero po dwóch godzinach zaczyna grzmocić gdzieś niedaleko a potoki deszczu zalewaja okolice. Cóż… nasze dylematy z wyborem chatki na nocleg zdają się być rozstrzygniete… Wybieramy ta chatke, która jest najbliżej!
Widowisko “światło dźwiek” podziwiamy z werandy chatki. W kabaku uczucie strachu i fascynacji walczy ze sobą i żadna ze stron nie może uzyskać przewagi!
Ciemny świat rozświetlony właśnie błyskawicą!
W chatce zapalamy świeczki i jest bardzo klimatycznie!
W nocy jeszcze troche polewa, bębni w dach pokryty omszałym gontem. Ale już nie grzmi..
Poranek wstaje pogodny, ale bardzo duszny. Pewnie zaś poleje... Włóczymy sie troche po okolicznych lasach, miłymi pylistymi drogami.
Chatka koło Koobassare też wygląda jak dawne opuszczone gospodarstwo. Fajna i pojemna.
A w wychodku mamy towarzystwo! Doborowe!
Kolejna chatka stoi sobie w lesie, wśród świerków.
Czytałam ostatnio o kuksach - klimatycznych kubeczkach wykonywanych od setek lat przez północne ludy z narośli brzozowej zwanej czeczotą. Prawdziwa kuksa powinna być żłobiona ręcznie, co zapewnia jej niepowtaralność i wyjatkość. Też bym chciała mieć taki kubeczek - pełen poświęconego mu czasu i uczucia... A tutaj ktoś poszedł o krok dalej! Wydłubał sobie kibel! Też z pniaka! Czy dłubany kibel ma też jakąś swoją nazwe???:D
Chatka, przy której się znajdujemy, miała być nad dwoma jeziorkami. Malutkie zaraz obok, a większe, zwane Pehmejarv 100 metrów dalej. Tyle z mapy. W rzeczywistości chaszcz blisko i chaszcz dalej. Jezior brak. Szkoda... była chęć na przekąpke, bo duchota straszna i pływamy we własnym sosie. Mamy plan, aby dzisiaj jeszcze zanocować tu gdzieś w rejonie. To już ostatni tegoroczny biwak w Estonii.. Może dlatego mamy takie wydumane wymagania? Bo jak nie dziś - to dopiero za rok! Więc ma być odludne miejsce z chatką i jeziorem! Dziwnie tak być takim mega wybrednym - i w końcu znaleźć dokladnie to czego się szuka! Ale uda się to dopiero za kilka godzin!
cdn
Też miałem takie wrażenie. Przede wszystkim to jednak dość słabo zaludnione kraje.buba pisze:Nachodzi mnie pewna refleksja.. Będac w Estonii czy na Łotwie ma się poczucie pustki, braku ludzi, ciszy i spokoju. Czy to rzeczywiście oznacza, że owych ludzi tu nie ma, czy oni są, ale są kompletnie nieinwazyjni??
„Imperatorowa i państwa ościenne przywrócą spokojność obywatelom naszym/Przeto z wolnej woli dziś rezygnujemy/Z pretensji do tronu i polskiej korony/Nieszczęśliwie zdarzona w kraju insurekcja/Pogrążyła go w chaos oraz stan zniszczenia." (Jacek Kaczmarski - "Krajobraz po uczcie")
No na pewno, Estonia to chyba 4 razy ma mniejsza gestosc zaludnienia niz Polska.. Acz liczby to nie wszystko. Np. Polska w ciagu ostatnich 20 lat chyba nie zwiekszyla jakos wybitnie swojej ludnosci. A mam wrazenie jakby ludzi bylo 10 razy tyle co np. w latach 90 tych. Teraz wszedzie tlum - w miescie, w lesie, w gorach, nad jeziorem. A kiedys tak nie bylo.. Wiec chyba rzecz tez w ruchliwosci, ekspansywnosci, halasliwosci?Brzost pisze:Przede wszystkim to jednak dość słabo zaludnione kraje.
Wjeżdżamy w jakieś dziwne drogi. Drogi leśne - ale są jakby w remoncie. Chyba musieliśmy przegapić jakiś znak. Mamy wątpliwą przyjemność pewnej mijanki. Z jednej strony busio, a z drugiej spychacz gigant zajmujący całą szerokość drogi.. A nawet troche wiecej, z każdej strony wystaje z pół metra na pobocze.. Czuje sie w prawie, no i jest w pracy - i ani myśli zjechać z drogi choć na centymetr.. A może nas nie zauważył? Tu jakoś ludzie mają dużą zdolność minąć cie i patrzeć jak na powietrze, przez ciebie gdzieś w dal.. Spinkalamy do rowu. Rów jest płytki i twardy.. Uffff… Udało się… Potwór nas ominął.. Ale było mocno nieprzyjemnie.. Wpływa to również na dalszy komfort poruszania się tą drogą (a raczej jego brak No bo co jak ten stwór ma tu w lasach rodzine i przyjaciół???
Szukamy chatki koło Pahni. Chatka okazuje sie być jakoś mało leśna. Niedaleko jakieś muzea i domy. Samo biwakowisko wygląda jak ogród japoński lub inny botaniczny kawałek wystawki. Jakieś to miejsce zbyt wylizane jak dla nas. Trawka z rolki jak przed willa nowobogackich.. Klombiki.. Niby wszystko co trzeba jest, ale coś nie gra..
Jakieś magiczne drzewko opisane tylko po angielsku, jakąś pseudopoezją.. Dlaczego nie ma wersji estońskiej? Jacyś obcokrajowcy to tu zostawili? Czy lokalsi, ale wstydzący się własnego języka?
Jakieś róże i bańki na drzewach..
Jakieś magiczne szmatki wirujące na wietrze...
Jakieś nawiązania do kontaktu z kosmosem, jakieś współgranie z naturą, ale “lustra wody” to nie wolno dotykać. Czyli woda jest, a kąpać sie nie można? No właśnie.. Jakoś dużo tu zakazów.. Nie po to ciśniemy tyle kilometrów na północ, żeby się poczuć jak we własnym kraju - gdzie ci nic nie wolno...
Ponoć jutro ma być tu jakaś impreza, taka dwutygodniowa..
Niby wszystko fajnie, widokowo, jest nawet chatka z kominkiem, ale w powietrzu czuć jakąś sztuczność.. Jakis niepokój.. Czasem są miejsca, które emanują spokojem, sielskością, atmosferą odpoczynku. Gdzie przychodzisz i czujesz się fragmentem terenu, że to twoje miejsce i tu pasujesz. A tu nie pasujemy. Miejsce zdaje sie być wrogie i szczerzy zęby. Nic tu po nas…
Jedziemy dalej. Zaglądamy nad jezioro Ubajarv. Znowu tymi dziwnymi drogami, gdzie sie zapadamy do pół koła.. Jak widać kolega spychacz jeszcze tu wróci…
Nad jeziorem utopiona w zieloności podwójna wiata. Zupełnie inna w kształcie niż pozostałe spotykane w tym kraju. Ognicho zadaszone, zatem i deszcz nam niegroźny!
Wiata jest mocno popisana węglem i markerami (to też niezbyt popularny proceder w Estonii. Acz może ta wiatka jest po prostu starsza??) Acz zeszyt - wpisownik też jest. Podpisy różnych ekip wywołują uśmiech na naszych gębach. “Tu wciągneło mi w bagno klapek, a kumpel prawie w ten sam sposób stracił flaszke”.
Taak… Tu jesteśmy zdecydowanie na swoim miejscu. Takiego biwakowska na dzis szukaliśmy! Dokładnie takiego!
Ktoś zakosił mamusi kapelusz!!
Nie jestem miłośniczką “selfi”, ale to uważam za wybitnie udane. Kabaczę porwało aparat i mniej wiecej takie są skutki
Czarne odmęty bagnistego jeziora, do którego “lustra” zapraszają ułożone przez wędkarzy kładki z dech. Bez nich by nas zasysło na amen! Cała trasa do brzegu jeziora to jakby pływająca wyspa! Idziesz po tych dechach i czujesz, ze to wszystko pływa i faluje ci pod stopami! Że idziesz jak po materacu i masz pod sobą 10 cm nibylądu a niżej jest już zdecydowanie “płynnie”. Z wyspy utworzonej przez deski i mech można dać nura w odświeżające tonie żelazistego bagna!
Gdzieś po drugiej stronie jeziora pływają sobie czasem rybacy. Wędkarzami chyba nie można ich nazwać skoro łowią siecią? U nas to pewnie zaraz by był dym! Jeszcze w parku narodowym!
W pobliskiej brzozie jest gniazdko, a kwik piskląt miesza się z żabimi pomrukami z czarnego bagna, gdzie przed chwilą, w ciepłych promieniach zachodzącego słoneczka moczyliśmy swe cielska.
Wieczór zapodaje spokojem. Acz niestety troche też smutkiem. Bo to nasz ostatni estoński biwak. Nasze pożegnanie z RMK.. Kiedy znów???
W strone łotewskiej granicy suniemy leśnymi traktami.. Czasem pyliste, czasem bardziej grząskie, ale niezmiennie klimatyczne. I puste.. Nie mijamy nikogo...
Granice przekraczamy w miasteczku Valga/Valka. Praktycznie to jedno miasto, gdzie granica wije sie przez jego środek. Raz idzie krawężnikiem, raz po elewacji kamienicy, a gdzie indziej ponoć przecina na pół knajpe - co ponoć jest tu lokalną atrakcją turystyczną. Cieżko mi sobie wyobrazić jak to miasto wyglądalo, gdy ta granica naprawde istniała i była strzeżona.
Miasto bardzo przypada mi do gustu, a zwłaszcza jego obrzeża. Jest wyjątkowo puste, jak na miejscowość tej wielkości. Jest dużo drewnianych domów - takich dużych, raczej bloków lub kamienic zbudowanych z drewna. Musimy tu kiedyś wrócić i na spokojnie połazić zaułkami.
Zresztą cała droga Valga - Voru, mimo że dosyc głowna, asfaltowa, była niesamowicie pusta. Z rzadka tylko mijała jakieś maleńkie osady. I czuc było na niej mój ulubiony klimat pogranicza. Bo po tej drodze też sie trochu powłóczyliśmy, szukając poradzieckich baz... Ale o tym to w którejś z kolejnych części relacji...
cdn
Szukamy chatki koło Pahni. Chatka okazuje sie być jakoś mało leśna. Niedaleko jakieś muzea i domy. Samo biwakowisko wygląda jak ogród japoński lub inny botaniczny kawałek wystawki. Jakieś to miejsce zbyt wylizane jak dla nas. Trawka z rolki jak przed willa nowobogackich.. Klombiki.. Niby wszystko co trzeba jest, ale coś nie gra..
Jakieś magiczne drzewko opisane tylko po angielsku, jakąś pseudopoezją.. Dlaczego nie ma wersji estońskiej? Jacyś obcokrajowcy to tu zostawili? Czy lokalsi, ale wstydzący się własnego języka?
Jakieś róże i bańki na drzewach..
Jakieś magiczne szmatki wirujące na wietrze...
Jakieś nawiązania do kontaktu z kosmosem, jakieś współgranie z naturą, ale “lustra wody” to nie wolno dotykać. Czyli woda jest, a kąpać sie nie można? No właśnie.. Jakoś dużo tu zakazów.. Nie po to ciśniemy tyle kilometrów na północ, żeby się poczuć jak we własnym kraju - gdzie ci nic nie wolno...
Ponoć jutro ma być tu jakaś impreza, taka dwutygodniowa..
Niby wszystko fajnie, widokowo, jest nawet chatka z kominkiem, ale w powietrzu czuć jakąś sztuczność.. Jakis niepokój.. Czasem są miejsca, które emanują spokojem, sielskością, atmosferą odpoczynku. Gdzie przychodzisz i czujesz się fragmentem terenu, że to twoje miejsce i tu pasujesz. A tu nie pasujemy. Miejsce zdaje sie być wrogie i szczerzy zęby. Nic tu po nas…
Jedziemy dalej. Zaglądamy nad jezioro Ubajarv. Znowu tymi dziwnymi drogami, gdzie sie zapadamy do pół koła.. Jak widać kolega spychacz jeszcze tu wróci…
Nad jeziorem utopiona w zieloności podwójna wiata. Zupełnie inna w kształcie niż pozostałe spotykane w tym kraju. Ognicho zadaszone, zatem i deszcz nam niegroźny!
Wiata jest mocno popisana węglem i markerami (to też niezbyt popularny proceder w Estonii. Acz może ta wiatka jest po prostu starsza??) Acz zeszyt - wpisownik też jest. Podpisy różnych ekip wywołują uśmiech na naszych gębach. “Tu wciągneło mi w bagno klapek, a kumpel prawie w ten sam sposób stracił flaszke”.
Taak… Tu jesteśmy zdecydowanie na swoim miejscu. Takiego biwakowska na dzis szukaliśmy! Dokładnie takiego!
Ktoś zakosił mamusi kapelusz!!
Nie jestem miłośniczką “selfi”, ale to uważam za wybitnie udane. Kabaczę porwało aparat i mniej wiecej takie są skutki
Czarne odmęty bagnistego jeziora, do którego “lustra” zapraszają ułożone przez wędkarzy kładki z dech. Bez nich by nas zasysło na amen! Cała trasa do brzegu jeziora to jakby pływająca wyspa! Idziesz po tych dechach i czujesz, ze to wszystko pływa i faluje ci pod stopami! Że idziesz jak po materacu i masz pod sobą 10 cm nibylądu a niżej jest już zdecydowanie “płynnie”. Z wyspy utworzonej przez deski i mech można dać nura w odświeżające tonie żelazistego bagna!
Gdzieś po drugiej stronie jeziora pływają sobie czasem rybacy. Wędkarzami chyba nie można ich nazwać skoro łowią siecią? U nas to pewnie zaraz by był dym! Jeszcze w parku narodowym!
W pobliskiej brzozie jest gniazdko, a kwik piskląt miesza się z żabimi pomrukami z czarnego bagna, gdzie przed chwilą, w ciepłych promieniach zachodzącego słoneczka moczyliśmy swe cielska.
Wieczór zapodaje spokojem. Acz niestety troche też smutkiem. Bo to nasz ostatni estoński biwak. Nasze pożegnanie z RMK.. Kiedy znów???
W strone łotewskiej granicy suniemy leśnymi traktami.. Czasem pyliste, czasem bardziej grząskie, ale niezmiennie klimatyczne. I puste.. Nie mijamy nikogo...
Granice przekraczamy w miasteczku Valga/Valka. Praktycznie to jedno miasto, gdzie granica wije sie przez jego środek. Raz idzie krawężnikiem, raz po elewacji kamienicy, a gdzie indziej ponoć przecina na pół knajpe - co ponoć jest tu lokalną atrakcją turystyczną. Cieżko mi sobie wyobrazić jak to miasto wyglądalo, gdy ta granica naprawde istniała i była strzeżona.
Miasto bardzo przypada mi do gustu, a zwłaszcza jego obrzeża. Jest wyjątkowo puste, jak na miejscowość tej wielkości. Jest dużo drewnianych domów - takich dużych, raczej bloków lub kamienic zbudowanych z drewna. Musimy tu kiedyś wrócić i na spokojnie połazić zaułkami.
Zresztą cała droga Valga - Voru, mimo że dosyc głowna, asfaltowa, była niesamowicie pusta. Z rzadka tylko mijała jakieś maleńkie osady. I czuc było na niej mój ulubiony klimat pogranicza. Bo po tej drodze też sie trochu powłóczyliśmy, szukając poradzieckich baz... Ale o tym to w którejś z kolejnych części relacji...
cdn
Zgadza się, też jechaliśmy tą drogąbuba pisze:Zresztą cała droga Valga - Voru, mimo że dosyc głowna, asfaltowa, była niesamowicie pusta.
„Imperatorowa i państwa ościenne przywrócą spokojność obywatelom naszym/Przeto z wolnej woli dziś rezygnujemy/Z pretensji do tronu i polskiej korony/Nieszczęśliwie zdarzona w kraju insurekcja/Pogrążyła go w chaos oraz stan zniszczenia." (Jacek Kaczmarski - "Krajobraz po uczcie")
Lokalesi. A w zasadzie lokaleski. Dwie fińskie artystki. Zresztą się podpisały:buba pisze:Jacyś obcokrajowcy to tu zostawili? Czy lokalsi, ale wstydzący się własnego języka?
A dlaczego tylko po angielsku? Widocznie uznały, że tylko anglojęzycznym trzeba wytłumaczyć co widzą. Inni "skumają" sami.Aino Timonen, Mia Waire
A widzisz, jakbyś przeczytała to byś wiedziała, że to Drzewo Świata, w którym - jak same piszą - artystki zastanawiają się nad związkiem współczesnych i starożytnych ludzi z naturą.buba pisze:Jakieś róże i bańki na drzewach..
[...]
Jakieś magiczne szmatki wirujące na wietrze...
[...]
Jakieś nawiązania do kontaktu z kosmosem, jakieś współgranie z naturą
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Ja zbyt mało znam angielski aby cos skumac. Ale toperz czytal calosc i gdy prosilam go aby mi przetłumaczyl to mowil ze nie bardzo sie da bo to istna malignaPiotrek pisze:A widzisz, jakbyś przeczytała to byś wiedziała, że to Drzewo Świata, w którym - jak same piszą - artystki zastanawiają się nad związkiem współczesnych i starożytnych ludzi z naturą.
Wiele razy, włócząc sie po zaułkach Estonii, napotykaliśmy opuszczone domy. Może lekko zakręcony chłopak, napotkany pod chatką Saeveski, miał jednak troche racji - w kwestii tego, że tutejsza prowincja drastycznie pustoszeje? Puste zagrody zwykle występują pojedynczo, otoczone bezmiarem lasu i pól, położone gdzieś na totalnym wygwizdowie. Ponuro musiało się mieszkać w takich miejscach w tutejsze długie i ciemne zimowe dni.
Do relacji trafiły jedynie te domy, które z jakiś przyczyn wydały mi się ciekawe, nietypowe i po prostu jakoś zapadły w pamięć. Aby nie pisać po prostu: "kolejny opuszczony domek, nr 49, przy którym zdarzyło sie nic..."
Oruste
Ogromniasty, drewniany dom. Nie wiem jakie funkcje pełnił w czasach swej świetności. Wygląda raczej jak jakaś szkoła czy inny dom kultury.
Gdy podeszłam do budynku (z zamiarem zajrzenia do okna parteru), z górnego parapetu zeskoczył (albo zleciał?) kot. I był to przypadek nieprzysłowiowy - kot nie spadł (jak na kota przystało) na 4 łapy - tylko wyrżnął na kręgosłup. Musiało to być fest niemiłe bo miauknął przeraźliwie, przeciągle, spojrzał na mnie z wyrzutem i dał drapaka w najbliższe krzaki. Czy ja go przestraszyłam swoim nagłym najściem? Czy może czekał specjalnie ze swoich akrobatycznym skokiem na zagranicznego turyste - coby się nie zmarnowało?
Obecnie chyba ktoś ów budynek wykorzystuje - na magazyn. W środku jest kilka pryzm ze starych desek - jakby połamanych dawnych mebli. Jest też dużo gałęzi. Nie wiem czy to opał czy inne zastosowanie? Tylko kto by to stąd woził. I gdzie? Nigdzie wokół nie ma innych domów.
Pewnie niedługo runie dach.. Opału będzie więcej...
Na przejściu granicznym między Rujiena a Lilli
Po łotewskiej stronie stoi domek zabity dechami. Po estońskiej malutki domek jest malowniczo zarośniety bluszczami i kwiatami. Paprocie, łubin, winorośl, puszyste sosenki, jakieś drzewka owocowe, które nadal kwitną, mimo że czerwiec już mamy. Rajski ogród!
We wnętrzach zachowało się sporo sprzętów i eksponatów. Sądząc po ubraniach i zasłonkach (i ogródku) - ktoś tu gustował w kwiatach!
Popularny w okolicach (Estonia, Łotwa) rodzaj pieca. Taka wielka, blaszana rura. Nigdzie indziej takowych nie widziałam.
Sakurgi
Dom przy przystanku autobusowym. Autobusy chyba wciąż odjezdzaja. Bo rozkład wisi... z datą całkiem niedawną.. Tylko dla kogo? Jakiś autobus widmo??
Na ścianie domu skrzynki na listy - dawno chyba nieużywane.. Zwykle pocztowe skrzynki wieszają tu wewnątrz wiat przystankowych, ale ta chyba była za mała Już by się podróżni nie zmieścili jakby skrzynki wsadzic!
W domostwie chyba trzymali dużo królików i dzieci. Na jedne mieli klatki...
A dla pozostałych szafeczki. Kojarzą mi się z wyposażeniem przedszkoli - zbiorcza szafka, gdzie każdy maluch ma swój kawałek. Opatrzony osobnym, kolorowym znaczkiem, aby dzieciak pamiętał, które drzwiczki jego i nie podbierał cudzych czapek i czekoladek z kieszeni. Może tu takowy przybytek kiedyś istniał??
Szopa otoczona bagnem i chabaziami nad głowe. Próbowałam dojść do owego budyneczku, ale się poddałam. Nie tylko kabaka mogłam zgubić po drodze, ale i sama utracić wizje na okolice i mieć problem ze zidentyfikowaniem kierunku powrotu
Okolice Pahni
Dziwny dom. Jedyny w swoim rodzaju. Generator wiatrów. Zwykle w wietrzny dzień człowiek szuka schronienia w budynkach. Budynek, gdy ma wygrzmocone okna na oścież, może być przewiewny i słabo chronić przed czynnikami atmosferycznymi. We wnętrzach może być przeciąg... Ale gdy na zewnątrz powietrze jest raczej stojące, podchodzisz do domu, zaglądasz do okna - a pęd powietrza zdmuchuje ci czapke?? Jakbyś siadła właśnie na motocykl i ruszyła z kopyta? Próbuje wejść drzwiami. Tu dla odmiany zasysa, a nie dmucha. Mam wręcz problem otworzyć niezamknięte drzwi - bo "wiatr" je przyciska do wewnątrz. "Wiatr" napisałam w cudzysłowiu, bo ja jestem na zewnątrz - a tu wiatru nie ma. Siłując sie z drzwiami w końcu wchodze.. A w środku to już hula istny huragan. I strasznie kręca te podmuchy! Trąba powietrzna tu wlazła i wyjść nie może, miotając sie jak durna po pokojach?
Duje tak, że niektóre cegły z pieca spadają! Jakiś pył i paprochy wwiewa mi do oka! Żesz to szlag! Nie moge tego potem wypłukać przez kilka godzin.. Stwierdzenie "ten dom wpadł mi w oko" nabiera nowego wymiaru...
Wiatr w twarz przynosi też zapach świeżego popiołu i niedogaszonego paleniska. Dotykam pieca.. Jest zimny. Wręcz lodowaty. I mam wrażenie, że skóra sie lekko klei do jego powierzchni. Tak jak czasem na mrozie do metalowej poręczy... A! I znowu ten walcowaty piec!
Opuszczam dom spowity nietypową cyrkulacją powietrza. Wychodze na pochmurny świat.. Świat stojącego powietrza i ciepłego metalu.. Przeszło mi wcześniej przez głowe, że może by spać w tym domu? Może wykorzystać go jako wiate? Myśl ta jednak dość szybko odchodzi.. Można wręcz powiedzieć, że "przeminęła z wiatrem", wywiało mi ją ze łba szybciutko i na dobre... Skupiając się jedynie na racjonalnych kwestiach - na takim noclegu można by się przeziębić!
Szopa kryty ażurowym gontem, którego braki szybko zapełniają liście samosiejek..
Do relacji trafiły jedynie te domy, które z jakiś przyczyn wydały mi się ciekawe, nietypowe i po prostu jakoś zapadły w pamięć. Aby nie pisać po prostu: "kolejny opuszczony domek, nr 49, przy którym zdarzyło sie nic..."
Oruste
Ogromniasty, drewniany dom. Nie wiem jakie funkcje pełnił w czasach swej świetności. Wygląda raczej jak jakaś szkoła czy inny dom kultury.
Gdy podeszłam do budynku (z zamiarem zajrzenia do okna parteru), z górnego parapetu zeskoczył (albo zleciał?) kot. I był to przypadek nieprzysłowiowy - kot nie spadł (jak na kota przystało) na 4 łapy - tylko wyrżnął na kręgosłup. Musiało to być fest niemiłe bo miauknął przeraźliwie, przeciągle, spojrzał na mnie z wyrzutem i dał drapaka w najbliższe krzaki. Czy ja go przestraszyłam swoim nagłym najściem? Czy może czekał specjalnie ze swoich akrobatycznym skokiem na zagranicznego turyste - coby się nie zmarnowało?
Obecnie chyba ktoś ów budynek wykorzystuje - na magazyn. W środku jest kilka pryzm ze starych desek - jakby połamanych dawnych mebli. Jest też dużo gałęzi. Nie wiem czy to opał czy inne zastosowanie? Tylko kto by to stąd woził. I gdzie? Nigdzie wokół nie ma innych domów.
Pewnie niedługo runie dach.. Opału będzie więcej...
Na przejściu granicznym między Rujiena a Lilli
Po łotewskiej stronie stoi domek zabity dechami. Po estońskiej malutki domek jest malowniczo zarośniety bluszczami i kwiatami. Paprocie, łubin, winorośl, puszyste sosenki, jakieś drzewka owocowe, które nadal kwitną, mimo że czerwiec już mamy. Rajski ogród!
We wnętrzach zachowało się sporo sprzętów i eksponatów. Sądząc po ubraniach i zasłonkach (i ogródku) - ktoś tu gustował w kwiatach!
Popularny w okolicach (Estonia, Łotwa) rodzaj pieca. Taka wielka, blaszana rura. Nigdzie indziej takowych nie widziałam.
Sakurgi
Dom przy przystanku autobusowym. Autobusy chyba wciąż odjezdzaja. Bo rozkład wisi... z datą całkiem niedawną.. Tylko dla kogo? Jakiś autobus widmo??
Na ścianie domu skrzynki na listy - dawno chyba nieużywane.. Zwykle pocztowe skrzynki wieszają tu wewnątrz wiat przystankowych, ale ta chyba była za mała Już by się podróżni nie zmieścili jakby skrzynki wsadzic!
W domostwie chyba trzymali dużo królików i dzieci. Na jedne mieli klatki...
A dla pozostałych szafeczki. Kojarzą mi się z wyposażeniem przedszkoli - zbiorcza szafka, gdzie każdy maluch ma swój kawałek. Opatrzony osobnym, kolorowym znaczkiem, aby dzieciak pamiętał, które drzwiczki jego i nie podbierał cudzych czapek i czekoladek z kieszeni. Może tu takowy przybytek kiedyś istniał??
Szopa otoczona bagnem i chabaziami nad głowe. Próbowałam dojść do owego budyneczku, ale się poddałam. Nie tylko kabaka mogłam zgubić po drodze, ale i sama utracić wizje na okolice i mieć problem ze zidentyfikowaniem kierunku powrotu
Okolice Pahni
Dziwny dom. Jedyny w swoim rodzaju. Generator wiatrów. Zwykle w wietrzny dzień człowiek szuka schronienia w budynkach. Budynek, gdy ma wygrzmocone okna na oścież, może być przewiewny i słabo chronić przed czynnikami atmosferycznymi. We wnętrzach może być przeciąg... Ale gdy na zewnątrz powietrze jest raczej stojące, podchodzisz do domu, zaglądasz do okna - a pęd powietrza zdmuchuje ci czapke?? Jakbyś siadła właśnie na motocykl i ruszyła z kopyta? Próbuje wejść drzwiami. Tu dla odmiany zasysa, a nie dmucha. Mam wręcz problem otworzyć niezamknięte drzwi - bo "wiatr" je przyciska do wewnątrz. "Wiatr" napisałam w cudzysłowiu, bo ja jestem na zewnątrz - a tu wiatru nie ma. Siłując sie z drzwiami w końcu wchodze.. A w środku to już hula istny huragan. I strasznie kręca te podmuchy! Trąba powietrzna tu wlazła i wyjść nie może, miotając sie jak durna po pokojach?
Duje tak, że niektóre cegły z pieca spadają! Jakiś pył i paprochy wwiewa mi do oka! Żesz to szlag! Nie moge tego potem wypłukać przez kilka godzin.. Stwierdzenie "ten dom wpadł mi w oko" nabiera nowego wymiaru...
Wiatr w twarz przynosi też zapach świeżego popiołu i niedogaszonego paleniska. Dotykam pieca.. Jest zimny. Wręcz lodowaty. I mam wrażenie, że skóra sie lekko klei do jego powierzchni. Tak jak czasem na mrozie do metalowej poręczy... A! I znowu ten walcowaty piec!
Opuszczam dom spowity nietypową cyrkulacją powietrza. Wychodze na pochmurny świat.. Świat stojącego powietrza i ciepłego metalu.. Przeszło mi wcześniej przez głowe, że może by spać w tym domu? Może wykorzystać go jako wiate? Myśl ta jednak dość szybko odchodzi.. Można wręcz powiedzieć, że "przeminęła z wiatrem", wywiało mi ją ze łba szybciutko i na dobre... Skupiając się jedynie na racjonalnych kwestiach - na takim noclegu można by się przeziębić!
Szopa kryty ażurowym gontem, którego braki szybko zapełniają liście samosiejek..