W pewien listopadowy, mglisty dzien ruszamy w Gory Bystrzyckie. Na wycieczke zapodajemy z Młotów. Gdzieniegdzie czają sie jakies ostatnie kolory jesieni.
Na lesnych sciezkach gdzieniegdzie mozna napotkac stary bruk.
Dziwna galaz… albo jedno drzewo rosnace na drugim?
Las obfituje tu w mrowiska giganty. Naliczylismy ich chyba ze 30.
Niektore kiedys w zamierzchlych czasach otoczyli płotkami dla ochrony.. Ale sie rozrosły i zjadly plotek!
W jednym z zabudowan w Wójtowicach zdecydowanie musi mieszkac jakas szczegolnie goscinna i sympatyczna osoba…. Takiego nagromadzenia tabliczek i napisow to chyba nie kojarze…
Nie wiem co oznaczają te trojkaciki? Ze “nawracajacy” wjedzie na gwozdzie? Czy w psie kupy?
Spora czesc gornej wsi jest wyludniona. Miejsca dawnych gospodarstw znaczą tylko poskrecane, zdziczałe drzewka owocowe.
Gdy podejsc blizej, zejsc z glownej drogi i zaglebic sie miedzy chaszcze, oczom ukazują sie tez piwniczki dawno zburzonych domow. Łażąc po pagorkach mozna ich znalezc calkiem sporo! W kazda z nich staram sie zajrzec i wpełznac. Niestety zadnych dzbanow z domowym winem sprzed lat nie znalezlismy
Wojtowice w zabudowanie malo przypominają klasyczna, dolnoslaska wies - jest tu istne zatrzesienie drewnianych domow!
Przydrozne kapliczki jednak przypominaja co chwile w jakich rejonach jestesmy!
Krzyz o dwoch lokatorach!
Skrzynka na listy, ktora mnie urzekla!
Do Młotow wracamy glowna drogą. O dziwo idzie sie calkiem przyjemnie. Mijaja nas chyba tylko dwa auta. Przydrozne aleje szumią na wietrze, zrzucajac na nas resztki kolorowych lisci.
Zaparkowane przy drodze samochody rowniez sa mile dla oka!
Mało gdzie czekając na autobus ma sie taki wypas! Cztery mieciutkie fotele, stolik, zaciszna wiatka.
Zaglądamy tez co slychac w rejonie elektrowni. Boczny korytarz bez zmian- nadal podlany i mglisty
Glowne wejscie zabite blaszanymi drzwiami na glucho..
Ech.. a myslelismy, ze zasada “do trzech razy sztuka” dzisiaj zadziala... Niestety.. Nie mamy szczescia cos na te Młoty (poprzednie dwa razy: http://jabolowaballada.blogspot.com/201 ... -2009.html
Odkrywamy za to miłe biwakowisko nad wodospadem. Moment ten postanawiamy uczcic pieczonym w kominku oscypkiem!
Na jednym z leśnych wzgorz przucupnely ruiny kaplicy. Ciekawe czy fragmentaryczny, omszały dach przetrwa kolejną zime?
Nie spotkalismy dzis na trasie zadnych turystow. Wszedzie tylko las, wiatr i opuszczone mrówcze kopce. Cały czas jednak mielismy zwidy, ze śledzi nas jakas postac z plecakiem. W roznych miejscach sie nam pokazywala, zwlaszcza gdy sie patrzylo kątem oka.... Tu jedna z nich- akurat dziwny konar…
Na nocleg osiedlamy sie w schronisku Jagodna. Połowe drogi rozwazamy, ktorą to z pysznosci oferowanej przez ow lokal spałaszujemy… Niestety.. Jest wieczor i srodek tygodnia. Bufet jeszcze otwarty, ale jest srodek tygodnia. Dowiadujemy sie, ze zarcia niet. Chwile pozniej, jako ze dwoch zbłąkanych rowerzystow tez by cos wtrąciło pojawiaja sie jednak zaginione pierogi.
Szkoda, ze nie sprzedaja tu koszulek z takim obrazkiem jak na etykiecie piwa!
Rowerzysci odjezdzaja. W schronisku, ktore zawsze kojarzylo mi sie z tłumem, jestesmy praktycznie sami.
Nie wiem czy nasz chytry plan sie uda, ale knujemy aby w przyszlym roku miec weekendy np. wtorek/sroda. Wprawdzie nas to wytnie z imprez ze znajomymi, ale bedziemy miec okazje poznac zupelnie inne oblicze naszego kraju. Bo gory, lasy i jeziora Polski srodtygodniowej sa zdecydowanie blizsze memu sercu
cdn
Góry Bystrzyckie i Stołowe w mgłach listopadowych
Moderator: Moderatorzy
Kolejnego dnia transportujemy sie do Darnkowa i stamtad podążamy na Kruczą Kope. Dzis jest jeszcze bardziej wilgotno, mgliscie i co chwile popaduje jakas grado-śniegowa kasza. W lesie wystepuja trzy kolory- czerń pni, biel mgły i rudość dywanu z opadłych lisci. Mimo soboty innych amatorow wedrowek po tych rejonach nie ma. Moze sie wystraszyli bo w telewizorze ponoc ostrzegali przed jakims kolejnym “orkanem”? Mowili nam o tym i w schronisku, i w sklepie. Jak zwykle- czy latem czy zimą zawsze znajdzie sie jakis powod aby namawiac ludzi do zostania w domu lub ostatecznie zwiedzania galerii handlowej. A moze po prostu tu jest takie zadupie, ze nawet orkany tu nie trafiają? Drzewa sa nieruchome, zero wiatru. Nie poruszy sie nawet jeden listek.. Az tak dziwnie.. Slychac tylko szuranie naszych krokow i szelest opadajacej na ziemie “kaszy”.
Raz po raz napotykamy malowniczo powykrecane, posępne drzewa…
Krucza Kopa widziana z góry.
Krzyz z trudnoczytelnym napisem…
Skałka widziana od podnóża..
W oddali widac klasztor buddyjski Khordong w przysiolku zwanym Kociołek. Bylismy tam ostatnio w 2007 roku gdy owego obiektu jeszcze nie bylo.
Probowalam szukac po powrocie w necie jak wyglada sprawa z tym miejscem, czy mozna je zwiedzac, ale znalazlam tylko tyle ze mozna sie zapisac na kursy o ciekawych nazwach np. “ceremonii ofiarowania lampek maślanych”. Moze w naszych nepalskich bluzach wpuscili by nas za darmo? Jakby ktos byl zainteresowany to tu ich stronka https://www.khordong.pl/
Stary, kamienny słup w Darnkowie, chyba drogowskaz.
Zwykle nie przepadam za tujami, ale na tym etapie wzrostu zaczynaja mi sie podobac!
Wiata za Darnkowem. Niestety ani do spania ani na ognisko sie za bardzo nie nadaje. Ale fajny wodospadzik jest nieopodal.
Przejezdzamy tez przez Kulin Kłodzki gdzie zwraca uwage ogromna zruinowana kamienica. Miejscowosc jest w ogole malutka, rozsiane tu i owdzie małe domku a tu nagle bęc! taki moloch wsrod niczego. Do srodka juz raczej strach wejsc…
Nocujemy dzis w Radkowie.
Wieczorem odwiedzamy miejscowe knajpki. W pizzerii spotykamy bardzo ciekawą postac - Andrzeja. Uwage zwraca maska, ktorą przyniósł ze soba. Dawniej w takowych chodzili lekarze dżumy, wierzac, ze ona pomoze im ustrzec sie przed zarazeniem. Raz, ze do “nosa” maski wsadzano wonne olejki, zeby ich aromatem oddychac. Drugim aspektem byl ksztalt- ptaki ponoc na dzume nie chorowaly i uzytkownicy mieli nadzieje, ze choroba “sie zmyli”.
Andrzej w owej masce robil fotografie w pobliskiej alei. Sprawa byla osadzona w realiach bardziej niz by sie zdawalo- aleja prowadzila na dawny cmentarz epidemiczny. Jedno jest pewne- gdybym szla wieczorem drogą i zobaczyla kogos w takim stroju - to pielucha do przewijania pewna!
Czasem jest taka sytuacja, ze spotykamy kogos nieznajomego a gada sie z nim jak ze starym kumplem. I tu w Radkowie jestesmy wlasnie swiadkami takiego przypadku. Tematy nam sie nie konczą - o zdjeciach, giełdach staroci, sztolniach, kamieniolomach, opuszczonych palacykach, rekonstrukcjach, kotach, knajpach, miejscach noclegowych…
Odwiedzamy jeszcze druga knajpke, “U Danusi” na opuszczonej stacyjce PKP. Pociagi juz od lat tu nie zajezdzaja, ba! nawet tory chyba zdjeli.. A knajpka chyba działa siłą dziwnego rozpędu, niezmieniona od dziesiatek lat. Zawsze panuje tu specyficzna atmosfera jakiejs takiej stagnacji, rezygnacji, zawieszenia w niebycie, jakiegos spowolnienia i zgęstnienia czasu. Jakby tu, na tych kilku metrach, byla silniejsza grawitacja a kazdy ruch kosztowal wiecej wysilku niz gdzies indziej. Nie jest to do konca wesola atmosfera, ale ma w sobie cos na tyle fascynujacego, ze ile razy odwiedzimy to miasteczko to przyciaga nas jak magnes. Zawsze w knajpce gra telewizor i leci jakies disco polo albo serial pokroju “Kiepskich”. Zawsze jest przyćmione swiatlo i tylko garstka lokalnych smakoszy niedrogich trunkow. Tu jednak nikt sie nie awanturuje, nie klnie, nie krzyczy- jak to bywa w innych spelunach (chociazby tej koło “Dino” Dzis akurat tam nie zaglądalismy. Ale lokal z klimatem gdzie bywa grubo!
Ale wracajac do naszej stacyjki… Tu ludzie są jak posągi, prawie nieruchomi, jakby nie do konca żywi. Wlascicielka nas juz kojarzy. Na dziwne spojrzenia stalych bywalcow komentuje jakby do siebie: “ja ich znam, oni tu nieraz przychodza… byli trzy lata temu, byli 5 lat temu…”
Po raz kolejny nie dałam rady zrobic zdjecia w srodku. Czasem jakos nie wypada. Czasem ma sie wrazenie, ze zdjeciem mogloby sie cos zburzyc, cos zakłócic.. Na odwage zdobywam sie jedynie w kibelku. Ciekawe ile razy doszlo do pomyłki
Najlepsze stoliki sa na werandzie. Pewnie latem tu sie glownie przesiaduje. Ale my nigdy nie bylismy w Radkowie ciepłą pora…
Uswiadamiamy sobie, ze nigdy nie widzielismy tej knajpy za dnia.. Zawsze przychodzimy tu ciemna noca, przemykając przez uliczki niezbyt oswietlonego w tym rejonie miasta. Przewaznie gdy zmierzamy w strone stacyjki cos pada albo duje lodowaty wiatr. Tylko nikłe swiatelko pod drewnianym okapem informuje, ze jestesmy na miejscu. A moze za dnia, za swiatla i ciepla - to miejsce nie istnieje? Moze ono czai sie jedynie w mroku poznojesiennych wieczorow?
cdn
Raz po raz napotykamy malowniczo powykrecane, posępne drzewa…
Krucza Kopa widziana z góry.
Krzyz z trudnoczytelnym napisem…
Skałka widziana od podnóża..
W oddali widac klasztor buddyjski Khordong w przysiolku zwanym Kociołek. Bylismy tam ostatnio w 2007 roku gdy owego obiektu jeszcze nie bylo.
Probowalam szukac po powrocie w necie jak wyglada sprawa z tym miejscem, czy mozna je zwiedzac, ale znalazlam tylko tyle ze mozna sie zapisac na kursy o ciekawych nazwach np. “ceremonii ofiarowania lampek maślanych”. Moze w naszych nepalskich bluzach wpuscili by nas za darmo? Jakby ktos byl zainteresowany to tu ich stronka https://www.khordong.pl/
Stary, kamienny słup w Darnkowie, chyba drogowskaz.
Zwykle nie przepadam za tujami, ale na tym etapie wzrostu zaczynaja mi sie podobac!
Wiata za Darnkowem. Niestety ani do spania ani na ognisko sie za bardzo nie nadaje. Ale fajny wodospadzik jest nieopodal.
Przejezdzamy tez przez Kulin Kłodzki gdzie zwraca uwage ogromna zruinowana kamienica. Miejscowosc jest w ogole malutka, rozsiane tu i owdzie małe domku a tu nagle bęc! taki moloch wsrod niczego. Do srodka juz raczej strach wejsc…
Nocujemy dzis w Radkowie.
Wieczorem odwiedzamy miejscowe knajpki. W pizzerii spotykamy bardzo ciekawą postac - Andrzeja. Uwage zwraca maska, ktorą przyniósł ze soba. Dawniej w takowych chodzili lekarze dżumy, wierzac, ze ona pomoze im ustrzec sie przed zarazeniem. Raz, ze do “nosa” maski wsadzano wonne olejki, zeby ich aromatem oddychac. Drugim aspektem byl ksztalt- ptaki ponoc na dzume nie chorowaly i uzytkownicy mieli nadzieje, ze choroba “sie zmyli”.
Andrzej w owej masce robil fotografie w pobliskiej alei. Sprawa byla osadzona w realiach bardziej niz by sie zdawalo- aleja prowadzila na dawny cmentarz epidemiczny. Jedno jest pewne- gdybym szla wieczorem drogą i zobaczyla kogos w takim stroju - to pielucha do przewijania pewna!
Czasem jest taka sytuacja, ze spotykamy kogos nieznajomego a gada sie z nim jak ze starym kumplem. I tu w Radkowie jestesmy wlasnie swiadkami takiego przypadku. Tematy nam sie nie konczą - o zdjeciach, giełdach staroci, sztolniach, kamieniolomach, opuszczonych palacykach, rekonstrukcjach, kotach, knajpach, miejscach noclegowych…
Odwiedzamy jeszcze druga knajpke, “U Danusi” na opuszczonej stacyjce PKP. Pociagi juz od lat tu nie zajezdzaja, ba! nawet tory chyba zdjeli.. A knajpka chyba działa siłą dziwnego rozpędu, niezmieniona od dziesiatek lat. Zawsze panuje tu specyficzna atmosfera jakiejs takiej stagnacji, rezygnacji, zawieszenia w niebycie, jakiegos spowolnienia i zgęstnienia czasu. Jakby tu, na tych kilku metrach, byla silniejsza grawitacja a kazdy ruch kosztowal wiecej wysilku niz gdzies indziej. Nie jest to do konca wesola atmosfera, ale ma w sobie cos na tyle fascynujacego, ze ile razy odwiedzimy to miasteczko to przyciaga nas jak magnes. Zawsze w knajpce gra telewizor i leci jakies disco polo albo serial pokroju “Kiepskich”. Zawsze jest przyćmione swiatlo i tylko garstka lokalnych smakoszy niedrogich trunkow. Tu jednak nikt sie nie awanturuje, nie klnie, nie krzyczy- jak to bywa w innych spelunach (chociazby tej koło “Dino” Dzis akurat tam nie zaglądalismy. Ale lokal z klimatem gdzie bywa grubo!
Ale wracajac do naszej stacyjki… Tu ludzie są jak posągi, prawie nieruchomi, jakby nie do konca żywi. Wlascicielka nas juz kojarzy. Na dziwne spojrzenia stalych bywalcow komentuje jakby do siebie: “ja ich znam, oni tu nieraz przychodza… byli trzy lata temu, byli 5 lat temu…”
Po raz kolejny nie dałam rady zrobic zdjecia w srodku. Czasem jakos nie wypada. Czasem ma sie wrazenie, ze zdjeciem mogloby sie cos zburzyc, cos zakłócic.. Na odwage zdobywam sie jedynie w kibelku. Ciekawe ile razy doszlo do pomyłki
Najlepsze stoliki sa na werandzie. Pewnie latem tu sie glownie przesiaduje. Ale my nigdy nie bylismy w Radkowie ciepłą pora…
Uswiadamiamy sobie, ze nigdy nie widzielismy tej knajpy za dnia.. Zawsze przychodzimy tu ciemna noca, przemykając przez uliczki niezbyt oswietlonego w tym rejonie miasta. Przewaznie gdy zmierzamy w strone stacyjki cos pada albo duje lodowaty wiatr. Tylko nikłe swiatelko pod drewnianym okapem informuje, ze jestesmy na miejscu. A moze za dnia, za swiatla i ciepla - to miejsce nie istnieje? Moze ono czai sie jedynie w mroku poznojesiennych wieczorow?
cdn
Dzis caly ranek włóczymy sie po lasach koło Batorowa. Tereny sa tu mocno podmokłe, pełne rudych traw i paproci. Sporo jest suchych drzew i wiatrołomow. Teren przywodzi na mysl jakas daleką polnoc, Syberie czy polnocne rubieze Skandynawii. Zdawaloby sie, ze nic tu ciekawego nie ma. My jednak wiemy, ze cos tu jest. Tylko znalezc cos nie mozemy (drugi raz tu jestesmy )
Mijamy wąwoz z zelazistym potoczkiem pluskajacym wsrod skal.
Co chwile jest jakas pryzma mniejszych i wiekszych kamulcow.
W koncu JEST! Jeden kamulec jest nieco inny od pozostalych!
Kamienny krzyz nie jest postawiony (tak jak np. krzyze pokutne) tylko wykuty w litej skale. Ze wszystkich stron sa na nim napisy i jakies schematyczne rysunki. Pochodzi z XVII wieku. Zostal umieszczony w miejscu zbrodni. Ponoc mlodą dziewczyne, corke kamieniarza, spotkala w tych lasach niemiła przygoda. Rozne legendy krążą na ten temat.
Cieszymy sie jak dzieci, ze tym razem włóczenie po tych lasach okazalo sie wreszcie owocne!
Dzis odkrywamy fajny skrót z Karłowa do Batorowa. Wąska, niezwykle dziurawa i kałuzasta droga prowadzi przez lasy. Zalecana predkosc to 15 km/h Jedziemy wiec dosc długo. Nie minelo nas zadne auto.
W Karłowie wpadł w oczy stary pomnik.
A gdzies dalej w lasach jeziorko. Szkoda, ze nie wstrzelilismy sie w pore roku- pływałoby sie tu zapewne doskonale!
Na dalszej trasie towarzyszy nam widok na zamek w Szczytnej.
Ostatnie mgnienia jesieni.
We wsi Dolina napotykamy ciekawe miejsce. Dawny kamieniolom, częsciowo zalany, otoczonym z trzech stron skałami. A nad jeziorkiem cos jakby z przeznaczeniem na hotel. Zadaszone, w stanie surowym. Widac, ze nawet ocieplenie styropianem juz bylo. Ale zdecydowanie opuszczone. Okolica jest raczej turystyczna. Na duzo brzydszych, mniejszych, mniej widokowych parcelach stoją rozne wypasne pensjonaty i turysty latem pchaja sie chyba drzwiami i oknami. Tu jednak hula tylko wiatr. Nie znam historii tego miejsca, ale bardzo chcialabym poznac. Pachnie cos, ze moze to byc ciekawa i mroczna historia…
A tymczasem zagłebiamy sie w czeluscie niedokonczonego molocha. Widac, ze obecnie sluzy glownie za miejsce imprez. Nic dziwnego bo miejsce ku temu wymarzone!
Sala biesiadna- ze stolikiem i ławami.
Nad zalanym wyrobiskiem mozna znalezc porzucone płetwy i gacie. Czyzby wlasciciele popłyneli bez nich i juz nie wrocili na ląd?
Poznym popoludniem docieramy do Dusznik. Fajne tu mają murale- rozerwany paw i smutny wąż bardzo przypadają nam do gustu.
Znow zaczyna padac mokra i zimna kasza. Najwieksze jej nasilenie przeczekujemy na werandzie jakiegos opuszczonego osrodka wypoczynkowego. Lodowaty wiatr hula tu bez problemy wiec musimy sie nieco rozgrzac.
Gdy opad nieco słabnie suniemy w strone schroniska Muflon. Po drodze ciekawe bulaste drzewo.
Schronisko jest calkiem przyjemne, z przytulną jadalnią, miła obsługą i brakiem wymuszania ciszy nocnej. Do polnocy mozna siedziec w jadalni a potem trzeba sie przeniesc do sąsiedniego pomieszczenia.
Ze sciany przygląda nam sie tytułowy kolega.
Zaintrygowal mnie ten malunek (plaskorzezba?) z 1972 roku. Chyba musial byc jakis rajd narciarski a potem fajna impreza!
Tu tez, podobnie jak na Jagodnej, mają piwo ze schroniskiem na etykiecie!
Duszniki nocną porą.
I schronisko wyłaniające sie z mroku.
Widac, ze jest sobota. W schronisku jest prawie komplet ludzi i nadkomplet psów. Jest ich chyba 7! Obstawiły wszystkie zbiorowe pokoje. Nie ma opcji podzialu sal na “z psami” i “bez psów”. Psy nie moga byc razem bo sie pogryzą. Ostatnio jest tak wszedzie - jak ktos jest np. uczulony na psa albo po prostu nie lubi byc ciągle obwąchiwany - musi zaopatrzyc sie we wlasny namiot a schroniska raczej omijac. Takie czasy...
Trafiamy tu tez na spora grupe chyba z jakis warsztatow fotograficznych. Na krzesłach siedzi kilka osob udekorowanych lampkami choinkowymi a wokol nich dwie godziny skacze kilkanascie postaci z wielkimi aparatami.
Schronisko o poranku.
I widok na Duszniki. Pogoda jak widac sie poprawia, a my niestety musimy juz wracac do domu
Mijamy wąwoz z zelazistym potoczkiem pluskajacym wsrod skal.
Co chwile jest jakas pryzma mniejszych i wiekszych kamulcow.
W koncu JEST! Jeden kamulec jest nieco inny od pozostalych!
Kamienny krzyz nie jest postawiony (tak jak np. krzyze pokutne) tylko wykuty w litej skale. Ze wszystkich stron sa na nim napisy i jakies schematyczne rysunki. Pochodzi z XVII wieku. Zostal umieszczony w miejscu zbrodni. Ponoc mlodą dziewczyne, corke kamieniarza, spotkala w tych lasach niemiła przygoda. Rozne legendy krążą na ten temat.
Cieszymy sie jak dzieci, ze tym razem włóczenie po tych lasach okazalo sie wreszcie owocne!
Dzis odkrywamy fajny skrót z Karłowa do Batorowa. Wąska, niezwykle dziurawa i kałuzasta droga prowadzi przez lasy. Zalecana predkosc to 15 km/h Jedziemy wiec dosc długo. Nie minelo nas zadne auto.
W Karłowie wpadł w oczy stary pomnik.
A gdzies dalej w lasach jeziorko. Szkoda, ze nie wstrzelilismy sie w pore roku- pływałoby sie tu zapewne doskonale!
Na dalszej trasie towarzyszy nam widok na zamek w Szczytnej.
Ostatnie mgnienia jesieni.
We wsi Dolina napotykamy ciekawe miejsce. Dawny kamieniolom, częsciowo zalany, otoczonym z trzech stron skałami. A nad jeziorkiem cos jakby z przeznaczeniem na hotel. Zadaszone, w stanie surowym. Widac, ze nawet ocieplenie styropianem juz bylo. Ale zdecydowanie opuszczone. Okolica jest raczej turystyczna. Na duzo brzydszych, mniejszych, mniej widokowych parcelach stoją rozne wypasne pensjonaty i turysty latem pchaja sie chyba drzwiami i oknami. Tu jednak hula tylko wiatr. Nie znam historii tego miejsca, ale bardzo chcialabym poznac. Pachnie cos, ze moze to byc ciekawa i mroczna historia…
A tymczasem zagłebiamy sie w czeluscie niedokonczonego molocha. Widac, ze obecnie sluzy glownie za miejsce imprez. Nic dziwnego bo miejsce ku temu wymarzone!
Sala biesiadna- ze stolikiem i ławami.
Nad zalanym wyrobiskiem mozna znalezc porzucone płetwy i gacie. Czyzby wlasciciele popłyneli bez nich i juz nie wrocili na ląd?
Poznym popoludniem docieramy do Dusznik. Fajne tu mają murale- rozerwany paw i smutny wąż bardzo przypadają nam do gustu.
Znow zaczyna padac mokra i zimna kasza. Najwieksze jej nasilenie przeczekujemy na werandzie jakiegos opuszczonego osrodka wypoczynkowego. Lodowaty wiatr hula tu bez problemy wiec musimy sie nieco rozgrzac.
Gdy opad nieco słabnie suniemy w strone schroniska Muflon. Po drodze ciekawe bulaste drzewo.
Schronisko jest calkiem przyjemne, z przytulną jadalnią, miła obsługą i brakiem wymuszania ciszy nocnej. Do polnocy mozna siedziec w jadalni a potem trzeba sie przeniesc do sąsiedniego pomieszczenia.
Ze sciany przygląda nam sie tytułowy kolega.
Zaintrygowal mnie ten malunek (plaskorzezba?) z 1972 roku. Chyba musial byc jakis rajd narciarski a potem fajna impreza!
Tu tez, podobnie jak na Jagodnej, mają piwo ze schroniskiem na etykiecie!
Duszniki nocną porą.
I schronisko wyłaniające sie z mroku.
Widac, ze jest sobota. W schronisku jest prawie komplet ludzi i nadkomplet psów. Jest ich chyba 7! Obstawiły wszystkie zbiorowe pokoje. Nie ma opcji podzialu sal na “z psami” i “bez psów”. Psy nie moga byc razem bo sie pogryzą. Ostatnio jest tak wszedzie - jak ktos jest np. uczulony na psa albo po prostu nie lubi byc ciągle obwąchiwany - musi zaopatrzyc sie we wlasny namiot a schroniska raczej omijac. Takie czasy...
Trafiamy tu tez na spora grupe chyba z jakis warsztatow fotograficznych. Na krzesłach siedzi kilka osob udekorowanych lampkami choinkowymi a wokol nich dwie godziny skacze kilkanascie postaci z wielkimi aparatami.
Schronisko o poranku.
I widok na Duszniki. Pogoda jak widac sie poprawia, a my niestety musimy juz wracac do domu