Przez Polskę ku północy...
Moderator: Moderatorzy
Przez Polskę ku północy...
Naszą wycieczkę na północ zaczynamy od piątkowego biwaku na Końcu Świata. Jest to dla nas troche zaskoczenie ale takie wlasnie miejsce mozna znalezc nie na Podlasiu czy w Beskidzie Niskim ale... w Wielkopolsce. Tą wdzieczna nazwe nosi mały przysiółek wsi Głuszyna.
Prowadzi tu sympatyczna piaszczysta droga wsrod sosnowych lasow.
I stoi wiata. Chatka w Łupkowie zatem nie jest tą jedyną Chatą na Koncu Swiata. Widac owych koncow jest kilka
Jest to wiata de lux bo wyposazona w wychodek pod lasem a nawet bieżącą wode.
Wieczorem palimy ognicho a gdzies niedaleko w lesie padaja trzy strzaly. Do kibelka zatem nie bedziemy sie oddalac w gęste zarośla...
W nocy, gdy juz spimy, przyjezdza jakies dziwne auto. Jezdzi pod wiata tam i spowrotem, jakby sie kto szaleju najadł. Jedzie, zawraca, hamuje, kręci sie, swieci nam po oczach długimi. Nikt nie wysiada nawet na chwile. W koncu gasi swiatla i odjezdza w sina dal.
Rano idziemy połazic po przysiółku, ktory tworza trzy domy, z ktorych chyba tylko jeden jest zamieszkany na stałe. Miejsce jest spokojne, urokliwe i sielskie, jak przeniesione gdzies z nadgranicznych terenow sciany wschodniej. Pod okna domow podchodzi zboże. Kabaczek ma nową zabawe. Ciagnie za soba kijek. Kijek musi byc koniecznie duzy i rosochaty. Droga musi byc pylista i w wyniku ciągnięcia musi sie kurzyc
Przy niektorych domach w okolicy sa fajne piwniczki- bunkierki
Takie miejsca sa piekne, ale tak latwo je zniszczyc. Wystarczy, ze ktos by postawil tu nowy dom płaszczak, z tujami od linijki i betonowymi lwami na cokołach, podciagneliby asfalt. I juz bedzie to tylko zadupie bez sklepu, bez dojazdu PKSu i bez najmniejszego uroku. Pozostaje wiec sie cieszyc chwilą i tym, ze zdążylismy to miejsce jeszcze zobaczyc i spędzic tu mily wieczor i poranek...
Uprzedzajac fakty- dwa tygodnie pozniej, wracając, rowniez tutaj wypada nam nocleg. Tym razem z ogniska nici bo leje. Temperatury tez iście nieczerwcowe. Gotujemy w wiacie pulpe i tym razem nikt nas nie odwiedza. Widac wszyscy pojechali w gory na dlugi weekend
cdn
Prowadzi tu sympatyczna piaszczysta droga wsrod sosnowych lasow.
I stoi wiata. Chatka w Łupkowie zatem nie jest tą jedyną Chatą na Koncu Swiata. Widac owych koncow jest kilka
Jest to wiata de lux bo wyposazona w wychodek pod lasem a nawet bieżącą wode.
Wieczorem palimy ognicho a gdzies niedaleko w lesie padaja trzy strzaly. Do kibelka zatem nie bedziemy sie oddalac w gęste zarośla...
W nocy, gdy juz spimy, przyjezdza jakies dziwne auto. Jezdzi pod wiata tam i spowrotem, jakby sie kto szaleju najadł. Jedzie, zawraca, hamuje, kręci sie, swieci nam po oczach długimi. Nikt nie wysiada nawet na chwile. W koncu gasi swiatla i odjezdza w sina dal.
Rano idziemy połazic po przysiółku, ktory tworza trzy domy, z ktorych chyba tylko jeden jest zamieszkany na stałe. Miejsce jest spokojne, urokliwe i sielskie, jak przeniesione gdzies z nadgranicznych terenow sciany wschodniej. Pod okna domow podchodzi zboże. Kabaczek ma nową zabawe. Ciagnie za soba kijek. Kijek musi byc koniecznie duzy i rosochaty. Droga musi byc pylista i w wyniku ciągnięcia musi sie kurzyc
Przy niektorych domach w okolicy sa fajne piwniczki- bunkierki
Takie miejsca sa piekne, ale tak latwo je zniszczyc. Wystarczy, ze ktos by postawil tu nowy dom płaszczak, z tujami od linijki i betonowymi lwami na cokołach, podciagneliby asfalt. I juz bedzie to tylko zadupie bez sklepu, bez dojazdu PKSu i bez najmniejszego uroku. Pozostaje wiec sie cieszyc chwilą i tym, ze zdążylismy to miejsce jeszcze zobaczyc i spędzic tu mily wieczor i poranek...
Uprzedzajac fakty- dwa tygodnie pozniej, wracając, rowniez tutaj wypada nam nocleg. Tym razem z ogniska nici bo leje. Temperatury tez iście nieczerwcowe. Gotujemy w wiacie pulpe i tym razem nikt nas nie odwiedza. Widac wszyscy pojechali w gory na dlugi weekend
cdn
Powrót do korzeni... Tak samo bawiłem się dziecięciem będąc. Niestety pole popisu miałem ograniczone - na drogę nie wypuszczali, bo ciągniki i furmanki (zresztą była brukowana więc z kurzenia nici) zaś po podwórku nie pozwalali bo kurz w okna i na rozwieszone pranie (zawsze jakieś wisiało).buba pisze:Ciagnie za soba kijek. Kijek musi byc koniecznie duzy i rosochaty. Droga musi byc pylista i w wyniku ciągnięcia musi sie kurzyc
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Ja tez lubilam kurzyc na pylistych drogach ale szurajac nogami. Na kijek nie wpadlamPiotrek pisze:Powrót do korzeni... Tak samo bawiłem się dziecięciem będąc. Niestety pole popisu miałem ograniczone - na drogę nie wypuszczali, bo ciągniki i furmanki (zresztą była brukowana więc z kurzenia nici) zaś po podwórku nie pozwalali bo kurz w okna i na rozwieszone pranie (zawsze jakieś wisiało).buba pisze:Ciagnie za soba kijek. Kijek musi byc koniecznie duzy i rosochaty. Droga musi byc pylista i w wyniku ciągnięcia musi sie kurzyc
W koncu i my trafiamy do okrąglaków, opuszczonych domow wczasowych w ksztalcie pustych w srodku walców, zagubionych w podwłocławskich lasach. Chyba juz wiekszosc znajomych tam byla i obfocila kazdy zaułek. Nam jakos nigdy nie bylo po drodze- az do dzisiaj. Wkraczamy wiec na teren mając przed oczami dziesiatki zdjec, relacji i filmow, ktorych sie naogladalam w necie- zdjec w pelni wyposazonych pokoi rodem z PRLu, miejsc gdzie jakby zatrzymal sie czas, pelnej dokumentacji, imprez na dachu, wisniowki pitej z klasycznych kubków jak z moich przedszkolnych wspomnien, czy darmowych noclegow w zacisznych pokojach na miękkich łozeczkach gdy za oknem szaleje sniezna zamiec. Czasem sie wrecz zastanawiam czy warto jechac osobiscie w miejsce, ktore sie juz tak dobrze zna… Czas jednak tez jest wymiarem… Miejsce, ktore odwiedzamy jest jednak zupelnie inne i w niczym nie przypomina juz tego ze zdjec sprzed roku czy dwoch…
Nie wiem tez czemu- wyobrazalam sobie, ze to stoi gdzies na uboczu, wsrod lasow i połamanego asfaltu dawno nieuzywanych drog. Pomyłka i glupia wyobraznia. Obiekty sa wcisniete pomiedzy czynną zabudowe, a cala miejscowosc wrecz roi sie od snujących wczasowiczow. Jeszcze w tym momencie łudzimy sie, ze za plotami ktore gryzie rdza- bedzie inaczej. Nie jest…
Budynkow jest kilka. W ksztaltach sa bardzo ciekawe i nietypowe. Wszystkie sa zbudowane jako walce, roznia sie tylko iloscia pieter. Łączyły je oszklone przejscia. W okraglych scianach kazdego walca sa umiejscowione pokoje. Wnetrze tulei jest puste, z widokiem na okrągłe niebo… Ot sen zwariowanego architekta
Swiat tapet...
Wnetrza hoteli przedstawiaja juz obraz totalnego rozpiździelu. Widac, ze bywajace tu ekipy cieszyl brzęk tłuczonego szkła a wypruwanie puchu z poduszek czy wyrzucanie mebli z okien jest wsrod mlodziezy sposobem na okazanie swojej męskosci (jednego fruwajacego fotela jestesmy swiadkami). Trudno znalezc cala szybe w oknie, pod butami ciagle chrzęsci szkło. Gdy przestaje chrzęścic- nie jest to powod do radosci- bo moze akurat wdepnelismy w kupe. Ludzką lub psią, bo eksploracja wraz z czworonoznymi przyjaciolmi jest tu w zdecydowanej modzie.
Wiem, że plagą miejsc opuszczonych sa np. złomiarze- nie pochwalam w zadnym razie tego procederu, ale jestem w stanie zrozumiem motywacje- wypruje taki kable ze sciany, sprzeda, kupi jabola, zaleje se łeb. Ale nie zabrac, nie sprzedac- tylko zniszczyc dla samego zniszczenia? Dla wyładowania nadmiaru złej energii? Dla radosci z brzęku tłuczonego szkła?? Z jakies furii- połamac, wypruc, porozbijac w amoku? Po co? Czy nie milej na imprezie siąść sobie w fotelu a w zimowy wieczor schronic sie z flaszką w zacisznych pomieszczeniach bez przeciągow? Masakra normalnie.. Jakby ktos szedl krok po kroku i dokladnie wszystko niszczyl, przewracal, rozbebeszał. Jakby to byla jego misja zyciowa albo ciezka praca, ktora musi wykonac dokladnie, porządnie i bez fuszerki…
Opuszczone miejsca zwykle kojarza mi sie z pustką, ciszą, odosobnieniem i spokojem. Z oderwaniem od zagonionego swiata i przejsciem do innej rzeczywistosci. Z odglosami przyrody, ktora wkracza na dawne ludzkie terytorium. Z dziwnymi dzwiekami nie-wiadomo-czego, potegujacymi wspomnienia o dawnych mieszkancach czy uzytkownikach… Ale nie tu.. Mijamy chyba z 5 ekip. Sa jakies starsze babki z pieskiem w podomkach, kojarzące sie z paniami sprzatajacymi w mojej podstawowce. Sa hordy motocyklistow drących mordy w sposob calkowicie nieludzki. Sa grupki gimnazjalistow wyrzucajacych z okien meble ku uciesze swoich pobratymców. Jest jakas parka komentujaca co chwile “ale syf, opuszcone miejsca powinno sie wyburzac natychmiast bo straszą” ale brnacych dalej i dalej w kolejne pokoje. Nad budynkami lataja trzy drony. Ciekawe kiedy sie zderzą…
Takie Krupówki wsrod opuszczonych… Ot cena internetowej popularnosci… Najsmutniejsze, ze rowniez pomnik najgorszych ludzkich instynktów…
Oddalamy sie od tego tłoku, jazgotu i brzęku, marząc po cichu aby znalezc na biwak miejsce puste zupelnie. Jakos na dzis mamy dosc ludzi. Udaje sie to za Lipnem. Ludzi nie ma… ale za to sa tłumy… komarów…
cdn
Nie wiem tez czemu- wyobrazalam sobie, ze to stoi gdzies na uboczu, wsrod lasow i połamanego asfaltu dawno nieuzywanych drog. Pomyłka i glupia wyobraznia. Obiekty sa wcisniete pomiedzy czynną zabudowe, a cala miejscowosc wrecz roi sie od snujących wczasowiczow. Jeszcze w tym momencie łudzimy sie, ze za plotami ktore gryzie rdza- bedzie inaczej. Nie jest…
Budynkow jest kilka. W ksztaltach sa bardzo ciekawe i nietypowe. Wszystkie sa zbudowane jako walce, roznia sie tylko iloscia pieter. Łączyły je oszklone przejscia. W okraglych scianach kazdego walca sa umiejscowione pokoje. Wnetrze tulei jest puste, z widokiem na okrągłe niebo… Ot sen zwariowanego architekta
Swiat tapet...
Wnetrza hoteli przedstawiaja juz obraz totalnego rozpiździelu. Widac, ze bywajace tu ekipy cieszyl brzęk tłuczonego szkła a wypruwanie puchu z poduszek czy wyrzucanie mebli z okien jest wsrod mlodziezy sposobem na okazanie swojej męskosci (jednego fruwajacego fotela jestesmy swiadkami). Trudno znalezc cala szybe w oknie, pod butami ciagle chrzęsci szkło. Gdy przestaje chrzęścic- nie jest to powod do radosci- bo moze akurat wdepnelismy w kupe. Ludzką lub psią, bo eksploracja wraz z czworonoznymi przyjaciolmi jest tu w zdecydowanej modzie.
Wiem, że plagą miejsc opuszczonych sa np. złomiarze- nie pochwalam w zadnym razie tego procederu, ale jestem w stanie zrozumiem motywacje- wypruje taki kable ze sciany, sprzeda, kupi jabola, zaleje se łeb. Ale nie zabrac, nie sprzedac- tylko zniszczyc dla samego zniszczenia? Dla wyładowania nadmiaru złej energii? Dla radosci z brzęku tłuczonego szkła?? Z jakies furii- połamac, wypruc, porozbijac w amoku? Po co? Czy nie milej na imprezie siąść sobie w fotelu a w zimowy wieczor schronic sie z flaszką w zacisznych pomieszczeniach bez przeciągow? Masakra normalnie.. Jakby ktos szedl krok po kroku i dokladnie wszystko niszczyl, przewracal, rozbebeszał. Jakby to byla jego misja zyciowa albo ciezka praca, ktora musi wykonac dokladnie, porządnie i bez fuszerki…
Opuszczone miejsca zwykle kojarza mi sie z pustką, ciszą, odosobnieniem i spokojem. Z oderwaniem od zagonionego swiata i przejsciem do innej rzeczywistosci. Z odglosami przyrody, ktora wkracza na dawne ludzkie terytorium. Z dziwnymi dzwiekami nie-wiadomo-czego, potegujacymi wspomnienia o dawnych mieszkancach czy uzytkownikach… Ale nie tu.. Mijamy chyba z 5 ekip. Sa jakies starsze babki z pieskiem w podomkach, kojarzące sie z paniami sprzatajacymi w mojej podstawowce. Sa hordy motocyklistow drących mordy w sposob calkowicie nieludzki. Sa grupki gimnazjalistow wyrzucajacych z okien meble ku uciesze swoich pobratymców. Jest jakas parka komentujaca co chwile “ale syf, opuszcone miejsca powinno sie wyburzac natychmiast bo straszą” ale brnacych dalej i dalej w kolejne pokoje. Nad budynkami lataja trzy drony. Ciekawe kiedy sie zderzą…
Takie Krupówki wsrod opuszczonych… Ot cena internetowej popularnosci… Najsmutniejsze, ze rowniez pomnik najgorszych ludzkich instynktów…
Oddalamy sie od tego tłoku, jazgotu i brzęku, marząc po cichu aby znalezc na biwak miejsce puste zupelnie. Jakos na dzis mamy dosc ludzi. Udaje sie to za Lipnem. Ludzi nie ma… ale za to sa tłumy… komarów…
cdn
Jeszcze rok temu "okrąglaki" w Miałkówku wyglądały zupełnie inaczej - jakby po prostu ludzie nagle, w środku codziennych zająć zniknęli... Choć ośrodek przestał funkcjonować chyba w roku 2007 (wnioskuje z tego, że "Lays-y" tam znalezione miały taki termin przydatności).
Tutaj: http://podroze-adama.blogspot.com/2016/ ... kowku.html relacja z 2016 roku. A tu z roku 2014: http://tajemniceruin.blogspot.com/2016/ ... glaki.html
Relacja utrzymana trochę w klimacie grozy, o czym świadczy np. ten fragment:
http://plock.wyborcza.pl/plock/7,95996, ... owali.html
Można dostać dreszczy spotykając sie z czymś takim...
Tutaj: http://podroze-adama.blogspot.com/2016/ ... kowku.html relacja z 2016 roku. A tu z roku 2014: http://tajemniceruin.blogspot.com/2016/ ... glaki.html
Relacja utrzymana trochę w klimacie grozy, o czym świadczy np. ten fragment:
Z ostatniej chwili: właśnie znalazłem relację, której autor odniósł takie samo niepokojące wrażenie jak ja - że z tymi ostatnimi gośćmi i pracownikami stało się coś dziwnego...... Wspomniany automat*, na którym Piotrek grał jako mały chłopiec miał jakieś zdjęcie i napisy. Musiałam dobrze poświecić telefonem i wtedy zdębiałam. Normalnie w takich momentach powinna się pojawić pompatyczna muzyka. Moim oczom ukazała się na automacie dziewczyna wyglądająca jak ja. Wtedy nosiłam prostą grzywkę, więc to było trochę przerażające. Czyżby zapowiedź spotkania mnie za paręnaście lat? Sama nie wiem, dlatego zostawiam to Waszej opinii wraz porównaniem.
Tuż przy schodach na pierwszym piętrze, stał czerwony fotel. No i co z tego, że fotel? Rzecz w tym, że za każdym razem gdy przyświecaliśmy telefonami, był coraz bliżej schodów. Trochę to wszystko dziwne, i nie, nie byliśmy nafaszerowani prozakiem. Widzieliśmy to oboje, a moja druga połowa jest sceptykiem i realistą do szpiku kości.
Przerażony pokazywał mi potem zdjęcie, które udało mu się zrobić, gdy zapadł zmrok i było kompletnie ciemno w budynku. Widać mgłę, dym?
W każdym razie coś dziwnego i powiem tylko tyle, że byłam bliska zawału.
http://plock.wyborcza.pl/plock/7,95996, ... owali.html
Można dostać dreszczy spotykając sie z czymś takim...
"Iwonko, zrób kawkę, jesteśmy na zielonym". Jedno zdanie w zeszycie na stole w opuszczonym budynku. Brzmi równie złowieszczo jak "Poszliśmy do Kroatan"
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Na trasie odwiedzamy tez opuszczony kosciol w Starych Prażuchach. Wyzamykany na cztery spusty ale mozna do srodka zajrzec przez zakratowane okna, lekko wspinajac sie po murze. Przezywam tu lekkie chwile grozy bo wsadzam łape z aparatem miedzy kraty i robie zdjecia. A jako że jest ze mnie straszna fajtłapa to ow aparat mi wypada i koziołkujac upada na koscielna podloge.. Juz mam wizje, ze bede musiala albo rozbic glowa mur albo poruszyc niebo i ziemie w poszukiwaniu osoby majacej klucz. Na szczescie trzecie wyjscie okazuje sie tez skuteczne- znajduje dlugaśna gałąź i udaje sie nia chwycic za aparatowy sznureczek i przyciagnac do siebie. Ufffff…
Gdzies w rejonie przysiadamy pod sklepem. Lody i cos dla ochłody. Sklep niby nieszczegolnie klimatyczny ale cieniste miejsca biesiadne nieopodal zadowolilyby kazdego konesera gatunku.
A tu kolejny przybytek- nie zjedzony jeszcze przez zadne sieci i nie opleciony ich mackami...
Za Lipnem, miedzy Chrostkowem a Sarnowem, wsrod plątaniny gruntowych drog, rozbijamy sie na biwak nad jeziorkiem. Jest ono zbyt małe aby zasluzyc na nazwe w ogolnopolskim atlasie samochodowym. Miejsce mile, ale ukochały go rowniez komary, ktore chca nas zywcem zjesc. Przypominaja mi sie rozne filmy i relacje z Syberii gdzie ręka potrafi byc czarna od tych gadzin a do oczu czy uszu pchaja sie calymi stadami. Nawet 95% DEET nie bardzo je rusza... Zanim pojdziemy spac czeka nas jeszcze w busiu dlugie polowanie aby pozbyc sie wscieklego bzyku, łaskotania malych odnóży w nos i smutnych kwikow upalonego po raz kolejny dziecięcia. Po godzinnych łowach busio uzyskuje kolejne kilkadziesiat plam na suficie a my mozemy spokojnie zapaść w sen, sluchajac tylko spiewu nocnego ptactwa i plusku ryb w jeziorze…
Ulubione zajecie kabaczka w tym tygodniu- zamiatanie.
Drogi wsrod okolicznych lasow i pol. Pył zaczyna chrzęścic w zębach! Wlasnie takie drogi lubie najbardziej!
I teraz pytanie- czy to jest nazwa jakiegos przysiółka (po Koncu Swiata juz mnie nic nie zdziwi) czy tylko tak ktos sobie postawil...
A my jedziemy sobie dalej. W Suszu wpadamy na ciekawy pomnik. Odkrylismy go przypadkiem, przy cmentarzu.
Skadinad ostatnio cmentarze to ostatnie miejsca gdzie mozna legalnie wyrzucic worek smieci do kubła. Bo osiedlowe smietniki sa czesto pokratowe a w oknach blokow czaja sie kapusie. Przyalejkowe kubły w parkach, na przystankach autobusowych, przy sklepach czy stacjach benzynowych nadaja sie aby wrzucic do nich puszke po coli (o ile jest zgnieciona).. Na wielu lesnych parkingach kubłow nie ma i sa tablice aby smieci zabierac ze soba- tylko gdzie??? A potem jest płacz, ze smieci ląduja w lesie lub w rowie… Codziennie wiec szukamy jakiegos cmentarza
W Kamieńcu stajemy przed palacem. Na teren nie da sie wejsc- pogrodzone.
Ale naprzeciw jest za to sympatyczny sklep. W srodku jest stolik biesiadny, za ktorym siedza lokalni żule i brzowa postac. Przed kukłą tez stoi piwo. Pytam jakie trunki łaciaty kolega lubi najbardziej. Ktos odpowiada ze tatre bo jest w promocji. Wszyscy wybuchaja smiechem. Brzozowy koneser piwnych smakow ponoc ma na imie Heniek. Zaluje ze nie zrobiłam zdjecia tego wnetrza, ale jakos czasem jestem zbyt nieśmiała…
W Kwietniewie wpada nam w oczy kosciół jak zamek krzyzacki a jego wnetrza własnie sa przystrajane zielonymi krzewami. Fajnie to wyglada ale troche mi zal… chyba pół lasu wyrżneli...
A czy wspominalam, ze maja tu w rejonie fajne nawierzchnie dróg? Tu np. droga trzycyfrowa z kolorowych kocich łbów!
Od rana pada. Im dalej to opad przybiera na intensywnosci. Plany ogniskowe na wieczor coraz bardziej biorą w łeb.. Kurde w taka pogode to i żarcie ciezko ugotowac bo sie leje za kołnierz, a jak sie kabaka wypusci to potem trzeba wykręcac. Pewne miejsce kolo Zaporowa spada nam jak z nieba- wiata mysliwska! Wlasnie to czego dzis potrzebowalismy najbardziej! A znalezione zupelnym przypadkiem- ot pojechalismy zobaczyc dokad prowadzi boczna, nieoznaczona droga… Jest i pulpa na marusi i radosny kabak biegajacy miedzy ławkami.
Lesna wiata to najlepszy plac zabaw!
I maja tu bardzo klimatyczna sławojke pod wielkim starym drzewem. Mozna sobie siedziec, patrzec na swiat przez uchylone drzwi i kontemplowac padajacy deszcz
Szkoda ze nie ma wewnetrznego paleniska ogniskowego- ale coz, nie mozna miec wszystkiego!
A tu nasze spanko
Busio ma jeden minus do spania w stosunku do namiotu- blaszany dach strasznie potęguje odgłos padającego deszczu. Bez stoperow nie zasne! Nie mowiac juz o szyszkach! Szyszka to jest jak granat!!!
Poranne suszenie mokrych kurtek.
Rano zawijamy jeszcze zobaczyc drugie ewentualne miejsce na biwak w rejonie, polecone przez kogos znajomego- plaże nad jez. Pierzchalskim, ktore jest zbiornikiem na rzece Pasłęka. Tez ładne, puste miejsce, przynajmniej poza weekendem i wakacjami. I nawet wczoraj bysmy mieli dach nad glowa- zruinowany budyneczek jakby dawnej knajpki.
A potem jeszcze Braniewo i poszukiwanie kantoru z rublami (bo o dziwo nie w kazdym są). Najlepsza jest babka w jednym z nich i jej pytanie- “ a po co wam ruble??” W BRANIEWIE!!!- nie w Katowicach czy Honolulu. Zaproponowalam, ze jej pokaze mape ale nie chciala...
A potem juz kierunek - granica. Ku nieznanemu i kolejnym przygodom!
Gdzies w rejonie przysiadamy pod sklepem. Lody i cos dla ochłody. Sklep niby nieszczegolnie klimatyczny ale cieniste miejsca biesiadne nieopodal zadowolilyby kazdego konesera gatunku.
A tu kolejny przybytek- nie zjedzony jeszcze przez zadne sieci i nie opleciony ich mackami...
Za Lipnem, miedzy Chrostkowem a Sarnowem, wsrod plątaniny gruntowych drog, rozbijamy sie na biwak nad jeziorkiem. Jest ono zbyt małe aby zasluzyc na nazwe w ogolnopolskim atlasie samochodowym. Miejsce mile, ale ukochały go rowniez komary, ktore chca nas zywcem zjesc. Przypominaja mi sie rozne filmy i relacje z Syberii gdzie ręka potrafi byc czarna od tych gadzin a do oczu czy uszu pchaja sie calymi stadami. Nawet 95% DEET nie bardzo je rusza... Zanim pojdziemy spac czeka nas jeszcze w busiu dlugie polowanie aby pozbyc sie wscieklego bzyku, łaskotania malych odnóży w nos i smutnych kwikow upalonego po raz kolejny dziecięcia. Po godzinnych łowach busio uzyskuje kolejne kilkadziesiat plam na suficie a my mozemy spokojnie zapaść w sen, sluchajac tylko spiewu nocnego ptactwa i plusku ryb w jeziorze…
Ulubione zajecie kabaczka w tym tygodniu- zamiatanie.
Drogi wsrod okolicznych lasow i pol. Pył zaczyna chrzęścic w zębach! Wlasnie takie drogi lubie najbardziej!
I teraz pytanie- czy to jest nazwa jakiegos przysiółka (po Koncu Swiata juz mnie nic nie zdziwi) czy tylko tak ktos sobie postawil...
A my jedziemy sobie dalej. W Suszu wpadamy na ciekawy pomnik. Odkrylismy go przypadkiem, przy cmentarzu.
Skadinad ostatnio cmentarze to ostatnie miejsca gdzie mozna legalnie wyrzucic worek smieci do kubła. Bo osiedlowe smietniki sa czesto pokratowe a w oknach blokow czaja sie kapusie. Przyalejkowe kubły w parkach, na przystankach autobusowych, przy sklepach czy stacjach benzynowych nadaja sie aby wrzucic do nich puszke po coli (o ile jest zgnieciona).. Na wielu lesnych parkingach kubłow nie ma i sa tablice aby smieci zabierac ze soba- tylko gdzie??? A potem jest płacz, ze smieci ląduja w lesie lub w rowie… Codziennie wiec szukamy jakiegos cmentarza
W Kamieńcu stajemy przed palacem. Na teren nie da sie wejsc- pogrodzone.
Ale naprzeciw jest za to sympatyczny sklep. W srodku jest stolik biesiadny, za ktorym siedza lokalni żule i brzowa postac. Przed kukłą tez stoi piwo. Pytam jakie trunki łaciaty kolega lubi najbardziej. Ktos odpowiada ze tatre bo jest w promocji. Wszyscy wybuchaja smiechem. Brzozowy koneser piwnych smakow ponoc ma na imie Heniek. Zaluje ze nie zrobiłam zdjecia tego wnetrza, ale jakos czasem jestem zbyt nieśmiała…
W Kwietniewie wpada nam w oczy kosciół jak zamek krzyzacki a jego wnetrza własnie sa przystrajane zielonymi krzewami. Fajnie to wyglada ale troche mi zal… chyba pół lasu wyrżneli...
A czy wspominalam, ze maja tu w rejonie fajne nawierzchnie dróg? Tu np. droga trzycyfrowa z kolorowych kocich łbów!
Od rana pada. Im dalej to opad przybiera na intensywnosci. Plany ogniskowe na wieczor coraz bardziej biorą w łeb.. Kurde w taka pogode to i żarcie ciezko ugotowac bo sie leje za kołnierz, a jak sie kabaka wypusci to potem trzeba wykręcac. Pewne miejsce kolo Zaporowa spada nam jak z nieba- wiata mysliwska! Wlasnie to czego dzis potrzebowalismy najbardziej! A znalezione zupelnym przypadkiem- ot pojechalismy zobaczyc dokad prowadzi boczna, nieoznaczona droga… Jest i pulpa na marusi i radosny kabak biegajacy miedzy ławkami.
Lesna wiata to najlepszy plac zabaw!
I maja tu bardzo klimatyczna sławojke pod wielkim starym drzewem. Mozna sobie siedziec, patrzec na swiat przez uchylone drzwi i kontemplowac padajacy deszcz
Szkoda ze nie ma wewnetrznego paleniska ogniskowego- ale coz, nie mozna miec wszystkiego!
A tu nasze spanko
Busio ma jeden minus do spania w stosunku do namiotu- blaszany dach strasznie potęguje odgłos padającego deszczu. Bez stoperow nie zasne! Nie mowiac juz o szyszkach! Szyszka to jest jak granat!!!
Poranne suszenie mokrych kurtek.
Rano zawijamy jeszcze zobaczyc drugie ewentualne miejsce na biwak w rejonie, polecone przez kogos znajomego- plaże nad jez. Pierzchalskim, ktore jest zbiornikiem na rzece Pasłęka. Tez ładne, puste miejsce, przynajmniej poza weekendem i wakacjami. I nawet wczoraj bysmy mieli dach nad glowa- zruinowany budyneczek jakby dawnej knajpki.
A potem jeszcze Braniewo i poszukiwanie kantoru z rublami (bo o dziwo nie w kazdym są). Najlepsza jest babka w jednym z nich i jej pytanie- “ a po co wam ruble??” W BRANIEWIE!!!- nie w Katowicach czy Honolulu. Zaproponowalam, ze jej pokaze mape ale nie chciala...
A potem juz kierunek - granica. Ku nieznanemu i kolejnym przygodom!
Wg urzędowego spisu nazw miejscowości z 2015 roku taka miejscowość istnieje. Odpowiedni wpis brzmi:buba pisze:I teraz pytanie- czy to jest nazwa jakiegos przysiółka (po Koncu Swiata juz mnie nic nie zdziwi) czy tylko tak ktos sobie postawil...
Bógzapłać, część wsi Sarnowo, gmina Skępe, powiat lipnowski, woj. kujawsko-pomorskie
To nie są kocie łby. To regularny bruk z wyrównywana powierzchnią górną. Kocie łby są z kamieni nieobrobionych, półokrągłych i przez to wystają na kształt właśnie kocich łebków.buba pisze:z kolorowych kocich łbów!
Sakramencko trzęsie na czymś takim. No chyba, że się jedzie z prędkością furmanki...
Kumpel rozpinał nad "nocleharną" (tak nazywał swego "ogórka") taką płachtę, coś jak tropik albo namiot bez ścian. Nie wiem tylko jak dawał sobie radę w przypadku silnej wichury...buba pisze:Busio ma jeden minus do spania w stosunku do namiotu- blaszany dach strasznie potęguje odgłos padającego deszczu. [...] Szyszka to jest jak granat!!!
Bo wszędzie gdzie można płacić rublami chętnie przyjmują też zapłatę w dolarach albo euro. Dlatego rubel jest rzadkością w Braniewie.buba pisze:Najlepsza jest babka w jednym z nich i jej pytanie- “ a po co wam ruble??” W BRANIEWIE!!!
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
- rutbekia
- dyrektor generalny
- Posty: 17317
- Rejestracja: poniedziałek 24 sie 2009, 08:51
- Lokalizacja: mazowieckie
Buba, jakaż była moja radość gdy zaczęłam czytać post. Najpierw Miałkówek i okrąglaki Zakładów Lniarskich gdzie bywało się na Sylwestra mieszkając i pracując w okolicy. Zakłady Lniarskie nie przetrzymały zmian ustrojowych to trudno oczekiwać że ośrodek przetrwa.
A dalej jeszcze milej - Radziochy - jeziorko nad którym był sad i dom moich pradziadków i gdzie urodził się mój Tata. Jak napisał Piotr jest Bógzapłać ale jest też Bógpomóż. Pamiętam, że były jeszcze jakieś śmieszne nazwy wsi lecz za późno by pytać Tatę a stare mapy przejął chyba brat.
A dalej jeszcze milej - Radziochy - jeziorko nad którym był sad i dom moich pradziadków i gdzie urodził się mój Tata. Jak napisał Piotr jest Bógzapłać ale jest też Bógpomóż. Pamiętam, że były jeszcze jakieś śmieszne nazwy wsi lecz za późno by pytać Tatę a stare mapy przejął chyba brat.
Umysł jest jak spadochron. Nie działa, jeśli nie jest otwarty.(Frank Zappa)
Ciesze sie ze tak dobrze trafilam z trasa wycieczki! Ciekawe czy z tymi nazwami jest zwiazana jakas historia czy legenda- czy rzeczywiscie komus tam ten Bóg pomogl i tak to uczcili?rutbekia pisze:Buba, jakaż była moja radość gdy zaczęłam czytać post. Najpierw Miałkówek i okrąglaki Zakładów Lniarskich gdzie bywało się na Sylwestra mieszkając i pracując w okolicy. Zakłady Lniarskie nie przetrzymały zmian ustrojowych to trudno oczekiwać że ośrodek przetrwa.
A dalej jeszcze milej - Radziochy - jeziorko nad którym był sad i dom moich pradziadków i gdzie urodził się mój Tata. Jak napisał Piotr jest Bógzapłać ale jest też Bógpomóż. Pamiętam, że były jeszcze jakieś śmieszne nazwy wsi lecz za późno by pytać Tatę a stare mapy przejął chyba brat.
Jeśli chodzi o owe zwroty z cząstką "Bóg" to są to dawne zwroty grzecznościowe, a nie opisy rzeczywistych zdarzeń.buba pisze:czy rzeczywiscie komus tam ten Bóg pomogl i tak to uczcili
Bóg zapłać to, jak większość wie, zamiennik Dziekuję, natomiast Bóg pomóż (lub Boże pomóż) odpowiada dzisiejszemu Dzień dobry. Przy czym Bóg pomóż/Boże pomóż było używane jako standardowe pozdrowienie kogoś, kto akurat pracuje, stosowane zamiennie ze Szczęść Boże, które jest bardziej charakterystyczne dla Śląska.
Obecnie chyba ich stosowanie ogranicza się do kontaktów z klerem katolickim. Oczywiście regionalnie jest stosowane także w "cywilu" oraz przez osoby starsze.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
W tym roku znow wyruszamy na polnocny wschod wiec mamy do przejechania całą Polske na ukos. Ostatnio bardzo nie lubimy dlugich tras po naszym kraju. Wszedzie na drogach tłum, rójka jakby wsadzic kij w mrowisko... Jadac przepisowo co chwile ma sie tira w zderzaku, ktory pufa, miga swiatłami a nieraz i trąbi aby podkreslic, ze mu sie spieszy i ma w dupie, ze jedziemy przez wies, ze stały ograniczenia do 40km/h a my śmiemy jechac niecałą szescdziesiatką… Szkoda, ze nie ma takiej opcji, zeby nadac auto na bagaz kolejowy np. do Suwałk czy Przemyśla a samemu siedziec sobie w przedziale, pic piwko, albo sie zdrzemnąc… A za kilka/kilkanscie godzin wysiasc z pociagu wraz z autem w miejscu docelowym. Jedynie slyszalam o takowych rozwiazaniach w Serbii… No coz.. marzenia marzeniami a rzeczywistosc jaka jest sie nie zmieni. Układamy wiec trase bocznymi, spokojniejszymi drogami. Dojazd do litewskiej granicy zajmuje wiec nam 3 dni.
Za Grabowem nad Prosną napotykamy miły sklep.
Zaopatrujemy sie tu w bułki z rabarbarem. Uwielbiam rabarbar! Jest zawsze dla mnie symbolem wczesnego lata, momentu rozpoczynających sie wakacji, biwakow i kąpieli we wszelakich bajorach. Siadamy na lekko nadpróchniałych ławach na zasklepiu. Przy innym stoliku obok zasiadło przy żubrze i harnasiu dwoch młodych miejscowych, ktorzy nad piwopodobnym trunkiem snują opowiesci z zagranicznych wojaży. Kazdy z nich kilka razy wyjazdzał na saksy gdzies na zachod. Jakas Anglia, Niemcy, Holandia przewijają sie we wspomnieniach chłopaków. Pierwszy z nich prawie zarykuje sie ze śmiechu na wspomnienie betoniarki, ktorą przewrócił bo sie o nią oparł odpalając papierosa. Naczynie było chyba dosc pojemne bo jak chlusneło na stojących/siedzących nieopodał kumpli to zalało ich totalnie. Reszte dnia juz nie pracowali, tylko czyscili z betonu podłoge i siebie. Niektorzy z włosow wydrapywali zaprawe jeszcze miesiac pozniej, albo musieli je obciąc. Drugi za to miał sukcesy przy wprawianiu okien. Nigdy tego nie robil ale wpisał sobie w CV - zeby ladnie wygladalo. Dobrze, ze nie doszlo do montazu tych okien w budynkach - przynajmniej nikt postronny nie ucierpiał. Koleś wiózł okna na przyczepce za swoim autem i na zakrecie zapomnial, ze ma przyczepke…. Nigdy nie jezdzil z przyczepą to i z glowy wypadło. A tam był słup… Ale i tak obydwaj z szacunkiem kiwają głowami nad Leszkiem. Nie dorastają mu do pięt. Leszek jest bohaterem ich wsi. Jest na ustach wszystkich. Leszek wypierdzielił dzwig. Do wody. Cos nim wyciągał z morza i stracił rownowage. Nic mu sie nie stało ale nie wrocil do domu. Ponoc za swoje wyczyny siedzi w zagranicznym pierdlu…
Troche smutno słuchac tych opowiesci, zwlaszcza opowiadanych z taką dumą i samozadowoleniem… Jakos od razu przypomniał mi sie pewien dowcip.. A moze to nie dowcip? Moze historia oparta na faktach?
“Diabeł złapał Polaka, Niemca i Francuza. Dał im po dwie metalowe kule i zamknal na dobe w kamiennej celi 2 na 2 metry. Obiecał, że ich wypuści, jeśli zrobią z tymi kulkami coś, co go zadziwi.
Niemiec za pomocą swojej skarpetki tak wypucował obie kulki, ze lśniły jak lustro.
Francuz nauczyl nimi żonglowac.
Polak jedną kulę zgubił, a drugą zepsuł…”
Na nocleg zatrzymujemy sie w znalezionym w zeszlym roku miłym miejscu biwakowym nad jeziorem Sarnowskim.
Od rana dzis mamy cieżki upał, opone chmur na niebie i jakby przedburzową przyduche. Ale burzy nie ma.. Ani dzis ani jutro.. Komary wypełzają ze swoich nor rozochocone widokiem niespodziewanej kolacji. Slychac ich narastający brzękot, ktorym daja znac kolejnym kumplom i kuzynom, ze dzis bedzie uczta. Otoz nie! Nie bedzie! Pobyt na tegorocznym Polesiu czegos nas nauczyl! Obkupilismy sie w kadzidełka. Zatykamy ich wiec kilka wokol naszego koczowiska tworzac zasłone dymną. Komary kwiczą z zalu ale nie mają odwagi sforsowac aromatycznego muru. Pewnie zgrzytają zębami (czy co one tam mają ) ze złosci!
Jak upał i jezioro to i kąpiel bylaby wskazana. Jezioro Sarnowskie ma jednak od tej strony niezbyt dogodne ku temu brzegi - gęsty wał trzcin. No ale to przeciez nas nie powstrzyma przed szukaniem ochłody. Ide pierwsza próbujac wyłamac mały tunel. Dochodze do miejsca gdzie woda jest po szyje, a jestem w polowie trzcinowiska. Chyba jednak dzis nie popływamy. Taplamy sie wiec w tatarakowej zupie, bo taką i temperature ma jeziorko, nagrzewajace sie zapewne od poczatkow kwietnia. Kabak nie wie co zrobic z tą trzcinową kapielą, nie moze sie zdecydowac czy jej sie to podoba czy nie. Wsadzona w wode troche popłakuje, a chwile potem rechota i śpiewa. Ucieka na ręce i natychmiast zaraz domaga sie znowu brodzenia w lisciach w swoich nowych wodnych butach, zakupionych z myslą o kamienistych plazach Estonii. Chyba to bylo ciekawe doswiadczenie dla malenstwa bo jeszcze dwa dni pozniej opowiada, ze kąpała sie w jeziorze “a las kąpał sie razem z nią”...
Jest tez oczywiscie ognicho i dlugi sloneczny wieczor… Przynajmniej narazie wydaje sie nam, ze jasno do 22 to jest długo
Budzimy sie wczesnie bo kolo 7:30. Z goraca i duchoty. Busio dziala jak szklarnia! Jestesmy ugotowani! Znow trzeba sie wykąpac w trzcinach…
W wiosce Rabież Gruduski (a moze to byl Wiksin?) znow zasiadamy pod sklepem. Miejscowe żuliki znoszą kabakowi podarki. Jeden caluje ją w reke i opowiada, ze chcialby z nia ożenic swojego wnuka (wnuk ma 8 miesiecy). Zostajemy obdarowani lizakami, obrzydliwie niebiesko - fluoryzujacymi cukierkami i chrupkami z kartonu… A kabak oczywiscie wszystko chce od razu zjesc - no bo przeciez dostała! Co tu zrobic?? Na poczatek lody. No bo sie stopią. Ten argument kabak rozumie. Dla mnie tu jest wyraj! Mają moje ulubione lody Panda!!!!!!! Wokol gdakają kury i zazywaja piaskowych kąpieli. Jest bardzo przyjemnie.
Za Myszyncem znow zapodajemy przekąpke w bajorze.
Mała ta sadzawka, na mapie nawet nieznaczona ale w oczy wlazła. Zejscie jest piaszczyste, woda płytka, wreszcie kabak moze pobuszowac samodzielnie co z ochotą czyni.
Nasz cyganski tabor! Brakuje tylko nadprutej pierzyny, z ktorej lecą pióra gdy jedziemy. I zeby wokol plecaka łaziły dwie kury i jedna gęś. Moze kiedys udoskonalimy nasz dobytek?
Pylistosc okolicznych drog... Jakby mielona cegła?
W Radziłowie rzuca sie nam w oczy ryneczek. Wygląda jak po jakiejs klęsce zywiołowej. Poczatkowo wydaje sie nam, ze musiał tu szalec jaks huragan. A moze pożar? Rozmowa z miejscowymi szybko sprowadza nas na ziemie. To sie nazywa “remont rynku”. Kiedys byl tu normalny, cienisty park. Ale wedlug obecnej mody i standardow zdrowe drzewa w parku świadczą o “zdziczeniu”, “zaniedbaniu”, “zacofaniu”. Ladny, zadbany, nowoczesny park wyglada tak:
Naprawde nie potrafie tego pojąć, ze isnieją ludzie, ktorym sie to podoba. Ktorzy teraz patrzą z dumą i zadowoleniem na to miejsce? Moze wydaje sie im, ze to palmy i sa w tropikach?
Ale dzis jakos nikt nie chce rozkoszowac sie tą zadbaną patelnią. Mimo nowych ławeczek i wybetonowanych alejek. Kilku żuli, para staruszków i matka z niemowlakiem w wózku okupują dwie ławeczki w jedynym cieniu. Bo jedno drzewo w rogu cudem przetrwalo. Pewnie juz niedługo. Pewnie mu zrobią kęsim bo śmieci, zacienia i psuje wizerunek miasta….
Koło wsi Mścichy jest drogowskaz do punktu obserwacji ptaków. Czatownie na Stawach Milickich dały nam do zrozumienia nie raz, ze nasze preferencje sa czesto zgodne z upodobaniami zapalonych ornitologow. A godzina zbliza sie 18 wiec czas najwyzszy szukac miejsca na biwak.
Wyboista, pylista droga kluczy wsrod bagien. Gdyby nie fakt, ze cos jedzie przed nami, za nami i co chwile z przeciwka, bysmy byli pewni, ze za chwile wlepią nam mandat. Ta droga wyglada za dobrze!
Docieramy po 3 km pod niewysoką wieże widokową. Biały Grąd. Jestesmy w Biebrzanskim Parku Narodowym. Jak na razie to chyba moj ulubiony PN. Pierwsze spotkanie z nim to byla totalna wolnosc na tratwach. A dzis tez jest niezle. Wokol chodza stada krów i poją sie w Biebrzy. Na zakrecie rzeki miejscowi zrobili sobie kąpielisko. Ktos łowi ryby i sie za bardzo z tym nie kryje. Pod wieżą jest krążek po ogniskach.
Nieopodal w zagajniku wychodek.
Jakby kto lubił wygody i miekko w dupke to nawet na kanapie moze kimnąć!
Zostajemy! Informacja przyklejona do wiezy o koniecznosci zakupu parkowych biletow jest nieco niejasna. Czy dotyczy tylko dalszych szlakow spacerowo- kajakowych czy tego miejsca rowniez? Bilety kupuje sie przez internet przez jakas aplikacje, ktora nie działa. Toperz, jako ze jest osobnikiem o naturze bardziej praworzadnej ode mnie, dzwoni do rodziny aby sprobowala nam kupic te bilety. Ze stacjonarnego komputera we Wrocławiu dziala. Od razu przypomina mi sie Świerzowa w Beskidzie Niskim i “kup bilet przez sms”. Tylko zasiegu ni ma… Wot technika..
Idziemy popływac. Wszyscy kąpią sie przy wysokiej skarpie nie bez powodu. Na niskich brzegach jest zbyt duzo min krowich, a jako ze nurty rzeki je omywają to pewnie tez przechodza aromatem. Skarpy sa wczesniej no i krowy sa mądre, nog polamac nie chca.. Nurt jest bardzo silny. Ani sie zorientowalam jak mnie porwal i musze szukac powrotu w nieco innym miejscu niz wlazłam.
Gdy jestem w wychodku to przychodzi do mnie bocian. A potem drugi. Oswojone jakies?
Miejsce jest śliczne ale ciezko go nazwac ustronnym. Pod wieżą kręci sie wiecej osob niz przypuszczalismy. Zakochane parki, młodziez, piknikowicze, amatorzy kąpieli, rolnicy w traktorach, nawet pontoniarze. Rzeka zostaje wrecz zasypana zarciem przez wędkarzy, chyba celem nęcenia. Ryby chyba sa tu tak przeżarte, ze za cholere nie chwyca haczyka. Moze jednak pęcznieją od tej kukurydzy i same wypływają na powierzchnie, skad zbiera sie je rękoma? I trafiaja na talerz od razu w stanie faszerowanym? Troche sie czujemy jakbysmy koczowali w miejskim parku. No tak… Zapomnielismy, ze dzis niedziela… Od jutra bedzie juz chyba lepiej. Koniec weekendu a i wjezdzamy w tereny o ponad trzy razy mniejszej gestosci zaludnienia..
Obserwują nas nawet z powietrza - nad glowami lata jeden dron i dwa balony
Wieczorem teren pustoszeje.
Zostajemy tylko my i komary. Ptactwa nawet tez jest troche.
Zrobienie zdjecia kabaka na czasie dluzszym niz 1 sekunda jest zupelnie nierealne. Juz wiem skad ta opcja w niektorych aparatach pt. “dzieci i zwierzeta”
Przed snem mamy jeszcze wielkie polowanie w busiu. 15 much i dziesiatki bzykadeł mniejszych i bardziej krwiopijnych. Dla kabaka to swietna zabawa. Gdy juz wszystkie “tufy” (tłum. tufa = mucha tzn. wszystko co lata, gryzie i sie to ubija) zostaja odlowione, kabak domaga sie otwarcia drzwi i wpuszczenia kolejnych. Zeby jeszcze mozna bylo pobiegac w kółko, poprzewracac starannie ulozone przez mame bagaze, popacac łapką krzycząc “bam bam!” Ale co trzeba przyznac - komarow złapala chyba wiecej niz ja!
Gdy w poniedzalkowy poranek sune do wychodka, o 7 rano juz nieopodal stoi auto. Obok niego walają sie dziesiatki statywow, obiektywow gigantow do polowan na ptaki i jakis innych ustrojstw, ktorych przeznaczenia nie odkryłam. Poranni fotografowie chodzą wokol auta wkurzeni. Mimo tony sprzetu ptaki nie chca wspolpracowac. Jak tylko przymierzaja sie do fotki to ptaki spierniczają. No to wyjazd zmarnowany, nie bedzie cud - fotek! Na koncu języka mam sugestie, ze moze by odeszli gdzies dalej od parkingu, to moze wybor i ilosc ptactwa bedzie wieksza? W koncu sami na to wpadają, po dwoch godzinach biegania wokol rozstawionego przy samochodzie studia filmowego. Z podsluchanych rozmow wynika, ze wcale im sie tu nie podoba. Komary gryzą, do ptakow tez nie czuja specjalnej sympatii, kapiel w rzece ich nie pociaga. Liczy sie tylko “złoty strzał” (zwykle to okreslenie kojarzylo mi sie z czyms zupelnie innym niz fotografia ) “nietypowy kadr”, ktory spowoduje odpowiednio profesjonalne i rozpoznawalne zdjecie. Nie wiem czy sa w pracy czy moze wymyslili sobie to jako hobby i spedzanie wolnego czasu? W koncu ubieraja gumiaki, zabieraja krzesełka i reszte 50 kg oprzyrzadowania filmowego - i ruszaja gdzies w bagna, zastanawiac sie caly czas “czy od wilgoci aparat sie nie zniszczy? Ostatecznie stawiają namiot maskujący kilkanascie metrow od auta. Ptaki dalej nie wspolpracują. Acz na krowy plener jest swietny!
W Osowcu wylazimy na jeszcze jedna podobna wieże, z ktorej widac niewiele wiecej niz z jej podnoza. Taka cecha wiekszosci nizinnych wiez.. Obok jest wysadzony bunkier.
Augustow i upiorną droge nr 8 omijamy przez wioski Puszczy Augustowskiej. W Rubcowie rzuca sie w oczy przystanek autobusowy. To juz nie wiata. To domek pełną gębą! W srodku drewnaina podloga, ławy, stoł, zamykane drzwi. Nawet jest komin, jakby dla pieca, ale paleniska nie zrobiono. Rokowałoby noclegowo! Jakbysmy taki znalezli w tym roku na Polesiu w czasie burzy - to pewnie bysmy zostali!
Kawałek przed granicą zjezdzamy na znaną juz sprzed dwóch lat szesnastke. Droge, którą walilismy pieszo nie mogac złapac zadnego stopa. Mijamy skret na Półkoty, ciepłe jezioro, w ktorym pływalismy z eco, knajpe, w ktorej czekał na nas Grześ, opuszczone przejscie graniczne.... Pół niegdysiejszego dnia, a dzis wszystko miga nam w oczach zbyt szybko by pozbierac mysli i przywolac wszystkie wspomnienia… Przed nami Litwa…
cdn
Za Grabowem nad Prosną napotykamy miły sklep.
Zaopatrujemy sie tu w bułki z rabarbarem. Uwielbiam rabarbar! Jest zawsze dla mnie symbolem wczesnego lata, momentu rozpoczynających sie wakacji, biwakow i kąpieli we wszelakich bajorach. Siadamy na lekko nadpróchniałych ławach na zasklepiu. Przy innym stoliku obok zasiadło przy żubrze i harnasiu dwoch młodych miejscowych, ktorzy nad piwopodobnym trunkiem snują opowiesci z zagranicznych wojaży. Kazdy z nich kilka razy wyjazdzał na saksy gdzies na zachod. Jakas Anglia, Niemcy, Holandia przewijają sie we wspomnieniach chłopaków. Pierwszy z nich prawie zarykuje sie ze śmiechu na wspomnienie betoniarki, ktorą przewrócił bo sie o nią oparł odpalając papierosa. Naczynie było chyba dosc pojemne bo jak chlusneło na stojących/siedzących nieopodał kumpli to zalało ich totalnie. Reszte dnia juz nie pracowali, tylko czyscili z betonu podłoge i siebie. Niektorzy z włosow wydrapywali zaprawe jeszcze miesiac pozniej, albo musieli je obciąc. Drugi za to miał sukcesy przy wprawianiu okien. Nigdy tego nie robil ale wpisał sobie w CV - zeby ladnie wygladalo. Dobrze, ze nie doszlo do montazu tych okien w budynkach - przynajmniej nikt postronny nie ucierpiał. Koleś wiózł okna na przyczepce za swoim autem i na zakrecie zapomnial, ze ma przyczepke…. Nigdy nie jezdzil z przyczepą to i z glowy wypadło. A tam był słup… Ale i tak obydwaj z szacunkiem kiwają głowami nad Leszkiem. Nie dorastają mu do pięt. Leszek jest bohaterem ich wsi. Jest na ustach wszystkich. Leszek wypierdzielił dzwig. Do wody. Cos nim wyciągał z morza i stracił rownowage. Nic mu sie nie stało ale nie wrocil do domu. Ponoc za swoje wyczyny siedzi w zagranicznym pierdlu…
Troche smutno słuchac tych opowiesci, zwlaszcza opowiadanych z taką dumą i samozadowoleniem… Jakos od razu przypomniał mi sie pewien dowcip.. A moze to nie dowcip? Moze historia oparta na faktach?
“Diabeł złapał Polaka, Niemca i Francuza. Dał im po dwie metalowe kule i zamknal na dobe w kamiennej celi 2 na 2 metry. Obiecał, że ich wypuści, jeśli zrobią z tymi kulkami coś, co go zadziwi.
Niemiec za pomocą swojej skarpetki tak wypucował obie kulki, ze lśniły jak lustro.
Francuz nauczyl nimi żonglowac.
Polak jedną kulę zgubił, a drugą zepsuł…”
Na nocleg zatrzymujemy sie w znalezionym w zeszlym roku miłym miejscu biwakowym nad jeziorem Sarnowskim.
Od rana dzis mamy cieżki upał, opone chmur na niebie i jakby przedburzową przyduche. Ale burzy nie ma.. Ani dzis ani jutro.. Komary wypełzają ze swoich nor rozochocone widokiem niespodziewanej kolacji. Slychac ich narastający brzękot, ktorym daja znac kolejnym kumplom i kuzynom, ze dzis bedzie uczta. Otoz nie! Nie bedzie! Pobyt na tegorocznym Polesiu czegos nas nauczyl! Obkupilismy sie w kadzidełka. Zatykamy ich wiec kilka wokol naszego koczowiska tworzac zasłone dymną. Komary kwiczą z zalu ale nie mają odwagi sforsowac aromatycznego muru. Pewnie zgrzytają zębami (czy co one tam mają ) ze złosci!
Jak upał i jezioro to i kąpiel bylaby wskazana. Jezioro Sarnowskie ma jednak od tej strony niezbyt dogodne ku temu brzegi - gęsty wał trzcin. No ale to przeciez nas nie powstrzyma przed szukaniem ochłody. Ide pierwsza próbujac wyłamac mały tunel. Dochodze do miejsca gdzie woda jest po szyje, a jestem w polowie trzcinowiska. Chyba jednak dzis nie popływamy. Taplamy sie wiec w tatarakowej zupie, bo taką i temperature ma jeziorko, nagrzewajace sie zapewne od poczatkow kwietnia. Kabak nie wie co zrobic z tą trzcinową kapielą, nie moze sie zdecydowac czy jej sie to podoba czy nie. Wsadzona w wode troche popłakuje, a chwile potem rechota i śpiewa. Ucieka na ręce i natychmiast zaraz domaga sie znowu brodzenia w lisciach w swoich nowych wodnych butach, zakupionych z myslą o kamienistych plazach Estonii. Chyba to bylo ciekawe doswiadczenie dla malenstwa bo jeszcze dwa dni pozniej opowiada, ze kąpała sie w jeziorze “a las kąpał sie razem z nią”...
Jest tez oczywiscie ognicho i dlugi sloneczny wieczor… Przynajmniej narazie wydaje sie nam, ze jasno do 22 to jest długo
Budzimy sie wczesnie bo kolo 7:30. Z goraca i duchoty. Busio dziala jak szklarnia! Jestesmy ugotowani! Znow trzeba sie wykąpac w trzcinach…
W wiosce Rabież Gruduski (a moze to byl Wiksin?) znow zasiadamy pod sklepem. Miejscowe żuliki znoszą kabakowi podarki. Jeden caluje ją w reke i opowiada, ze chcialby z nia ożenic swojego wnuka (wnuk ma 8 miesiecy). Zostajemy obdarowani lizakami, obrzydliwie niebiesko - fluoryzujacymi cukierkami i chrupkami z kartonu… A kabak oczywiscie wszystko chce od razu zjesc - no bo przeciez dostała! Co tu zrobic?? Na poczatek lody. No bo sie stopią. Ten argument kabak rozumie. Dla mnie tu jest wyraj! Mają moje ulubione lody Panda!!!!!!! Wokol gdakają kury i zazywaja piaskowych kąpieli. Jest bardzo przyjemnie.
Za Myszyncem znow zapodajemy przekąpke w bajorze.
Mała ta sadzawka, na mapie nawet nieznaczona ale w oczy wlazła. Zejscie jest piaszczyste, woda płytka, wreszcie kabak moze pobuszowac samodzielnie co z ochotą czyni.
Nasz cyganski tabor! Brakuje tylko nadprutej pierzyny, z ktorej lecą pióra gdy jedziemy. I zeby wokol plecaka łaziły dwie kury i jedna gęś. Moze kiedys udoskonalimy nasz dobytek?
Pylistosc okolicznych drog... Jakby mielona cegła?
W Radziłowie rzuca sie nam w oczy ryneczek. Wygląda jak po jakiejs klęsce zywiołowej. Poczatkowo wydaje sie nam, ze musiał tu szalec jaks huragan. A moze pożar? Rozmowa z miejscowymi szybko sprowadza nas na ziemie. To sie nazywa “remont rynku”. Kiedys byl tu normalny, cienisty park. Ale wedlug obecnej mody i standardow zdrowe drzewa w parku świadczą o “zdziczeniu”, “zaniedbaniu”, “zacofaniu”. Ladny, zadbany, nowoczesny park wyglada tak:
Naprawde nie potrafie tego pojąć, ze isnieją ludzie, ktorym sie to podoba. Ktorzy teraz patrzą z dumą i zadowoleniem na to miejsce? Moze wydaje sie im, ze to palmy i sa w tropikach?
Ale dzis jakos nikt nie chce rozkoszowac sie tą zadbaną patelnią. Mimo nowych ławeczek i wybetonowanych alejek. Kilku żuli, para staruszków i matka z niemowlakiem w wózku okupują dwie ławeczki w jedynym cieniu. Bo jedno drzewo w rogu cudem przetrwalo. Pewnie juz niedługo. Pewnie mu zrobią kęsim bo śmieci, zacienia i psuje wizerunek miasta….
Koło wsi Mścichy jest drogowskaz do punktu obserwacji ptaków. Czatownie na Stawach Milickich dały nam do zrozumienia nie raz, ze nasze preferencje sa czesto zgodne z upodobaniami zapalonych ornitologow. A godzina zbliza sie 18 wiec czas najwyzszy szukac miejsca na biwak.
Wyboista, pylista droga kluczy wsrod bagien. Gdyby nie fakt, ze cos jedzie przed nami, za nami i co chwile z przeciwka, bysmy byli pewni, ze za chwile wlepią nam mandat. Ta droga wyglada za dobrze!
Docieramy po 3 km pod niewysoką wieże widokową. Biały Grąd. Jestesmy w Biebrzanskim Parku Narodowym. Jak na razie to chyba moj ulubiony PN. Pierwsze spotkanie z nim to byla totalna wolnosc na tratwach. A dzis tez jest niezle. Wokol chodza stada krów i poją sie w Biebrzy. Na zakrecie rzeki miejscowi zrobili sobie kąpielisko. Ktos łowi ryby i sie za bardzo z tym nie kryje. Pod wieżą jest krążek po ogniskach.
Nieopodal w zagajniku wychodek.
Jakby kto lubił wygody i miekko w dupke to nawet na kanapie moze kimnąć!
Zostajemy! Informacja przyklejona do wiezy o koniecznosci zakupu parkowych biletow jest nieco niejasna. Czy dotyczy tylko dalszych szlakow spacerowo- kajakowych czy tego miejsca rowniez? Bilety kupuje sie przez internet przez jakas aplikacje, ktora nie działa. Toperz, jako ze jest osobnikiem o naturze bardziej praworzadnej ode mnie, dzwoni do rodziny aby sprobowala nam kupic te bilety. Ze stacjonarnego komputera we Wrocławiu dziala. Od razu przypomina mi sie Świerzowa w Beskidzie Niskim i “kup bilet przez sms”. Tylko zasiegu ni ma… Wot technika..
Idziemy popływac. Wszyscy kąpią sie przy wysokiej skarpie nie bez powodu. Na niskich brzegach jest zbyt duzo min krowich, a jako ze nurty rzeki je omywają to pewnie tez przechodza aromatem. Skarpy sa wczesniej no i krowy sa mądre, nog polamac nie chca.. Nurt jest bardzo silny. Ani sie zorientowalam jak mnie porwal i musze szukac powrotu w nieco innym miejscu niz wlazłam.
Gdy jestem w wychodku to przychodzi do mnie bocian. A potem drugi. Oswojone jakies?
Miejsce jest śliczne ale ciezko go nazwac ustronnym. Pod wieżą kręci sie wiecej osob niz przypuszczalismy. Zakochane parki, młodziez, piknikowicze, amatorzy kąpieli, rolnicy w traktorach, nawet pontoniarze. Rzeka zostaje wrecz zasypana zarciem przez wędkarzy, chyba celem nęcenia. Ryby chyba sa tu tak przeżarte, ze za cholere nie chwyca haczyka. Moze jednak pęcznieją od tej kukurydzy i same wypływają na powierzchnie, skad zbiera sie je rękoma? I trafiaja na talerz od razu w stanie faszerowanym? Troche sie czujemy jakbysmy koczowali w miejskim parku. No tak… Zapomnielismy, ze dzis niedziela… Od jutra bedzie juz chyba lepiej. Koniec weekendu a i wjezdzamy w tereny o ponad trzy razy mniejszej gestosci zaludnienia..
Obserwują nas nawet z powietrza - nad glowami lata jeden dron i dwa balony
Wieczorem teren pustoszeje.
Zostajemy tylko my i komary. Ptactwa nawet tez jest troche.
Zrobienie zdjecia kabaka na czasie dluzszym niz 1 sekunda jest zupelnie nierealne. Juz wiem skad ta opcja w niektorych aparatach pt. “dzieci i zwierzeta”
Przed snem mamy jeszcze wielkie polowanie w busiu. 15 much i dziesiatki bzykadeł mniejszych i bardziej krwiopijnych. Dla kabaka to swietna zabawa. Gdy juz wszystkie “tufy” (tłum. tufa = mucha tzn. wszystko co lata, gryzie i sie to ubija) zostaja odlowione, kabak domaga sie otwarcia drzwi i wpuszczenia kolejnych. Zeby jeszcze mozna bylo pobiegac w kółko, poprzewracac starannie ulozone przez mame bagaze, popacac łapką krzycząc “bam bam!” Ale co trzeba przyznac - komarow złapala chyba wiecej niz ja!
Gdy w poniedzalkowy poranek sune do wychodka, o 7 rano juz nieopodal stoi auto. Obok niego walają sie dziesiatki statywow, obiektywow gigantow do polowan na ptaki i jakis innych ustrojstw, ktorych przeznaczenia nie odkryłam. Poranni fotografowie chodzą wokol auta wkurzeni. Mimo tony sprzetu ptaki nie chca wspolpracowac. Jak tylko przymierzaja sie do fotki to ptaki spierniczają. No to wyjazd zmarnowany, nie bedzie cud - fotek! Na koncu języka mam sugestie, ze moze by odeszli gdzies dalej od parkingu, to moze wybor i ilosc ptactwa bedzie wieksza? W koncu sami na to wpadają, po dwoch godzinach biegania wokol rozstawionego przy samochodzie studia filmowego. Z podsluchanych rozmow wynika, ze wcale im sie tu nie podoba. Komary gryzą, do ptakow tez nie czuja specjalnej sympatii, kapiel w rzece ich nie pociaga. Liczy sie tylko “złoty strzał” (zwykle to okreslenie kojarzylo mi sie z czyms zupelnie innym niz fotografia ) “nietypowy kadr”, ktory spowoduje odpowiednio profesjonalne i rozpoznawalne zdjecie. Nie wiem czy sa w pracy czy moze wymyslili sobie to jako hobby i spedzanie wolnego czasu? W koncu ubieraja gumiaki, zabieraja krzesełka i reszte 50 kg oprzyrzadowania filmowego - i ruszaja gdzies w bagna, zastanawiac sie caly czas “czy od wilgoci aparat sie nie zniszczy? Ostatecznie stawiają namiot maskujący kilkanascie metrow od auta. Ptaki dalej nie wspolpracują. Acz na krowy plener jest swietny!
W Osowcu wylazimy na jeszcze jedna podobna wieże, z ktorej widac niewiele wiecej niz z jej podnoza. Taka cecha wiekszosci nizinnych wiez.. Obok jest wysadzony bunkier.
Augustow i upiorną droge nr 8 omijamy przez wioski Puszczy Augustowskiej. W Rubcowie rzuca sie w oczy przystanek autobusowy. To juz nie wiata. To domek pełną gębą! W srodku drewnaina podloga, ławy, stoł, zamykane drzwi. Nawet jest komin, jakby dla pieca, ale paleniska nie zrobiono. Rokowałoby noclegowo! Jakbysmy taki znalezli w tym roku na Polesiu w czasie burzy - to pewnie bysmy zostali!
Kawałek przed granicą zjezdzamy na znaną juz sprzed dwóch lat szesnastke. Droge, którą walilismy pieszo nie mogac złapac zadnego stopa. Mijamy skret na Półkoty, ciepłe jezioro, w ktorym pływalismy z eco, knajpe, w ktorej czekał na nas Grześ, opuszczone przejscie graniczne.... Pół niegdysiejszego dnia, a dzis wszystko miga nam w oczach zbyt szybko by pozbierac mysli i przywolac wszystkie wspomnienia… Przed nami Litwa…
cdn
- rutbekia
- dyrektor generalny
- Posty: 17317
- Rejestracja: poniedziałek 24 sie 2009, 08:51
- Lokalizacja: mazowieckie
Jak miło. Znowu trafiliście nad jezioro Sarnowskie (Radziochy) gzdie jeszcze stoi dom moich pradziadków a w dawnym sadzie jest pole biwakowe. Tam podobno wuj Michał (brat babci) uczył pływać dzieci z rodziny wyrzucając na środku jeziora z łódki.
Umysł jest jak spadochron. Nie działa, jeśli nie jest otwarty.(Frank Zappa)
Za niesłusznej "komuny" takową usługę (kuszetka + przewóz auta) PKP świadczyło na długich trasach. Np. z Przemyśla do Szczecina. Do normalnego pociągu pospiesznego doczepiany był wagon-laweta przystosowany do przewozu aut osobowych. O ile wiem po początkowej euforii zainteresowanie spadło i kursy przestały być rentowne. Czasem na lawecie jechało tylko jedno auto.buba pisze:Szkoda, ze nie ma takiej opcji, zeby nadac auto na bagaz kolejowy np. do Suwałk czy Przemyśla a samemu siedziec sobie w przedziale, pic piwko, albo sie zdrzemnąc…
A co to jest to "30" w towarzystwie strzałki wygiętej i prostej?buba pisze:W Rubcowie rzuca sie w oczy przystanek autobusowy.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
O to:buba pisze:nie wiem o co pytasz?
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Toć to pewnie metraż do sławojki ...
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa