opolskie wycieczki
Moderator: Moderatorzy
Jakos od zawsze szczególną sympatią darzyłam starorzecza.. Nie wiem czemu, ale mają jakis dziwny, tajemniczy urok. Sa zwykle bardziej zarośniete i zapomniane od rzek. Sa jakimś wspomnieniem minionych chwil, czasów, które juz odeszły. Mętna, stojąca woda, która nie zdążyła uciec, los nie pozwolił jej odpłynąc gdzieś hen! do morza.. Rzeka ma zawsze w sobie pośpiech, przemijanie, ciagłe zmiany. Starorzecze zapodaje spokojem, stagnacją i melancholią. Tak jak powiadają, że “nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki” - do starorzecza można do woli. Istotną rzeczą jest tez to, że o brzegi starorzeczy nikt nie dba. Im sie pozwala zachować dzikość i klimat. Zwykle nikt ich nie umacnia, nie betonuje, nie kosi wałów, nie pogłebia. Bardziej pozwala im sie żyć własnym życiem..
Również, od kiedy pamietam, wielki urok mają dla mnie barki. Może dlatego, że one prawie nigdy nie są nowe i wypicowane? Może dlatego, że zawsze skrzypią i zapodają zapachem paliwa, metalu, smaru? Bardzo mnie cieszy, że po iluś latach totalnego zniknięcia - na Odre znów wróciły barki i kilkakrotnie siedząc przy ognisku na brzegach - takowa nas mineła, wioząc węgiel i pochrumkując.
“Aktywowało sie” wiec jedno z moich dziecięcych marzeń - złapac na stopa barke (albo nawet dać solidnie w łape przewoznikowi) i móc sobie takową spłynąć, siedząc na holowniku albo na pryzmie węgla… Żaden kajak, ponton ani stateczek spacerowy nie zagwarantuje tego rzecznego klimatu, tego - czego szukam.
Kilka lat temu udało mi sie już połazić po opuszczonej barce, na skraju czynnej żwirowni na przyodrzańskim jeziorku koło Ratowic.
Ale prawdziwa rewelacja czekała na nas na innym starorzeczu, ale również związanym z tą samą rzeką Tu barki stoja dwie i sa dużo ciekawsze, kompletniejsze, fajniej położone..
Droga do naszych barek prowadzi przez istną dżungle. Powalone malowniczo drzewa, okręcone lianami pnączy, kolczaste łapy jakis malinisk, ciagle łapiacych za nogawki. Wiosenny wysyp kwiatów na drzewach, krzewach i niskim buszu pod nogami powoduje co chwile uderzenia zapachów, od których wręcz sie kręci w głowie, a świat wydaje sie tak piękny, że radość ciężko opisać słowami!
Leśny gąszcz czasami przechodzi w chaszcz nadwodny. Trzeba było zabrac maczete!
Dwie, rude od rdzy ślicznotki, widziane z różnych rzutów.
Przestwory pokładu porasta trawa, mech, porosty i… rdza.
Dokąd płyniemy panie kapitanie?
Może zepchniemy barke i zapodamy kurs na Oławe? prosto pod dom?? Fajnie by bylo! Głos rozsądku pod postacią toperza znów sie pojawia w tle: “Fajnie by bylo, fajnie - do pierwszego jazu…”
Plątaniny lin i sznurów wszelakich leżą na pokładzie, snując sie bezładnie to i tam...
Dawne liny.. jak kudłate węże!
Różne żelastwa o nie zawsze znanym mi przeznaczeniu.
Najbardziej urzekła mnie kotwica! Nieźle musieli gdzieś nią pierdzielnąć, ze dwa “zęby” ma takie wygięte!
Zejścia w podpokładowe czeluście.
Zapach jest tu dziwny. Cos jakby stary pociąg.. Albo torowisko… Ni to smar, ni to karbol, ni to rdza.. Ale tutaj wymieszany nietypowo z aromatem ryby i wodorostu. Dający piekielnie klimatyczną mieszanke!
Jednak nie zapach jest główną mocą podpokładzia.. Jest nią akustyka. Głosy przypominaja jęki potępieńcze, a kroki znajomych, gdzies tam nad naszymi głowami, brzmią jak cała upiorna orkiestra! Melodia jakby mi skądś znana. Pojawia sie w głowie jakies mgliste wspomnienie filmu widzianego strasznie dawno temu. Jakis horror zapamietany z głebokiego dzieciństwa? Przed oczami staje mi zabawkowa karuzela z pozytywką. Grająca właśnie tą melodie... Tą, którą teraz, na swoj sposob, barka powtarza echem zasłyszane kroki. Kabaczę tez to chyba czuje - tak samo jak przed chwilą na dół - to teraz domaga sie spowrotem na góre Już wypuszczona na powierzchnie zaciąga sie zapachem przestrzeni: “Mamo, jak tam było cudnie na dole” - “To chcesz tam zejść jeszcze raz?” - “NIEEEEE!!!”
Dzielna drużyna zdobywców starych wraków - w komplecie!
Również, od kiedy pamietam, wielki urok mają dla mnie barki. Może dlatego, że one prawie nigdy nie są nowe i wypicowane? Może dlatego, że zawsze skrzypią i zapodają zapachem paliwa, metalu, smaru? Bardzo mnie cieszy, że po iluś latach totalnego zniknięcia - na Odre znów wróciły barki i kilkakrotnie siedząc przy ognisku na brzegach - takowa nas mineła, wioząc węgiel i pochrumkując.
“Aktywowało sie” wiec jedno z moich dziecięcych marzeń - złapac na stopa barke (albo nawet dać solidnie w łape przewoznikowi) i móc sobie takową spłynąć, siedząc na holowniku albo na pryzmie węgla… Żaden kajak, ponton ani stateczek spacerowy nie zagwarantuje tego rzecznego klimatu, tego - czego szukam.
Kilka lat temu udało mi sie już połazić po opuszczonej barce, na skraju czynnej żwirowni na przyodrzańskim jeziorku koło Ratowic.
Ale prawdziwa rewelacja czekała na nas na innym starorzeczu, ale również związanym z tą samą rzeką Tu barki stoja dwie i sa dużo ciekawsze, kompletniejsze, fajniej położone..
Droga do naszych barek prowadzi przez istną dżungle. Powalone malowniczo drzewa, okręcone lianami pnączy, kolczaste łapy jakis malinisk, ciagle łapiacych za nogawki. Wiosenny wysyp kwiatów na drzewach, krzewach i niskim buszu pod nogami powoduje co chwile uderzenia zapachów, od których wręcz sie kręci w głowie, a świat wydaje sie tak piękny, że radość ciężko opisać słowami!
Leśny gąszcz czasami przechodzi w chaszcz nadwodny. Trzeba było zabrac maczete!
Dwie, rude od rdzy ślicznotki, widziane z różnych rzutów.
Przestwory pokładu porasta trawa, mech, porosty i… rdza.
Dokąd płyniemy panie kapitanie?
Może zepchniemy barke i zapodamy kurs na Oławe? prosto pod dom?? Fajnie by bylo! Głos rozsądku pod postacią toperza znów sie pojawia w tle: “Fajnie by bylo, fajnie - do pierwszego jazu…”
Plątaniny lin i sznurów wszelakich leżą na pokładzie, snując sie bezładnie to i tam...
Dawne liny.. jak kudłate węże!
Różne żelastwa o nie zawsze znanym mi przeznaczeniu.
Najbardziej urzekła mnie kotwica! Nieźle musieli gdzieś nią pierdzielnąć, ze dwa “zęby” ma takie wygięte!
Zejścia w podpokładowe czeluście.
Zapach jest tu dziwny. Cos jakby stary pociąg.. Albo torowisko… Ni to smar, ni to karbol, ni to rdza.. Ale tutaj wymieszany nietypowo z aromatem ryby i wodorostu. Dający piekielnie klimatyczną mieszanke!
Jednak nie zapach jest główną mocą podpokładzia.. Jest nią akustyka. Głosy przypominaja jęki potępieńcze, a kroki znajomych, gdzies tam nad naszymi głowami, brzmią jak cała upiorna orkiestra! Melodia jakby mi skądś znana. Pojawia sie w głowie jakies mgliste wspomnienie filmu widzianego strasznie dawno temu. Jakis horror zapamietany z głebokiego dzieciństwa? Przed oczami staje mi zabawkowa karuzela z pozytywką. Grająca właśnie tą melodie... Tą, którą teraz, na swoj sposob, barka powtarza echem zasłyszane kroki. Kabaczę tez to chyba czuje - tak samo jak przed chwilą na dół - to teraz domaga sie spowrotem na góre Już wypuszczona na powierzchnie zaciąga sie zapachem przestrzeni: “Mamo, jak tam było cudnie na dole” - “To chcesz tam zejść jeszcze raz?” - “NIEEEEE!!!”
Dzielna drużyna zdobywców starych wraków - w komplecie!
Przy okazji kwietniowego wypadu biwakowo - imprezowego w okolice Kędzierzyna udało sie pozwiedzać kilka opuszczonych pałacyków
SŁAWIKÓW
W Sławikowie bylismy już kilka lat temu. Wtedy też pałac sie nam niezwykle spodobał - bezproblemowe wejście, wszędzie otacza nas malowniczość i właściwy klimat ruin, a jednocześnie nie ma się poczucia, że zaraz sie wszystko zwali na łeb… Można sie włóczyć godzinami na różnych poziomach zabudowań, a nawet przy dobrych wiatrach… zabłądzić
Tak bywało w pewien zimowy dzionek roku 2011.
Wracamy tu 8 lat później, gdy stare mury zarasta busz wiosennej roślinności.
Labirynt starych murów przemierzamy więc wśród zupełnie innych kolorów niż poprzednio. I w innym składzie - choćby dlatego, że część ekipy w czasie ostatniego naszego tu pobytu - jeszcze nie istniała (albo jeśli wierzyć w reinkarnacje - może była jakąś dorodną dżdżownicą? )
Łukowato...
Gdzieś na niegdysiejszym pierwszym (a moze i drugim?) piętrze.
Ścienna twórczość…
Schody wszelakie..
Resztki okiennych krat…
Podziemia i inne niższe zadaszone kondygnacje o sporym stopniu zaciemnienia
Drzewko sobie urosło na dachu, ale chyba ostattecznie zdechło...
W 2011 wydawalo sie byc jeszcze bardziej żywe - jakos wiecej gałęzi... Acz będąc tylko zimową porą ciężko to na 100% oszacowac...
Pałac pałacem, ale najwiekszym zainteresowaniem cieszy sie jednak tunel idący pod parkiem! Nie dziwi mnie to - w końcu to rzecz dosyć niespotykana! W żadnym innym pałacu takowych nie kojarze!
Wejście w podziemne czeluście.
ŁUBOWICE
Pałac w Łubowicach sprawia wrażenie jakies takie “parkowe”. Niby to ruiny, ale jakies takie równe, uładzone i wysprzątane.
Dzieciarnia odkrywa murki do wspinaczki. Spędzamy tu wiec wiecej czasu niż bylo planowane…
RUDNIK
Pałac w Rudniku całkiem niedawno wziął sie i zawalił… Wygląda to niesamowicie - budynek w całkiem (na oko) niezłym stanie i nagle buch! taka wyrwa! Jakby bomba w niego walnęła.. Jakoś wybitnie tłumi to moje chęci dokładniejszej eksploracji tego miejsca.
Dwie osoby z ekipy jednak wmykają sie do wnętrz. Zdjęcia autorstwa Chrisa:
STRZYBNIK
Z pałacu w Strzybniku zostało juz raczej niewiele. Gąszcz zieloności skrzętnie skrywa pozostałości murów przed przedzierającymi sie ku ruinom śmiałkom - przypominajac, że dogodny “okres pałacykowy” właśnie sie kończy.
Wnętrza
Ciekawszy od pałacyku jest budynek starej kuźni.
Kuźnia wszystkim przypada do gustu. Stworzenia mniejsze odkrywają rowki, przez które można skakać.
Niektóre zabudowania przypałacowe są zamieszkane.
SŁAWIKÓW
W Sławikowie bylismy już kilka lat temu. Wtedy też pałac sie nam niezwykle spodobał - bezproblemowe wejście, wszędzie otacza nas malowniczość i właściwy klimat ruin, a jednocześnie nie ma się poczucia, że zaraz sie wszystko zwali na łeb… Można sie włóczyć godzinami na różnych poziomach zabudowań, a nawet przy dobrych wiatrach… zabłądzić
Tak bywało w pewien zimowy dzionek roku 2011.
Wracamy tu 8 lat później, gdy stare mury zarasta busz wiosennej roślinności.
Labirynt starych murów przemierzamy więc wśród zupełnie innych kolorów niż poprzednio. I w innym składzie - choćby dlatego, że część ekipy w czasie ostatniego naszego tu pobytu - jeszcze nie istniała (albo jeśli wierzyć w reinkarnacje - może była jakąś dorodną dżdżownicą? )
Łukowato...
Gdzieś na niegdysiejszym pierwszym (a moze i drugim?) piętrze.
Ścienna twórczość…
Schody wszelakie..
Resztki okiennych krat…
Podziemia i inne niższe zadaszone kondygnacje o sporym stopniu zaciemnienia
Drzewko sobie urosło na dachu, ale chyba ostattecznie zdechło...
W 2011 wydawalo sie byc jeszcze bardziej żywe - jakos wiecej gałęzi... Acz będąc tylko zimową porą ciężko to na 100% oszacowac...
Pałac pałacem, ale najwiekszym zainteresowaniem cieszy sie jednak tunel idący pod parkiem! Nie dziwi mnie to - w końcu to rzecz dosyć niespotykana! W żadnym innym pałacu takowych nie kojarze!
Wejście w podziemne czeluście.
ŁUBOWICE
Pałac w Łubowicach sprawia wrażenie jakies takie “parkowe”. Niby to ruiny, ale jakies takie równe, uładzone i wysprzątane.
Dzieciarnia odkrywa murki do wspinaczki. Spędzamy tu wiec wiecej czasu niż bylo planowane…
RUDNIK
Pałac w Rudniku całkiem niedawno wziął sie i zawalił… Wygląda to niesamowicie - budynek w całkiem (na oko) niezłym stanie i nagle buch! taka wyrwa! Jakby bomba w niego walnęła.. Jakoś wybitnie tłumi to moje chęci dokładniejszej eksploracji tego miejsca.
Dwie osoby z ekipy jednak wmykają sie do wnętrz. Zdjęcia autorstwa Chrisa:
STRZYBNIK
Z pałacu w Strzybniku zostało juz raczej niewiele. Gąszcz zieloności skrzętnie skrywa pozostałości murów przed przedzierającymi sie ku ruinom śmiałkom - przypominajac, że dogodny “okres pałacykowy” właśnie sie kończy.
Wnętrza
Ciekawszy od pałacyku jest budynek starej kuźni.
Kuźnia wszystkim przypada do gustu. Stworzenia mniejsze odkrywają rowki, przez które można skakać.
Niektóre zabudowania przypałacowe są zamieszkane.
Mnie to na kuźnię nie wygląda. Wnętrze jest raczej na stajenne...buba pisze:Ciekawszy od pałacyku jest budynek starej kuźni.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Na dobre rozpoczęcie nowego roku! Pierwsza wycieczka 1 stycznia 2021. Ruszamy z wioski Prędocin, położonej na wyspie na Odrze. Świat jest ciemny, szary i przenikliwie zimny. Niby jest powyżej zera, ale większość kałuż ściął lód.
Jedyny plus takiej aury to fajnie osadzający się na wszystkim zlodowaciały szron! Trawki, gałązki czy zeschłe zioła są zatopione jak w szkle. Dalekich widoków w dzisiejszej mgle to nie pooglądamy, więc trzeba się nacieszyć tymi bliskimi!
A zamarzłe pajęczyny to widzę po raz pierwszy!
Być jak Włóczykij i mała Mi! (czy ktoś wie, gdzie można pozyskać nasiona Hatifnatów??
Niedaleko wsi, tam gdzie jest kanał Odry, stoi sobie ruinka, jakby dawnej śluzy czy starego mostu.
Przy ruinach jest miejsce ogniskowe, widać, że nieraz wykorzystywane przez lokalsów czy zbłąkanych turystów. I tam, w niewielkim zagłębieniu, leżą połamane kawałki betonu/kamienia, które mi wyglądają jak krzyże/nagrobki z rozwalonego cmentarza.
Napisów, dat czy tablic nie znaleźliśmy. Na żadnych starych mapach nie zaznaczyli w tym miejscu cmentarza.. Więc chyba to wysypisko takich specyficznych śmieci? Jakiś kamieniarz się pozbył odpadków? Albo jakiś proboszcz opróżnił cmentarz z grobów, których rodzina nie opłaciła na czas? Szlag wie...
Skadinad to się teraz zastanawiam czy ten prowizoryczny stolik, który tam ktos zrobil, (a my ochoczo używaliśmy), też nie jest z jakiś płyt nagrobnych
Ognisko w taką pizgawicę cieszy jeszcze bardziej niż zazwyczaj!
I jeszcze taki budynek stoi w polach nieopodal.. Ceglany, z mostkiem.
Jedyny plus takiej aury to fajnie osadzający się na wszystkim zlodowaciały szron! Trawki, gałązki czy zeschłe zioła są zatopione jak w szkle. Dalekich widoków w dzisiejszej mgle to nie pooglądamy, więc trzeba się nacieszyć tymi bliskimi!
A zamarzłe pajęczyny to widzę po raz pierwszy!
Być jak Włóczykij i mała Mi! (czy ktoś wie, gdzie można pozyskać nasiona Hatifnatów??
Niedaleko wsi, tam gdzie jest kanał Odry, stoi sobie ruinka, jakby dawnej śluzy czy starego mostu.
Przy ruinach jest miejsce ogniskowe, widać, że nieraz wykorzystywane przez lokalsów czy zbłąkanych turystów. I tam, w niewielkim zagłębieniu, leżą połamane kawałki betonu/kamienia, które mi wyglądają jak krzyże/nagrobki z rozwalonego cmentarza.
Napisów, dat czy tablic nie znaleźliśmy. Na żadnych starych mapach nie zaznaczyli w tym miejscu cmentarza.. Więc chyba to wysypisko takich specyficznych śmieci? Jakiś kamieniarz się pozbył odpadków? Albo jakiś proboszcz opróżnił cmentarz z grobów, których rodzina nie opłaciła na czas? Szlag wie...
Skadinad to się teraz zastanawiam czy ten prowizoryczny stolik, który tam ktos zrobil, (a my ochoczo używaliśmy), też nie jest z jakiś płyt nagrobnych
Ognisko w taką pizgawicę cieszy jeszcze bardziej niż zazwyczaj!
I jeszcze taki budynek stoi w polach nieopodal.. Ceglany, z mostkiem.
Spójrz na tę:buba pisze:A zamarzłe pajęczyny to widzę po raz pierwszy!
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Często z wycieczkami jest jak z zakupami w lumpeksach. Idziesz po spodnie, a wracasz z piękną czapką. Albo na odwrót. Więc chyba w oba te miejsca najlepiej wyruszać bez skrystalizowanych planów, a przynajmniej z gotowością ich zmiany - i oddać się w pełni temu co zapodaje los!
Tym razem wyruszyliśmy w nadodrzańskie tereny w opolskim zamierzając szukać starorzeczy. Jak się potem okazało były one totalnie nieciekawe bo wyschły od czasów kiedy sporządzano mapę. A może wyłażą tylko po powodziach?
Przekraczając most w Mikolinie naszym oczom okazało się jednak intrygujące miejsce. Kępa zarośli o zintensyfikowaniu nieporównywalnie większym w stosunku do innych krzakowisk w zasięgu wzroku. Z racji na wczesno wiosenną porę między gałęziami zamajaczyły jakieś kontury budynków. Latem najprawdopodobniej totalnie stąd niewidoczne i jak się potem okazało - w zielony okres roku zapewne niełatwo dostępne.
W stronę obiektu suniemy brukowaną drogą o bardzo dużym stopniu omszenia.
Podobnie porośnięte są zawijaski z siana, które wyglądają na to, że zalegają tu nie pierwszy rok.
Niektóre drzewa zardzewiały ze starości
Im bliżej podłazimy, tym dokładniej widać ruiny. Są one dość fragmentaryczne, raczej same ściany, od dawna już niezadaszone. Jedno z tych miejsc, które przyroda zjadła już całkiem, które stały się jej fragmentem jak skała czy rzeczny kamień.
Były tu ze 3 - 4 budynki. Pewnie chałupa mieszkalna i jakieś stajnio - stodoły. Jeden z wielu samodzielnych folwarków często spotykanych w zachodniej Polsce. Ciekawe jak często był zalewany za czasów swojej świetności? Stoi bardzo blisko rzeki. Toż tu chyba 2 razy w roku wszystko pływało! Może dlatego go opuścili?
Przebicie się przez chaszcz i teraz robi wrażenie. Zwłaszcza jak się niesie plecak z przytroczonym opiekaczem na planowane ognisko i kawałkiem jemioły Nie ma opcji tak przejść, plecak trzeba wlec za sobą. Za chwile okazuje się, że dotyczy to również czapki, bo co druga gałąź postanawia ją porwać i unieść dziwnym trafem gdzieś wysoko.
Skądinąd toperz się śmieje, że z tym moim dzisiejszym objuczonym plecakiem wyglądam jak zabłąkany dezerter z wojska łączności
Część zarośli tworzy gęste kłęby, które wyglądają jak lita ściana, albo wręcz naturalne szałasy!
A to ziejąca otchłań dawnej studni. Pachnie z niej… hmmm… dziwnie. Chyba jakieś zwierze tam wleciało i zdechło.. Nie widać nic, ale zapach kojarzy się jednoznacznie z zepsutym mięsem. A starych schabowych chyba raczej nikt tu nie wrzucał
Wnętrza domów to królestwo krzaków i pnączy. Istna dżungla!
Kabak woła: “Mama! Te cegły spleśniały!”. Rzeczywiście porasta je zielony kożuszek (jak nieraz zabłąkany ser w naszej lodówce
Z pozostałości sprzętów z dawnych dni natknęliśmy się chyba tylko na framugi, ramę okienną i starą drewnianą ławeczkę. Taką jak to babuszki lubią siedzieć przed domem na nich i wygrzewać się do słońca. Acz ta ławeczka zgubiła w zakrętach dziejów jedną nogę.. Nie posiedzimy więc na niej - a słonka do wygrzewania tej wiosny notorycznie brakuje.
Przeważnie uważa się, że stare opony wywalone w krzaki to zła rzecz. Tu się z nich cieszymy. Mamy wygodne siedzisko na mały popas. A herbatka z sokiem z dzikiego bzu wspaniale smakuje wśród rozwalisk, które takowe bzy uwielbiają porastać. A i domieszka śpiewu ptaków pozytywnie wpływa na walory smakowe tego napitku!
Inny dom, również w stanie daleko posuniętej wydmuszki, napotykamy w przysiółku Ostrów, przy gruntowej drodze zrytej “kopytami traktorów” (cytat z kabaka )
Osadę tworzą tu dwa domy. Jeden dawno porzucony, a drugi nadal ma stałych mieszkańców.
Opuszczony budynek obchodzimy dookoła…
Do środka to już strach wchodzić, kukamy tylko przez okna i drzwi.
Przy drodze stoi też pusty, podłużny, nieotynkowany budynek. Ciężko odgadnąć jego dawne przeznaczenie, ale chyba bardziej gospodarczy niż mieszkalny dla ludzi.
W Golczowicach, też niemal nad samą rzeką, napotykamy ceglane ruiny przy brukowanej drodze.
Reszteczka innego, pobliskiego budynku.
Okolica obfituje w wyjątkowo dorodne jemioły!
Drzewo zeżarte do imentu!
Krecik jak zwykle w swoim żywiole! Nawet ośnieżony nosek mu nie przeszkadza!
Tym razem wyruszyliśmy w nadodrzańskie tereny w opolskim zamierzając szukać starorzeczy. Jak się potem okazało były one totalnie nieciekawe bo wyschły od czasów kiedy sporządzano mapę. A może wyłażą tylko po powodziach?
Przekraczając most w Mikolinie naszym oczom okazało się jednak intrygujące miejsce. Kępa zarośli o zintensyfikowaniu nieporównywalnie większym w stosunku do innych krzakowisk w zasięgu wzroku. Z racji na wczesno wiosenną porę między gałęziami zamajaczyły jakieś kontury budynków. Latem najprawdopodobniej totalnie stąd niewidoczne i jak się potem okazało - w zielony okres roku zapewne niełatwo dostępne.
W stronę obiektu suniemy brukowaną drogą o bardzo dużym stopniu omszenia.
Podobnie porośnięte są zawijaski z siana, które wyglądają na to, że zalegają tu nie pierwszy rok.
Niektóre drzewa zardzewiały ze starości
Im bliżej podłazimy, tym dokładniej widać ruiny. Są one dość fragmentaryczne, raczej same ściany, od dawna już niezadaszone. Jedno z tych miejsc, które przyroda zjadła już całkiem, które stały się jej fragmentem jak skała czy rzeczny kamień.
Były tu ze 3 - 4 budynki. Pewnie chałupa mieszkalna i jakieś stajnio - stodoły. Jeden z wielu samodzielnych folwarków często spotykanych w zachodniej Polsce. Ciekawe jak często był zalewany za czasów swojej świetności? Stoi bardzo blisko rzeki. Toż tu chyba 2 razy w roku wszystko pływało! Może dlatego go opuścili?
Przebicie się przez chaszcz i teraz robi wrażenie. Zwłaszcza jak się niesie plecak z przytroczonym opiekaczem na planowane ognisko i kawałkiem jemioły Nie ma opcji tak przejść, plecak trzeba wlec za sobą. Za chwile okazuje się, że dotyczy to również czapki, bo co druga gałąź postanawia ją porwać i unieść dziwnym trafem gdzieś wysoko.
Skądinąd toperz się śmieje, że z tym moim dzisiejszym objuczonym plecakiem wyglądam jak zabłąkany dezerter z wojska łączności
Część zarośli tworzy gęste kłęby, które wyglądają jak lita ściana, albo wręcz naturalne szałasy!
A to ziejąca otchłań dawnej studni. Pachnie z niej… hmmm… dziwnie. Chyba jakieś zwierze tam wleciało i zdechło.. Nie widać nic, ale zapach kojarzy się jednoznacznie z zepsutym mięsem. A starych schabowych chyba raczej nikt tu nie wrzucał
Wnętrza domów to królestwo krzaków i pnączy. Istna dżungla!
Kabak woła: “Mama! Te cegły spleśniały!”. Rzeczywiście porasta je zielony kożuszek (jak nieraz zabłąkany ser w naszej lodówce
Z pozostałości sprzętów z dawnych dni natknęliśmy się chyba tylko na framugi, ramę okienną i starą drewnianą ławeczkę. Taką jak to babuszki lubią siedzieć przed domem na nich i wygrzewać się do słońca. Acz ta ławeczka zgubiła w zakrętach dziejów jedną nogę.. Nie posiedzimy więc na niej - a słonka do wygrzewania tej wiosny notorycznie brakuje.
Przeważnie uważa się, że stare opony wywalone w krzaki to zła rzecz. Tu się z nich cieszymy. Mamy wygodne siedzisko na mały popas. A herbatka z sokiem z dzikiego bzu wspaniale smakuje wśród rozwalisk, które takowe bzy uwielbiają porastać. A i domieszka śpiewu ptaków pozytywnie wpływa na walory smakowe tego napitku!
Inny dom, również w stanie daleko posuniętej wydmuszki, napotykamy w przysiółku Ostrów, przy gruntowej drodze zrytej “kopytami traktorów” (cytat z kabaka )
Osadę tworzą tu dwa domy. Jeden dawno porzucony, a drugi nadal ma stałych mieszkańców.
Opuszczony budynek obchodzimy dookoła…
Do środka to już strach wchodzić, kukamy tylko przez okna i drzwi.
Przy drodze stoi też pusty, podłużny, nieotynkowany budynek. Ciężko odgadnąć jego dawne przeznaczenie, ale chyba bardziej gospodarczy niż mieszkalny dla ludzi.
W Golczowicach, też niemal nad samą rzeką, napotykamy ceglane ruiny przy brukowanej drodze.
Reszteczka innego, pobliskiego budynku.
Okolica obfituje w wyjątkowo dorodne jemioły!
Drzewo zeżarte do imentu!
Krecik jak zwykle w swoim żywiole! Nawet ośnieżony nosek mu nie przeszkadza!
Czasem, wczesno wiosenną porą, człowiek sobie wędruje od kilku godzin nadrzecznymi okolicami i zaczyna szukać dogodnego miejsca na popas. W brzuchu coraz bardziej burczy, a przysiąść na mokrej ziemi za bardzo nie ma ochoty. I na dodatek zaczyna padać śnieg! Pojawiający się nagle wiatr miecie w gębę kawałkami lodu, a na pobliskiej tafli wody tworzy całkiem solidne fale. Oczyma wyobraźni i “sytuacyjnych marzeń” widzi się zaciszną chatkę wtuloną w podmokłe łozy albo chociaż wiatę? A tu nagle przed oczami pojawia się coś, co ciężko zidentyfikować i zaklasyfikować. Z daleka wyraźnie odcina się od otaczającego krajobrazu swoją nietypowością. Majaczy między wysokimi trawami - i raz zdaje się być powalonym drzewem, by za chwilę sugerować jednak dach i umaczanie w tym dziele ręki ludzkiej. Ki diabeł?? Miejsce okazuje się być naturalną wiatą! To częściowo zwalone i rozpęknięte drzewo. Jego pień tworzy dach i dwie boczne ścianki. W środku jest również jakby ławeczka i coś, co przy dużej dozie dobrej woli, można określić stołem! A co najciekawsze - to drzewo wciąż żyje!
Tak… Czasem los rzuca pod nogi coś nawet lepszego niż człowiek by sobie wymarzył! Tu przeczekujemy śnieżyce. Trochę do środka zacina, ale przecież nie można mieć wszystkiego
Tak… Czasem los rzuca pod nogi coś nawet lepszego niż człowiek by sobie wymarzył! Tu przeczekujemy śnieżyce. Trochę do środka zacina, ale przecież nie można mieć wszystkiego
Super wiata
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33896
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Bunkry przy zaporze na zbiorniku Otmuchowskim należą ponoć do “Linii Nysy”, która miała być przedłużeniem “Linii Odry”. Zbudowali je Niemcy w latach trzydziestych, jakoś w podobnym czasie jak pobliską tamę i zbiornik. Czy owa “Linia Nysy” ma jeszcze gdzieś w rejonie swoich przedstawicieli - tego już nie wiem.
Bunkierki są niewielkie i siedzą sobie w bardzo sympatycznym parku miasta Otmuchów, który jest położony nad Nysą Kłodzką. Park nam bardzo przypadł do gustu, bo są w nim drzewa - co wydawałoby się rzeczą logiczną, ale niestety w dzisiejszych czasach tak nie jest. W wielu parkach występuje przede wszystkim beton i latarnie, więc tutaj mamy przyjemną odmianę.
Aby dostać się do parku najpierw musimy przejść pod mostem. Zwykle to przechodzi się górą mostu aby pokonać rzekę, ale jako że tym razem przekroczyć chcemy drogę - to wykorzystujemy most w sposób dość niestandardowy. Pod mostem jest sympatyczny, zaciszny zaułek, co widać często wykorzystują miłośnicy biesiad czy mniej lub bardziej romantycznych schadzek.
Dalej suniemy już wspomnianym wcześniej parkiem, którego miłą atmosferę potęguje fakt nadejścia wiosny i pierwszego, ciepłego weekendu (jak się później okazuje również ostatniego ciepłego na długi czas, ale tego póki co nie wiemy Póki co wydaje nam się, że zimne dni odeszły, kwiatki kwitną, ptaszki śpiewają, a my jeszcze bunkry idziemy oglądać - żyć nie umierać!
Pierwszy okaz namierzamy takowy - wkomponowany w górkę.
Zwiedzanie wnętrz jest utrudnione ze względu na zalegającą w środku wodę. Włazić i moczyć butów nam się nie chce. Zaglądamy tylko przez drzwi i okienka, a biorąc pod uwagę gabaryty obiektu - to większość wnętrz w ten sposób i tak zobaczyliśmy.
Obok stoją ocembrowane betonem pniaki. Ciekawe czy obudowywali betonem istniejące drzewa czy takowe później się zasiały w studzienkach?
Zagospodarowanie parku przewiduje legalne miejsca ogniskowe. Wygląda to nieco upiornie, no ale ostatecznie chyba lepiej niż tabliczka z zakazem. Przynajmniej ktoś zauważył, że jest taka potrzeba…
Sympatyczniejsze miejsce ogniskowe można znaleźć przy kolejnym bunkrze. Miejsce jest wyraźnie zagospodarowane przez miejscowych - są ławeczki, a nawet kolorowy pasiasty stolik z grubego pniaka. Fajne tu jest w tym Otmuchowie, że każdy bunkierek jest inny! Ten np. jest ceglany!
W różnych schowkach można odnaleźć przydatne sprzęty!
Przy otworach wejściowych są metalowe klamry prowadzące na dach, co oczywiście niektórzy muszą wykorzystać.
W środku czysto, jakby ktoś przed chwilą pozamiatał.
I dużo się zachowało niemieckich napisów na ścianach.
Ostatni bunkierek jest chyba najciekawszy - bo taki inny od wszystkich, które miałam okazję kiedykolwiek napotkać. Cały wykładany kamieniami!
Na jego dachu można się rozsiąść, wyłożyć i delektować widokiem na rzekę.
W środku też sporo napisów i dokładnie widać dokąd nieraz dochodzi poziom wody.
Malownicza przyzawiasowa kompozycja rdzo - pajęczyn!
Bunkierki są niewielkie i siedzą sobie w bardzo sympatycznym parku miasta Otmuchów, który jest położony nad Nysą Kłodzką. Park nam bardzo przypadł do gustu, bo są w nim drzewa - co wydawałoby się rzeczą logiczną, ale niestety w dzisiejszych czasach tak nie jest. W wielu parkach występuje przede wszystkim beton i latarnie, więc tutaj mamy przyjemną odmianę.
Aby dostać się do parku najpierw musimy przejść pod mostem. Zwykle to przechodzi się górą mostu aby pokonać rzekę, ale jako że tym razem przekroczyć chcemy drogę - to wykorzystujemy most w sposób dość niestandardowy. Pod mostem jest sympatyczny, zaciszny zaułek, co widać często wykorzystują miłośnicy biesiad czy mniej lub bardziej romantycznych schadzek.
Dalej suniemy już wspomnianym wcześniej parkiem, którego miłą atmosferę potęguje fakt nadejścia wiosny i pierwszego, ciepłego weekendu (jak się później okazuje również ostatniego ciepłego na długi czas, ale tego póki co nie wiemy Póki co wydaje nam się, że zimne dni odeszły, kwiatki kwitną, ptaszki śpiewają, a my jeszcze bunkry idziemy oglądać - żyć nie umierać!
Pierwszy okaz namierzamy takowy - wkomponowany w górkę.
Zwiedzanie wnętrz jest utrudnione ze względu na zalegającą w środku wodę. Włazić i moczyć butów nam się nie chce. Zaglądamy tylko przez drzwi i okienka, a biorąc pod uwagę gabaryty obiektu - to większość wnętrz w ten sposób i tak zobaczyliśmy.
Obok stoją ocembrowane betonem pniaki. Ciekawe czy obudowywali betonem istniejące drzewa czy takowe później się zasiały w studzienkach?
Zagospodarowanie parku przewiduje legalne miejsca ogniskowe. Wygląda to nieco upiornie, no ale ostatecznie chyba lepiej niż tabliczka z zakazem. Przynajmniej ktoś zauważył, że jest taka potrzeba…
Sympatyczniejsze miejsce ogniskowe można znaleźć przy kolejnym bunkrze. Miejsce jest wyraźnie zagospodarowane przez miejscowych - są ławeczki, a nawet kolorowy pasiasty stolik z grubego pniaka. Fajne tu jest w tym Otmuchowie, że każdy bunkierek jest inny! Ten np. jest ceglany!
W różnych schowkach można odnaleźć przydatne sprzęty!
Przy otworach wejściowych są metalowe klamry prowadzące na dach, co oczywiście niektórzy muszą wykorzystać.
W środku czysto, jakby ktoś przed chwilą pozamiatał.
I dużo się zachowało niemieckich napisów na ścianach.
Ostatni bunkierek jest chyba najciekawszy - bo taki inny od wszystkich, które miałam okazję kiedykolwiek napotkać. Cały wykładany kamieniami!
Na jego dachu można się rozsiąść, wyłożyć i delektować widokiem na rzekę.
W środku też sporo napisów i dokładnie widać dokąd nieraz dochodzi poziom wody.
Malownicza przyzawiasowa kompozycja rdzo - pajęczyn!
W tym ostatnim w pięknym stanie uchowała się płyta pancerna, a wewnątrz podstawa na ciężki karabin maszynowy ...
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Odwiedzaliśmy wiele różnych opuszczonych ośrodków wypoczynkowych, ale ten w Paczkowie, mimo już dość marnego stanu zachowania, zrobił na nas szczególne wrażenie. Może dlatego, że był totalnie inny od poprzednich i całkowicie niepowtarzalny?
Zaczyna się klasycznie. Wąska droga, wysadzana starymi latarniami, wyłożona połamanym asfaltem nurkuje w lasy. Klasyka gatunku. Dzień jak codzień…
Ale nie… czekaj! Nie wszędzie w takich miejscach wiszą na drzewach dziecięce rajstopki!
Kabak jest z lekka zaniepokojony “A jak tu są wilki? I z poprzedniego dziecka zostały tylko nóżki? Próbowało uciec na drzewo, ale nie pomogło?”. A potem sama się śmieje z tej opowieści i twierdzi, że powiesi takie rajstopki na podwórku w przedszkolu i będzie straszyć koleżanki!
Tutejsze zagajniki porasta bluszcz. Podobnie jak to bywa na starych cmentarzach.
Dziś ruszamy w sporym gronie. Nie dość, że jest z nami Krecik - to jeszcze Dysek! Oba ciekawsko wystawiają ryjki z plecaka! Każdy chce aktywnie uczestniczyć w wycieczce!
Mijamy stróżówkę, wchodzimy na dawny ogrodzony teren. Jak tylko przekraczamy bramę uderza woń spalenizny, połączona z ciepłym aromatem budzącej się do życia wiosny. Ciekawy mix...
Jedną z niewielu pozostałości dawnego ośrodka jest huśtawka. Próbuje wkręcić kabaka, że huśtawki też poobgryzały wilki, ale kabak mierzy mnie spojrzeniem bez szacunku i cedzi przez zęby: “chyba raczej złomiarze”. No tak.. Kubeł zimnej wody na głowę - “Halo buba! Czas płynie! To już nie bobasek, któremu można opowiadać bajki…”
Huśtawka taka trochę niekompletna, ale wciąż nadająca się do użytku! Przynajmniej jeden jej kawałek.
A co! Mnie się też coś od życia należy!
Główny plac obiektu (a może to jakieś dawne boisko?) porasta rudy mech. A może był niegdyś normalnie zielony, ale zrudział po pożarze?
Na terenie stoi też coś, co być może było kiedyś jakimś pomnikiem?
Jak już o pomnikach mowa - to po przeciwnej stronie placu stoi coś, co pomnikiem zdecydowanie jest. I to całkiem wiekowym bo z I wojny.
A dalej prowadzi taka oto aleja. Dokąd może wieść taka malownicza droga?
Ano na skraj… urwiska! Tak, urwisko to tu mają solidne! Spory kawałek skarpy wziął się i urwał, aby wyruszyć na spotkanie z nurtami Nysy Kłodzkiej. Czy to była przyczyna końca tego ośrodka? Czy musieli go zamknąć bo w czasie jakiejś powodzi połowa zabudowań im runęła w przepaść?
Przyczepiony do skarpy pozostał jeden budynek, a raczej jego fragment.
Tu zdania w ekipie są jednogłośne - to dobre miejsce na herbatkę i ciasteczka!
Schody na taras…
Idąc dalej w las wciąż widać kawałki obwalonych budynków. Acz z tych zostało już dużo mniej.
Drzewa się twardo trzymają! Pazurami! Yyy… tzn splątanymi korzeniami, wyglądaącymi jak gigantyczne węże!
Jest jeszcze jeden budynek, ale w środku nie ma nic ciekawego.
No może tylko z lekka psychodeliczne malunki ścienne?
Nie zostajemy tu na nocleg, mimo nalegań kabaka. Jakoś nie czułabym się tu komfortowo. Nocami przepaście zasysają mocniej To w Lebiediwce, na wysokich klifach nad Morzem Czarnym, miejscowi nam opowiadali lokalne legendy. Że tak jak są “utopce”, które w mgliste noce wciągają nieostrożnych w mroczne głębiny - to jest i rodzaj zombiaka, który potrafi zepchnąć z urwiska. Zwali je tam “uszeliaki” czy jakoś tak.
Nie wiem czy uszeliaki występują również w Paczkowie i jak się je nazywa w gwarze opolskiej, ale na nocleg jedziemy nad Jezioro Nyskie. Zwłaszcza, że mamy jeden “plan”!
Buba jako bardzo początkujący wędkarz - odsłona nr 1!
Pierwsze osiągnięcia to jeden haczyk urwany w szuwarach i drugi zaplątany w krzak. Jeden połamany spławik (chyba kabak wdepnął w torbę ) Połowu brak.. Tzn. nie, przepraszam! Był połów! Za pomocą podbieraka wyciągnęliśmy utopca - upiorną laleczkę, z lekka już nadgryzioną przez ślimaki...
Grunt to się dobrze bawić i umieć śmiać z siebie samego - co właśnie czynimy!
Zbiór opału przebiega sprawnie. I zapalczywie!
W dali majaczą ośnieżone jeszcze szczyty gór.
Tu, nad jeziorem, kwietniowy wieczór jest wyjątkowo przyjemny i ciepły…
Śniadanko zjadamy w busiu bo się rozduło tak, że wiatr nam zdmuchuje kanapki z talerza!
Leniwy poranek wśród łanów kwitnących zawilców.
Wiatr się wzmaga - i fale zaczynają zbliżać się do drogi wyjazdowej… Ale ostatecznie podmyły ją tylko częściowo, więc tym razem szczęśliwie nie przyszło ugrzęznąć.
Zaczyna się klasycznie. Wąska droga, wysadzana starymi latarniami, wyłożona połamanym asfaltem nurkuje w lasy. Klasyka gatunku. Dzień jak codzień…
Ale nie… czekaj! Nie wszędzie w takich miejscach wiszą na drzewach dziecięce rajstopki!
Kabak jest z lekka zaniepokojony “A jak tu są wilki? I z poprzedniego dziecka zostały tylko nóżki? Próbowało uciec na drzewo, ale nie pomogło?”. A potem sama się śmieje z tej opowieści i twierdzi, że powiesi takie rajstopki na podwórku w przedszkolu i będzie straszyć koleżanki!
Tutejsze zagajniki porasta bluszcz. Podobnie jak to bywa na starych cmentarzach.
Dziś ruszamy w sporym gronie. Nie dość, że jest z nami Krecik - to jeszcze Dysek! Oba ciekawsko wystawiają ryjki z plecaka! Każdy chce aktywnie uczestniczyć w wycieczce!
Mijamy stróżówkę, wchodzimy na dawny ogrodzony teren. Jak tylko przekraczamy bramę uderza woń spalenizny, połączona z ciepłym aromatem budzącej się do życia wiosny. Ciekawy mix...
Jedną z niewielu pozostałości dawnego ośrodka jest huśtawka. Próbuje wkręcić kabaka, że huśtawki też poobgryzały wilki, ale kabak mierzy mnie spojrzeniem bez szacunku i cedzi przez zęby: “chyba raczej złomiarze”. No tak.. Kubeł zimnej wody na głowę - “Halo buba! Czas płynie! To już nie bobasek, któremu można opowiadać bajki…”
Huśtawka taka trochę niekompletna, ale wciąż nadająca się do użytku! Przynajmniej jeden jej kawałek.
A co! Mnie się też coś od życia należy!
Główny plac obiektu (a może to jakieś dawne boisko?) porasta rudy mech. A może był niegdyś normalnie zielony, ale zrudział po pożarze?
Na terenie stoi też coś, co być może było kiedyś jakimś pomnikiem?
Jak już o pomnikach mowa - to po przeciwnej stronie placu stoi coś, co pomnikiem zdecydowanie jest. I to całkiem wiekowym bo z I wojny.
A dalej prowadzi taka oto aleja. Dokąd może wieść taka malownicza droga?
Ano na skraj… urwiska! Tak, urwisko to tu mają solidne! Spory kawałek skarpy wziął się i urwał, aby wyruszyć na spotkanie z nurtami Nysy Kłodzkiej. Czy to była przyczyna końca tego ośrodka? Czy musieli go zamknąć bo w czasie jakiejś powodzi połowa zabudowań im runęła w przepaść?
Przyczepiony do skarpy pozostał jeden budynek, a raczej jego fragment.
Tu zdania w ekipie są jednogłośne - to dobre miejsce na herbatkę i ciasteczka!
Schody na taras…
Idąc dalej w las wciąż widać kawałki obwalonych budynków. Acz z tych zostało już dużo mniej.
Drzewa się twardo trzymają! Pazurami! Yyy… tzn splątanymi korzeniami, wyglądaącymi jak gigantyczne węże!
Jest jeszcze jeden budynek, ale w środku nie ma nic ciekawego.
No może tylko z lekka psychodeliczne malunki ścienne?
Nie zostajemy tu na nocleg, mimo nalegań kabaka. Jakoś nie czułabym się tu komfortowo. Nocami przepaście zasysają mocniej To w Lebiediwce, na wysokich klifach nad Morzem Czarnym, miejscowi nam opowiadali lokalne legendy. Że tak jak są “utopce”, które w mgliste noce wciągają nieostrożnych w mroczne głębiny - to jest i rodzaj zombiaka, który potrafi zepchnąć z urwiska. Zwali je tam “uszeliaki” czy jakoś tak.
Nie wiem czy uszeliaki występują również w Paczkowie i jak się je nazywa w gwarze opolskiej, ale na nocleg jedziemy nad Jezioro Nyskie. Zwłaszcza, że mamy jeden “plan”!
Buba jako bardzo początkujący wędkarz - odsłona nr 1!
Pierwsze osiągnięcia to jeden haczyk urwany w szuwarach i drugi zaplątany w krzak. Jeden połamany spławik (chyba kabak wdepnął w torbę ) Połowu brak.. Tzn. nie, przepraszam! Był połów! Za pomocą podbieraka wyciągnęliśmy utopca - upiorną laleczkę, z lekka już nadgryzioną przez ślimaki...
Grunt to się dobrze bawić i umieć śmiać z siebie samego - co właśnie czynimy!
Zbiór opału przebiega sprawnie. I zapalczywie!
W dali majaczą ośnieżone jeszcze szczyty gór.
Tu, nad jeziorem, kwietniowy wieczór jest wyjątkowo przyjemny i ciepły…
Śniadanko zjadamy w busiu bo się rozduło tak, że wiatr nam zdmuchuje kanapki z talerza!
Leniwy poranek wśród łanów kwitnących zawilców.
Wiatr się wzmaga - i fale zaczynają zbliżać się do drogi wyjazdowej… Ale ostatecznie podmyły ją tylko częściowo, więc tym razem szczęśliwie nie przyszło ugrzęznąć.
To zapewne pomnik mieszkańców poległych na frontach Wielkiej Wojny ...buba pisze:bo z I wojny.
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Re: opolskie wycieczki
Na wzgórzach nieopodal wioski Dzierżysław znajdowała się niegdyś kopalnia gipsu. Była użytkowa zarówno przed wojną jak i po. Oczywiście, jak to na całych zachodnich terenach Polski, i tu krążą legendy, że kopalnia były magazynami amunicji i dzieł sztuki, a pod przykrywką “gipsową” sztolnie były świadkiem produkcji tajemniczych rakiet. Ostatecznie zamknięto ową kopalnie w latach 70 tych. Ponoć głównym powodem zaprzestania wydobycia gipsu było osiadanie gruntów i zapadanie się sporych części kopalni. Po okolicach opowiadają też powojenne legendy - o zapadniętych w ziemię krowach czy maszynach rolniczych, których nie udało się już nigdy wydobyć i do teraz zalegają (lub krążą jako widma) po dawnych kopalnianych chodnikach.
Za pierwszym razem próbowaliśmy znaleźć tą kopalnie w mroźny marcowy dzionek roku 2018. Nie udało się. Szukaliśmy ze złej strony lasu i to jeszcze w zapadającym zmroku. Zostały mi w pamięci jedynie leje w ziemi z zamarzniętymi jeziorkami i plątaniny sztywnych od mrozu, uschłych lian…
Zatem pojawiamy się tu po raz kolejny! Suniemy zieloną ścieżką skrajem pola, a horyzont zamyka wielka spłaszczona góra - chyba utworzona przez wysypisko śmieci.
Pierwszym napotkanym śladem dawnej przemysłowej zabudowy są betonowe ramy na skraju lasu.
Teren, w który się wybieramy, jest zarośnięty młodym lasem, chaszczem, plątaniną lian, pnączy, kwiatów oraz wszelakiego, pachnącego i miłego dla oczu zielska. Nie brakuje tu powalonych pni, butwiejących konarów i dalekiego szumu wiatru - gdzieś w koronach drzew.
Sporo drzew porasta tu dorodny, żółty grzyb!
Cały teren jest też pełen zapadliskowych lejów wypełnionych oczkami wodnymi i mocno zniszczonych, trudnych do zidentyfikowania ruin. Cechą charakterystyczną tego lasu jest brak punktów orientacyjnych. Idziemy, idziemy i wszędzie jest tak samo. A może my łazimy w kółko? Bo ciągle te same kratery, pnącza i wszechobecna zieleń trzęsąca się od śpiewu ptactwa.
A mamy wczesną wiosnę! Mam wrażenie, że latem to tu się idzie szczelnym, zielonym korytarzem - tzn. o ile się go sobie wcześniej wykuje maczetą.
Kolejnym miejscem, które przypomina nam o tym, że poruszamy się terenem niegdyś użytkowanym przez ludzi - są schody.
Tak! Na powyższym zdjęciu kabak stoi na schodach! Porządny kamuflaż zapodały skubane!
I tak oto docieramy do pierwszej jamy prowadzącej w głąb ziemi. Mroczne czeluście wieją chłodem i aromatem wilgotnego betonu.
Zachowały się pordzewiałe haki na ścianach. Może jakieś kable kiedyś na nich wisiały?
Niezbyt daleko się zapuszczamy tym korytarzem.
Szybko docieramy do miejsca zalanego aż pod sufit. Niespodziewany, wymuszony i definitywny koniec trasy!
Woda jest przejrzysta i zdaje się być dosyć głęboka. Rzucamy kamyki. A potem większą cegłę. Wiadomo, że po wrzuceniu kamyka rozlega się bul bul i lecą pęcherzyki powietrza albo woda ulegnie zmąceniu. Ale że zaczyna solidnie bulgotać 15 sekund później??? Kabak jest pewien, że to podwodny potwór i natychmiast daje drapaka. No cóż…. Ja się w tym momencie też poczułam dosyć nieswojo… Często wrzucamy kamienie do wody, ale takiego efektu ani wcześniej ani później nie napotkaliśmy.
A to główne wejście do kopalni zwane “Anna”.
Łapa dinozaura?
Takie kraty ostatecznie jestem w stanie zaakceptować.
Kiedyś jeździły tu nawet wagoniki kolejki wąskotorowej, acz obecnie jedynym śladem po torowisku są fragmenty podkładów. Pierwsze wrażenie z tego miejsca to, że jest takie… maksymalnie ceglane! Jakby Krzyżacy postanowili zbudować kopalnie to pewnie by tak wyglądała Są tu dwa korytarzyki oddzielone kolumnadą częściowych ścianek.
I znów wszystko zalane po sufity. Do wody już nic nie wrzucamy. Nie ma co za bardzo drażnić gospodarza tych labiryntów
Oba otwory leżą dość blisko siebie.
Przez zarosły, omszały świat tuptamy dalej, w stronę kolejnych poszukiwań i mniej lub bardziej udanych znalezisk.
A następne z nich robi wrażenie! Wielka studnia! Wlot w czarny, ziejący pustką mrok!
Tu jakby też był kiedyś jakiś otwór, ale teraz zaczopowany betonowym klocem?
Co krok spotykamy różne ruinki, które już w większości stają się częścią otaczającej je przyrody.
A tu jakby fosa? Odkryty półtunel? Miejsce kojarzy się nam bardzo z różnymi fortami.
Bardzo dogodne miejsce ogniskowe - acz chyba dość dawno nie używane.
Budynek częściowo podziemny.
Dalej spotykamy kolejne rozwaliska o atrakcyjności już dość znikomej. Ciekawe czy ktoś je celowo wyburzał czy po prostu starł je czas?
I tak dotarliśmy w okolice wielkiej góry. Wspinaczkę sobie podarujemy z racji na niezbyt urzekający zapach
Czy może jeszcze coś ciekawego kryje to wzgórze i dawna gipsowa kopalnia? Może gdzieś w podziemnym labiryncie jednak czai się ten legendarny traktor zassany niegdyś przez otwierającą się ziemię? A może obudzone kamieniem podziemne utopce próbowały nam o tym opowiedzieć, ale słychac było tylko tajemniczy bulgot? Snujemy sobie takie domysły sunąc ku kolejnym atrakcjom okolicznych zaułków
Za pierwszym razem próbowaliśmy znaleźć tą kopalnie w mroźny marcowy dzionek roku 2018. Nie udało się. Szukaliśmy ze złej strony lasu i to jeszcze w zapadającym zmroku. Zostały mi w pamięci jedynie leje w ziemi z zamarzniętymi jeziorkami i plątaniny sztywnych od mrozu, uschłych lian…
Zatem pojawiamy się tu po raz kolejny! Suniemy zieloną ścieżką skrajem pola, a horyzont zamyka wielka spłaszczona góra - chyba utworzona przez wysypisko śmieci.
Pierwszym napotkanym śladem dawnej przemysłowej zabudowy są betonowe ramy na skraju lasu.
Teren, w który się wybieramy, jest zarośnięty młodym lasem, chaszczem, plątaniną lian, pnączy, kwiatów oraz wszelakiego, pachnącego i miłego dla oczu zielska. Nie brakuje tu powalonych pni, butwiejących konarów i dalekiego szumu wiatru - gdzieś w koronach drzew.
Sporo drzew porasta tu dorodny, żółty grzyb!
Cały teren jest też pełen zapadliskowych lejów wypełnionych oczkami wodnymi i mocno zniszczonych, trudnych do zidentyfikowania ruin. Cechą charakterystyczną tego lasu jest brak punktów orientacyjnych. Idziemy, idziemy i wszędzie jest tak samo. A może my łazimy w kółko? Bo ciągle te same kratery, pnącza i wszechobecna zieleń trzęsąca się od śpiewu ptactwa.
A mamy wczesną wiosnę! Mam wrażenie, że latem to tu się idzie szczelnym, zielonym korytarzem - tzn. o ile się go sobie wcześniej wykuje maczetą.
Kolejnym miejscem, które przypomina nam o tym, że poruszamy się terenem niegdyś użytkowanym przez ludzi - są schody.
Tak! Na powyższym zdjęciu kabak stoi na schodach! Porządny kamuflaż zapodały skubane!
I tak oto docieramy do pierwszej jamy prowadzącej w głąb ziemi. Mroczne czeluście wieją chłodem i aromatem wilgotnego betonu.
Zachowały się pordzewiałe haki na ścianach. Może jakieś kable kiedyś na nich wisiały?
Niezbyt daleko się zapuszczamy tym korytarzem.
Szybko docieramy do miejsca zalanego aż pod sufit. Niespodziewany, wymuszony i definitywny koniec trasy!
Woda jest przejrzysta i zdaje się być dosyć głęboka. Rzucamy kamyki. A potem większą cegłę. Wiadomo, że po wrzuceniu kamyka rozlega się bul bul i lecą pęcherzyki powietrza albo woda ulegnie zmąceniu. Ale że zaczyna solidnie bulgotać 15 sekund później??? Kabak jest pewien, że to podwodny potwór i natychmiast daje drapaka. No cóż…. Ja się w tym momencie też poczułam dosyć nieswojo… Często wrzucamy kamienie do wody, ale takiego efektu ani wcześniej ani później nie napotkaliśmy.
A to główne wejście do kopalni zwane “Anna”.
Łapa dinozaura?
Takie kraty ostatecznie jestem w stanie zaakceptować.
Kiedyś jeździły tu nawet wagoniki kolejki wąskotorowej, acz obecnie jedynym śladem po torowisku są fragmenty podkładów. Pierwsze wrażenie z tego miejsca to, że jest takie… maksymalnie ceglane! Jakby Krzyżacy postanowili zbudować kopalnie to pewnie by tak wyglądała Są tu dwa korytarzyki oddzielone kolumnadą częściowych ścianek.
I znów wszystko zalane po sufity. Do wody już nic nie wrzucamy. Nie ma co za bardzo drażnić gospodarza tych labiryntów
Oba otwory leżą dość blisko siebie.
Przez zarosły, omszały świat tuptamy dalej, w stronę kolejnych poszukiwań i mniej lub bardziej udanych znalezisk.
A następne z nich robi wrażenie! Wielka studnia! Wlot w czarny, ziejący pustką mrok!
Tu jakby też był kiedyś jakiś otwór, ale teraz zaczopowany betonowym klocem?
Co krok spotykamy różne ruinki, które już w większości stają się częścią otaczającej je przyrody.
A tu jakby fosa? Odkryty półtunel? Miejsce kojarzy się nam bardzo z różnymi fortami.
Bardzo dogodne miejsce ogniskowe - acz chyba dość dawno nie używane.
Budynek częściowo podziemny.
Dalej spotykamy kolejne rozwaliska o atrakcyjności już dość znikomej. Ciekawe czy ktoś je celowo wyburzał czy po prostu starł je czas?
I tak dotarliśmy w okolice wielkiej góry. Wspinaczkę sobie podarujemy z racji na niezbyt urzekający zapach
Czy może jeszcze coś ciekawego kryje to wzgórze i dawna gipsowa kopalnia? Może gdzieś w podziemnym labiryncie jednak czai się ten legendarny traktor zassany niegdyś przez otwierającą się ziemię? A może obudzone kamieniem podziemne utopce próbowały nam o tym opowiedzieć, ale słychac było tylko tajemniczy bulgot? Snujemy sobie takie domysły sunąc ku kolejnym atrakcjom okolicznych zaułków