zul pisze:Oszczep, kula, skok w dal = przy 30 kg mniej
Z preferowanych dyscyplin mniemam zulu, że powoli ciągnęło Cię w stronę dziesięcioboju, jako i mnie. Niestety, klub Start Lublin dysponował w tym czasie tylko tyczkami ...aluminiowymi, chociaż miałem obiecane, że jak będę się dobrze spisywał, to sprowadzą mi bambusową.
Na rok przed maturą (a uczęszczałem do LO a nie TL) przy próbie wywindowania rekordu życiowego w skoku wzwyż do niebotycznej wysokości 185 cm skręciłem nogę i dzięki uszkodzonej torebce stawowej zostałem... leśnikiem. Ale to inna, zawiła historia.
Niziołku! Ponieważ jeszcze nie próbowałeś, to i skąd masz wiedzieć, czy nie jesteś lepszy od Eldricka "Tigera" Woods'a! Ja na wszelki wypadek już ustawiam się w kolejce po autograf!
Jeśli chodzi o szachy to po wiekopomnym meczu o mistrzostwo świta w Reykjaviku (Fischer-Spasski; 1972) w mojej (i zapewne nie tylko mojej!) szkole zaczął się szachowy szał. W tym czasie szachy były sportem bardzo drogim. W księgarniach dostępna literatura wystarczała na rozbudzenie ciekawości i opanowanie szachowego abecadła. Dla ambitniejszych pozostawała próba zdobycia radzieckiej encyklopedii szachowej, co w dobie przed allegro było wręcz niewykonalne. Z grupą kolegów w czytelni uniwersyteckiej zrobiliśmy aparatem Smiena (a może już Zenith?) zdjęcia całej tej księgi, 400 stron, jedna po drugiej. Kilkanaście rolek filmów ORWO!!! Później mama jednego z nas, która prowadziła punkt fotograficzny słynnej firmy "Zorza", wywołała te klisze i za koszt materiałów zrobiła nam odbitki w formacie pocztówkowym. Oczywiście, odczytać to można było tylko w części i pod warunkiem, że miało się lupę. No i znało się język rosyjski, ale o to już Ludowa Ojczyzna zadbała.
Poskładaliśmy te zdjęcia w koperty i wymienialiśmy się przez kilka lat różnymi wariantami kolejnych debiutów. Na tym koszty się nie kończyły, bo udział w turnieju korespondencyjnym pochłaniał kolejne niemałe złocisze na znaczki pocztowe.
Oj, wpuściliście mnie podstępnie we wspominkowy temat.
Dodam jeszcze, że w liceum znalazł się rodzynek z pierwszą kategorią szachową i podsycał płomień pasji, a na studiach (ale jeszcze nie leśnych) byłem na wydziale z Markiem Hawełką (wtedy miał już kategorię mistrza międzynarodowego, a za chwilę został Mistrzem Polski). Oj, tak, tak...
W ostatnie wakacje byłem na czarnomorskich, bułgarskich plażach, gdzie zostałem wyzwany na nierówny szachowy pojedynek. Bałem się, że dam plamę, bo sąsiedzi z domku obok całymi dniami tkwili przy szachownicy, a ja ze 20 lat nie grałem. Jednak przy stanie 3:0 dla Polski (którą reprezentowałem tylko ja) Bułgarzy (a było ich dwóch + teść doradca) wyciągnęli rakiję i... mecz już nie został wznowiony.