bubowe okoliczne wycieczki rowerowe
Moderator: Moderatorzy
bubowe okoliczne wycieczki rowerowe
To byla wycieczka calkiem bez planu. To znaczy plan byl taki, ze bierzemy rowery, mape najblizszych okolic i wyjezdzamy z domu.
W piatkowy wieczor wydaje sie, ze jesli sobotnia wycieczka w ogole wypali - to tylko łódką. Przychodzi tak niesamowita burza, ze przy naszym osiedlowym smietniku stoi woda po kolana, ulicą wali rwąca rzeka (ktora porywa mi klapek) a skodusia ma wody po brzuszek na tyle, ze chyba przypomina sobie forsowanie wezbranej Osławy Podczas gdy inni ludzie w panice biegna do domow lub chowaja sie w sklepach - my sobie brodzimy, rozwazajac jak jutro bedzie wygladac nasza rowerowa trasa Zdjec brak- zalało mi aparat.
Ranek wstaje o dziwo w miare pogodny a po wielkiej wodzie (przynajmniej pod naszym blokiem) juz nie ma śladu. Wałami ruszamy w strone Wrocławia.
Po drodze mijamy jakies dziwne konstrukcje z patyków. Nie wiem czy mają jakies zastosowanie praktyczne, czy ich wymiar jest jedynie artystyczny?
W Kotowicach zawijamy pod sklep celem uzupelnienia jadła i napitku. Dopiero minał tydzien jak wrócilismy z ukrainskich Karpat a ja znow sie czuje jakbym tam byla! W sklepie sprzedają piwo Lvivskie a siedzaca nieopal grupa robotnikow rozmawia w jezyku bardziej pasującym gdzies nad Prut i Czeremosz niz nad Odrę. Hmmmm.. Gdzie my dojechali???
Owe Lvivskie z Kotowic jest jakies dziwne. Chyba mocno zabłądzilo! Na etykiecie napisali, ze jest to “eksport do Izraela”.
Suniemy w strone rzeki i tamtejszej wiezy widokowej. Raz po raz mijamy połamane wczoraj drzewa.
Na wieże wychodzimy trzy razy. Czwartemu udaje sie zapobiec wsadzajac kabakowi batonik do łapki, kuper w siodełko i wywożąc szybko w dal
Rzut oka z wysoka na okoliczny swiat.
Sympatycznych kałużastych drog dzisiaj nie brakuje!
Sa tez gory
Odre przekraczamy moim ulubionym mostem kolejowym.
Wiecej zdjec z tego malowniczego miejsca: https://goo.gl/photos/tuCoCKJ12S9P6Pm6A
Jeszcze kilka polnych drog- i lądujemy w Czernicy.
Sa tu fajne bajora - rozlewiska/ starorzecza/ wyrobiska - tego nie wiem dokladnie. Byl plan sie kąpac ale jakos zimno sie zrobilo.
Z widokiem na stara barke.
Kolejna wies to Ratowice. Jak wioska to i sklep. Ten udał nam sie wyjatkowo- miejsce biesiadne obrosniete jest pnączami, obok stoi drewniana wiata i na stanie mają tez kibelek!
Nie trzeba sie chowac z piwem przed policajami! Ogrodzony teren prywatny- i mogą sie cmoknąc ze swoimi idiotycznymi prawami!
Kazdy nasz ruch jednak jest pod czujnym okiem- kociej rodzinki!
Wszystko ladnie pieknie ale jestesmy po złej stronie Odry - a powrot przez Jelcz nam sie nie usmiecha, jak rowniez wyjezdzanie na glowne drogi. Na szczescie okazuje sie, ze jest mozliwe przejechac rowerami przez mostki przy śluzie/jazie w Ratowicach.
Potem znow mozemy użyć na kałuzach!
A na koniec ognisko! Dzien bez ogniska to dzien stracony! Wszystko jest tak nasiąkłe wodą, ze palic sie nie za bardzo nie chce- ale zawsze cos podymiło!
W piatkowy wieczor wydaje sie, ze jesli sobotnia wycieczka w ogole wypali - to tylko łódką. Przychodzi tak niesamowita burza, ze przy naszym osiedlowym smietniku stoi woda po kolana, ulicą wali rwąca rzeka (ktora porywa mi klapek) a skodusia ma wody po brzuszek na tyle, ze chyba przypomina sobie forsowanie wezbranej Osławy Podczas gdy inni ludzie w panice biegna do domow lub chowaja sie w sklepach - my sobie brodzimy, rozwazajac jak jutro bedzie wygladac nasza rowerowa trasa Zdjec brak- zalało mi aparat.
Ranek wstaje o dziwo w miare pogodny a po wielkiej wodzie (przynajmniej pod naszym blokiem) juz nie ma śladu. Wałami ruszamy w strone Wrocławia.
Po drodze mijamy jakies dziwne konstrukcje z patyków. Nie wiem czy mają jakies zastosowanie praktyczne, czy ich wymiar jest jedynie artystyczny?
W Kotowicach zawijamy pod sklep celem uzupelnienia jadła i napitku. Dopiero minał tydzien jak wrócilismy z ukrainskich Karpat a ja znow sie czuje jakbym tam byla! W sklepie sprzedają piwo Lvivskie a siedzaca nieopal grupa robotnikow rozmawia w jezyku bardziej pasującym gdzies nad Prut i Czeremosz niz nad Odrę. Hmmmm.. Gdzie my dojechali???
Owe Lvivskie z Kotowic jest jakies dziwne. Chyba mocno zabłądzilo! Na etykiecie napisali, ze jest to “eksport do Izraela”.
Suniemy w strone rzeki i tamtejszej wiezy widokowej. Raz po raz mijamy połamane wczoraj drzewa.
Na wieże wychodzimy trzy razy. Czwartemu udaje sie zapobiec wsadzajac kabakowi batonik do łapki, kuper w siodełko i wywożąc szybko w dal
Rzut oka z wysoka na okoliczny swiat.
Sympatycznych kałużastych drog dzisiaj nie brakuje!
Sa tez gory
Odre przekraczamy moim ulubionym mostem kolejowym.
Wiecej zdjec z tego malowniczego miejsca: https://goo.gl/photos/tuCoCKJ12S9P6Pm6A
Jeszcze kilka polnych drog- i lądujemy w Czernicy.
Sa tu fajne bajora - rozlewiska/ starorzecza/ wyrobiska - tego nie wiem dokladnie. Byl plan sie kąpac ale jakos zimno sie zrobilo.
Z widokiem na stara barke.
Kolejna wies to Ratowice. Jak wioska to i sklep. Ten udał nam sie wyjatkowo- miejsce biesiadne obrosniete jest pnączami, obok stoi drewniana wiata i na stanie mają tez kibelek!
Nie trzeba sie chowac z piwem przed policajami! Ogrodzony teren prywatny- i mogą sie cmoknąc ze swoimi idiotycznymi prawami!
Kazdy nasz ruch jednak jest pod czujnym okiem- kociej rodzinki!
Wszystko ladnie pieknie ale jestesmy po złej stronie Odry - a powrot przez Jelcz nam sie nie usmiecha, jak rowniez wyjezdzanie na glowne drogi. Na szczescie okazuje sie, ze jest mozliwe przejechac rowerami przez mostki przy śluzie/jazie w Ratowicach.
Potem znow mozemy użyć na kałuzach!
A na koniec ognisko! Dzien bez ogniska to dzien stracony! Wszystko jest tak nasiąkłe wodą, ze palic sie nie za bardzo nie chce- ale zawsze cos podymiło!
Dzis dla odmiany rozpoczynamy dzien od ogniska- trafila sie fajne miejsce na poczatku wycieczki - przy “Grodach Ryczyńskich”.
Ciekawe czy stała tu kiedys jakas chałupa? Czego to resztki widzimy po prawej?
A tak wyglada dwulatek, ktoremu powialo w pyszczek dymem
W Błotach spotykamy pewną dekoracje ogrodową. Krasnale albo złote lwy na cokołach niekoniecznie trafiają w moje gusta. Ale ta zwierzyna i owszem! Chyba jest dziełem jakiegos domorosłego konstruktora!
W Dobrzyniu oczywiscie odwiedzamy sklep.
W Wójcicach tez.
Zawsze staramy sie tak planowac trasy aby unikac asfaltu.
Czuc juz powiew jesieni. Wszedzie żółto od nawłoci i wrotycza- juz nie od rzepaku...
Miedzy Wójcicami a Bystrzycą Oławską trafiamy do piaskowni. Zostawiamy rowery na gorce i ide piechotą rozejrzec sie po wyrobisku. W oddali widac jakies maszyny, wiec czesciowo chyba zaklad działa. Mamy nawet plan aby tu troche popływac… W pewnym momencie zwracam uwage na dziwna rzecz- nigdzie nie ma tu śladów butów. Tylko moje... wyraznie odbite w kazdym kawałku piachu… Znaczy miejscowi tu sie nie kręcą.. Znaczy - moze i mnie nie powinno tu byc? Ostatecznie wiec sobie kąpiel odpuszczamy, mimo ze pogoda jest duszna i lepka a chec wskoczenia do wody jest w ekipie ogromna.
We wsi wszystko hurtowo. Jak ptactwo- to stadami. Jak kapusta to po horyzont.
W koncu trafiamy na dogodne miejsce kąpielowe. Małe jeziorko nieco zarosłe szuwarem i pływajacym lisciem. Na mojej mapie wyglada to na starorzecze i mam nad nim znaczoną plażę (ale to stara mapa). Woda jest płytka i zadziwiająco chłodna.
Nieopodal jest jakis osrodek kempingowy i wisi napis “bar”. Niestety jest dostepny chyba tylko dla nocujacych, bo nie ma wejscia od zewnatrz. Szkoda, bo miejsce wygladało kusząco!
Ciekawe czy stała tu kiedys jakas chałupa? Czego to resztki widzimy po prawej?
A tak wyglada dwulatek, ktoremu powialo w pyszczek dymem
W Błotach spotykamy pewną dekoracje ogrodową. Krasnale albo złote lwy na cokołach niekoniecznie trafiają w moje gusta. Ale ta zwierzyna i owszem! Chyba jest dziełem jakiegos domorosłego konstruktora!
W Dobrzyniu oczywiscie odwiedzamy sklep.
W Wójcicach tez.
Zawsze staramy sie tak planowac trasy aby unikac asfaltu.
Czuc juz powiew jesieni. Wszedzie żółto od nawłoci i wrotycza- juz nie od rzepaku...
Miedzy Wójcicami a Bystrzycą Oławską trafiamy do piaskowni. Zostawiamy rowery na gorce i ide piechotą rozejrzec sie po wyrobisku. W oddali widac jakies maszyny, wiec czesciowo chyba zaklad działa. Mamy nawet plan aby tu troche popływac… W pewnym momencie zwracam uwage na dziwna rzecz- nigdzie nie ma tu śladów butów. Tylko moje... wyraznie odbite w kazdym kawałku piachu… Znaczy miejscowi tu sie nie kręcą.. Znaczy - moze i mnie nie powinno tu byc? Ostatecznie wiec sobie kąpiel odpuszczamy, mimo ze pogoda jest duszna i lepka a chec wskoczenia do wody jest w ekipie ogromna.
We wsi wszystko hurtowo. Jak ptactwo- to stadami. Jak kapusta to po horyzont.
W koncu trafiamy na dogodne miejsce kąpielowe. Małe jeziorko nieco zarosłe szuwarem i pływajacym lisciem. Na mojej mapie wyglada to na starorzecze i mam nad nim znaczoną plażę (ale to stara mapa). Woda jest płytka i zadziwiająco chłodna.
Nieopodal jest jakis osrodek kempingowy i wisi napis “bar”. Niestety jest dostepny chyba tylko dla nocujacych, bo nie ma wejscia od zewnatrz. Szkoda, bo miejsce wygladało kusząco!
Po upalnym czwartku i ulewnym piatku nastała pochmurna sobota. Wszystko bylo skąpane w wodzie a po niebie przewalały sie chmury o przedziwnych deseniach, niby czarne ale jakby fosforyzujące, jakby podswietlone od srodka. Co chwile wypełzały z nich wypustki, ktore jak macki jakiegos zwierza sięgały w rozne strony a potem pospiesznie sie chowały. Nie spadła jednak ani kropla deszczu. Nie zagrzmialo ani razu. Chmury byly jak namalowane. W takie klimaty wyruszamy na rowerową wycieczke po okolicy. Mrocznej atmosfery dopelniał fakt, ze prawie nikogo nie spotkalismy po drodze. Nie wpadlismy na ani jednego sąsiada, przemykamy przez dziwnie wyludnione miasto, a w lasach i polach to towarzyszą nam tylko komary, sarny i wiewiorki. Co zjadło dzis ludzi?
Wiekszosc przemierzanych przez nas drog nadawałaby sie swietnie pod amfibie. Odkrywamy, ze oprocz rowerow lądowych i rowerkow wodnych- sa rowniez rowery błotne. I te zdecydowanie lubimy najbardziej!
Trasa nasza wiodła z Oławy przez nasze lasy w strone wsi Błota, Dobrzeń, Lednica a potem jeszcze jakos inaczej bo sie troche pogubilismy
Spotykamy gdzies po drodze jakis suchy jaz, jakis przepust chyba służący w czasie powodzi?
Oczywiscie nie moze zabraknac ogniska. Zapodajemy takowe na Grodach Ryczyńskich.
Tu spotykamy czlowieka. Tez zagubionego w czasoprzestrzeni. Przyjechal tu dzis na 16:00 bo mialo byc jakies spotkanie, jakies warsztaty archeologiczne, jakies pokazy. Tymczasem jestesmy tylko my z pieczonym oscypkiem na patyku i zbierajacym slimaki kabakiem. Nie wiem co to za warsztaty widmo, ale chyba sie nie odbyly...
Wiekszosc przemierzanych przez nas drog nadawałaby sie swietnie pod amfibie. Odkrywamy, ze oprocz rowerow lądowych i rowerkow wodnych- sa rowniez rowery błotne. I te zdecydowanie lubimy najbardziej!
Trasa nasza wiodła z Oławy przez nasze lasy w strone wsi Błota, Dobrzeń, Lednica a potem jeszcze jakos inaczej bo sie troche pogubilismy
Spotykamy gdzies po drodze jakis suchy jaz, jakis przepust chyba służący w czasie powodzi?
Oczywiscie nie moze zabraknac ogniska. Zapodajemy takowe na Grodach Ryczyńskich.
Tu spotykamy czlowieka. Tez zagubionego w czasoprzestrzeni. Przyjechal tu dzis na 16:00 bo mialo byc jakies spotkanie, jakies warsztaty archeologiczne, jakies pokazy. Tymczasem jestesmy tylko my z pieczonym oscypkiem na patyku i zbierajacym slimaki kabakiem. Nie wiem co to za warsztaty widmo, ale chyba sie nie odbyly...
Bo normalnie "hodowana na wybiegu" a nie w systemie "chowu klatkowego".kimkolwiek pisze:Ale Kabaczek wyrósł piękna dziewczynka i taka radosna
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Pewnej pazdziernikowej soboty wybieramy sie na wycieczke rowerową w Bory Stobrawskie. W lasach czujemy sie tym razem troche jak w parku miejskim - tyle jest ludzi. Glownie grzybiarze, ktorzy wylaniaja sie zewszad, co krok stoją auta, jada rowery a przede wszystkim tuptaja cale zastepy z pelnymi koszykami, wiadrami i reklamowkami. A grzybow faktycznie jest moc! Czesto nawet nie trzeba daleko schodzic ze sciezki! Mysmy upolowali takowe okazy!
Nasze sciezki sie wiją lasami, polami, wioskami...
Mijamy drogi o roznym podłozu. Coby nudno nie bylo! Ale błoto chyba dominuje!
Kilka razy przecinamy nieczynna linie kolejową Namysłów- Opole. Zarosła juz trawami, krzewami a nieraz i niewielkim drzewkiem.
Co za chore czasy, ze trzeba ostrzegac przed spacerem do parku... I tlumaczyc ludziom co to są drzewa... Masakra...
Napotkana w lasach wiata.
Odwiedzamy tez ponownie Wilczą Budę, leśną chate na pustkowiu.. Stoi jak rok temu, tylko jeszcze bardziej sie pochyliła i pokrzywiła. Szkoda, ze juz nie bardzo nadaje sie na nocleg...
Malownicze struktury starego dachu.
Pobliska kapliczka.
Kręcenie kółkiem - zabawa na dlugie godziny
Na biwak rozkladamy sie na ulubionym lesnym parkingu. Dzien byl bardzo cieply ale wieczorem i nocą pizga juz poteznie.. Chyba niestety czas powoli konczyc sezon lesnych noclegow…
Grzejemy sie przy ognichu!
Goraca herbatka ma powodzenie
Klimaty wieczornego lasu.
W niedziele jedziemy do Dobrzynia. W lasach nieopodal wsi szukamy bunkra, za ktorym juz raz bezskutecznie łazilismy pewnej zimy. Ale dzis sie udaje! Takie ladne betonowe cos siedzi w stobrawskich lasach!
I stamtad znow lasami, wymijajac setki grzybiarzy.
Z drugim bunkrem kolo Lubszy juz sie tak prosto nie udaje. Łazimy w kolko i tylko drzewa, drzewa, grzyby, grzyby, korzenie. Bunkra ni ma… Coz, moze nastepnym razem. Ponoc są trzy. Jeden jeszcze kolo Wójcic. Moze kiedys znajdziemy!
Nasze sciezki sie wiją lasami, polami, wioskami...
Mijamy drogi o roznym podłozu. Coby nudno nie bylo! Ale błoto chyba dominuje!
Kilka razy przecinamy nieczynna linie kolejową Namysłów- Opole. Zarosła juz trawami, krzewami a nieraz i niewielkim drzewkiem.
Co za chore czasy, ze trzeba ostrzegac przed spacerem do parku... I tlumaczyc ludziom co to są drzewa... Masakra...
Napotkana w lasach wiata.
Odwiedzamy tez ponownie Wilczą Budę, leśną chate na pustkowiu.. Stoi jak rok temu, tylko jeszcze bardziej sie pochyliła i pokrzywiła. Szkoda, ze juz nie bardzo nadaje sie na nocleg...
Malownicze struktury starego dachu.
Pobliska kapliczka.
Kręcenie kółkiem - zabawa na dlugie godziny
Na biwak rozkladamy sie na ulubionym lesnym parkingu. Dzien byl bardzo cieply ale wieczorem i nocą pizga juz poteznie.. Chyba niestety czas powoli konczyc sezon lesnych noclegow…
Grzejemy sie przy ognichu!
Goraca herbatka ma powodzenie
Klimaty wieczornego lasu.
W niedziele jedziemy do Dobrzynia. W lasach nieopodal wsi szukamy bunkra, za ktorym juz raz bezskutecznie łazilismy pewnej zimy. Ale dzis sie udaje! Takie ladne betonowe cos siedzi w stobrawskich lasach!
I stamtad znow lasami, wymijajac setki grzybiarzy.
Z drugim bunkrem kolo Lubszy juz sie tak prosto nie udaje. Łazimy w kolko i tylko drzewa, drzewa, grzyby, grzyby, korzenie. Bunkra ni ma… Coz, moze nastepnym razem. Ponoc są trzy. Jeden jeszcze kolo Wójcic. Moze kiedys znajdziemy!
I kolejny wypad w Bory Stobrawskie za nami
Biwak w lesie koło Rogalic.
Rowerową trase zaczynamy w Raciszowie.
Faktura starych sztachet…
Brak ludzi = szczescie roslin.
Jesien wkracza rowniez na płoty.
Drogi lekko sie wiją.
Stary, poniemiecki cmentarzyk za wsią… Groby zarówno w kamieniu jak i w drewnie. Wszystkie zdecydowanie w liściach i chaszczu.
Droga w strone Goli i lesne ruinki niewiemczego.
A przed nimi wybetonowany placyk.
Wężowite. Pod jedną kępą drzew kapliczka.
Pod drugą reklama.
Jest tez tylne pół kurczaka.
I grzyby giganty.
Aleja w strone Miodar.
I miodarskie podsklepie.
Dawna gorzelnia.
Droga w strone Nowego Folwarku zmienia sie w miedze..
A dalej w wiatrołom.
Martwe już drzewo nadal pełne życia. Tak grzybnego pnia jeszcze nie widzielismy. Gatunkow chyba z sześć.
Inne drzewa porastają bluszcze o grubaśnych pniach.
Urocze aleje wsrod błotnistych wykrotów.
Nowofolwarczna swietlica wiejska w klimacie starego drewna.
A tu sie zgubilismy. Nie sluzy nam widac wyjezdzanie na asfalt! Od razu tracimy orientacje
Alejami w strone Karolówki.
Rózne typy jesiennego lasu.
Z Karolówki zdjec brak. Rzuciły sie na nas psy wiec trzeba bylo spierdzielac a nie bawic sie aparatem…
Młyńskie Stawy.
I wiatka na kurzej stopce.
Ooooo tam są łabedzie!
No są.
Wiatowa herbatka.
Lasy gdzies miedzy Żabą a Minkowskim.
Utwardzone drogi czasem tez mogą byc fajne.
A tu odpowiedz czemu sezon na pałacyki rozpocznie sie dopiero za miesiac
Za PGRami drogi starają sie kręte i mocno wryte w teren..
Po czym znikają w tunelu kolczastych krzewów.
Potem wyjezdzamy na dwupasmową autostrade!
Przydrozna fauna Raciszowa.
Puszysty miecz, ktorym 5 sekund pozniej dostałam niespodziewanie w nos
Jesien… nie ma wątpliwosci. Busio pod jednodniową kołderką z klonowych lisci.
Biwak w lesie koło Rogalic.
Rowerową trase zaczynamy w Raciszowie.
Faktura starych sztachet…
Brak ludzi = szczescie roslin.
Jesien wkracza rowniez na płoty.
Drogi lekko sie wiją.
Stary, poniemiecki cmentarzyk za wsią… Groby zarówno w kamieniu jak i w drewnie. Wszystkie zdecydowanie w liściach i chaszczu.
Droga w strone Goli i lesne ruinki niewiemczego.
A przed nimi wybetonowany placyk.
Wężowite. Pod jedną kępą drzew kapliczka.
Pod drugą reklama.
Jest tez tylne pół kurczaka.
I grzyby giganty.
Aleja w strone Miodar.
I miodarskie podsklepie.
Dawna gorzelnia.
Droga w strone Nowego Folwarku zmienia sie w miedze..
A dalej w wiatrołom.
Martwe już drzewo nadal pełne życia. Tak grzybnego pnia jeszcze nie widzielismy. Gatunkow chyba z sześć.
Inne drzewa porastają bluszcze o grubaśnych pniach.
Urocze aleje wsrod błotnistych wykrotów.
Nowofolwarczna swietlica wiejska w klimacie starego drewna.
A tu sie zgubilismy. Nie sluzy nam widac wyjezdzanie na asfalt! Od razu tracimy orientacje
Alejami w strone Karolówki.
Rózne typy jesiennego lasu.
Z Karolówki zdjec brak. Rzuciły sie na nas psy wiec trzeba bylo spierdzielac a nie bawic sie aparatem…
Młyńskie Stawy.
I wiatka na kurzej stopce.
Ooooo tam są łabedzie!
No są.
Wiatowa herbatka.
Lasy gdzies miedzy Żabą a Minkowskim.
Utwardzone drogi czasem tez mogą byc fajne.
A tu odpowiedz czemu sezon na pałacyki rozpocznie sie dopiero za miesiac
Za PGRami drogi starają sie kręte i mocno wryte w teren..
Po czym znikają w tunelu kolczastych krzewów.
Potem wyjezdzamy na dwupasmową autostrade!
Przydrozna fauna Raciszowa.
Puszysty miecz, ktorym 5 sekund pozniej dostałam niespodziewanie w nos
Jesien… nie ma wątpliwosci. Busio pod jednodniową kołderką z klonowych lisci.
Oj mamulko... Jakie piękne kanie... Zebraliście i pożarliście a'la schabowy?buba pisze:I grzyby giganty.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Jadlam kiedys kanie jak zebrala kolezanka- takie smazone na paterni w lesie na butli smakowaly super! i to duzo lepsze niz schabowy!Piotrek pisze:Oj mamulko... Jakie piękne kanie... Zebraliście i pożarliście a'la schabowy?buba pisze:I grzyby giganty.
Ale sama nie zbieram kań. Nie znam sie na grzybach i sie boje ze sie pomyle. Zbieram tylko maślaki, prawdziwki i podgrzybki, te z rurkami pod kapeluszem bo je znam, od dziecka tylko takie zbiera sie w mojej rodzinie
[/list]
Kani nie pomylisz z niczym. Ona ten pierścień pod kapeluszem ma nieprzyrośnięty do trzonu. Swobodnie się po trzonie przesuwa. Muchomory (w tym tan najbardziej do kani podobny - sromotnikowy) mają kołnierz przyrośnięty. Drugim wyraźnym wskaźnikiem jest dół trzonu - u kani jest bulwa bez pochwy a u muchomora co prawda też jest bulwa, ale trzon wyrasta z pochwy.buba pisze:Nie znam sie na grzybach i sie boje ze sie pomyle.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Są różne odmiany czubajek, podobnych do kani np. czubajka czerwieniejącą, która też ma nie przyrosnięty pierścień:
I jeszcze:Pod kapeluszem biały pierścień, który daje się przesuwać wzdłuż trzonu. Po uszkodzeniu barwi się na czerwonawo
Jeszcze tą dziewczęcą to można by przekąsić . Ale pozostałe wątpliwe. Buba ma rację, jak nie jest pewna - nie zbiera...tzw. czubajka dziewczęca (czubajka żółknąca, Leucoagaricus nympharum), o bardziej wysmukłym i delikatnym owocniku pokrytym białymi łuseczkami. Różni się też miąższem, który jest biały i po uszkodzeniu zmienia barwę tylko nieznacznie (lekko czerwienieje)
czubajka kania (Macrolepiota procera). Ma trzon z zygzakowatym wzorem i jej miąższ nie zmienia barwy po uszkodzeniu, a łuski na kapeluszu nie są tak odstające
czubajka gwiaździsta (Macrolepiota konradii). Jest mniejsza, jej kapelusz na środku nie jest postrzępiony, łuski są przylegające, zaś powierzchnia trzonu jest jasnobrązowa i pokryta drobnymi łuseczkami. Miąższ w trzonie początkowo różowieje, później brązowieje, ale powoli.
sinoblaszek trujący Chlorophyllum molybdites. W 2016 r. zdarzyło się w Polsce śmiertelne zatrucie tym bardzo podobnym do czubajki czerwieniejącej grzybem. Gatunek ten dotąd w Polsce nie występował, ale zaczyna się w Europie rozprzestrzeniać
Łuski z czubajki można zetrzeć - to też cecha wyróżniająca...
[...]
Owocnik kani ma na kapeluszu łuszczące się brązowawe elementy, które można zetrzeć
[...]
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Na trasie dojazdowej rzuca nam sie w oczy znajomy pomnik w Mikolinie, zbudowany ku pamieci zolnierzy poległych podczas forsowania Odry. Od innych tego typu pomnikow odrozniają go poprzyczepiane wszedzie półłodzie. Pomnik swieci nową farba, jakos ostatnio go widac wyremontowali, wszedzie rosną kwiatki. Jest zatem nadzieja, ze moze jemu nie zrobia krzywdy w czasie modnej ostatnio “dekomunizacji”.
Nie mozemy sobie odmowic przyjemnosci wlezienia do łodzi. Acz nie do wszystkich sie da, w niektorych stoi woda (widac to te co Odry nie sforsowaly )
Rowerową trase rozpoczynamy w Chróścicach pod dworcem kolejowym. Mają tu ogromny plac z betonowych płyt.
Niedaleko stad, za torami stoją malutkie bunkierki. Wygladają jak takie strzegące torow czy mostow. Widywalismy podobne tez w kamieniołomach, aby sie w nich schowac przy strzelaniu. Chyba je ktos pozbierał i tu zwałował.
Symbolika, powiedzmy, mieszana
Lasy miedzy Chróścicami a Starymi Siołkowicami sa pełne starych wyrobisk. Ciekawe czy latem posiadają walory kąpielowe?
Mijamy tez opuszczone zabudowania dawnych zwirowni.
Część zakladow działa i ma sie dobrze.
W plątaninie lesnych piaszczystych drog wreszcie trafiamy na tą wlasciwa.
Bohaterowie sa zmeczeni
I zajezdzamy do przysiółka Chróścicki Młyn. Juz z bardzo daleka widac zabudowania majaczące wsrod drzew.
Tytułowy młyn jest swiezo odmalowany i mozna zwiedzac go rowniez w srodku (ale tylko latem i w niedziele)
Jak zwykle przy młynach jest rzeczka, stawiki.
Lesna kapliczka nadrzewna.
W Nowych Siołkowicach trafiamy do super knajpy - “Bar pod Lasem”.
Oprocz napojow mozna tu takze uzyc na hustawkach- niezaleznie od wieku.
“Ogrodek piwny” jest usyuowany w lesie.
Jestesmy juz w Starych Siołkowicach gdy dociera do mnie, ze zapomnialam zapłacic za piwo! Zagadalam sie z babka a potem poszłam z piwem do lasu. Nie pamietam momentu płacenia- wiec chyba go nie bylo. Wracamy, ale bar jest juz zamkniety. Dobrze, ze na oknie jest numer telefonu. Dzwonie a babka sie smieje, ze takie zapomnienie znaczy, ze w to miejsce sie wroci. Napewno tu wrocimy! Kase zostawiam na stoliku pod butelkami- mam nadzieje, ze znalezli.
W Starych Siołkowicach zbaczamy w boczne uliczki. Docieramy do kapliczki z Matką Boska pod rozłozystym, starym drzewem. Ciekawe czy wiosną odbywaja sie tu majowki? Na bank bylo tu dawniej jakies miejsce poganskiego kultu i dlatego postawili tu potem kapliczke!
Kawalek dalej sa ruiny mlyna. Mało z nich zostalo. Ale okolica jest tajemnicza, pełna trzęsawisk i powalonych starych pni.
Wspomnienie po domu, ktorego juz nie ma…
I drugie zycie wozu drabiniastego!
Miejscami w tych rejonach czuje sie jak nie do konca w Polsce…
Kosciol w klimatach dosc mrocznych..
W dali caly czas nam towarzyszy elektrownia z Dobrzenia Wielkiego.
Chłodnie kominowe w wesołych malunkach. Fajnie, ze komus sie chcialo!
A potem wszystko przyslania buczące słupowisko!
Suniemy do Chróścic naokolo, polnymi drogami, przez Biedaszki i Babi Las.
Po drodze mamy okazje nacieszyc sie kombajnami, co spotyka sie z wybuchami entuzjazmu najmlodszego czlonka wyprawy! Ostatnio kombajny, koparki, walce, spychacze, traktory - to najwieksza miłosc kabacza!
Biedaszki to malutki przysiólek, chyba 7 domow, z ktorych 5 jest opuszczonych. Dziwne miejsce.. pola, dujący wiatr, elektrownia zamykająca horyzont.. i te puste domy. Wszystko skąpane w opadłych, zszarzałych lisciach i błocie rozjezdzonym przez traktory..
Do jednego z domow udaje sie zajrzec do srodka. Wnetrza sa juz dosc ogołocone i zdemolowane, ale wciaz panuje zapach takiego babcinego mieszkanka. Troche naftaliny, troche wilgoci, jakby aromat kiszenia ogorkow z lekka domieszką gotujacego sie, domowego obiadu.
Jeden zapomniany domek otaczaja zewszad pola uprawne.. Nie bardzo mamy pomysl jak do niego dojsc i nie zdeptac komus zasiewów. Moze jakos od drugiej strony? Albo od kiedy jest pusty po prostu zaorali wszystkie drogi?
Ponizej dwa domy, w ktorych mieszkancy jednak postanowili pozostac. Wszyscy siedzą w chałupach i nie mamy okazji z nikim pogadac.
Za Biedaszkami chyba glowna droge rowniez zaorali- bo nagle znika.. Dalej jedziemy miedzami i skrajem pola, podskakując na twardych muldach odcisnietych przez wielkie koła rolniczych sprzetów. Toperz jakos sobie radzi, ja co chwile musze zsiadac i prowadzic rower. Kabak cieszy sie najbardziej! Na kazdej muldzie woła "hop! hoooop!"
Grill w feldze z traktora? Fajny patent!
W Chróscicach mijamy sporo kapliczek, z czego duzo jest takich przydomowych, połozonych w prywatnych ogrodkach. Dosc popularne sa ceglane, trzykrzyzowe, dedykowane roznym swietym.
Tu jedna z kapliczek ogrodowych, wykladana tłuczonym szkłem i lusterkami.
Mijamy tez pomnik. Poswiecony ofiarom poleglym zarowno w czasie I jak i II wojny swiatowej. Opisuje go fajna tablica. Taka wywazona i nie budząca antagonizmow. Jednak mozna…
A na koniec biwak nad starorzeczem Babi Loch.
Nie mozemy sobie odmowic przyjemnosci wlezienia do łodzi. Acz nie do wszystkich sie da, w niektorych stoi woda (widac to te co Odry nie sforsowaly )
Rowerową trase rozpoczynamy w Chróścicach pod dworcem kolejowym. Mają tu ogromny plac z betonowych płyt.
Niedaleko stad, za torami stoją malutkie bunkierki. Wygladają jak takie strzegące torow czy mostow. Widywalismy podobne tez w kamieniołomach, aby sie w nich schowac przy strzelaniu. Chyba je ktos pozbierał i tu zwałował.
Symbolika, powiedzmy, mieszana
Lasy miedzy Chróścicami a Starymi Siołkowicami sa pełne starych wyrobisk. Ciekawe czy latem posiadają walory kąpielowe?
Mijamy tez opuszczone zabudowania dawnych zwirowni.
Część zakladow działa i ma sie dobrze.
W plątaninie lesnych piaszczystych drog wreszcie trafiamy na tą wlasciwa.
Bohaterowie sa zmeczeni
I zajezdzamy do przysiółka Chróścicki Młyn. Juz z bardzo daleka widac zabudowania majaczące wsrod drzew.
Tytułowy młyn jest swiezo odmalowany i mozna zwiedzac go rowniez w srodku (ale tylko latem i w niedziele)
Jak zwykle przy młynach jest rzeczka, stawiki.
Lesna kapliczka nadrzewna.
W Nowych Siołkowicach trafiamy do super knajpy - “Bar pod Lasem”.
Oprocz napojow mozna tu takze uzyc na hustawkach- niezaleznie od wieku.
“Ogrodek piwny” jest usyuowany w lesie.
Jestesmy juz w Starych Siołkowicach gdy dociera do mnie, ze zapomnialam zapłacic za piwo! Zagadalam sie z babka a potem poszłam z piwem do lasu. Nie pamietam momentu płacenia- wiec chyba go nie bylo. Wracamy, ale bar jest juz zamkniety. Dobrze, ze na oknie jest numer telefonu. Dzwonie a babka sie smieje, ze takie zapomnienie znaczy, ze w to miejsce sie wroci. Napewno tu wrocimy! Kase zostawiam na stoliku pod butelkami- mam nadzieje, ze znalezli.
W Starych Siołkowicach zbaczamy w boczne uliczki. Docieramy do kapliczki z Matką Boska pod rozłozystym, starym drzewem. Ciekawe czy wiosną odbywaja sie tu majowki? Na bank bylo tu dawniej jakies miejsce poganskiego kultu i dlatego postawili tu potem kapliczke!
Kawalek dalej sa ruiny mlyna. Mało z nich zostalo. Ale okolica jest tajemnicza, pełna trzęsawisk i powalonych starych pni.
Wspomnienie po domu, ktorego juz nie ma…
I drugie zycie wozu drabiniastego!
Miejscami w tych rejonach czuje sie jak nie do konca w Polsce…
Kosciol w klimatach dosc mrocznych..
W dali caly czas nam towarzyszy elektrownia z Dobrzenia Wielkiego.
Chłodnie kominowe w wesołych malunkach. Fajnie, ze komus sie chcialo!
A potem wszystko przyslania buczące słupowisko!
Suniemy do Chróścic naokolo, polnymi drogami, przez Biedaszki i Babi Las.
Po drodze mamy okazje nacieszyc sie kombajnami, co spotyka sie z wybuchami entuzjazmu najmlodszego czlonka wyprawy! Ostatnio kombajny, koparki, walce, spychacze, traktory - to najwieksza miłosc kabacza!
Biedaszki to malutki przysiólek, chyba 7 domow, z ktorych 5 jest opuszczonych. Dziwne miejsce.. pola, dujący wiatr, elektrownia zamykająca horyzont.. i te puste domy. Wszystko skąpane w opadłych, zszarzałych lisciach i błocie rozjezdzonym przez traktory..
Do jednego z domow udaje sie zajrzec do srodka. Wnetrza sa juz dosc ogołocone i zdemolowane, ale wciaz panuje zapach takiego babcinego mieszkanka. Troche naftaliny, troche wilgoci, jakby aromat kiszenia ogorkow z lekka domieszką gotujacego sie, domowego obiadu.
Jeden zapomniany domek otaczaja zewszad pola uprawne.. Nie bardzo mamy pomysl jak do niego dojsc i nie zdeptac komus zasiewów. Moze jakos od drugiej strony? Albo od kiedy jest pusty po prostu zaorali wszystkie drogi?
Ponizej dwa domy, w ktorych mieszkancy jednak postanowili pozostac. Wszyscy siedzą w chałupach i nie mamy okazji z nikim pogadac.
Za Biedaszkami chyba glowna droge rowniez zaorali- bo nagle znika.. Dalej jedziemy miedzami i skrajem pola, podskakując na twardych muldach odcisnietych przez wielkie koła rolniczych sprzetów. Toperz jakos sobie radzi, ja co chwile musze zsiadac i prowadzic rower. Kabak cieszy sie najbardziej! Na kazdej muldzie woła "hop! hoooop!"
Grill w feldze z traktora? Fajny patent!
W Chróscicach mijamy sporo kapliczek, z czego duzo jest takich przydomowych, połozonych w prywatnych ogrodkach. Dosc popularne sa ceglane, trzykrzyzowe, dedykowane roznym swietym.
Tu jedna z kapliczek ogrodowych, wykladana tłuczonym szkłem i lusterkami.
Mijamy tez pomnik. Poswiecony ofiarom poleglym zarowno w czasie I jak i II wojny swiatowej. Opisuje go fajna tablica. Taka wywazona i nie budząca antagonizmow. Jednak mozna…
A na koniec biwak nad starorzeczem Babi Loch.
Jest takie popularne powiedzenie: “Cudze chwalicie, swego nie znacie”. Moze byc ono mottem naszej ostatniej wycieczki. Czlowiek jezdzi i szuka ruin czy bunkrów dalekimi światami, jezdzi na drugi koniec Polski, zeby łazic po lasach za jakims starym betonem, szuka po Łotwie czy innej Ukrainie resztek poradzieckich baz, ktore powoli przejmuje we władanie las… A las, ktory prawie widac z okna? Przez długie lata pozostaje nieznany. 10 lat juz tu mieszkamy. Wiele razy jezdzilismy rowerami trasą z Bystrzycy Oławskiej do Jelcza. Głownie z celem jeziornym, popływac, posiedziec na piasku w upalny letni dzien. Sunelismy szeroką lesna drogą z klapkami na oczach. No bo wokol tylko las. Bo coz moze kryc taki zwykły las, pare km od domu?
Dziwne jest jak o swoim ogrodku dowiadujesz sie z internetu i to od ludzi mieszkających daleko stad. Bo oni twoj ogrodek znają lepiej od ciebie. Dziwne uczucie. Tak wyruszac na tego typu poszukiwania bez odpalania auta. Bez wsiadania w pociag czy samolot. Tylko rower i kanapka w plecaku.. No dobra - tak dobrze nie jest. Ja to nawet na spacer do lasu nie umiem sie spakowac i zabieram bagaz jak inni ludzie na urlop na koncu swiata
A wiec czego dzis tak wlasciwie szukamy? W okresie II wojny światowej na obrzezach Jelcza powstały niemieckie zakłady zbrojeniowe Bertha Werk, nalezace do koncernu Kruppa. Jak tam sobie rozne rzeczy produkowali to musieli je gdzies w rejonie wyprobowac. I tak powstały lesne poligony - kompleks strzelnic rozsianych po okolicznym lesie. Byly tu magazyny amunicji, strzelnica, wieze do obserwowania, kilka małych bunkierkow, lotnisko i plątanina betonowych drog. I kolejne potwierdzenie reguły - betonowe płyty zawsze prowadza w ciekawe miejsce!
Nasza trasa wiedzie wyboistymi drogami ze żwirku, ziemi a nieraz i czegos ceglastego.
W lesie wystepują nieprzewidziane atrakcje - kabacze az klaszcze w łapki z radosci a potem buczy, ze jednak głownym planem dnia nie było gapienie sie do wieczora na koparke..
Po drodze rozne przyjemne i sielskie klimaty.
Przystanek pod sklepem w Bystrzycy.
Czyzby byli tu tacy co zasuwali 90km/h bo skonczyl sie zabudowany?
Pierwszą odwiedzamy strzelnice. Wygląda jak ogromny bunkier! Jest jedno zadaszone pomieszczenie, uzywane obecnie jako miejsce biesiadno - ognisko w deszczowe dni. Kilka innych pomieszczen nie ma juz stropow a beton przerasta las. Są slady po ostrzale, nacieki iście jaskiniowe i plątaniny malowniczych drutowisk.
Zarastające płytówki rozchodzą sie w rozne strony.
A to wyglada nieco jak zęby smoka spod Miedzyrzecza Ale ponoc było podpórką do dział, ktore waliły ostrzałem w strzelnice.
Po drodze napotykamy sporo wiatrołomow. Od razu przypomina mi sie taki jeden filmik jak kolesie po takich skakali rowerami. My niestety tak nie potrafimy, wiec pozostaje dosc mozolne przenoszenie
Kabaczę nie potrafi pokonac przeszkody raz - przez kazdą przełazi kilkanascie razy, wymyslajac najprzedziwniejsze sposoby. Preferowane sa takie, ktore wymagają najwiekszego wyczochrania sie w ziemi i żywicy. Skądinad - czy ktos wie jak sie wywabia żywice z włosów?
Wpadamy tez przypadkiem na chatke mysliwska.
Niestety jest zamknieta. Szkoda, ze nie ma u nas w lesie jakis dostepnych chatek, mozna by w nich sypiac nawet w tygodniu! (pewnie są, ale dowiemy sie o nich za 20 lat od kogos z Australii )
A tu obiekt zwany “zbrojownia”. Nie zostalo juz z niego za wiele…
Tu tez cos było. Ale co dokladnie to nie mamy pojecia.
A tu betonowa wieza!
Fajne nacieki!
Ma pokoik na parterze. Mozna tez wylezc na “piętro”, co jest nieco karkołomne, ale toperzowi udaje sie mnie podsadzic.
Wieza byla ponoc obserwacyjna. Mozna z niej poobserwowac np. las
Budynku strzeze pięcionogi pająk!
Ten stworek mial wiecej szczescia - ma komplet nózek.
Jest jeszcze w rejonie druga wieza - juz nie dzis ale kiedys i ją odwiedzimy!
Takich, bardziej wspolczesnych wiez jest zdecydowanie wiecej!
Przerwa na zbudowanie domku dla mrówek. Z ogrodkiem! Mrówki niestety nie wyczuły powagi sytuacji i oddalily sie w przeciwnym kierunku.
Nieprzebyte gąszcze. Ciekawe co tam mieszka? Kabak upiera sie, ze … owce. Szlaki myslenia dwu i pół latka sa wciąż dla mnie wielką zagadką!
Napotykamy tez nieco dziwne konstrukcje. Sugerują jakies funkcje biesiadno - rekreacyjne. Kojarzą sie z ławami, stołami, wieszakami? Jednak są zdecydowanie niepodobne do zwykle spotykanych, lesnych miejsc odpoczynkowych.
A na koniec lotnisko. Tez zwiazane z zakladami zbrojeniowymi z Jelcza. Tzn. nawet nie wiadomo do konca czy nim było. Nie ma swiadkow, ktorzy by zeznali, ze widzieli tu samolot Nazwa “lotnisko” jednak byla uzywana przez lesnikow zaraz po wojnie i wystepowala na jakis mapach topograficznych. Mial tu tez znajdowac sie jakis budyneczek lub jego ruiny ale nic nie znalezlismy. Tylko podluzny, wylesiony pas zaoranej ziemi.
Gdzies na trasie.
Dziwne jest jak o swoim ogrodku dowiadujesz sie z internetu i to od ludzi mieszkających daleko stad. Bo oni twoj ogrodek znają lepiej od ciebie. Dziwne uczucie. Tak wyruszac na tego typu poszukiwania bez odpalania auta. Bez wsiadania w pociag czy samolot. Tylko rower i kanapka w plecaku.. No dobra - tak dobrze nie jest. Ja to nawet na spacer do lasu nie umiem sie spakowac i zabieram bagaz jak inni ludzie na urlop na koncu swiata
A wiec czego dzis tak wlasciwie szukamy? W okresie II wojny światowej na obrzezach Jelcza powstały niemieckie zakłady zbrojeniowe Bertha Werk, nalezace do koncernu Kruppa. Jak tam sobie rozne rzeczy produkowali to musieli je gdzies w rejonie wyprobowac. I tak powstały lesne poligony - kompleks strzelnic rozsianych po okolicznym lesie. Byly tu magazyny amunicji, strzelnica, wieze do obserwowania, kilka małych bunkierkow, lotnisko i plątanina betonowych drog. I kolejne potwierdzenie reguły - betonowe płyty zawsze prowadza w ciekawe miejsce!
Nasza trasa wiedzie wyboistymi drogami ze żwirku, ziemi a nieraz i czegos ceglastego.
W lesie wystepują nieprzewidziane atrakcje - kabacze az klaszcze w łapki z radosci a potem buczy, ze jednak głownym planem dnia nie było gapienie sie do wieczora na koparke..
Po drodze rozne przyjemne i sielskie klimaty.
Przystanek pod sklepem w Bystrzycy.
Czyzby byli tu tacy co zasuwali 90km/h bo skonczyl sie zabudowany?
Pierwszą odwiedzamy strzelnice. Wygląda jak ogromny bunkier! Jest jedno zadaszone pomieszczenie, uzywane obecnie jako miejsce biesiadno - ognisko w deszczowe dni. Kilka innych pomieszczen nie ma juz stropow a beton przerasta las. Są slady po ostrzale, nacieki iście jaskiniowe i plątaniny malowniczych drutowisk.
Zarastające płytówki rozchodzą sie w rozne strony.
A to wyglada nieco jak zęby smoka spod Miedzyrzecza Ale ponoc było podpórką do dział, ktore waliły ostrzałem w strzelnice.
Po drodze napotykamy sporo wiatrołomow. Od razu przypomina mi sie taki jeden filmik jak kolesie po takich skakali rowerami. My niestety tak nie potrafimy, wiec pozostaje dosc mozolne przenoszenie
Kabaczę nie potrafi pokonac przeszkody raz - przez kazdą przełazi kilkanascie razy, wymyslajac najprzedziwniejsze sposoby. Preferowane sa takie, ktore wymagają najwiekszego wyczochrania sie w ziemi i żywicy. Skądinad - czy ktos wie jak sie wywabia żywice z włosów?
Wpadamy tez przypadkiem na chatke mysliwska.
Niestety jest zamknieta. Szkoda, ze nie ma u nas w lesie jakis dostepnych chatek, mozna by w nich sypiac nawet w tygodniu! (pewnie są, ale dowiemy sie o nich za 20 lat od kogos z Australii )
A tu obiekt zwany “zbrojownia”. Nie zostalo juz z niego za wiele…
Tu tez cos było. Ale co dokladnie to nie mamy pojecia.
A tu betonowa wieza!
Fajne nacieki!
Ma pokoik na parterze. Mozna tez wylezc na “piętro”, co jest nieco karkołomne, ale toperzowi udaje sie mnie podsadzic.
Wieza byla ponoc obserwacyjna. Mozna z niej poobserwowac np. las
Budynku strzeze pięcionogi pająk!
Ten stworek mial wiecej szczescia - ma komplet nózek.
Jest jeszcze w rejonie druga wieza - juz nie dzis ale kiedys i ją odwiedzimy!
Takich, bardziej wspolczesnych wiez jest zdecydowanie wiecej!
Przerwa na zbudowanie domku dla mrówek. Z ogrodkiem! Mrówki niestety nie wyczuły powagi sytuacji i oddalily sie w przeciwnym kierunku.
Nieprzebyte gąszcze. Ciekawe co tam mieszka? Kabak upiera sie, ze … owce. Szlaki myslenia dwu i pół latka sa wciąż dla mnie wielką zagadką!
Napotykamy tez nieco dziwne konstrukcje. Sugerują jakies funkcje biesiadno - rekreacyjne. Kojarzą sie z ławami, stołami, wieszakami? Jednak są zdecydowanie niepodobne do zwykle spotykanych, lesnych miejsc odpoczynkowych.
A na koniec lotnisko. Tez zwiazane z zakladami zbrojeniowymi z Jelcza. Tzn. nawet nie wiadomo do konca czy nim było. Nie ma swiadkow, ktorzy by zeznali, ze widzieli tu samolot Nazwa “lotnisko” jednak byla uzywana przez lesnikow zaraz po wojnie i wystepowala na jakis mapach topograficznych. Mial tu tez znajdowac sie jakis budyneczek lub jego ruiny ale nic nie znalezlismy. Tylko podluzny, wylesiony pas zaoranej ziemi.
Gdzies na trasie.
Przy dużym samozaparciu - szmatką i terpentyną, uważając by nie wcierać w skórę głowy. Dla niecierpliwych - ostrzyc.buba pisze:czy ktos wie jak sie wywabia żywice z włosów?
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
W tym roku wyszło tak, ze na majówke mozemy poświecic tylko 4.5 dnia. Jechac wiec gdzies dalej, za granice, jest troche bez sensu. Pozostaje wiec cos wymyslic do zwiedzania w Polsce. Tylko czy jest szansa w tym terminie nie zostac zadeptanym, nie patrzec całymi dniami na kłębiący sie tłum? Trzeba wybrac jakies miejsce gdzie nic nie ma. I co najwazniejsze - miejsce, ktore nie jest modne. Miejsce, pobytem w ktorym nie zabłysniesz wsrod znajomych.
Wybór pada na tereny miedzy Wołowem a Górą. Ostatnio nasze ulubione. Włóczylismy sie juz tam kilkukrotnie, ale zimowymi porami - w poszukiwaniu opuszczonych pałacyków, ktorych jest tu wielki dostatek. Teraz pałacyki zarosły a pogoda pozwala na cieszenie sie biwakami i brnięciem rowerem gdzies leśnym i polnym bezdrozem. Taki jest wiec plan. Na pierwszy biwak zatrzymujemy sie na lesnym parkingu polozonym na skraju malutkiego przysiółka - trzy domy posrod sosnowych lasow. Ostatecznie wychodzi tak, ze na reszte biwakow tez tu zostajemy. Bo stad zaczynają sie wszystkie trasy rowerowe, ktore zaplanowalismy zapodac w najblizszych dniach. No i miejscowosc nazywa sie adekwatnie do terminu wycieczki!
Wyjezdzamy piatkowym popoludniem. Samoloty mają dzis jakis wybitny okres aktywnosci. Troche jakby wsadził kij w mrowisko. Niedlugo chyba zaczną grac ze sobą w “kólko krzyżyk”. Na razie tylko “iksy” w modzie
A oto i miejsce naszego obozowiska. Przez cały czas pobytu nie spotkalismy tu nikogo. Tzn. z przyjezdnych. Jeden miejscowy kilkukrotnie przychodził na pogawędki.
Jest i kibelek. Wymagajacy wyczyszczenia przed uzywaniem. Solidnie obsrany - ale o dziwo nie przez ludzi! Przez ptactwo!
Na pierwszą wycieczke wyruszamy na pólnocny wschod. Przez wygrzane sosnowe lasy pachnące igliwiem, żywicą i piaskiem. I potwornie suche. Ściólka pod butem zamienia sie w pył. Z nieba leje sie żar. Gdyby nie kalendarz nikt by nie uwierzyl, ze wciaz jest kwiecien!
Mijamy jedno podeschniete jeziorko. Zmigrowały tu chyba wszystkie żaby z okolicy - woda az sie rusza od ich łbów i kuprów!
Zaplanowana na dzis trasa wcale nie miała byc długa. Jak sie jednak okazuje bedzie dłuzsza niz sie wydawało. Wiekszosc leśnych dróg to piach po kostki. Jedzie sie… różnie. A czasem pcha wsrod spiewu wiosennego ptactwa i szumu drzew.
Tylko jedna sosna sie wyłamała innokształtnością!
Czasem pojawia sie drugi z moich ulubionych elementow udrzewienia leśnego - brzoza!
Docieramy do duzego lesnego rozdroza, na mapach opisywanego jako Gąsior. Wyglada jakby kiedys była tu jakas osada. Jest kilka owocowych drzew, jak gdzies w Bieszczadach czy Niskim.
Suniemy do Wierzowic Małych, przez koleiny, zakręty, wsrod zapachu krzewów, ktore kwitną na potęge i wszystkie naraz.
Wierzowice witają nas bzem gigantem, brukiem i calkiem sympatyczną starą zabudową.
Barycz sobie płynie i zachęca aby zacząc myslec o jakims pontonie!
Po drodze mijamy tez inne cieki wodne, rzeczki, kanały, stawki, starorzecza i wszelakie bajora.
Wierzowice Wielkie zwiedzamy dokladnie z racji na poszukiwanie sklepu.
Takowy odnajdujemy ale niestety jest zamkniety - przerwa obiadowa.
Na szczescie wlascicielka nie mieszka daleko i chetnie nam otwiera. Zaraz obok jest ogrodek dla spozywajacych zakupione dary. Znaczy - nie trzeba piwa w skarpecie trzymac!
A to chyba prowizoryczny kibelek? Wysypany żwirkiem jak kuweta dla kota?
Miedzy Wierzowicami a Grabownem mam na mapie znaczoną leśną osade. Dwa domy w srodku lasu. Nieopisane zadna nazwą. Kusi wiec sprawdzic co tam sie kryje? Na dodatek prowadzi tam płytówka! A wzdłuz niej ciekawe, cieniste aleje…
Sam przysiółek okazuje sie byc normalny, zamieszkany, psy ujadają. Nie zabawiamy wiec tu zbyt długo. A juz oczyma wyobrazni widzialam opuszczony pałac w srodku lasu, z napisem "zapraszamy buby na biwak"
Polami suniemy w strone Ryczenia.
Znów zaprzyjazniamy sie z piachami!
Skrzyzowanie pylistych drog.
Przez wioske przemykamy starymi brukami.
Pod jedną z komórek zalęgły sie krasnoludki!
A Barycz płynie sobie w zielonosci.
Jakby stary most... utopiony w lesnym chaszczu…
Budka dla ptaków z lękiem wysokosci
Widac tylko sosny dobrze tu rosną
Tajemniczy sródlesny grób.. Samotny.. I bez zadnej tabliczki… Pewnie kto ma wiedziec ten wie..
Wieczorem wracamy na nasza polanke. Wsrod kwiku ptactwa i zapachu czeremchy cieszymy sie pełgajacym ogniem i powoli zapadajacym zmierzchem...
Wybór pada na tereny miedzy Wołowem a Górą. Ostatnio nasze ulubione. Włóczylismy sie juz tam kilkukrotnie, ale zimowymi porami - w poszukiwaniu opuszczonych pałacyków, ktorych jest tu wielki dostatek. Teraz pałacyki zarosły a pogoda pozwala na cieszenie sie biwakami i brnięciem rowerem gdzies leśnym i polnym bezdrozem. Taki jest wiec plan. Na pierwszy biwak zatrzymujemy sie na lesnym parkingu polozonym na skraju malutkiego przysiółka - trzy domy posrod sosnowych lasow. Ostatecznie wychodzi tak, ze na reszte biwakow tez tu zostajemy. Bo stad zaczynają sie wszystkie trasy rowerowe, ktore zaplanowalismy zapodac w najblizszych dniach. No i miejscowosc nazywa sie adekwatnie do terminu wycieczki!
Wyjezdzamy piatkowym popoludniem. Samoloty mają dzis jakis wybitny okres aktywnosci. Troche jakby wsadził kij w mrowisko. Niedlugo chyba zaczną grac ze sobą w “kólko krzyżyk”. Na razie tylko “iksy” w modzie
A oto i miejsce naszego obozowiska. Przez cały czas pobytu nie spotkalismy tu nikogo. Tzn. z przyjezdnych. Jeden miejscowy kilkukrotnie przychodził na pogawędki.
Jest i kibelek. Wymagajacy wyczyszczenia przed uzywaniem. Solidnie obsrany - ale o dziwo nie przez ludzi! Przez ptactwo!
Na pierwszą wycieczke wyruszamy na pólnocny wschod. Przez wygrzane sosnowe lasy pachnące igliwiem, żywicą i piaskiem. I potwornie suche. Ściólka pod butem zamienia sie w pył. Z nieba leje sie żar. Gdyby nie kalendarz nikt by nie uwierzyl, ze wciaz jest kwiecien!
Mijamy jedno podeschniete jeziorko. Zmigrowały tu chyba wszystkie żaby z okolicy - woda az sie rusza od ich łbów i kuprów!
Zaplanowana na dzis trasa wcale nie miała byc długa. Jak sie jednak okazuje bedzie dłuzsza niz sie wydawało. Wiekszosc leśnych dróg to piach po kostki. Jedzie sie… różnie. A czasem pcha wsrod spiewu wiosennego ptactwa i szumu drzew.
Tylko jedna sosna sie wyłamała innokształtnością!
Czasem pojawia sie drugi z moich ulubionych elementow udrzewienia leśnego - brzoza!
Docieramy do duzego lesnego rozdroza, na mapach opisywanego jako Gąsior. Wyglada jakby kiedys była tu jakas osada. Jest kilka owocowych drzew, jak gdzies w Bieszczadach czy Niskim.
Suniemy do Wierzowic Małych, przez koleiny, zakręty, wsrod zapachu krzewów, ktore kwitną na potęge i wszystkie naraz.
Wierzowice witają nas bzem gigantem, brukiem i calkiem sympatyczną starą zabudową.
Barycz sobie płynie i zachęca aby zacząc myslec o jakims pontonie!
Po drodze mijamy tez inne cieki wodne, rzeczki, kanały, stawki, starorzecza i wszelakie bajora.
Wierzowice Wielkie zwiedzamy dokladnie z racji na poszukiwanie sklepu.
Takowy odnajdujemy ale niestety jest zamkniety - przerwa obiadowa.
Na szczescie wlascicielka nie mieszka daleko i chetnie nam otwiera. Zaraz obok jest ogrodek dla spozywajacych zakupione dary. Znaczy - nie trzeba piwa w skarpecie trzymac!
A to chyba prowizoryczny kibelek? Wysypany żwirkiem jak kuweta dla kota?
Miedzy Wierzowicami a Grabownem mam na mapie znaczoną leśną osade. Dwa domy w srodku lasu. Nieopisane zadna nazwą. Kusi wiec sprawdzic co tam sie kryje? Na dodatek prowadzi tam płytówka! A wzdłuz niej ciekawe, cieniste aleje…
Sam przysiółek okazuje sie byc normalny, zamieszkany, psy ujadają. Nie zabawiamy wiec tu zbyt długo. A juz oczyma wyobrazni widzialam opuszczony pałac w srodku lasu, z napisem "zapraszamy buby na biwak"
Polami suniemy w strone Ryczenia.
Znów zaprzyjazniamy sie z piachami!
Skrzyzowanie pylistych drog.
Przez wioske przemykamy starymi brukami.
Pod jedną z komórek zalęgły sie krasnoludki!
A Barycz płynie sobie w zielonosci.
Jakby stary most... utopiony w lesnym chaszczu…
Budka dla ptaków z lękiem wysokosci
Widac tylko sosny dobrze tu rosną
Tajemniczy sródlesny grób.. Samotny.. I bez zadnej tabliczki… Pewnie kto ma wiedziec ten wie..
Wieczorem wracamy na nasza polanke. Wsrod kwiku ptactwa i zapachu czeremchy cieszymy sie pełgajacym ogniem i powoli zapadajacym zmierzchem...
Kolejnego dnia ruszamy z Majówki na południe. Mijamy Bieliszów, suniemy w strone wsi Smolne a asfalt nie chce sie skonczyc.. Tak to jest z dokladnoscią map - wedlug oznaczenia ta droga jest takiej samej jakosci co wczorajsze piachy!
Co chwile mijamy poręby. Tu sosna, ktora nie wytrzymała samotnosci…
Jedno z domostw ma ciekawie łączony kamien z cegłą. Nie wiem czy to tylko walory ozdobne, ale rzucilo sie w oczy.
Przed Smolnym, w lesie, natrafiamy na stary cmentarzyk. Stoją tu zarosniete ruiny dawnej kaplicy.
Zachowalo sie tez kilka poniemieckich nagrobków. W ich strone prowadzi wyrazna aleja.
Są tez grobiki powojenne, dzieci zmarłych w latach 50 tych, chyba w wyniku roznego rodzaju zaraz wtedy panujących. Czemu tylko te kilkoro dzieci pochowano na starym niemieckim cmentarzu w srodku lasu? Innym nowych mogił tu nie ma.
Zaraz przy sciezce jest dziwne miejsce. Nie wiem czy to widac na zdjeciu, ale jest wyrazny prostokat piachu. Jakby cos tam zakopano. (albo wykopano…) calkiem niedawno…
Ciezko przekonac kabaka, ze na grobach sie nie siada a zniczy nie probuje sie turlać. Musimy jej znalezc inna zabawe. Jedna okazuje sie skuteczna - kręcenie kołem roweru!
Dopiero w Rajczynie udaje sie zjechac z asfaltu… Ufff! Wreszcie nie trzeba miec oczu dookola glowy czy ktos w bagaznik nie wjezdza. Wreszcie miły dla ucha chrzęst żwiru pod kołami i unoszaca sie za jezdzcem smuga pyłu!
Gdzies za Dąbiem natrafiamy na jeziorko. Nad nim wiatka, miejsce na ognisko. Woda wyjatkowo ciepła jak na kwietniowe dni. Troche czasu nam tu schodzi na nadwodną sielanke.
A dalej droga wiedzie przez żółte łany wczesnej wiosny.
Senne klimaty Budkowa. Sklep niestety zamkniety. A rokowal na niezłą biesiade!
Z Budkowa do Chobieni suniemy wzdłuż nadodrzanskich wałów, szutrem lub po betonowych płytach.
Zjezdzamy tez nad Odre. Brzegi sa tu wybitnie kamieniste, tzn cyple sa ogromne, nie takie malenstwa ja u nas! Teren jest wybitnie biwakowy - lubiany glownie przez wędkarzy. Dymią ogniska, jakies rybki skwierczą przypiekając skórki.
Droga do Chobieni zarasta powoli chwastem. Nie minelismy zadnego pojazdu. Mozna by sie wylozyc na wygrzanym asfalcie i gapic w obłoki. Odkad zlikwidowali prom droga konczy sie ślepo w wodnych odmętach.
Chobienia widziana z dzikiego brzegu Rozwazamy czy udac sie po piwo wpław czy lepiej nie?
Kilka razy dzis minelismy dziwnego goscia. Tez rowerzysta, raczej miejscowy. Bez koszulki ale za to w zimowej czapce. Potwornie spasły i chyba nie calkiem spełna rozumu. Na co zwrocilam uwage to dłonie rowerzysty - wielkosci najwiekszej mojej patelni i zupelnie bez paznokci, co nadawało im wyglad nieco nieziemski. Był miły, tzn zawsze mijając nas mówił dziwnym bulgoczącym głosem “dzen dobły pfanu” - i to by bylo ok. Ale po tej kwestii nastepował wybuch śmiechu, ale śmiechu upiornego, jakiegos wydobywajacego sie jakby z podziemi, jakby połączonego z jękami potępiencow, ze świstami, ktore potem powtarzało lesne echo. Nie wiem kim byl, dlaczego jezdzil tak w kólko na rowerze jakby nas śledził, dlaczego co chwila sie z nami witał... I czemu wybuchał tym półgodzinnym śmiechem wariata, mimo iz ten śmiech wyraznie go męczył - bo po takiej sesji musiał usiąść i odpocząć. Teraz troche żałuje, ale jakos tam w tych lasach i polach nie miałam ochoty zagaić wiekszej pogawędki, a raczej oddalalismy sie dosc szybko juz za drugim razem
Potem zagladamy jeszcze do Lubowa. Gdzieniegdzie udaje sie jeszcze wypatrzec nieco starej zabudowy - takiej pełnej kwitnących sadów, gruchania gołabi i przystrojonych kapliczek.
A pod sklepem…
Zaparkowany skuterek. Mała rzecz, pierzasta, a cieszy oko jak diabli!
Drzemka popoludniowa.
Promienie zachodzącego słonca znów nas zastaja przy ognichu.
Niektorzy twierdzą, ze dzieci na biwakach sie nudzą i trzeba im zabierac duzo zabawek. Naszych nawet nie wyjelismy z plecaka… bo wokol bylo wiele ciekawszych!
cdn
Co chwile mijamy poręby. Tu sosna, ktora nie wytrzymała samotnosci…
Jedno z domostw ma ciekawie łączony kamien z cegłą. Nie wiem czy to tylko walory ozdobne, ale rzucilo sie w oczy.
Przed Smolnym, w lesie, natrafiamy na stary cmentarzyk. Stoją tu zarosniete ruiny dawnej kaplicy.
Zachowalo sie tez kilka poniemieckich nagrobków. W ich strone prowadzi wyrazna aleja.
Są tez grobiki powojenne, dzieci zmarłych w latach 50 tych, chyba w wyniku roznego rodzaju zaraz wtedy panujących. Czemu tylko te kilkoro dzieci pochowano na starym niemieckim cmentarzu w srodku lasu? Innym nowych mogił tu nie ma.
Zaraz przy sciezce jest dziwne miejsce. Nie wiem czy to widac na zdjeciu, ale jest wyrazny prostokat piachu. Jakby cos tam zakopano. (albo wykopano…) calkiem niedawno…
Ciezko przekonac kabaka, ze na grobach sie nie siada a zniczy nie probuje sie turlać. Musimy jej znalezc inna zabawe. Jedna okazuje sie skuteczna - kręcenie kołem roweru!
Dopiero w Rajczynie udaje sie zjechac z asfaltu… Ufff! Wreszcie nie trzeba miec oczu dookola glowy czy ktos w bagaznik nie wjezdza. Wreszcie miły dla ucha chrzęst żwiru pod kołami i unoszaca sie za jezdzcem smuga pyłu!
Gdzies za Dąbiem natrafiamy na jeziorko. Nad nim wiatka, miejsce na ognisko. Woda wyjatkowo ciepła jak na kwietniowe dni. Troche czasu nam tu schodzi na nadwodną sielanke.
A dalej droga wiedzie przez żółte łany wczesnej wiosny.
Senne klimaty Budkowa. Sklep niestety zamkniety. A rokowal na niezłą biesiade!
Z Budkowa do Chobieni suniemy wzdłuż nadodrzanskich wałów, szutrem lub po betonowych płytach.
Zjezdzamy tez nad Odre. Brzegi sa tu wybitnie kamieniste, tzn cyple sa ogromne, nie takie malenstwa ja u nas! Teren jest wybitnie biwakowy - lubiany glownie przez wędkarzy. Dymią ogniska, jakies rybki skwierczą przypiekając skórki.
Droga do Chobieni zarasta powoli chwastem. Nie minelismy zadnego pojazdu. Mozna by sie wylozyc na wygrzanym asfalcie i gapic w obłoki. Odkad zlikwidowali prom droga konczy sie ślepo w wodnych odmętach.
Chobienia widziana z dzikiego brzegu Rozwazamy czy udac sie po piwo wpław czy lepiej nie?
Kilka razy dzis minelismy dziwnego goscia. Tez rowerzysta, raczej miejscowy. Bez koszulki ale za to w zimowej czapce. Potwornie spasły i chyba nie calkiem spełna rozumu. Na co zwrocilam uwage to dłonie rowerzysty - wielkosci najwiekszej mojej patelni i zupelnie bez paznokci, co nadawało im wyglad nieco nieziemski. Był miły, tzn zawsze mijając nas mówił dziwnym bulgoczącym głosem “dzen dobły pfanu” - i to by bylo ok. Ale po tej kwestii nastepował wybuch śmiechu, ale śmiechu upiornego, jakiegos wydobywajacego sie jakby z podziemi, jakby połączonego z jękami potępiencow, ze świstami, ktore potem powtarzało lesne echo. Nie wiem kim byl, dlaczego jezdzil tak w kólko na rowerze jakby nas śledził, dlaczego co chwila sie z nami witał... I czemu wybuchał tym półgodzinnym śmiechem wariata, mimo iz ten śmiech wyraznie go męczył - bo po takiej sesji musiał usiąść i odpocząć. Teraz troche żałuje, ale jakos tam w tych lasach i polach nie miałam ochoty zagaić wiekszej pogawędki, a raczej oddalalismy sie dosc szybko juz za drugim razem
Potem zagladamy jeszcze do Lubowa. Gdzieniegdzie udaje sie jeszcze wypatrzec nieco starej zabudowy - takiej pełnej kwitnących sadów, gruchania gołabi i przystrojonych kapliczek.
A pod sklepem…
Zaparkowany skuterek. Mała rzecz, pierzasta, a cieszy oko jak diabli!
Drzemka popoludniowa.
Promienie zachodzącego słonca znów nas zastaja przy ognichu.
Niektorzy twierdzą, ze dzieci na biwakach sie nudzą i trzeba im zabierac duzo zabawek. Naszych nawet nie wyjelismy z plecaka… bo wokol bylo wiele ciekawszych!
cdn