Trylinka i mirabelki czyli polska daleka polnoc
Moderator: Moderatorzy
Trylinka i mirabelki czyli polska daleka polnoc
Nadszedl wrzesien a z nim czas dluzszych wyjazdow. Poczatkowo planowalismy srodkowa Ukraine ale nie ogarnelismy sie na czas z paszportem dla kabaczka. Pozostala wiec Polska… Warto by sie sie wybrac w rejon nam nieznany i trudnoosiagalny w weekendy, nawet te przedluzone. Padlo wiec na daleka polnoc. Ta polnoc gdzie nie ma morza i jezior. Mowiono nam ze to drugi Dolny Slask… Ze to kraina zruinowanych palacykow, kosciolkow, nieasfaltowych drog i popegieerowskich wsi. Zabrzmialo jak teren ktory koniecznie trzeba odwiedzic.
Za Bierutowem mijamy fajna pracownie artystyczna. Nabywamy tam wilkinowego pajaka w rozmiarze XXXL i kota hustajacego sie na ogonie jak małpa. Caly przybytek pachnie lawenda bo nia sa faszerowane aniolki produkowane hurtowo. Facet plecie, babka szyje i maluje.
Wiec juz w pierwszy dzien do zapakowanej po dach skodusi przybywa dwoch nowych lokatorow, ktorym musimy zapewnic wygodna podroz
Ktorys z postojow wypada nam na piaszczystej wygrzanej drodze wsrod brzowo-sosnowych lasow. Sa czasem takie miejsca w ktorych niby nic nie ma szczegolnego a jakos czasoprzestrzen sprawia ze zapadaja gleboko w pamiec. Wystawiamy wiec pyski do slonca, wyciagamy sie na pachnacym igliwiu, karmimy kabaka i gapimy sie w szumiace czuby sosen za ktorymi plyna chmury…
Dla kazdego cos milego…
Kilka slow o piwie Braniewo. Nabylismy go kolo Sycowa, jako ze tak nazywa sie jedno z polnocnych miasteczek do ktorego zmierzamy. Nigdy wczesniej sie z nim nie spotkalam. Uznalam to za znak. Napoj niestety nie ma nic wspolnego z dobrym piwem wiec po kilku łykach zawartosc butelki zapodajemy mrowkom wedrujacym przez droge. Mrowki widac sa znawcami dobrych trunkow bo przed Braniewem spierdzielaja w poplochu..
Dzis ciagle mijamy wesela- jakis dobry weekend chyba. Non stop grzezniemy w korkach powiewajacych balonikami. W rejonie jest moda zeby w orszaku jechaly przynajmniej trzy ciagniki tirow i zapodawaly klaksonami. Rozwazam wsadzenie w uszy stoperow
W Kole rzuca sie w oczy stary pomnik. Co ciekawe symbol na cokole zostal chyba utworzony z prawdziwych narzedzi. Wspinam sie na podstument. Sierp jest zdecydowanie tępy, do koszenia trawy czy zboza by sie nie nadal
Planowalismy nocowac w Wagancu. Urzekla mnie informacja w opisie noclegowni o utylizacji azbestu i wiatrowce na stanie.
http://meteor-turystyka.pl/widok-waganiec,waganiec.html
Niestety nie bylo juz wolnych miejsc na dzisiaj.. ale nie odpuszcze tego miejsca
Ostatecznie spimy w Skępym na kempingu. Tu tez jest wesele, wszedzie wisza serduszka, przechadzaja sie ludzie wbici w jakies eleganckie fatalaszki a knajpa nad jeziorem łupie muzyka. Nam przypada domek w cichej i ciemnej czesci obiektu. Ide szukac kibla. Ponoc ma byc gdzies za boiskiem. Sune przez wygaszony teren, z mroku czasem wylania sie zarys domku lub drzewa. Przed jednym z domkow siedzi zakochana para. Przyprawiam ich prawie o zawal wylaniajac sie zza drzew. Podskakuja chyba metr do gory a kwik przerazenia niesie sie po lesie. Ostrzegaja mnie aby idac do kibla nie potknac sie o przewrocona bramke. W koncu udaje sie ominac przeszkody i odnalezc wlasciwy budynek. Jego wnetrze cieszy oczy- drewniane kabiny, zelazne umywalki i krany z gatunku tych co lubie najbardziej
Otwieram drzwi do kibla a zza nich wypadaja zwloki. Chlopak w garniturze wali lbem w posadzke. Teraz to ja malo nie zeszlam na serce. To jeden z weselnikow. Uderzenie go lekko otrzezwia. Twierdzi ze zabladzil. Dopytuje jak wrocic na sale bankietowa. Trzymajac sie za glowe, chwiejnym krokiem oddala sie w mrok. Nie wiem jakim cudem ale nie potyka sie o przewrocona bramke. Wypity ma zawsze szczescie!
Noc nie jest zbyt ciepla. Wogole bywaly cieplejsze te wrzesnie… Dzis inauguracja czerwonego kokonu. Pierwsza kabaczkowa noc we wlasnym spiworze Kokon sie sprawdzil- kabak cala noc jest cieplutki jak bułeczka!
Mamy juz sie klasc spac gdy rozlega sie kanonada strzalow. Hmmm.. nigdy nie wiem czy w takich momentach nalezy wylezc przed domek czy moze raczej zgasic swiatlo i polozyc sie na podlodze? Tym razem zwycieza ciekawosc i tym razem jest to dobry wybor- weselnicy zapodaja fajerwerki!!!
Rano spotykam w kiblu dziewczyne. Zamyka sie w kabinie i pali papierosa. Wyglada to dosyc absurdalnie gdy wokol las, łaki i luzno rozsiane domki.. Moze to przyzwyczajenie z pracy lub pociagu? albo ukrywa sie z tym procederem przed mama lub chlopakiem? A moze wciaganie dymka bawi ja tylko wtedy gdy jest polaczone z odpowiednim aromatem?
Dzis zajezdzamy do Ostrody do rodziny toperza. Osiedlamy sie w klimatycznym domku, gdzie toperz jako dziecko spedzal wakacje u babci. Domek okala ogromny ogrod i sad.
Otoczenie gestwiny roslin sprawia ze czlowiek zupelnie nie ma poczucia ze kilkadziesiat metrow dalej jest ruchliwe miasto, rondo, orlen i tesco. Jakby enklawa innego swiata, jakby wsrod szumiacych nawloci zatrzymal sie czas.. Urok dawnych lat poteguja rozne sprzety domu i garazu- ja np. jestem zachwycona ogromnym plaskatym kranem nad wanna!
Sporo czasu schodzi nam na roznych ogrodowych pracach.
Glownie jest to zbieranie owocow- obrodzily gruszki, jabłka, winogrona, pigwy i moje ukochane mirabelki! Nie wiem czemu akurat ten owoc daze taka sympatia. A tak rzadko mam okazje je jesc. Ciezko je dostac w sprzedazy a rosnace dziko na osiedlach drzewka sa systematycznie, namolnie i z uporem karczowane do ziemi.. Objadam sie wiec teraz zolto-pomaranczowymi kulkami jak bączek.
Owocow wogole jest wokol tyle ze brakuje pomyslow, czasu i sil aby to wszystko przerobic. Ja np. robie dwa sloje ratafii.
Po spirytus na ratafie ide do biedronki. Ochroniarz nie chce mnie wpuscic do sklepu bo nie mam koszyka. Nie ma koszykow do reki, sa tylko wozki giganty przed sklepem. I wszystkie zwiazane lancuchem ktorego nie da sie rozbroic bez dwuzlotowki. Nie wzielam zadnych monet tylko grubsza kase na zakupy. Wracam do sklepu. Ochroniarz bez koszyka mnie nie wpusci na hale. Ani on ani kasjerka nie chca pozyczyc mi 2zl na 5 minut. Pytam kasjerke czy moze mi rozmienic stówe zebym miala ta nieszczesna dwojke. Ponoc nie wolno im rozmieniac pieniedzy jak klient nic nie kupi. Ale klient chce kupic, ale do tego musi wejsc na sklep!!! Sytuacja zaczyna zawiewac totalnym absurdem- masz kase, masz sklep a nie mozesz zrobic zakupow. Jak jakis chory sen. Wylaze przed sklep. Szarpie za wozki, a nuz ktorys jest zle wpiety? No bo co? mam wracac do domu po dwa zlote? Latac po sasiednich marketach kupowac cos czego mi nie trzeba zeby rozmienic pieniadze? Gdy mocuje sie z wozkami podchodzi żul. Jeszcze tego mi trzeba… Zaczyna klasycznie “kierowniczko, czy moge o cos zapytac?”. Mowie mu ze absolutnie nie, bo jestem wkur#$%^&@ i opowiadam cala historie.. On bez slowa wyjmuje 2 zl i mi daje. Mowie mu zeby poczekal 10 minut to mu oddam. Ba! zgrzewke browara mu kupie. Koles twierdzi ze nie trzeba. “Mnie tez nieraz ludzie pomogli”. Zyczy milego dnia. Gdy wychodze ze sklepu juz go nie ma…
Taki obrazek.. Taka migawka z zycia. Piekna i straszna zarazem…
Odwiedzamy tez Gietrzwald, w ktorym jest sanktuarium w miejscu objawien z dalekiej przeszlosci. Jest tez fajne cudowne zrodelko. W sklepie z pamiatkami udaje mi sie zakupic obrazek lokalnej Matki Boskiej. Bedzie do kolekcji mojej babci!
Mozna w rejonie znalezc odcinki fajnych drog!
Silnik skodusi zaczyna coraz bardziej przypominac dzwieki wydawane przez stare ursusy kiedy wjezdzaja pod gorke. Toperz stwierdza ze prawdopodobnie jest to pasek rozrzadu ktory na szczescie w skodusiach jest lancuchem. Mily dla ucha dzwiek rokuje ze lancuch moze sie niedlugo urwac a to ponoc jest bardzo niedobre bo moze caly silnik rozwalic. Juz raz skodusie zbieralismy z drogi - drugi raz nam nie trzeba. Jedziemy wiec na peryferia miasta gdzie krajobraz wskazuje ze jest szansa odnalezienia mechanikow. Wokol mnostwo pawilonow, barakow i bud. Wszedzie kostka trylinka zasypana mirabelkami. Jakis zlom, falista blacha. Cale lany wrotycza i nawloci. Tu napewno nam naprawia skodusie!
Na jednym z budynkow wisi ogromna mapa z gietego drutu. Ciezko odczytac napis bo chyba byl zmieniany.
Znalezieni mechanicy tez sa bardzo sympatyczni. Dwoch zaczyna sie od razu spierac czy skodusia ma szanse dojechac na Kaukaz i co sie w niej wtedy zepsuje. Trzeci zachwyca sie kabakiem i opowiada ciekawostki z zycia swoich czworga dzieci. Czas mija wiec milo.
Skodusia bedzie gotowa na jutro. Dzien wiec spedzamy na pieszych wycieczkach po okolicy, wybierajac rozne drogi.
Odwiedzamy pobliskie jezioro i piaszczysta wydme. Dawniej byl tam poligon i toperz pamieta jak przed laty stal tam wrak pojazdu pancernego. Niestety juz go tam nie ma…
Charakterystyczny slad
W Ostrodzie zachowal sie pomnik z dawnych lat. Jego podstument jest miejscem spotkan lokalnej mlodziezy, ktora lubi spozywac tu piwo.
Jakos pomniki o tej tematyce beda nam towarzyszyc podczas calej wycieczki Nie sadzilam ze w tym rejonie Polski jest ich takie nagromadzenie!
Na cmentarzu spotykamy tez oddech nowoczesnosci - zniczomat! rozumiem ze sciana wypluwa kase, bilety, coca- cole - ale znicze w takiej formie widze pierwszy raz!
cdn
Za Bierutowem mijamy fajna pracownie artystyczna. Nabywamy tam wilkinowego pajaka w rozmiarze XXXL i kota hustajacego sie na ogonie jak małpa. Caly przybytek pachnie lawenda bo nia sa faszerowane aniolki produkowane hurtowo. Facet plecie, babka szyje i maluje.
Wiec juz w pierwszy dzien do zapakowanej po dach skodusi przybywa dwoch nowych lokatorow, ktorym musimy zapewnic wygodna podroz
Ktorys z postojow wypada nam na piaszczystej wygrzanej drodze wsrod brzowo-sosnowych lasow. Sa czasem takie miejsca w ktorych niby nic nie ma szczegolnego a jakos czasoprzestrzen sprawia ze zapadaja gleboko w pamiec. Wystawiamy wiec pyski do slonca, wyciagamy sie na pachnacym igliwiu, karmimy kabaka i gapimy sie w szumiace czuby sosen za ktorymi plyna chmury…
Dla kazdego cos milego…
Kilka slow o piwie Braniewo. Nabylismy go kolo Sycowa, jako ze tak nazywa sie jedno z polnocnych miasteczek do ktorego zmierzamy. Nigdy wczesniej sie z nim nie spotkalam. Uznalam to za znak. Napoj niestety nie ma nic wspolnego z dobrym piwem wiec po kilku łykach zawartosc butelki zapodajemy mrowkom wedrujacym przez droge. Mrowki widac sa znawcami dobrych trunkow bo przed Braniewem spierdzielaja w poplochu..
Dzis ciagle mijamy wesela- jakis dobry weekend chyba. Non stop grzezniemy w korkach powiewajacych balonikami. W rejonie jest moda zeby w orszaku jechaly przynajmniej trzy ciagniki tirow i zapodawaly klaksonami. Rozwazam wsadzenie w uszy stoperow
W Kole rzuca sie w oczy stary pomnik. Co ciekawe symbol na cokole zostal chyba utworzony z prawdziwych narzedzi. Wspinam sie na podstument. Sierp jest zdecydowanie tępy, do koszenia trawy czy zboza by sie nie nadal
Planowalismy nocowac w Wagancu. Urzekla mnie informacja w opisie noclegowni o utylizacji azbestu i wiatrowce na stanie.
http://meteor-turystyka.pl/widok-waganiec,waganiec.html
Niestety nie bylo juz wolnych miejsc na dzisiaj.. ale nie odpuszcze tego miejsca
Ostatecznie spimy w Skępym na kempingu. Tu tez jest wesele, wszedzie wisza serduszka, przechadzaja sie ludzie wbici w jakies eleganckie fatalaszki a knajpa nad jeziorem łupie muzyka. Nam przypada domek w cichej i ciemnej czesci obiektu. Ide szukac kibla. Ponoc ma byc gdzies za boiskiem. Sune przez wygaszony teren, z mroku czasem wylania sie zarys domku lub drzewa. Przed jednym z domkow siedzi zakochana para. Przyprawiam ich prawie o zawal wylaniajac sie zza drzew. Podskakuja chyba metr do gory a kwik przerazenia niesie sie po lesie. Ostrzegaja mnie aby idac do kibla nie potknac sie o przewrocona bramke. W koncu udaje sie ominac przeszkody i odnalezc wlasciwy budynek. Jego wnetrze cieszy oczy- drewniane kabiny, zelazne umywalki i krany z gatunku tych co lubie najbardziej
Otwieram drzwi do kibla a zza nich wypadaja zwloki. Chlopak w garniturze wali lbem w posadzke. Teraz to ja malo nie zeszlam na serce. To jeden z weselnikow. Uderzenie go lekko otrzezwia. Twierdzi ze zabladzil. Dopytuje jak wrocic na sale bankietowa. Trzymajac sie za glowe, chwiejnym krokiem oddala sie w mrok. Nie wiem jakim cudem ale nie potyka sie o przewrocona bramke. Wypity ma zawsze szczescie!
Noc nie jest zbyt ciepla. Wogole bywaly cieplejsze te wrzesnie… Dzis inauguracja czerwonego kokonu. Pierwsza kabaczkowa noc we wlasnym spiworze Kokon sie sprawdzil- kabak cala noc jest cieplutki jak bułeczka!
Mamy juz sie klasc spac gdy rozlega sie kanonada strzalow. Hmmm.. nigdy nie wiem czy w takich momentach nalezy wylezc przed domek czy moze raczej zgasic swiatlo i polozyc sie na podlodze? Tym razem zwycieza ciekawosc i tym razem jest to dobry wybor- weselnicy zapodaja fajerwerki!!!
Rano spotykam w kiblu dziewczyne. Zamyka sie w kabinie i pali papierosa. Wyglada to dosyc absurdalnie gdy wokol las, łaki i luzno rozsiane domki.. Moze to przyzwyczajenie z pracy lub pociagu? albo ukrywa sie z tym procederem przed mama lub chlopakiem? A moze wciaganie dymka bawi ja tylko wtedy gdy jest polaczone z odpowiednim aromatem?
Dzis zajezdzamy do Ostrody do rodziny toperza. Osiedlamy sie w klimatycznym domku, gdzie toperz jako dziecko spedzal wakacje u babci. Domek okala ogromny ogrod i sad.
Otoczenie gestwiny roslin sprawia ze czlowiek zupelnie nie ma poczucia ze kilkadziesiat metrow dalej jest ruchliwe miasto, rondo, orlen i tesco. Jakby enklawa innego swiata, jakby wsrod szumiacych nawloci zatrzymal sie czas.. Urok dawnych lat poteguja rozne sprzety domu i garazu- ja np. jestem zachwycona ogromnym plaskatym kranem nad wanna!
Sporo czasu schodzi nam na roznych ogrodowych pracach.
Glownie jest to zbieranie owocow- obrodzily gruszki, jabłka, winogrona, pigwy i moje ukochane mirabelki! Nie wiem czemu akurat ten owoc daze taka sympatia. A tak rzadko mam okazje je jesc. Ciezko je dostac w sprzedazy a rosnace dziko na osiedlach drzewka sa systematycznie, namolnie i z uporem karczowane do ziemi.. Objadam sie wiec teraz zolto-pomaranczowymi kulkami jak bączek.
Owocow wogole jest wokol tyle ze brakuje pomyslow, czasu i sil aby to wszystko przerobic. Ja np. robie dwa sloje ratafii.
Po spirytus na ratafie ide do biedronki. Ochroniarz nie chce mnie wpuscic do sklepu bo nie mam koszyka. Nie ma koszykow do reki, sa tylko wozki giganty przed sklepem. I wszystkie zwiazane lancuchem ktorego nie da sie rozbroic bez dwuzlotowki. Nie wzielam zadnych monet tylko grubsza kase na zakupy. Wracam do sklepu. Ochroniarz bez koszyka mnie nie wpusci na hale. Ani on ani kasjerka nie chca pozyczyc mi 2zl na 5 minut. Pytam kasjerke czy moze mi rozmienic stówe zebym miala ta nieszczesna dwojke. Ponoc nie wolno im rozmieniac pieniedzy jak klient nic nie kupi. Ale klient chce kupic, ale do tego musi wejsc na sklep!!! Sytuacja zaczyna zawiewac totalnym absurdem- masz kase, masz sklep a nie mozesz zrobic zakupow. Jak jakis chory sen. Wylaze przed sklep. Szarpie za wozki, a nuz ktorys jest zle wpiety? No bo co? mam wracac do domu po dwa zlote? Latac po sasiednich marketach kupowac cos czego mi nie trzeba zeby rozmienic pieniadze? Gdy mocuje sie z wozkami podchodzi żul. Jeszcze tego mi trzeba… Zaczyna klasycznie “kierowniczko, czy moge o cos zapytac?”. Mowie mu ze absolutnie nie, bo jestem wkur#$%^&@ i opowiadam cala historie.. On bez slowa wyjmuje 2 zl i mi daje. Mowie mu zeby poczekal 10 minut to mu oddam. Ba! zgrzewke browara mu kupie. Koles twierdzi ze nie trzeba. “Mnie tez nieraz ludzie pomogli”. Zyczy milego dnia. Gdy wychodze ze sklepu juz go nie ma…
Taki obrazek.. Taka migawka z zycia. Piekna i straszna zarazem…
Odwiedzamy tez Gietrzwald, w ktorym jest sanktuarium w miejscu objawien z dalekiej przeszlosci. Jest tez fajne cudowne zrodelko. W sklepie z pamiatkami udaje mi sie zakupic obrazek lokalnej Matki Boskiej. Bedzie do kolekcji mojej babci!
Mozna w rejonie znalezc odcinki fajnych drog!
Silnik skodusi zaczyna coraz bardziej przypominac dzwieki wydawane przez stare ursusy kiedy wjezdzaja pod gorke. Toperz stwierdza ze prawdopodobnie jest to pasek rozrzadu ktory na szczescie w skodusiach jest lancuchem. Mily dla ucha dzwiek rokuje ze lancuch moze sie niedlugo urwac a to ponoc jest bardzo niedobre bo moze caly silnik rozwalic. Juz raz skodusie zbieralismy z drogi - drugi raz nam nie trzeba. Jedziemy wiec na peryferia miasta gdzie krajobraz wskazuje ze jest szansa odnalezienia mechanikow. Wokol mnostwo pawilonow, barakow i bud. Wszedzie kostka trylinka zasypana mirabelkami. Jakis zlom, falista blacha. Cale lany wrotycza i nawloci. Tu napewno nam naprawia skodusie!
Na jednym z budynkow wisi ogromna mapa z gietego drutu. Ciezko odczytac napis bo chyba byl zmieniany.
Znalezieni mechanicy tez sa bardzo sympatyczni. Dwoch zaczyna sie od razu spierac czy skodusia ma szanse dojechac na Kaukaz i co sie w niej wtedy zepsuje. Trzeci zachwyca sie kabakiem i opowiada ciekawostki z zycia swoich czworga dzieci. Czas mija wiec milo.
Skodusia bedzie gotowa na jutro. Dzien wiec spedzamy na pieszych wycieczkach po okolicy, wybierajac rozne drogi.
Odwiedzamy pobliskie jezioro i piaszczysta wydme. Dawniej byl tam poligon i toperz pamieta jak przed laty stal tam wrak pojazdu pancernego. Niestety juz go tam nie ma…
Charakterystyczny slad
W Ostrodzie zachowal sie pomnik z dawnych lat. Jego podstument jest miejscem spotkan lokalnej mlodziezy, ktora lubi spozywac tu piwo.
Jakos pomniki o tej tematyce beda nam towarzyszyc podczas calej wycieczki Nie sadzilam ze w tym rejonie Polski jest ich takie nagromadzenie!
Na cmentarzu spotykamy tez oddech nowoczesnosci - zniczomat! rozumiem ze sciana wypluwa kase, bilety, coca- cole - ale znicze w takiej formie widze pierwszy raz!
cdn
Z tego co czytam jest to bardzo "nierówne" piwo. Dosłownie z warki na warkę albo poprawny lagerek albo gniot nie do przyjęcia. Zdecydowanie Browar Namysłów ma jakiś problem...buba pisze:Kilka slow o piwie Braniewo.
http://beer-o-pedia.lasypolskie.pl/doku ... a:braniewo
http://www.browar.biz/forum/showthread.php?t=110314
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Zastanawiam się czy taka maszynę można kupić gotową czy trzeba samemu "wyprodukować"? Bo chętnie bym został posiadaczem takowych na okolicznych cmentarzach...j24 pisze:Zniczomat - zarąbisty patent!
EDIT: Już wiem - można wydzierżawić . Taka franczyza czy coś podobnego
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Ależ można kupić. Jaka różnica, czy chcesz zrobić zbiornik ze zniczami, colą, czy gumkami. Płacisz, odpowiedni popychacz wysuwa wybrany znicz, który spada do miejsca wyjęcia. U mnie są bardzo popularne mlekomaty. Oprócz rzeczonego mleka można nabyć stosowną butelkę. Szklaną lub plastikową. Nawet kasę rozmienia
"Słowa mają ogromną moc, więc naszą powinnością jest te słowa kontrolować. Inaczej mogą zdziałać wiele zła" - Mordimer Madderdin
Wiem, ale znalazłem też ofertę dzierżawy. Natomiast wydających resztę nie znalazłem bo takie wymagają zasilania prądem (układ elektroniczny rozpoznający sumę pieniążków i sterujący wydaniem monet), zaś mnie interesowały wyłącznie te, które działają tylko mechanicznie i prądu nie wymagają.Capricorn pisze:Ależ można kupić.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Suniemy dalej na polnoc. W Morągu mijamy jakiegos swiatowida albo cos w ten desen- z gebami na wszystkie strony
W Markowie szukamy opuszczonych palacykow. Palacyki/dworki sa ale prywatne i uzywane
Kolejna wioska to Kwitajny. Tu tez jest prywatny palac ale fajniejszy. Raz ze mozna do niego dojsc- od strony kosciola i stawow. A dwa ze obok stoi malownicza ruinka.
No i przy zabudowaniach PGRu rogaty ceglany gmach o przeznaczeniu dla mnie nieznanym.
Kosciol tutejszy przeszedl remont w 2014 ale wogole mnie to nie razi. Cegla nie blyszczy sie jak psu jajca, na dachu wiezy gont, gdyby nie tablica to bym nie wpadla na to ze rok temu to polerowali.
Wogole gdybym miala ta wioske scharakteryzowac dwoma slowami to - cegla i stawy. Jednego i drugiego tu nie brakuje.
Na uwage zasluguje przystanek autobusowy- uroczy przytulny domek. Ponoc ostatnimi laty wydaja jakies kosmiczne pieniadze na nowe przystanki w miastach- obiekty ktore nie sa ani ladne, ani funkcjonalne. A tu dwa w jednym - mozna od razu zasiedlic, nawet na czas dluzszy niz oczekiwanie na autobus. I jeszcze obok ktos posadzil kwiatki
Na obrzezach wioski leza w trawie jakies dwa nibybunkry o ksztalcie betonowych rur. Jest tez oczywiscie moja ulubiona kostka trylinka, ktora nie opusci nas na tym wyjezdzie. A jakos jest taka regula ze jak gdzies jest trylinka to jest fajnie. Tak samo jak droga plytowa zawsze prowadzi w ciekawe miejsce.
A obok wiaty- jakby komus akurat wypadlo tu nocowac to calkiem przyjazne pod ten cel.
My tymczasem jedziemy do Zielna. Tam tez ma byc dworek. Jest takowy ktory razem z kilkoma stodolami siedzi sobie na uboczu popegieerowskiej wsi.
Do palacyku nie udaje sie wejsc. Szczelnie wyzamykany
Widac ze dobudowki w roznych latach mialy odmienne ksztalty
Kolejny nasz cel to Anglity. Od glownej drogi, takiej paskudnej pelnej tirow i blyszczacych osobowek, o glebokich rowach i pomalowanej ze mozna dostac oczoplasu, odkreca w las gruntowy trakt. I nagle wjezdzamy w inny swiat.
Przez droge biegaja kury, gesi, koty- to normalne. Ale do stad krolikow poki co nie przywyklam.
Mijamy mile skrzyzowanie, domy z ganeczkami w cieniu slonecznikow..
Tutejszy dworek jest opuszczony i sluzy chyba obecnie za magazyn siana. Wokol niego wyjezdzony plac, poorany grubym bieznikiem. Chyba wyscigi traktorow tu urzadzaja
A juz totalnym hitem jest pewna stodola! Budynek ten wygral w roku 1978 w konkursie na najlepiej zmodernizowany obiekt gospodarczy.
W Burdajnach kolejny przystanek- domek, tym razem murowany.
Obok jest sklep gdzie robie zakupy w stylu biblijnym- wode i wino. Sprzedawczyni widzac nietutejsza gebe pyta czy przypadkiem nie przyjechalam w gosci do jakiegos tajemniczego domu w niedalekim przysiolku. Ponoc zasiedlili go jacys dziwni ludzie, ktorych nikt nie zna. Czesto zajezdzaja do nich stada gosci, ktorzy przemykaja przez wies jak duchy. Miejscowi chyba sie ich troche boja a jednoczesnie zzera ich ciekawosc co za jedni. I czy dom kupiony, wydzierzawiony czy zasiedlony na dziko. Mieszkancy tego domu zwykle chodza grupa i miejscowi nie moga zlapac z nimi kontaktu. Sprzedawczyni jest bardzo zmartwiona gdy mowie ze nie mam nic wspolnego z dziwnym domem. I mam troche wrazenie ze nie do konca uwierzyla.. bo na odchodnym rzuca- “do naszej wsi obcy i turysci nie zagladaja- poza nimi…”
W pobliskim Godkowie stoi cerkiew, jakby zywcem przeniesiona z Beskidu Niskiego. Mimowolnie czlowiek zaczyna szukac wzrokiem jakis pagorow, wzniesien, czegokolwiek… jakos ten ksztalt nie komponuje mi sie z plaskatoscia terenu. Budowe chyba skonczyli wczoraj- tak wokolo pachnie swiezym drewnem.
Slonce juz chyli sie ku zachodowi jak mijamy Pieniezno. Toperzowi katem oka udaje sie wypatrzec jakis stary kawalek betonu wynurzajacy sie z gestych krzakow na pagorku. Zawracamy wiec i jedziemy sprawdzic co to za dziwo. Na miejsce prowadzi waska droga ze starego asfaltu. Wokol gesty chaszcz, bujna trawa i jesienna zolc nawloci i wrotyczu. Beton okazuje sie byc starym komunistycznym pomnikiem. Przed nim stoja dwa auta- jedno na polskich, drugie na rosyjskich blachach. Z tego drugiego ciagna sie po ziemi kable, w tle biega jakis gosc z kamera. Podchodze spytac czy moge teraz poogladac sobie pomnik czy lepiej zaczekac bo wleze im w kadr. Spotkani ludzie okazuja sie byc rosyjska ekipa telewizyjna ktora kreci reportaz o starych pomnikach. Ten ponoc stoi tu od lat 70tych i upamietnia miejsce smierci ruskiego generala. Wladze Pieniezna ostatnio postanowily zburzyc pomnik, co spotkalo sie z niezadowoleniem Rosjan. Twierdza ze jest to lamanie jakis umow o miejscach pamieci. Jakos rzeczywiscie ostatnio nastala mania zarowno budowania jak i aktywnego burzenia. Moim zdaniem bez sensu jest niszczenie takich pomnikow. Zawsze to swiadectwa historii. A o historii lepiej pamietac niz ja zacierac. Wchodzi w doroslosc juz pokolenie dla ktorego czasy komuny to taka sama przeszlosc jak Krzyzacy i Kosciuszko… Rozwalajac pomnik nie zmienimy tego co bylo. Jak w tym miejscu przeszkadza to mozna go przeniesc do muzeum (np. takiego jak Grutas Parkas na Litwie). Mozna opatrzec tabliczkami, takimi co ostatnio modne jest ich stawianie jak Polska dluga i szeroka. Po polach, lasach i gorach stawia sie te zwaly plastiku i wypisuje na nich rozne pierdoly. A tu akurat moze by sie taka nadala. Mozna by napisac kim byl kolega Czerniachowski, ile ludzi wymordowal i czemu go w Polsce tak nie lubimy. Albo mozna zostawic obelisk, niech stoi w krzakach, niech menele maja miejsce na wypicie wieczornego browara. Niech stoi az kiedys przyroda sama sie z nim upora. Aktywne niszczenie jest dla mnie najglupsza opcja- podobnie jak skuwanie niemieckich tablic na ziemiach odzyskanych czy rozbieranie łemkowskich cerkwi na chlewiki w Bieszczadach. Ot takie mszczenie sie na przedmiotach za zbrodnie ludzi. Walczyc warto by z zywymi a nie z poleglymi i starym betonem..
Chwile gadam z ekipa filmowa- o pomniku tym oraz innych takowych i ich losach w roznych krajach bylego sajuza i demoludow.. Co dziwne o litewskim muzeum nie slyszeli. Myslalam ze ono jest bardzo znane. Ponoc gdzies na Wegrzech tez jest takie, tylko mnijesze i mniej rozreklamowane.
Dopiero po powrocie do domu poczytalam wiecej o tym miejscu i calej sytuacji. Nie sadzilam ze ten pomnik ukryty w krzakach malego miasteczka na polnocy wzbudzil az takie kontrowersje i stal sie na tyle slawny ze trafil do ogolnopolskich mediow, a chryja zwiazana z jego wrogami i obroncami byla chyba calkiem nieadekwatna do wielkosci problemu.
A jesli chodzi o walke z takimi pomnikami- to duzo bardziej niz zburzenie, zaoranie i udawanie ze sprawy ( i innego ustroju w Polsce) nigdy nie bylo, podobala mi sie akcja z owego Pieniezna sprzed kilku lat. Obok pomnika ktos postawil konstrukcje przedstawiajaca czerwona swinie duzych rozmiarow. Fajnie ze ktos mial nietuzinkowy pomysl i chcialo mu sie wprowadzic go w zycie:
(zdjecie nie moje- znalezione w necie- na stronie z linka ponizej)
https://www.google.pl/search?q=pieniezn ... 8OCpJiM%3A
Szkoda ze prosiaka juz nie ma- to by dopiero byla atrakcja turystyczna
Opuszczamy Pieniezno ale klimaty spod znaku czerwonej gwiazdy caly czas sie ciagna za nami. Na obrzezach Braniewa kolejny akcent czasow minionych- poradziecki cmentarz. Miesci sie w ogromnym parku. Zapada zmrok. Teren jest pusty a cisza jakos niepokojaco dzwoni w uszach. Gdzies w oddali turkoce traktor. Ale to za plotem, za gestymi krzewami i trawa zasypana gruba warstwa mirabelek. To daleko, to tak jakby gdzies w innym swiecie. Jestesmy tu sami (chyba?) ale mam mocne poczucie wbicia we mnie dziesiatek oczu.. Zmierzch to chyba zly czas na odwiedzanie cmentarzy…
Ale jakze to miejsce jest inne od poprzedniego. Cmentarz jest bardzo zadbany, az do przesady odmalowany i odnowiony. Wybielone swieza farba geby gierojow ze zdziwieniem patrza w niebo albo na skodusie ktora jezdzi w kolko wokol nich.
Przed pomnikami leza ogromne wience, naszpikowane symbolami, zarowno dawnymi jak i calkiem wspolczesnymi. Zapewne przyciagneli je ludzie zza wschodniej granicy i wali w oczy to ze wsadzili w to naprawde gruba kase. Calosc pachnie nie tyle pamiatka historyczna i oddawaniem czci poleglym co wspolczesnym kultem i ostentacją..
A co jest najciekawsze- to zestawienie tych dwoch miejsc przez nas dzisiaj odwiedzonych. W jednym miejscu razi kawalek zapomnainego pokruszonego betonu stojacy miedzy krzakami i trzeba go usunac, a w drugim jest akceptacja na demonstracje, pokazówke i remonty na blysk? I juz jest dobrze? Juz nikogo nie kole w oczy?
Pieniezno i Braniewo dzieli 30 km…
Na nocleg zajezdzamy na kemping we Fromborku. Troche sie obawialam ze jak takie bardzo turystyczne miasteczko to i noclegownia bedzie utrzymana w niefajnych klimatach. A tu niespodzianka! Baza jest polozona poza miastem, naprzeciw jakis fabryczek majacych cos wspolnego ze szklem. Domki zarasta bluszcz, wnetrza pachna starym drewnem, krzesla sa z korzeni.
Oprocz nas goszcza tu dzis jeszcze robotnicy budowlani. Imprezuja na ganeczku. Na stole dwie reklamowki- z jednej wysypuja sie pęta kielbas, z drugiej puszki kasztelana w ilosci duzo. Na bogato- chleba sie tu nie jada..
cdn
W Markowie szukamy opuszczonych palacykow. Palacyki/dworki sa ale prywatne i uzywane
Kolejna wioska to Kwitajny. Tu tez jest prywatny palac ale fajniejszy. Raz ze mozna do niego dojsc- od strony kosciola i stawow. A dwa ze obok stoi malownicza ruinka.
No i przy zabudowaniach PGRu rogaty ceglany gmach o przeznaczeniu dla mnie nieznanym.
Kosciol tutejszy przeszedl remont w 2014 ale wogole mnie to nie razi. Cegla nie blyszczy sie jak psu jajca, na dachu wiezy gont, gdyby nie tablica to bym nie wpadla na to ze rok temu to polerowali.
Wogole gdybym miala ta wioske scharakteryzowac dwoma slowami to - cegla i stawy. Jednego i drugiego tu nie brakuje.
Na uwage zasluguje przystanek autobusowy- uroczy przytulny domek. Ponoc ostatnimi laty wydaja jakies kosmiczne pieniadze na nowe przystanki w miastach- obiekty ktore nie sa ani ladne, ani funkcjonalne. A tu dwa w jednym - mozna od razu zasiedlic, nawet na czas dluzszy niz oczekiwanie na autobus. I jeszcze obok ktos posadzil kwiatki
Na obrzezach wioski leza w trawie jakies dwa nibybunkry o ksztalcie betonowych rur. Jest tez oczywiscie moja ulubiona kostka trylinka, ktora nie opusci nas na tym wyjezdzie. A jakos jest taka regula ze jak gdzies jest trylinka to jest fajnie. Tak samo jak droga plytowa zawsze prowadzi w ciekawe miejsce.
A obok wiaty- jakby komus akurat wypadlo tu nocowac to calkiem przyjazne pod ten cel.
My tymczasem jedziemy do Zielna. Tam tez ma byc dworek. Jest takowy ktory razem z kilkoma stodolami siedzi sobie na uboczu popegieerowskiej wsi.
Do palacyku nie udaje sie wejsc. Szczelnie wyzamykany
Widac ze dobudowki w roznych latach mialy odmienne ksztalty
Kolejny nasz cel to Anglity. Od glownej drogi, takiej paskudnej pelnej tirow i blyszczacych osobowek, o glebokich rowach i pomalowanej ze mozna dostac oczoplasu, odkreca w las gruntowy trakt. I nagle wjezdzamy w inny swiat.
Przez droge biegaja kury, gesi, koty- to normalne. Ale do stad krolikow poki co nie przywyklam.
Mijamy mile skrzyzowanie, domy z ganeczkami w cieniu slonecznikow..
Tutejszy dworek jest opuszczony i sluzy chyba obecnie za magazyn siana. Wokol niego wyjezdzony plac, poorany grubym bieznikiem. Chyba wyscigi traktorow tu urzadzaja
A juz totalnym hitem jest pewna stodola! Budynek ten wygral w roku 1978 w konkursie na najlepiej zmodernizowany obiekt gospodarczy.
W Burdajnach kolejny przystanek- domek, tym razem murowany.
Obok jest sklep gdzie robie zakupy w stylu biblijnym- wode i wino. Sprzedawczyni widzac nietutejsza gebe pyta czy przypadkiem nie przyjechalam w gosci do jakiegos tajemniczego domu w niedalekim przysiolku. Ponoc zasiedlili go jacys dziwni ludzie, ktorych nikt nie zna. Czesto zajezdzaja do nich stada gosci, ktorzy przemykaja przez wies jak duchy. Miejscowi chyba sie ich troche boja a jednoczesnie zzera ich ciekawosc co za jedni. I czy dom kupiony, wydzierzawiony czy zasiedlony na dziko. Mieszkancy tego domu zwykle chodza grupa i miejscowi nie moga zlapac z nimi kontaktu. Sprzedawczyni jest bardzo zmartwiona gdy mowie ze nie mam nic wspolnego z dziwnym domem. I mam troche wrazenie ze nie do konca uwierzyla.. bo na odchodnym rzuca- “do naszej wsi obcy i turysci nie zagladaja- poza nimi…”
W pobliskim Godkowie stoi cerkiew, jakby zywcem przeniesiona z Beskidu Niskiego. Mimowolnie czlowiek zaczyna szukac wzrokiem jakis pagorow, wzniesien, czegokolwiek… jakos ten ksztalt nie komponuje mi sie z plaskatoscia terenu. Budowe chyba skonczyli wczoraj- tak wokolo pachnie swiezym drewnem.
Slonce juz chyli sie ku zachodowi jak mijamy Pieniezno. Toperzowi katem oka udaje sie wypatrzec jakis stary kawalek betonu wynurzajacy sie z gestych krzakow na pagorku. Zawracamy wiec i jedziemy sprawdzic co to za dziwo. Na miejsce prowadzi waska droga ze starego asfaltu. Wokol gesty chaszcz, bujna trawa i jesienna zolc nawloci i wrotyczu. Beton okazuje sie byc starym komunistycznym pomnikiem. Przed nim stoja dwa auta- jedno na polskich, drugie na rosyjskich blachach. Z tego drugiego ciagna sie po ziemi kable, w tle biega jakis gosc z kamera. Podchodze spytac czy moge teraz poogladac sobie pomnik czy lepiej zaczekac bo wleze im w kadr. Spotkani ludzie okazuja sie byc rosyjska ekipa telewizyjna ktora kreci reportaz o starych pomnikach. Ten ponoc stoi tu od lat 70tych i upamietnia miejsce smierci ruskiego generala. Wladze Pieniezna ostatnio postanowily zburzyc pomnik, co spotkalo sie z niezadowoleniem Rosjan. Twierdza ze jest to lamanie jakis umow o miejscach pamieci. Jakos rzeczywiscie ostatnio nastala mania zarowno budowania jak i aktywnego burzenia. Moim zdaniem bez sensu jest niszczenie takich pomnikow. Zawsze to swiadectwa historii. A o historii lepiej pamietac niz ja zacierac. Wchodzi w doroslosc juz pokolenie dla ktorego czasy komuny to taka sama przeszlosc jak Krzyzacy i Kosciuszko… Rozwalajac pomnik nie zmienimy tego co bylo. Jak w tym miejscu przeszkadza to mozna go przeniesc do muzeum (np. takiego jak Grutas Parkas na Litwie). Mozna opatrzec tabliczkami, takimi co ostatnio modne jest ich stawianie jak Polska dluga i szeroka. Po polach, lasach i gorach stawia sie te zwaly plastiku i wypisuje na nich rozne pierdoly. A tu akurat moze by sie taka nadala. Mozna by napisac kim byl kolega Czerniachowski, ile ludzi wymordowal i czemu go w Polsce tak nie lubimy. Albo mozna zostawic obelisk, niech stoi w krzakach, niech menele maja miejsce na wypicie wieczornego browara. Niech stoi az kiedys przyroda sama sie z nim upora. Aktywne niszczenie jest dla mnie najglupsza opcja- podobnie jak skuwanie niemieckich tablic na ziemiach odzyskanych czy rozbieranie łemkowskich cerkwi na chlewiki w Bieszczadach. Ot takie mszczenie sie na przedmiotach za zbrodnie ludzi. Walczyc warto by z zywymi a nie z poleglymi i starym betonem..
Chwile gadam z ekipa filmowa- o pomniku tym oraz innych takowych i ich losach w roznych krajach bylego sajuza i demoludow.. Co dziwne o litewskim muzeum nie slyszeli. Myslalam ze ono jest bardzo znane. Ponoc gdzies na Wegrzech tez jest takie, tylko mnijesze i mniej rozreklamowane.
Dopiero po powrocie do domu poczytalam wiecej o tym miejscu i calej sytuacji. Nie sadzilam ze ten pomnik ukryty w krzakach malego miasteczka na polnocy wzbudzil az takie kontrowersje i stal sie na tyle slawny ze trafil do ogolnopolskich mediow, a chryja zwiazana z jego wrogami i obroncami byla chyba calkiem nieadekwatna do wielkosci problemu.
A jesli chodzi o walke z takimi pomnikami- to duzo bardziej niz zburzenie, zaoranie i udawanie ze sprawy ( i innego ustroju w Polsce) nigdy nie bylo, podobala mi sie akcja z owego Pieniezna sprzed kilku lat. Obok pomnika ktos postawil konstrukcje przedstawiajaca czerwona swinie duzych rozmiarow. Fajnie ze ktos mial nietuzinkowy pomysl i chcialo mu sie wprowadzic go w zycie:
(zdjecie nie moje- znalezione w necie- na stronie z linka ponizej)
https://www.google.pl/search?q=pieniezn ... 8OCpJiM%3A
Szkoda ze prosiaka juz nie ma- to by dopiero byla atrakcja turystyczna
Opuszczamy Pieniezno ale klimaty spod znaku czerwonej gwiazdy caly czas sie ciagna za nami. Na obrzezach Braniewa kolejny akcent czasow minionych- poradziecki cmentarz. Miesci sie w ogromnym parku. Zapada zmrok. Teren jest pusty a cisza jakos niepokojaco dzwoni w uszach. Gdzies w oddali turkoce traktor. Ale to za plotem, za gestymi krzewami i trawa zasypana gruba warstwa mirabelek. To daleko, to tak jakby gdzies w innym swiecie. Jestesmy tu sami (chyba?) ale mam mocne poczucie wbicia we mnie dziesiatek oczu.. Zmierzch to chyba zly czas na odwiedzanie cmentarzy…
Ale jakze to miejsce jest inne od poprzedniego. Cmentarz jest bardzo zadbany, az do przesady odmalowany i odnowiony. Wybielone swieza farba geby gierojow ze zdziwieniem patrza w niebo albo na skodusie ktora jezdzi w kolko wokol nich.
Przed pomnikami leza ogromne wience, naszpikowane symbolami, zarowno dawnymi jak i calkiem wspolczesnymi. Zapewne przyciagneli je ludzie zza wschodniej granicy i wali w oczy to ze wsadzili w to naprawde gruba kase. Calosc pachnie nie tyle pamiatka historyczna i oddawaniem czci poleglym co wspolczesnym kultem i ostentacją..
A co jest najciekawsze- to zestawienie tych dwoch miejsc przez nas dzisiaj odwiedzonych. W jednym miejscu razi kawalek zapomnainego pokruszonego betonu stojacy miedzy krzakami i trzeba go usunac, a w drugim jest akceptacja na demonstracje, pokazówke i remonty na blysk? I juz jest dobrze? Juz nikogo nie kole w oczy?
Pieniezno i Braniewo dzieli 30 km…
Na nocleg zajezdzamy na kemping we Fromborku. Troche sie obawialam ze jak takie bardzo turystyczne miasteczko to i noclegownia bedzie utrzymana w niefajnych klimatach. A tu niespodzianka! Baza jest polozona poza miastem, naprzeciw jakis fabryczek majacych cos wspolnego ze szklem. Domki zarasta bluszcz, wnetrza pachna starym drewnem, krzesla sa z korzeni.
Oprocz nas goszcza tu dzis jeszcze robotnicy budowlani. Imprezuja na ganeczku. Na stole dwie reklamowki- z jednej wysypuja sie pęta kielbas, z drugiej puszki kasztelana w ilosci duzo. Na bogato- chleba sie tu nie jada..
cdn
Jedziemy dzis do Starej Pasłęki, ostatniej wioski przed rosyjska granica nad Zalewem Wislanym. Jest tu niewielki port, kamienny rybak, mala plaza pelna ptactwa i betonowe, mocno obsrane molo.
Jest tez stojak na kabaki.
Pobyt na plazy bez fikolkow jest niewazny!
Za woda widac jakies spore miasto. Na mojej mapie nie widze zadnych miast znaczonych w tym miejscu.. Gdzies jest Mamonowo, ale wydaje sie ze nijak nie moze byc go widac z plazy w Starej Pasłęce
Do kolejnej wsi- Nowej Pasleki prowadzi bardzo sympatyczny skrzypiacy most.
Jedziemy tez zobaczyc ujscie rzeki Pasłeki do zalewu.
W miejscu ujscia , na ostatnim drzewie, wisi hustawka. Wylazi slonce, szumia fale, kwicza mewy, pachnie ryba i wodorostem. Skrzypia stalowe liny na ktorych wisi hustawka. A ja jakos nie moge sie oderwac od tej hustawki. Sa jakos miejsca ktore zasysaja z niesamowita moca. Slonce, cieply wiatr we wlosach i oczy wbite w dalekie brzegi gdzies na koncu zalewu. Biore sobie kabaczka do towarzystwa. Niech tez sie nacieszy ta mila chwila. A tak wogole to pierwsza kabaczkowa hustawka- i od razu w takich pieknych okolicznosciach! Jakbym miala powiedziec to dla mnie druga najlepsza hustawka- ustepuje chyba tylko tej na Suchoniu!
We wsi jest knajpa. Na wyglad obrzydliwie nowa, ale obok jest fajny plot, o milej dla oka strukturze dech
I maja tam dobre ryby. My łakomimy sie na zupe rybna i fileta z okonia. Okolice okoloknajpowe odwiedza tez stado krow idace czworkami.
Za mna do knajpy wmykaja sie wystraszeni niemieccy emeryci. Widzialam ze jakis czas jezdza w kolko po wsi. Babka probuje sie chyba dowiedziec jak dojechac do Braniewa. Chyba probowali ale plytowa droga ich zniechecila i zmylila. Barmanka probuje cos tlumaczyc na migi, pokazujemy droge na mapie.
A droga do Braniewa jest sliczna. Kulamy sie powoli zachwycajac okolica. Niemcy za nami nie jada...
W Braniewie szukamy sloikow na nalewke pigwowa- pigwy jada z nami az z Ostrody. Nigdy nie przypuszczalam ze jest taki straszny problem z kupieniem 3-5 litrowego sloika. Szukamy takowego od dwoch dni. Co to ludzie na wioskach przetworow nie robia?
Przy okazji wloczymy sie po miescie. Wlazimy na resztki murow obronnych,klasztorek, baszty, wielki kosciol z czerwonej cegly i rowniez ceglana malutka cerkiewke.
Jest tez mily handelek przy rondzie.
W calym miescie wisi duzo bilbordow reklamujacych rozne rzeczy, a zawarte tam napisy swiadcza ze to nie Polacy sa glownym odbiorca oferowanych tam uslug.
Jest tez w miescie hotel Astra w ktorym chetnie bym zanocowala- ale niestety nie udaje mi sie dostac do srodka
Probujemy tez nabyc jakies dobre piwo, a toperzowi zamarzyl sie jeszcze miod pitny. Wchodze do sklepu o szumnej nazwie “Swiat alkoholi”. W srodku jest glownie piwo Braniewo. I wiecej piwa marki Braniewo. Jak ktos go nie lubi to moze otrzec łzy Wojakiem lub Zubrem. Jest tez wino Bachus w czterech smakach- sliwka, wisnia i cos zielonego. Mango? Zielone jabluszko? Kolor daje po oczach jak fluerescencyjny flamaster. Jak juz przyszlam to pytam sie o ten nieszczesny miod, ale czuje sie jak jakis burzuj albo czubek. Ekspedientka mierzy mnie wzrokiem w ktorym jest mieszanina niecheci i politowania. Facet przede mna wzial 20 piw Braniewo. Ten za mna 10. Normalnie.
Wieczorem jedziemy sobie jeszcze do Pęciszewa. Okazuje sie jednak ze z eski nie ma zjazdow do wiosek tak jak na mojej mapie wiec lądujemy prawie na granicy w korku tirow. Udaje sie jednak zjechac w jakas droge techniczna i tym samym zostajemy w Polsce i kulamy sie lekko naokolo do planowanej wioski.
W Pęciszewie jest cerkiew zrobiona ze zwyklego domu.
Najlepsza jest dzwonnica - cos jakby studnia gdzie zamiast wiadra wisi dzwon
Naprzeciw opuszczony kosciol, a raczej jego ruiny zarosle bluszczem i gatunkiem brzoza naskalna.
Wokol cmentarz ktory mocno wieje Beskidem Niskim.
Wieczorem odwiedzamy jeszcze Frombork. Bardziej podobalo mi sie tu w czasie poprzedniego pobytu czyli 27 lat temu. Wtedy przyplynelismy tu promem z Krynicy Morskiej. Teraz nie widze tu tych skrzypiacych promow pachnacych benzyna. Choc ogolnie klimat nie jest taki zly. Pluskajaca woda przy lodkach, wiatr wyjacy w masztach i linkach, puste molo, trojka rosyjskich zeglarzy pokrzykujacych w ciemnej tawernie ktora wyglada na zamknieta, plac zabaw z mini tyrolka, kiczowato podswietlone fontanny, żule pod Biedronka (jacys nieuzyci- nie dali mi zadnej kasy i zarysy wielkich ceglanych budowli zamykajacych horyzont na wzgorzu.
Niektore łodzie maja fajne nazwy- ciekawe czy dla jaj czy rzeczywiscie babka sie szarpnela na ladny prezent?
A i jeszcze zalew. Pelen sieci, mew i spokoju konczacego sie jesiennego dnia.
Na kempingu dzis wiekszy ruch- zlot motocyklistow. Mialam nadzieje na harleyowcow w helmach z rogami albo jakis fetorsow na klimatycznych rozpadajacych sie maszynach. A tu niestety- wiekszosc to scigacze
Mozna jednak znalezc pare fajnych pojazdow. np. trojka mi do gustu przypadla.
Fajnie musza te frendzle na sakwach łopotac na wietrze.
Mozna tez nacieszyc oko nalepkami na niektorych motorach- gdzie kazda naklejka ma zapewne zaklete w sobie wspomnienia imprez, ludzi, spiewow i morza wodki
Ekipa zajmuje bar, rozpala ognicho. Wyciagaja tez gitare elektryczna. Namawiam ich aby zabrali ją do ogniska, ale sie nie da- musi byc podlaczona do pradu. Za cholere nie chca na niej grac bez dopietego kotła. A tez sie da! Kilka razy bylam swiadkiem! Graja Whisky, Wehikul Czasu, Marchewkowe Pole i takie tam rozne podobne. Czasem mam wrazenie ze koles gra jedno a reszta spiewa co innego i nikomu to nie przeszkadza. Motocyklisci sa z roznych czesci Polski i co roku robia tutaj jesienny zlot.
W miare postepu imprezy porzucaja niestety gitare i ognisko oraz kupią sie w knajpie przy bumboksach i piłkarzykach…
Dzis wlasciciel kempingu wypatrzyl kabaczka. Mowilam mu ze mamy ze soba dzieciaka, mowilam mu nawet w jakim wieku, ale widac zarejestrowal tylko ze ma “prawie dwa” i sobie dopowiedzial ze “lata”. Potem jak zobaczyl kabaka to zaraz nam przyniosl farelke, czajnik bezprzewodowy i pytal czy nie wolimy zanocowac u niego w mieszkaniu w Elblągu I poszedl o polnocy uciszac motocyklistow mimo ze go prosilam aby tego nie robil..
cdn
Jest tez stojak na kabaki.
Pobyt na plazy bez fikolkow jest niewazny!
Za woda widac jakies spore miasto. Na mojej mapie nie widze zadnych miast znaczonych w tym miejscu.. Gdzies jest Mamonowo, ale wydaje sie ze nijak nie moze byc go widac z plazy w Starej Pasłęce
Do kolejnej wsi- Nowej Pasleki prowadzi bardzo sympatyczny skrzypiacy most.
Jedziemy tez zobaczyc ujscie rzeki Pasłeki do zalewu.
W miejscu ujscia , na ostatnim drzewie, wisi hustawka. Wylazi slonce, szumia fale, kwicza mewy, pachnie ryba i wodorostem. Skrzypia stalowe liny na ktorych wisi hustawka. A ja jakos nie moge sie oderwac od tej hustawki. Sa jakos miejsca ktore zasysaja z niesamowita moca. Slonce, cieply wiatr we wlosach i oczy wbite w dalekie brzegi gdzies na koncu zalewu. Biore sobie kabaczka do towarzystwa. Niech tez sie nacieszy ta mila chwila. A tak wogole to pierwsza kabaczkowa hustawka- i od razu w takich pieknych okolicznosciach! Jakbym miala powiedziec to dla mnie druga najlepsza hustawka- ustepuje chyba tylko tej na Suchoniu!
We wsi jest knajpa. Na wyglad obrzydliwie nowa, ale obok jest fajny plot, o milej dla oka strukturze dech
I maja tam dobre ryby. My łakomimy sie na zupe rybna i fileta z okonia. Okolice okoloknajpowe odwiedza tez stado krow idace czworkami.
Za mna do knajpy wmykaja sie wystraszeni niemieccy emeryci. Widzialam ze jakis czas jezdza w kolko po wsi. Babka probuje sie chyba dowiedziec jak dojechac do Braniewa. Chyba probowali ale plytowa droga ich zniechecila i zmylila. Barmanka probuje cos tlumaczyc na migi, pokazujemy droge na mapie.
A droga do Braniewa jest sliczna. Kulamy sie powoli zachwycajac okolica. Niemcy za nami nie jada...
W Braniewie szukamy sloikow na nalewke pigwowa- pigwy jada z nami az z Ostrody. Nigdy nie przypuszczalam ze jest taki straszny problem z kupieniem 3-5 litrowego sloika. Szukamy takowego od dwoch dni. Co to ludzie na wioskach przetworow nie robia?
Przy okazji wloczymy sie po miescie. Wlazimy na resztki murow obronnych,klasztorek, baszty, wielki kosciol z czerwonej cegly i rowniez ceglana malutka cerkiewke.
Jest tez mily handelek przy rondzie.
W calym miescie wisi duzo bilbordow reklamujacych rozne rzeczy, a zawarte tam napisy swiadcza ze to nie Polacy sa glownym odbiorca oferowanych tam uslug.
Jest tez w miescie hotel Astra w ktorym chetnie bym zanocowala- ale niestety nie udaje mi sie dostac do srodka
Probujemy tez nabyc jakies dobre piwo, a toperzowi zamarzyl sie jeszcze miod pitny. Wchodze do sklepu o szumnej nazwie “Swiat alkoholi”. W srodku jest glownie piwo Braniewo. I wiecej piwa marki Braniewo. Jak ktos go nie lubi to moze otrzec łzy Wojakiem lub Zubrem. Jest tez wino Bachus w czterech smakach- sliwka, wisnia i cos zielonego. Mango? Zielone jabluszko? Kolor daje po oczach jak fluerescencyjny flamaster. Jak juz przyszlam to pytam sie o ten nieszczesny miod, ale czuje sie jak jakis burzuj albo czubek. Ekspedientka mierzy mnie wzrokiem w ktorym jest mieszanina niecheci i politowania. Facet przede mna wzial 20 piw Braniewo. Ten za mna 10. Normalnie.
Wieczorem jedziemy sobie jeszcze do Pęciszewa. Okazuje sie jednak ze z eski nie ma zjazdow do wiosek tak jak na mojej mapie wiec lądujemy prawie na granicy w korku tirow. Udaje sie jednak zjechac w jakas droge techniczna i tym samym zostajemy w Polsce i kulamy sie lekko naokolo do planowanej wioski.
W Pęciszewie jest cerkiew zrobiona ze zwyklego domu.
Najlepsza jest dzwonnica - cos jakby studnia gdzie zamiast wiadra wisi dzwon
Naprzeciw opuszczony kosciol, a raczej jego ruiny zarosle bluszczem i gatunkiem brzoza naskalna.
Wokol cmentarz ktory mocno wieje Beskidem Niskim.
Wieczorem odwiedzamy jeszcze Frombork. Bardziej podobalo mi sie tu w czasie poprzedniego pobytu czyli 27 lat temu. Wtedy przyplynelismy tu promem z Krynicy Morskiej. Teraz nie widze tu tych skrzypiacych promow pachnacych benzyna. Choc ogolnie klimat nie jest taki zly. Pluskajaca woda przy lodkach, wiatr wyjacy w masztach i linkach, puste molo, trojka rosyjskich zeglarzy pokrzykujacych w ciemnej tawernie ktora wyglada na zamknieta, plac zabaw z mini tyrolka, kiczowato podswietlone fontanny, żule pod Biedronka (jacys nieuzyci- nie dali mi zadnej kasy i zarysy wielkich ceglanych budowli zamykajacych horyzont na wzgorzu.
Niektore łodzie maja fajne nazwy- ciekawe czy dla jaj czy rzeczywiscie babka sie szarpnela na ladny prezent?
A i jeszcze zalew. Pelen sieci, mew i spokoju konczacego sie jesiennego dnia.
Na kempingu dzis wiekszy ruch- zlot motocyklistow. Mialam nadzieje na harleyowcow w helmach z rogami albo jakis fetorsow na klimatycznych rozpadajacych sie maszynach. A tu niestety- wiekszosc to scigacze
Mozna jednak znalezc pare fajnych pojazdow. np. trojka mi do gustu przypadla.
Fajnie musza te frendzle na sakwach łopotac na wietrze.
Mozna tez nacieszyc oko nalepkami na niektorych motorach- gdzie kazda naklejka ma zapewne zaklete w sobie wspomnienia imprez, ludzi, spiewow i morza wodki
Ekipa zajmuje bar, rozpala ognicho. Wyciagaja tez gitare elektryczna. Namawiam ich aby zabrali ją do ogniska, ale sie nie da- musi byc podlaczona do pradu. Za cholere nie chca na niej grac bez dopietego kotła. A tez sie da! Kilka razy bylam swiadkiem! Graja Whisky, Wehikul Czasu, Marchewkowe Pole i takie tam rozne podobne. Czasem mam wrazenie ze koles gra jedno a reszta spiewa co innego i nikomu to nie przeszkadza. Motocyklisci sa z roznych czesci Polski i co roku robia tutaj jesienny zlot.
W miare postepu imprezy porzucaja niestety gitare i ognisko oraz kupią sie w knajpie przy bumboksach i piłkarzykach…
Dzis wlasciciel kempingu wypatrzyl kabaczka. Mowilam mu ze mamy ze soba dzieciaka, mowilam mu nawet w jakim wieku, ale widac zarejestrowal tylko ze ma “prawie dwa” i sobie dopowiedzial ze “lata”. Potem jak zobaczyl kabaka to zaraz nam przyniosl farelke, czajnik bezprzewodowy i pytal czy nie wolimy zanocowac u niego w mieszkaniu w Elblągu I poszedl o polnocy uciszac motocyklistow mimo ze go prosilam aby tego nie robil..
cdn
Przed Włóczyskami mijamy tablice ostrzegajace przed “amerykanskim zgnilcem pszczol”. Musze to pokazac babci ktora twierdzi ze wszelakie choroby, epidemie i swinskie grypy przychodza tylko ze wschodu A tak serio to nie wiem jaki to ostrzezenie ma sens dla kierowcow? zeby nie jesc miodu w okolicy? albo jak ktos wiezie ule na pace to zeby ich tu nie stawiac?
We Włóczyskach panuje mila atmosfera. W sklepie istna bimbrownia- caly sklep wylozony flaszkami z wodka, a ekspedientka odlicza ”dwiescie szesnascie, dwiescie siedemnascie, dwiescie yyyyyy” i chyba ją zmylilam glupim pytaniem czy sa lody panda… Przestawia skrzynki i zaczyna matematyke od nowa. Kupujacy proponuje ze bedzie wynosil po 10 sztuk do auta i odhaczal na karteczce. Specjalnie go wydelegowali na zakupy bo ma auto z najwiekszym bagaznikiem. Szykuje sie ponoc weselicho na 300 osob a ojciec pana mlodego ma manie przesladowcze ze zabraknie alkoholu i bedzie wstyd na pol powiatu.
Okolice sa tu bardzo mile
W Młynarach sympatyczny ryneczek wybrukowanych kolorowym kamulcem.
a pod domami rosna kwiatki ktore mi sie kojarza z dawnymi czasami oraz terenem spokojnym i sielskim
I oczywiscie nigdzie nie ma sloikow Jak tak dalej pojdzie to zgnija nam pigwy i bedzie smutno… Rozwazam juz poszukiwanie sloikow po opuszczonych zawaliskach albo pukanie po domach.. Kiedys paletki do pinponga tak skombinowalam to czemu nie sloik?
Zegar na wiezy koscielnej jest tu umiejscowiony dosc nietypowo- wkomponowany w okno!
W Młynarskiej Woli szukamy ruin kosciola. Nie mozemy znalezc i juz prawie chcemy zrezygnowac gdy uwage przyciaga fajna kladka- jakby zelazne szyny zalane betonem.
A za nia poszukiwany kosciolek!
W Słobitach znow babka w sklepie rozklada rece- nie ma sloikow, przynioslaby mi z domu ale ma tylko pollitrowe- bo robi dzemy i konfitury. Ma tez wieksze ale po kiszonych ogorkach..
Gadamy o okolicznych ruinach. Poleca mi wieze Bismarcka w Srokowie skad pochodzi. Oczy jej sie smieja na wspomnienie imprez i ognisk odbywajacych sie niegdys pod tamta wieza.
Obok sklepu dom utopiony w kwiatach. Dla mnie to jest przyklad pieknego, zadbanego ogrodu a nie tuje uciete pod linijke i trawnik na trzy i pol milimetra…
Za wsia ruiny palacu. Teren zadrutowany jakby tam przynajmniej zloty pociag trzymali. Pewnie szanowny wlasciciel nie spi po nocach ze strachu ze mu ktos troche gruzu zajuma…
W Karwinach znajdujemy ruiny kaplicy dworskiej.
W Wilczetach pamiatki czasow okolopegieerowskich
A gdzies dalej budynek bedacy skrzyzowaniem palacu, stodoly i antycznej swiatyni.
I lekko upiorne kwietniki. Ciekawe czy ktorys juz pogonil jakiegos lokalnego pijaczka wracajacego do domu mglista noca?
Kolejne miejsce to Gładysze. Jeszcze nie widzialam ruin palacu tak otapetowanego roznymi tablicami.
Oprocz tego miejsce jest obsiadniete jak mrowkami uczestnikami niemieckiej wycieczki. Dwie kobitki dorwaly sie do przypalacowej jablonki. Polykaja jablka chyba z ogryzkami, ladujac kolejne sztuki w kieszenie i za pazuche. W oczach widac wielka radosc i pozadliwosc. Nie wiem- moze u nich nie ma juz prawdziwych jablek - sa tylko plastikowe i znormalizowane z supermarketu?
W palacu zachowaly sie fragmenty roznych sztukaterii na scianach. Nie wlaze jednak do srodka bo mury gadaja. Moze to glupie okreslenie ale czasem mur ktory ma zamiar sie niedlugo zawalic wydaje tak dziwny dzwiek…
W Osetniku namierzamy ruiny kosciola
Obok stary cmentarz - nie wiem czy trwaja tu jakies prace archeologiczne, renowacje, remonty? Czy przeploszylismy hieny cmentarne? Ziemia wyglada jak odgrzebana bardzo niedawno..
We wsi fajna tablica ogloszen
a kawalek dalej dworek przed ktorym parkuja dwa pojazdy
Rzeke Pasłęke przekraczamy miedzy Bardynami a Łozami. Znajduja sie tu resztki starego mostu.
Szeroko rozlana spokojna woda wydaje sie byc zachecajaca pod nasz nowy ponton! Moze za rok? bo teraz juz chlodno…
W rejonie Wysokiej Braniewskiej zaczynamy szukac jakiegos miejsca na popas. Nie jest latwo, wszedzie domy, zaorane pola, glebokie przydrozne rowy. Drogi sa waskie a po wycieczce do Mołdawii mamy uraz do spotkan z maszynami rolniczymi ktorych tutaj jezdzi calkiem sporo. Kluczac zwirowymi drogami odnajdujemy dworek
Potem zjazd na maly placyk pod ogromnym wiatrakiem.
Teren nie jest ani ogrodzony, nie ma szlabanu ani zakazow postoju. Juz zaczynamy wyciagac kanapki gdy zauwazamy ze na zakrecie pojawia sie czerwona navara z jakims gosciem ktory sie gapi jak wol na malowane wrota. Stoi tam chyba z 10 minut wlepiajac sie w nas. Czujemy sie z tym jakos dziwnie. Moze to furkot tych wielkich skrzydel nad nami budzi jakis niepokoj? Chwile pozniej koles podjezdza i pyta co tu robimy. Pokazujemy kanapki i serwetke. Facet nie zabrania nam pobytu tutaj, nie mowi ze nie wolno pod wiatrakiem albo co, tylko zegna sie z nami, odjezdza za pagorek, a minute potem wraca na swoj posterunek na zakrecie i znow sie gapi… Zarcie nam troche staje w gardle, nie no , czujemy sie tu jak na jakiejs scenie. Bez sensu tak…. No coz- zjemy w innym rowie, byle na spokojnie. Jak odjezdzamy to navara jedzie caly czas za nami, “odprowadzajac” az do glownej drogi… Nie wiem kim byl ow tajemniczy “stroz wiatraka” ale fote jego blach na wszelki wypadek zrobilam (on pewnie naszych tez )
W koncu zjadamy na spokojnie z widokiem wiatrakow na horyzoncie. Gdzies tez w tym momencie chowa sie nam slonce… Krotkie te wrzesniowe dni..
W kolejnej wiosce mijamy skup mleka. Krowy kreca sie wokol, stoi przyczepka z bańkami, obok biega mala dziewczynka i oblizujacy sie kot.
Z malego szarego budyneczku, o rodowodzie wyraznie z poprzedniej epoki, wylazi kobita. Gumiaki chrzeszcza na pokruszonym betonie, czasem mlasna o jakas pozostalosc po dobrze odzywionej krowie. Babka oburza sie jak pytam o kupno mleka. Sprzedac nie moze, kreci glowa cos opowiadajac o urzedzie skarbowym, ale chetnie nam da mleka! Biegne szybko po butelke. Babina otwiera wielkie pordzewiale drzwi do baraczku. W srodku przycmione swiatlo, sciany pobielone jakos w latach 70tych, a na srodku stoi jakas kosmiczna maszyna! Okragla, srebrnolsniaca. Jak w krzywym zwierciadle odbija sie w niej moja wielce zdziwiona geba! Wylaza z tego ustrojstwa rozne rurki, rowniez wypolerowane, na ekranikach podskakuja jakies zielone cyferki. Od czasu do czasu robi “piiiip”, w tonacji zupelnie takiej jak niskopodlogowy autobus ktory nie moze zamknac drzwi bo ktos sie o nie opiera. Po nacisnieciu guzika otwiera sie pokrywa. A w srodku jest calkiem prawdziwe mleko, ktore babka naklada nam juz calkiem normalna aluminiowa chochla. Czasem niestety jest taka czasoprzestrzen ze nijak nie ma jak zrobic zdjecia…
W zapadajacym zmierzchu, a w wiekszosci juz w calkiem zapadnietym, objezdzamy jeszcze nadgraniczne wioski. Zagaje, Piele, Mędrzyki, Jachowo.. Niewiele widac w swietle reflektorow w ciemna pochmurna noc… Migaja gdzieniegdzie pojedyncze chalupy, z wygaszonymi oknami, lub takimi ktore swieca zarowka nie wieksza jak czterdziestka. Pod kolami szuter, zwir , piach lub koci koci łepki…. Kilkuty drzew stercza na mokradlach, jakies piaskownie z urwanymi latarniami, jakies cienie poruszajace sie calkowicie niezgodnie z zasadami grawitacji.. Malo widac ale widac ze jest dobrze! Jedno jest pewne- jutro tu wracamy!!!
A wieczorem znow bal u motocyklistow. Hitem dzisiejszego wieczoru jest “Szla dzieweczka do laseczka” w wersji na gitare elektryczna- czy trzeba cos wiecej?
cdn
We Włóczyskach panuje mila atmosfera. W sklepie istna bimbrownia- caly sklep wylozony flaszkami z wodka, a ekspedientka odlicza ”dwiescie szesnascie, dwiescie siedemnascie, dwiescie yyyyyy” i chyba ją zmylilam glupim pytaniem czy sa lody panda… Przestawia skrzynki i zaczyna matematyke od nowa. Kupujacy proponuje ze bedzie wynosil po 10 sztuk do auta i odhaczal na karteczce. Specjalnie go wydelegowali na zakupy bo ma auto z najwiekszym bagaznikiem. Szykuje sie ponoc weselicho na 300 osob a ojciec pana mlodego ma manie przesladowcze ze zabraknie alkoholu i bedzie wstyd na pol powiatu.
Okolice sa tu bardzo mile
W Młynarach sympatyczny ryneczek wybrukowanych kolorowym kamulcem.
a pod domami rosna kwiatki ktore mi sie kojarza z dawnymi czasami oraz terenem spokojnym i sielskim
I oczywiscie nigdzie nie ma sloikow Jak tak dalej pojdzie to zgnija nam pigwy i bedzie smutno… Rozwazam juz poszukiwanie sloikow po opuszczonych zawaliskach albo pukanie po domach.. Kiedys paletki do pinponga tak skombinowalam to czemu nie sloik?
Zegar na wiezy koscielnej jest tu umiejscowiony dosc nietypowo- wkomponowany w okno!
W Młynarskiej Woli szukamy ruin kosciola. Nie mozemy znalezc i juz prawie chcemy zrezygnowac gdy uwage przyciaga fajna kladka- jakby zelazne szyny zalane betonem.
A za nia poszukiwany kosciolek!
W Słobitach znow babka w sklepie rozklada rece- nie ma sloikow, przynioslaby mi z domu ale ma tylko pollitrowe- bo robi dzemy i konfitury. Ma tez wieksze ale po kiszonych ogorkach..
Gadamy o okolicznych ruinach. Poleca mi wieze Bismarcka w Srokowie skad pochodzi. Oczy jej sie smieja na wspomnienie imprez i ognisk odbywajacych sie niegdys pod tamta wieza.
Obok sklepu dom utopiony w kwiatach. Dla mnie to jest przyklad pieknego, zadbanego ogrodu a nie tuje uciete pod linijke i trawnik na trzy i pol milimetra…
Za wsia ruiny palacu. Teren zadrutowany jakby tam przynajmniej zloty pociag trzymali. Pewnie szanowny wlasciciel nie spi po nocach ze strachu ze mu ktos troche gruzu zajuma…
W Karwinach znajdujemy ruiny kaplicy dworskiej.
W Wilczetach pamiatki czasow okolopegieerowskich
A gdzies dalej budynek bedacy skrzyzowaniem palacu, stodoly i antycznej swiatyni.
I lekko upiorne kwietniki. Ciekawe czy ktorys juz pogonil jakiegos lokalnego pijaczka wracajacego do domu mglista noca?
Kolejne miejsce to Gładysze. Jeszcze nie widzialam ruin palacu tak otapetowanego roznymi tablicami.
Oprocz tego miejsce jest obsiadniete jak mrowkami uczestnikami niemieckiej wycieczki. Dwie kobitki dorwaly sie do przypalacowej jablonki. Polykaja jablka chyba z ogryzkami, ladujac kolejne sztuki w kieszenie i za pazuche. W oczach widac wielka radosc i pozadliwosc. Nie wiem- moze u nich nie ma juz prawdziwych jablek - sa tylko plastikowe i znormalizowane z supermarketu?
W palacu zachowaly sie fragmenty roznych sztukaterii na scianach. Nie wlaze jednak do srodka bo mury gadaja. Moze to glupie okreslenie ale czasem mur ktory ma zamiar sie niedlugo zawalic wydaje tak dziwny dzwiek…
W Osetniku namierzamy ruiny kosciola
Obok stary cmentarz - nie wiem czy trwaja tu jakies prace archeologiczne, renowacje, remonty? Czy przeploszylismy hieny cmentarne? Ziemia wyglada jak odgrzebana bardzo niedawno..
We wsi fajna tablica ogloszen
a kawalek dalej dworek przed ktorym parkuja dwa pojazdy
Rzeke Pasłęke przekraczamy miedzy Bardynami a Łozami. Znajduja sie tu resztki starego mostu.
Szeroko rozlana spokojna woda wydaje sie byc zachecajaca pod nasz nowy ponton! Moze za rok? bo teraz juz chlodno…
W rejonie Wysokiej Braniewskiej zaczynamy szukac jakiegos miejsca na popas. Nie jest latwo, wszedzie domy, zaorane pola, glebokie przydrozne rowy. Drogi sa waskie a po wycieczce do Mołdawii mamy uraz do spotkan z maszynami rolniczymi ktorych tutaj jezdzi calkiem sporo. Kluczac zwirowymi drogami odnajdujemy dworek
Potem zjazd na maly placyk pod ogromnym wiatrakiem.
Teren nie jest ani ogrodzony, nie ma szlabanu ani zakazow postoju. Juz zaczynamy wyciagac kanapki gdy zauwazamy ze na zakrecie pojawia sie czerwona navara z jakims gosciem ktory sie gapi jak wol na malowane wrota. Stoi tam chyba z 10 minut wlepiajac sie w nas. Czujemy sie z tym jakos dziwnie. Moze to furkot tych wielkich skrzydel nad nami budzi jakis niepokoj? Chwile pozniej koles podjezdza i pyta co tu robimy. Pokazujemy kanapki i serwetke. Facet nie zabrania nam pobytu tutaj, nie mowi ze nie wolno pod wiatrakiem albo co, tylko zegna sie z nami, odjezdza za pagorek, a minute potem wraca na swoj posterunek na zakrecie i znow sie gapi… Zarcie nam troche staje w gardle, nie no , czujemy sie tu jak na jakiejs scenie. Bez sensu tak…. No coz- zjemy w innym rowie, byle na spokojnie. Jak odjezdzamy to navara jedzie caly czas za nami, “odprowadzajac” az do glownej drogi… Nie wiem kim byl ow tajemniczy “stroz wiatraka” ale fote jego blach na wszelki wypadek zrobilam (on pewnie naszych tez )
W koncu zjadamy na spokojnie z widokiem wiatrakow na horyzoncie. Gdzies tez w tym momencie chowa sie nam slonce… Krotkie te wrzesniowe dni..
W kolejnej wiosce mijamy skup mleka. Krowy kreca sie wokol, stoi przyczepka z bańkami, obok biega mala dziewczynka i oblizujacy sie kot.
Z malego szarego budyneczku, o rodowodzie wyraznie z poprzedniej epoki, wylazi kobita. Gumiaki chrzeszcza na pokruszonym betonie, czasem mlasna o jakas pozostalosc po dobrze odzywionej krowie. Babka oburza sie jak pytam o kupno mleka. Sprzedac nie moze, kreci glowa cos opowiadajac o urzedzie skarbowym, ale chetnie nam da mleka! Biegne szybko po butelke. Babina otwiera wielkie pordzewiale drzwi do baraczku. W srodku przycmione swiatlo, sciany pobielone jakos w latach 70tych, a na srodku stoi jakas kosmiczna maszyna! Okragla, srebrnolsniaca. Jak w krzywym zwierciadle odbija sie w niej moja wielce zdziwiona geba! Wylaza z tego ustrojstwa rozne rurki, rowniez wypolerowane, na ekranikach podskakuja jakies zielone cyferki. Od czasu do czasu robi “piiiip”, w tonacji zupelnie takiej jak niskopodlogowy autobus ktory nie moze zamknac drzwi bo ktos sie o nie opiera. Po nacisnieciu guzika otwiera sie pokrywa. A w srodku jest calkiem prawdziwe mleko, ktore babka naklada nam juz calkiem normalna aluminiowa chochla. Czasem niestety jest taka czasoprzestrzen ze nijak nie ma jak zrobic zdjecia…
W zapadajacym zmierzchu, a w wiekszosci juz w calkiem zapadnietym, objezdzamy jeszcze nadgraniczne wioski. Zagaje, Piele, Mędrzyki, Jachowo.. Niewiele widac w swietle reflektorow w ciemna pochmurna noc… Migaja gdzieniegdzie pojedyncze chalupy, z wygaszonymi oknami, lub takimi ktore swieca zarowka nie wieksza jak czterdziestka. Pod kolami szuter, zwir , piach lub koci koci łepki…. Kilkuty drzew stercza na mokradlach, jakies piaskownie z urwanymi latarniami, jakies cienie poruszajace sie calkowicie niezgodnie z zasadami grawitacji.. Malo widac ale widac ze jest dobrze! Jedno jest pewne- jutro tu wracamy!!!
A wieczorem znow bal u motocyklistow. Hitem dzisiejszego wieczoru jest “Szla dzieweczka do laseczka” w wersji na gitare elektryczna- czy trzeba cos wiecej?
cdn
Jak postanowilismy tak i robimy- wracamy na przygraniczne pyliste trakty.
Mijamy utoniety w bagnach las, ktory mimo jesiennej pory trzesie sie od spiewu ptactwa. Cos im sie we łbach pomieszalo i mysla ze wiosna? dra dzioby jak w kwietniu!
Znaczona na mapie wies Mędrzyki chyba nie istnieje wogole, pod ta nazwa figuruje jedynie piaskownia, zreszta na dzis dzien raczej opuszczona. Chyba czasem przyjezdza tu ktos na dziko pozyskiwac piasek bo sladow po oponach wszelakiej masci i szerokosci jest calkiem duzo.
Porzucone tu i owdzie szpargaly swiadcza ze 5 lat temu jeszcze sie tu cos oficjalnego dzialo.
Posrodku piaskowej kotlinki stoi drewniany baraczek ktory pozornie wydaje sie byc miejscem swietnym na nocleg. Pusta okolica, trzy przytulne pokoiki, balkonik. Jednak miejsce nie jest calkowicie opuszczone- cieple wygrzane dechy budynku zasiedlily osy. Jest ich na tyle duzo ze porzucamy nie tylko mysl o noclegu tutaj ale takze na obiad postanowiamy sie udac w inne miejsce.
A klimatycznych miejsc tu dostatek- kotlinki, stosy kamieni, nadjeziorne łachy piachu. W takich okolicznosciach nawet oblednie nadziane chemia kociolki ze sloika smakuja wybornie. Kabaczek tez ma tu jakis wiekszy niz zwykle apetyt. Pozera cala butle i domaga sie wiecej pokwikujac, oblizujac sie, pogryzajac rekawek swetra i patrzac wymownie w oczy.
Potem mijamy Jachowo- luzno rozsiane chalupy bezladnie porozrzucane wsrod plataniny nieasfaltowych drog. Zaczyna lac i pizgac zimnem wiec sama ide zwiedzac wioske. Ludzie na moj widok uciekaja i kryja sie w domach lub odjezdzaja z piskiem opon. Moze w lokalnych legendach postac w kapeluszu z chlebakiem u boku wrozy nieszczescia i pomor bydla?
Jeden budynek w przysiolku odbiega wygladem od pozostalych- cos jakby szkola, przychodnia, urzad? nie odnajduje zadnych tabliczek ani papierow ktore moglyby swiadczyc o pelnionych przez niego dawniej funkcjach.
W Stegnie Małej stoi cos jak baszta
Gdzies dalej przy drodze jest drogowskaz “Sągnity- cegielnia wita gosci”. Skoro nas witaja to skrecamy aby zlozyc odwiedziny. Moze knajpe tam maja? albo hotelik? albo jakies wyroby regionalne sprzedaja np. bimberek na ceglach? Na miejscu zastajemy czynna cegielnie, opuszczona stacyjke i zmoklego kota kryjacego sie pod okapem balkoniku kolo sanek do przewozu cegiel. Macha biedactwo czasem ogonem z ktorego tryskaja fontanny wody. U kota to chyba oznacza niezadowolenie? Znow zwiedzam sama bo mysle ze zmokly kabak bylby rownie rozgoroczony swoim losem jak napotkany futrzak. Nie udaje mi sie znalezc zadnych oznak czemu owi goscie mieli by do sągnickiej cegielni przybywac… (no chyba ze mieli na mysli kupcow cegiel?)
Lipniki to popegieerowska wies- zupelna klasyka gatunku. Szare bloki, roznoksztaltne garaze, zamiast lawek fotele i kanapy na ktorych odpoczywa zmeczony codzienną nudą lud.
Stado dzieciakow mlodszych biega po deszczu i wskakuje obunoz w co glebsze kaluze miedzy zapadnieta trylinka. Dzieci starsze okupuja przystanek PKSu z ktorego chyba rzadko cos odjezdza. Jest ich pieciu i wygladaja jak klony. Kazdy ma na glowie kaptur w kolorze nieokreslonym, lewa reka trzyma kierownice roweru a prawa butelke wypita do polowy. Na elewacji jednego z blokow starannie wymalowane dwa niebieskie smerfy. Smerfetka ma na sukience napis HWDP chlapniety sprejem juz z duzo mniejszym pietyzmem.
Gdzies przy rozwaliskach obiektow przemyslowych stoi jakby dzwonnica, z dzwonem z wiadra. Ciekawe na co jego dzwiek zwoluje okoliczna ludnosc. Jakos nie mam odwagi sprobowac.
W Augamach przystanek PKSu swiadczy ze bylo tu kiedys kino albo inna klubokawiarnia. Krzypiace blaty krzesel zdaja sie opowiadac jakies ciekawe historie sprzed lat. Szkoda ze nie rozumiem ich jezyka..
Dalsza droga pachnie deszczem i rozpadajacym sie asfaltem. Dla mnie to wlasnie zapach Bieszczadow. Od kiedy zniknal z podnoza polonin- zniknely i moje Bieszczady. Smiesznie ze tu na plaskatej polnocy przyszlo mi go odnalezc…
W Kiwajnach szachulec scian odbija sie w malym stawie.
Dalej Galiny- dwa, trzy domy, kilka betonowych plyt i rondo konczacej sie przed granica jezdnej drogi. Ale wlasnie tu chcialam przyjechac i zobaczyc to miejsce. Nie wiem dlaczego.. Wypatrzylam go sobie na mapie wiele lat temu. Ot chcialam zobaczyc jak konczy sie ta droga. Zatem z pelnym poczuciem spelnionej misji mozemy jechac gdzie indziej
A jest jeszcze cos co przypomina turystyczny szlak i strzalka pokazujaca na pobliskie krzaki.
Moze wiec tam cos jest? Tym razem eksploruje toperz jako posiadacz solidniejszych butow (moje rozpadly sie jeszcze w Ostrodzie).
Nie odnajduje nic oprocz chaszcza, wyjatkowo zarlocznych pokrzyw, zasysajacego stopy bagienka, rzepow klejacych sie do spodni (a potem i calego wnetrza skodusi). Wylazac otrzasa sie jak kot spod cegielni i ma rownie zadowolony wyraz twarzy
W Dzikowie Stacja trwa rozbior budynkow na cegle. Ktos chyba sobie niezly interesik wymyslil bo stacyjki stare, nieuzywane, zapomniane a budulec solidny i niezniszczony.
W Lidzbarku Warminskim znow pomnik gierojow wyzwalajacych region ku uciesze wdziecznych mieszkancow. Chyba jednak nie wszystkich bo ktos wywiesil przescieradlo z odezwami.
Prawdopodobnie powiesilo to trzech bezszyjnych chlopakow. Bo chwile pozniej pukaja do okien skodusi, ciesza geby i gestami pokazuja swoja aprobate. Chyba widzieli ze robie sobie fote z ich dzielem
Nocowac planujemy w Medynach, w osrodku “Zacisze”. Waska cienista droga z wyboistego asflatu skreca w las. Juz na tym etapie widac ze bedzie dobrze! W lesie siedzi spory stary budynek cos jakby palacyk. Do niego przyklejony typowo komunistyczny klocek.
W srodku uderza swoiska won stolowki pomieszana z zapachem wykladziny, doniczkowych kwiatow i swiezo umytych schodow z chropawego lastriko. Jest nawet bardziej niz dobrze! Musze tylko odnalezc goscia z recepcji. Wlaze w jakis dlugi korytarz o przycmionym swietle.
Z pokoi przez szpary drzwi slychac jakies dzwieki meczy i telenowel. Jest tu tez korytarzowa kuchnia gdzie na gazie bulgocze zupa mleczna. Chyba jest opuszczona bo wlasnie zaczela sie solidnie przypalac. Odruchowo ją wylaczam. Pukam do jednego z pokoi. Cisza. Naciskam klamke. Pali sie swiatlo, podskakuje gdaczacy telewizor, na krzesle wisi ubranie. Ludzi ni ma. Nastepny pokoj ze smuga swiatla i telewizorem jest zamkniety na klucz. No coz. Dalsze poszukiwania zaginionego recepcjonisty bede prowadzic w czesci stolowkowej. W kuchni pietrza sie cale stosy ogryzionych kosci. Chyba musiala byc jakas gruba impreza, a jakis burek bedzie mial niezle uzywanie. Mila kucharka biegnie po wlasciwa osobe. Bylo tu wesele- stad wielkie gory niedojedzonego zarcia. Miejsca noclegowe zajmuja weselnicy - ci ktorzy nie zdazyli jeszcze wytrzezwiec- stad ponoc trudnosci w nawiazywaniu z nimi kontaktu.
Facet na widok kabaczka postanawia nam dac “lepszy pokoj”. Troche mi zal sektora o wygladzie hotelu robotniczego, ale w takiej sytuacji nie wypada grymasic. Idziemy do starszego budynku. Nasz pokoj lezy w jakiejs czesci biurowej. Na drzwiach tabliczki “prezes”, “administracja techniczna”, “ksiegowosc”.
Sa tez jedne drzwi bez podpisu- to te nasze. Chyba dawno tu nikt nie bywal bo otwieraja sie z trudem- wygladaja na zapieczone. Pokoj wyglada na apartament z lat 70tych. Po pierwsze jest olbrzymi- mozna jezdzic na rowerze. Dwie kanapy, kilka foteli, wykladzina dywanowa, umywalka w kącie z lustrem. Dlugo zastanawiam sie czym pachnie nasz pokoj. Taki znany zapach.. Po dwoch dniach wreszcie wpadam na wlasciwy trop- szkolna biblioteka!
Zagladamy jeszcze na stolowke coby nabyc cos do jedzenia. Niestety nie prowadza tu indywidualnych uslug tego typu. Ale zostalo troche zurku. Nie jest zbyt goracy ale za to gratisowy. Wciagamy go lapczywie w ciemnej ogromnej sali gdzie sciany i szklane kule pod sufitem jakby jeszcze powtarzaly dalekie echo wczorajszych imprez. Dolacza do tego dzwonienie mytej zastawy i pokrzykiwania kucharek. Po jedna juz przyszedl facet z pieskiem. Psina z pozadliwoscia w oczach patrzy na pietrzacy sie stos kosci- z ktorych ¾ jest wieksze od niej samej.
Od rana towarzysza nam odglosy biurowe. Najpierw dzwonienie lyzeczki do kawy i niespieszne pogawedki pań o zyciu. Potem dzwonienie telefonow i powitanie z pierwszym petentem. Potem z drugim. Przez drzwi, chrzest krokow i szuranie papierow nie bardzo da sie zrozumiec slowa. O tematyce rozmow mozna wnioskowac glownie na podstawie tembru glosow. Czasem slychac zniecierpliwienie, czasem jakby urzedowy flirt. Albo jakis pan przyszedl prosic o cos co mu sie chyba nie do konca nalezalo. Bardzo prosi. Chyba sie udalo bo slychac westchniecie ,kilkakrotne uderzenia pieczatek i jego duzo radosniejszy glos. Nie wiem do czego zwykle sluzy nasz pokoj, ale mam wrazenie nocowania w samym srodku biura.
Spalismy juz na poczcie na Jurze, w knajpie nad Sewanem. Kiedy sklep?
cdn
Mijamy utoniety w bagnach las, ktory mimo jesiennej pory trzesie sie od spiewu ptactwa. Cos im sie we łbach pomieszalo i mysla ze wiosna? dra dzioby jak w kwietniu!
Znaczona na mapie wies Mędrzyki chyba nie istnieje wogole, pod ta nazwa figuruje jedynie piaskownia, zreszta na dzis dzien raczej opuszczona. Chyba czasem przyjezdza tu ktos na dziko pozyskiwac piasek bo sladow po oponach wszelakiej masci i szerokosci jest calkiem duzo.
Porzucone tu i owdzie szpargaly swiadcza ze 5 lat temu jeszcze sie tu cos oficjalnego dzialo.
Posrodku piaskowej kotlinki stoi drewniany baraczek ktory pozornie wydaje sie byc miejscem swietnym na nocleg. Pusta okolica, trzy przytulne pokoiki, balkonik. Jednak miejsce nie jest calkowicie opuszczone- cieple wygrzane dechy budynku zasiedlily osy. Jest ich na tyle duzo ze porzucamy nie tylko mysl o noclegu tutaj ale takze na obiad postanowiamy sie udac w inne miejsce.
A klimatycznych miejsc tu dostatek- kotlinki, stosy kamieni, nadjeziorne łachy piachu. W takich okolicznosciach nawet oblednie nadziane chemia kociolki ze sloika smakuja wybornie. Kabaczek tez ma tu jakis wiekszy niz zwykle apetyt. Pozera cala butle i domaga sie wiecej pokwikujac, oblizujac sie, pogryzajac rekawek swetra i patrzac wymownie w oczy.
Potem mijamy Jachowo- luzno rozsiane chalupy bezladnie porozrzucane wsrod plataniny nieasfaltowych drog. Zaczyna lac i pizgac zimnem wiec sama ide zwiedzac wioske. Ludzie na moj widok uciekaja i kryja sie w domach lub odjezdzaja z piskiem opon. Moze w lokalnych legendach postac w kapeluszu z chlebakiem u boku wrozy nieszczescia i pomor bydla?
Jeden budynek w przysiolku odbiega wygladem od pozostalych- cos jakby szkola, przychodnia, urzad? nie odnajduje zadnych tabliczek ani papierow ktore moglyby swiadczyc o pelnionych przez niego dawniej funkcjach.
W Stegnie Małej stoi cos jak baszta
Gdzies dalej przy drodze jest drogowskaz “Sągnity- cegielnia wita gosci”. Skoro nas witaja to skrecamy aby zlozyc odwiedziny. Moze knajpe tam maja? albo hotelik? albo jakies wyroby regionalne sprzedaja np. bimberek na ceglach? Na miejscu zastajemy czynna cegielnie, opuszczona stacyjke i zmoklego kota kryjacego sie pod okapem balkoniku kolo sanek do przewozu cegiel. Macha biedactwo czasem ogonem z ktorego tryskaja fontanny wody. U kota to chyba oznacza niezadowolenie? Znow zwiedzam sama bo mysle ze zmokly kabak bylby rownie rozgoroczony swoim losem jak napotkany futrzak. Nie udaje mi sie znalezc zadnych oznak czemu owi goscie mieli by do sągnickiej cegielni przybywac… (no chyba ze mieli na mysli kupcow cegiel?)
Lipniki to popegieerowska wies- zupelna klasyka gatunku. Szare bloki, roznoksztaltne garaze, zamiast lawek fotele i kanapy na ktorych odpoczywa zmeczony codzienną nudą lud.
Stado dzieciakow mlodszych biega po deszczu i wskakuje obunoz w co glebsze kaluze miedzy zapadnieta trylinka. Dzieci starsze okupuja przystanek PKSu z ktorego chyba rzadko cos odjezdza. Jest ich pieciu i wygladaja jak klony. Kazdy ma na glowie kaptur w kolorze nieokreslonym, lewa reka trzyma kierownice roweru a prawa butelke wypita do polowy. Na elewacji jednego z blokow starannie wymalowane dwa niebieskie smerfy. Smerfetka ma na sukience napis HWDP chlapniety sprejem juz z duzo mniejszym pietyzmem.
Gdzies przy rozwaliskach obiektow przemyslowych stoi jakby dzwonnica, z dzwonem z wiadra. Ciekawe na co jego dzwiek zwoluje okoliczna ludnosc. Jakos nie mam odwagi sprobowac.
W Augamach przystanek PKSu swiadczy ze bylo tu kiedys kino albo inna klubokawiarnia. Krzypiace blaty krzesel zdaja sie opowiadac jakies ciekawe historie sprzed lat. Szkoda ze nie rozumiem ich jezyka..
Dalsza droga pachnie deszczem i rozpadajacym sie asfaltem. Dla mnie to wlasnie zapach Bieszczadow. Od kiedy zniknal z podnoza polonin- zniknely i moje Bieszczady. Smiesznie ze tu na plaskatej polnocy przyszlo mi go odnalezc…
W Kiwajnach szachulec scian odbija sie w malym stawie.
Dalej Galiny- dwa, trzy domy, kilka betonowych plyt i rondo konczacej sie przed granica jezdnej drogi. Ale wlasnie tu chcialam przyjechac i zobaczyc to miejsce. Nie wiem dlaczego.. Wypatrzylam go sobie na mapie wiele lat temu. Ot chcialam zobaczyc jak konczy sie ta droga. Zatem z pelnym poczuciem spelnionej misji mozemy jechac gdzie indziej
A jest jeszcze cos co przypomina turystyczny szlak i strzalka pokazujaca na pobliskie krzaki.
Moze wiec tam cos jest? Tym razem eksploruje toperz jako posiadacz solidniejszych butow (moje rozpadly sie jeszcze w Ostrodzie).
Nie odnajduje nic oprocz chaszcza, wyjatkowo zarlocznych pokrzyw, zasysajacego stopy bagienka, rzepow klejacych sie do spodni (a potem i calego wnetrza skodusi). Wylazac otrzasa sie jak kot spod cegielni i ma rownie zadowolony wyraz twarzy
W Dzikowie Stacja trwa rozbior budynkow na cegle. Ktos chyba sobie niezly interesik wymyslil bo stacyjki stare, nieuzywane, zapomniane a budulec solidny i niezniszczony.
W Lidzbarku Warminskim znow pomnik gierojow wyzwalajacych region ku uciesze wdziecznych mieszkancow. Chyba jednak nie wszystkich bo ktos wywiesil przescieradlo z odezwami.
Prawdopodobnie powiesilo to trzech bezszyjnych chlopakow. Bo chwile pozniej pukaja do okien skodusi, ciesza geby i gestami pokazuja swoja aprobate. Chyba widzieli ze robie sobie fote z ich dzielem
Nocowac planujemy w Medynach, w osrodku “Zacisze”. Waska cienista droga z wyboistego asflatu skreca w las. Juz na tym etapie widac ze bedzie dobrze! W lesie siedzi spory stary budynek cos jakby palacyk. Do niego przyklejony typowo komunistyczny klocek.
W srodku uderza swoiska won stolowki pomieszana z zapachem wykladziny, doniczkowych kwiatow i swiezo umytych schodow z chropawego lastriko. Jest nawet bardziej niz dobrze! Musze tylko odnalezc goscia z recepcji. Wlaze w jakis dlugi korytarz o przycmionym swietle.
Z pokoi przez szpary drzwi slychac jakies dzwieki meczy i telenowel. Jest tu tez korytarzowa kuchnia gdzie na gazie bulgocze zupa mleczna. Chyba jest opuszczona bo wlasnie zaczela sie solidnie przypalac. Odruchowo ją wylaczam. Pukam do jednego z pokoi. Cisza. Naciskam klamke. Pali sie swiatlo, podskakuje gdaczacy telewizor, na krzesle wisi ubranie. Ludzi ni ma. Nastepny pokoj ze smuga swiatla i telewizorem jest zamkniety na klucz. No coz. Dalsze poszukiwania zaginionego recepcjonisty bede prowadzic w czesci stolowkowej. W kuchni pietrza sie cale stosy ogryzionych kosci. Chyba musiala byc jakas gruba impreza, a jakis burek bedzie mial niezle uzywanie. Mila kucharka biegnie po wlasciwa osobe. Bylo tu wesele- stad wielkie gory niedojedzonego zarcia. Miejsca noclegowe zajmuja weselnicy - ci ktorzy nie zdazyli jeszcze wytrzezwiec- stad ponoc trudnosci w nawiazywaniu z nimi kontaktu.
Facet na widok kabaczka postanawia nam dac “lepszy pokoj”. Troche mi zal sektora o wygladzie hotelu robotniczego, ale w takiej sytuacji nie wypada grymasic. Idziemy do starszego budynku. Nasz pokoj lezy w jakiejs czesci biurowej. Na drzwiach tabliczki “prezes”, “administracja techniczna”, “ksiegowosc”.
Sa tez jedne drzwi bez podpisu- to te nasze. Chyba dawno tu nikt nie bywal bo otwieraja sie z trudem- wygladaja na zapieczone. Pokoj wyglada na apartament z lat 70tych. Po pierwsze jest olbrzymi- mozna jezdzic na rowerze. Dwie kanapy, kilka foteli, wykladzina dywanowa, umywalka w kącie z lustrem. Dlugo zastanawiam sie czym pachnie nasz pokoj. Taki znany zapach.. Po dwoch dniach wreszcie wpadam na wlasciwy trop- szkolna biblioteka!
Zagladamy jeszcze na stolowke coby nabyc cos do jedzenia. Niestety nie prowadza tu indywidualnych uslug tego typu. Ale zostalo troche zurku. Nie jest zbyt goracy ale za to gratisowy. Wciagamy go lapczywie w ciemnej ogromnej sali gdzie sciany i szklane kule pod sufitem jakby jeszcze powtarzaly dalekie echo wczorajszych imprez. Dolacza do tego dzwonienie mytej zastawy i pokrzykiwania kucharek. Po jedna juz przyszedl facet z pieskiem. Psina z pozadliwoscia w oczach patrzy na pietrzacy sie stos kosci- z ktorych ¾ jest wieksze od niej samej.
Od rana towarzysza nam odglosy biurowe. Najpierw dzwonienie lyzeczki do kawy i niespieszne pogawedki pań o zyciu. Potem dzwonienie telefonow i powitanie z pierwszym petentem. Potem z drugim. Przez drzwi, chrzest krokow i szuranie papierow nie bardzo da sie zrozumiec slowa. O tematyce rozmow mozna wnioskowac glownie na podstawie tembru glosow. Czasem slychac zniecierpliwienie, czasem jakby urzedowy flirt. Albo jakis pan przyszedl prosic o cos co mu sie chyba nie do konca nalezalo. Bardzo prosi. Chyba sie udalo bo slychac westchniecie ,kilkakrotne uderzenia pieczatek i jego duzo radosniejszy glos. Nie wiem do czego zwykle sluzy nasz pokoj, ale mam wrazenie nocowania w samym srodku biura.
Spalismy juz na poczcie na Jurze, w knajpie nad Sewanem. Kiedy sklep?
cdn
To stary spichlerz.buba pisze:przy zabudowaniach PGRu rogaty ceglany gmach o przeznaczeniu dla mnie nieznanym.
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
A czy to nie aby jakiś "odprysk" Szlaku Grunwaldzkiego?buba pisze:A jest jeszcze cos co przypomina turystyczny szlak i strzalka pokazujaca na pobliskie krzaki.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
"Oryginał" to szlak samochodowy (okrężny) z Olsztyna do Olsztyna. Trasa przebiega przez miejscowości (cyfry to kilometraż):buba pisze:a nawet nie wiedzialam ze takowy jest!
0.00 Olsztyn 283.00
17.00 Gietrzwałd 266.00
29.00 Zawady Małe 254.00
31.00 Stare Jabłonki 252.00
42.00 Ostróda 241.00
60.00 Pietrzwałd 223.00
62.00 Wysoka Wieś 221.00
86.00 Lubawa 197.00
91.00 Sampława 192.00
99.00 Bratian 184.00
103.00 Nowe Miasto Lubawskie 180.00
119.00 Boleszyn 164.00
135.00 Lidzbark 148.00
160.00 Działdowo 123.00
184.00 Nidzica 99.00
197.00 Łyna 86.00
225.00 Dąbrówno 58.00
234.00 Grunwald 49.00
255.00 Olsztynek 28.00
273.00 Dorotowo 10.00
283.00 Olsztyn 0.00
Myślę, że tam (w Galinach) ktoś albo próbował zrobić jakąś "odnogę" albo wytyczyć zupełnie nowy szlak.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
To tym bardziej teraz zdaje sie to byc ciekawe! "nieznana odnoga szlaku do nikad"Piotrek pisze: Myślę, że tam (w Galinach) ktoś albo próbował zrobić jakąś "odnogę" albo wytyczyć zupełnie nowy szlak.
Rano juz nie ma pod pomnikiem “patriotycznego przescieradla”
Wycieczke zaczynamy od Lidzbarka Warminskiego. W miasteczku jest duzy zamek biskupi ktory podobno jest stary acz wyglada jakby go dopiero co zbudowali. Cegielki rowne, wypolerowane, wszystko pod linijke. Widac tego wciaz malo bo nadal trwaja prace remontowe- pol zamku siedzi w rusztowaniach.
Plus jeden taki z tych remontow ze sporo ludzi ma prace. Robotnicy z tego korzystaja i milo spedzaja czas.
Kolo poludnia pochmurne niebo sie przeciera, wylazi slonce i robi sie przyjemnie. Mozna sie powygrzewac na podzamkowych armatach.
W miasteczku jest tez baszta ktora w odroznieniu od zamku wyglada na stara
no i mozna uzyc na roznorakich okienkach
Nabywamy 4 piwa z browaru Gosciszewo. Pszeniczne i wedzone pyszne, dwa pozostale nieszczegolne jakies.
W calym rejonie jest sporo kosciolow o wygladzie zamkowo- obronnym. Czerwona cegla, gruby mur, warowne baszty:
Kierwiny
Galiny
Wozławki
W rejonie Trutnowa na chybil- trafil wjezdzamy w platanine polnych drog. Zakladamy ze gdzies wyjedziemy- zadnej z tych drog nie mamy na mapie, bo z tego regionu nie udalo nam sie kupic nic dokladniejszego jak atlas samochodowy. Sa wiec rozne fajne kapliczki, wypasy bydelka i wioski ktore nawet nie wiem jak sie nazywaja bo tabliczek tam nie ma.
Krowy miewaja ciekawe cieniowane umaszczenie
Udaje nam sie dojechac do Galin gdzie jest palac przerobiony na hotel i ogolnie teren nie za przyjemny. Nawet platny parking tu maja ale jest po sezonie wiec ciecia- reketiera na szczescie wymiotlo. Skoro juz jestesmy to obejrzymy palac. Czesc przypalacowych zabudowan porasta gesty bujny bluszcz.
Potem znow wjezdzamy w sympatyczniejszy teren- ujety w trojkat miedzy Galinami, Bartoszycami i Maszewami. Tutaj trylinką wykladane sa nie tylko placyki przed sklepami czy pegieerowską zabudową- ale cale dlugie kilometry drog!
Bywa tez czasem inna nawierzchnia a przydrozne krzyze i chmury przegladaja sie w glebokich kaluzach
Tu rowniez wpadamy na dwa palacyki
Glitajny
Lusiny
Okolica obfituje w koty.
Wsrod nich sa chyba jacys uchodzcy z Kaliningradu- bo w Polsce zwykle dachowce nie maja takich pieknych ogonow!
Kolejnego dnia suniemy na wschod i od razu udaje nam sie zgubic bo nie jedziemy na Wozławki tylko na Jeziorany. Probujemy to wyprostowac odbijajac na Frankowo. Jednak przeznaczenia nie da sie oszukac. Ładujemy sie w takie zadupia i drogi ze prawdopodobienstwo utopienia skodusi w bagnie zdaje sie byc stuprocentowe.
W okolicy Wólki Szlacheckiej zarzadzamy wiec odwrot. Tym samym szybka zmiana planow- zamiast szukac palacykow pod Sępopolem kierujemy sie na Reszel.
Na calej Warmii i Mazurach wystepuje ogromny i walacy po oczach kolorem nadrzewny grzyb. U nas takiego nie widzialam.
Zamek w Reszlu jest dziwny. Niby turystyczny- muzeum, knajpa, sklepy z pamiatkami. Ale jestesmy tu sami, nie ma innych zwiedzajacych. Ba! nawet osoba sprzedajaca bilety na wieze i do podziemi tez gdzies wyparowala i zwiedzanie mamy gratisowe.
Dominuje rudawa czerwien
Łazimy wiec powoli, na spokojnie, zagladajac w rozne zakamarki. Kretymi schodkami wpelzamy na baszte i rozne kruzganki, gdzie za towarzyszy mamy sporo gruchajacych golebi. Ale sa one troche inne niz te ktore obsrywaja wiekszosc miast- szczuplejsze i maja bardziej rozowawe piorka.
Jest tez inne ptactwo
Z baszty sa widoki na cale miasteczko
W podziemiach
Toperz z aureola
W zamkowej knajpie zjadamy sielawe. O dziwo ceny maja tu calkiem przystepne.
W Świetej Lipce mijamy rozowy kosciol i wielki bazar na ktorym mozna kupic wszystko od fosforyzujacych rozancow po gadajace pokemony.
W Staniewie ruiny czegos kamiennego zasypane dzis kwasnymi jablkami
I widoczki jakies takie polnocne
W Bezlawkach kosciol ktory dawniej byl zamkiem, a przynajmniej tak twierdzi moja mapa
Po rowach kolysza sie łany rudbekii a gdzies w tle snuja zapachy jesieni- dym wypalanych traw…
W Stachowiznie- opuszczony dworek
W okolicy wystepuja cale ławice krow- tyle na raz to ja jeszcze w Polsce nie widzialam
I znow dzien nam sie konczy za wczesnie.. Znow beda brzydkie, ciemne zdjecia.. A po drodze jeszcze dworek w Rowninie- taki do zwiedzania pozna jesienia- zarosly tak ze z drogi latwo go przeoczyc
Dopiero po przesadzeniu plotu i podejsciu od zadniej strony cos widac
W Drogoszach jest wielki palac. Prywatny, ale co jest super- mozna go zwiedzac, po wczesniejszym telefonicznym umowieniu sie z wlascicielem! Rzadki i mily przypadek, a nie "moje to ogrodzic, spuscic psy i wszyscy won"
My tymczasem wypatrzylismy jakies ruinki za jeziorem. Ni to kosciol- ni stodola.
Nabywamy tez lokalne piwo, w smaku dupy nie urywa ale ma ladny kapsel!
Na nocleg kierujemy sie w strone Kętrzyna
cdn
Przy okazji remontu, dokładnie wczoraj, znaleziono tzw. "kapsułę czasu": http://wiadomosci.onet.pl/olsztyn/w-igl ... asu/p7wlqtbuba pisze:Widac tego wciaz malo bo nadal trwaja prace remontowe- pol zamku siedzi w rusztowaniach.
To jest tzw. Wysoka Brama, jedyna zachowana z trzech bram Lidzbarka. W zasadzie to jest przedbramie...buba pisze:W miasteczku jest tez baszta ktora w odroznieniu od zamku wyglada na stara
Żółciak siarkowy (Laetiporus sulphureus) jadalny po odpowiednim wstępnym przygotowaniu (wygotowanie toksyn). W przeciwnym wypadku trujący.buba pisze:Na calej Warmii i Mazurach wystepuje ogromny i walacy po oczach kolorem nadrzewny grzyb. U nas takiego nie widzialam.
Ciekawe. Nasi eksperci ocenili je bardzo wysoko, noty maksymalne dostało! http://beer-o-pedia.lasypolskie.pl/doku ... _rewolucjebuba pisze:Nabywamy tez lokalne piwo, w smaku dupy nie urywa ale ma ladny kapsel!
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.