Bylismy w Lidlu w Sozopolu! Ale moze to nie ten? Bo żadne muzeum na wejsciu nie rzuciło mi się w oczy. Jedyne co bylo fajne to ów Lidl mial balkonik z ktorego był ładny widok na morze.góral bagienny pisze: ↑czwartek 14 lis 2024, 00:28 Wrócę jeszcze do Sozopola bo zapadł mi w pamięci.
Gdyby ktoś zapytał mnie co ciekawego jest w tym Sozopolu to pierwsze co mi przyszłoby do głowy to LIDL. Tak właśnie, tzw supermarket, czyli spory sklep znanej i u nas sieci.
Głupie, nie...?
Ale kto tam był to wie o czym tu piszę, a kto nie był to wyjaśniam. W trakcie budowy sklepu odkryto starożytny grobowiec z I w.p.n.e. Artefakty, które zostały tam znalezione podczas wykopalisk przed rozpoczęciem wstrzymanych prac budowlanych, oraz opisy, zdjęcia i plany, prezentowane są dziś na wystawie w przedsionku, i to całkiem sporym, przy wejściu. Tak jakby do marketu wchodziło się przez muzeum. Na tyle ta wystawa była ciekawa, że nie marudziłem jak reszta ekipy postanowiła że udajemy się do muzeum archeologicznego. I nie żałowałem! Muzeum było klimatyzowane a na zewnątrz cztery dychy...
I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Moderator: Moderatorzy
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 35082
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Ha! Albo tam jest niejeden Lidl, albo wchodząc nie zwróciliście uwagi.
To drugie jakby mniej możliwe. A widok z parkingu przed sklepem faktycznie był fajny.
Gdzie ja mogę mieć te zdjęcia...
To drugie jakby mniej możliwe. A widok z parkingu przed sklepem faktycznie był fajny.
Gdzie ja mogę mieć te zdjęcia...
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 35082
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Znalazłem. To sierpień 2023. Może gdy tam byliście to tej wystawy jeszcze nie było...?
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Myśmy byli w czerwcu 2024, wiec moze już jej nie było? Wydaje mi sie, ze na bank by wlazła w oczy...
Ten Lidl?
https://www.google.pl/maps/place/Lidl/@ ... FQAw%3D%3D
Ten Lidl?
https://www.google.pl/maps/place/Lidl/@ ... FQAw%3D%3D
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 35082
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
No tak!
Klikam w ten link od Ciebie i otwiera się mapa a z prawej strony zdjęcie poglądowe. Klikam w te zdjęcie i otwiera się panel boczny z ponad tysiącem zdjęć. Nie trzeba przewijać wszystkich żeby trafić na te z artefaktami wykopanymi w miejscu sklepu. Wszystkie trzy które znalazłem datowane są na kwiecień 2023. Choćby takie:
https://maps.app.goo.gl/xbhaJR9595WKLAMDA
Klikam w ten link od Ciebie i otwiera się mapa a z prawej strony zdjęcie poglądowe. Klikam w te zdjęcie i otwiera się panel boczny z ponad tysiącem zdjęć. Nie trzeba przewijać wszystkich żeby trafić na te z artefaktami wykopanymi w miejscu sklepu. Wszystkie trzy które znalazłem datowane są na kwiecień 2023. Choćby takie:
https://maps.app.goo.gl/xbhaJR9595WKLAMDA
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Dobrze trafiłes z terminem!
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Wąska droga z zarośnietego asfaltu pnie się do góry. Jeden zakręt, drugi. Potem kolejne. Momentami nad głowami prawie zamyka się tunel z chaszczy wszelakich, a zaraz potem otwierają stepowe łąki i szerokie widoki.
Jedzie się bardzo przyjemnie, mimo solidnej górki szarak nie grymasi i całkiem dzielnie przesuwa się w obranym kierunku. Szczęśliwie też nic nie spotykamy jadącego z przeciwka, bo mijanki np. z ciężarówką to nie bardzo tu widzę.
Tak dojeżdżamy do głównego celu na dzisiaj - wsi Gorno Lukovo, niewielkiej osady położonej prawie przy samej greckiej granicy. Kilkadziesiąt lat temu liczyła około 250 mieszkańców. Potem z roku na rok ta ilość malała, zapewne z racji na trudny dojazd i położenie na totalnym zadupiu. Obecnie ponoć mieszka tu 2 do 7 osób, w zależności od pory roku.
Już pierwszy rzut oka na główną drogę prowadzącą przez wieś daje nam pewne wyobrażenie całości. Ja cię kręcę! Ale miejsce!!! Wiemy, że spędzimy tu dużo czasu. Bardzo dużo!
Domy są stare, w większości kamienne, przeważnie piętrowe i utopione w zieloności. Oprócz kamienia budulcem była tu również glina. A może to nawóz?
Nowej zabudowy chyba nie ma wcale (albo dobrze się przed nami ukryła). Jest pusto, cicho i nostalgicznie. Miłośnicy miejsc opuszczonych zapewne nie będą zawiedzeni wycieczką w te okolice. Jednak oficjalnie wioska nie figuruje na listach bułgarskich wsi opuszczonych - w końcu jakiś mieszkańców ma.
Wszystko wokół zarastają chaszcze, bluszcze i rozłożyste drzewa. Zagadka dla spostrzegawczych - znajdź dom
Teren wypełnia śpiew ptaków, brzęk różnistych owadów, a przede wszystkim granie tysięcy cykad. I upał. Takie prawdziwe, namacalne, palące gorąco, a nie byle popierdółki, jakie się przyjęło w Polsce nazywać upałem. Tu przypieka ze wszystkich stron. Od dołu też - jakby w asfalcie było drugie słońce. A jednocześnie nie ma duchoty - wieje wiatr i otacza nas świeżość gór! Cudowne połączenie!
Można tu również użyć na owocach i ziołach!
Budynkiem, który pierwszy rzuca się nam w oczy jest kościół. Kamienny - a jakże! I otoczony równie kamiennym murem.
Wejść do środka niestety się nie udaje. Jedynie wchodzimy na takie podcienia, jakby zadaszoną werandę, a dalej wisi kłódka...
Szkoda, bo w środku ponoć co nieco się zachowało i fajnie by się tam trochę rozejrzeć. Zdjęcie z googlemaps
Obok stoi dzwonnica - jak wieża obronna!
Do dzwonnicy udaje się zajrzeć. Od spodu. Dzwon jak widać wisi.
Widok na wieś z łukowatych podcieni kościoła.
Niektóre budynki są już w stanie niezadaszonej ruiny. Stoją pojedyncze ściany, a we wnętrzach króluje busz. Włażenie do środka nie ma więc sensu - a napewno nie o tej porze roku.
Na jednej z ruin wisi tablica pamiątkowa.
Też już nadgryziona zębem czasu i mało czytelna. Ale jest coś o bohaterach, ojczyźnie i daty z okresu I wojny światowej.
Najciekawsze z naszego punktu widzenia są domy opuszczone, ale w miarę jeszcze zachowane i otwarte.
Pierwszy, do którego zaglądamy, ma resztki drewnianych balkonów i ściany częściowo wyplatane z wikliny.
Na wejściu wita nas właścicielka. Pani Stojka. Wprawdzie nie żyje od 2000 roku, ale możemy jej popatrzeć w oczy. Zawsze dobrze wiedzieć u kogo jest się w gościach. Nie wiem czy tylko ja tak mam, ale te wspominki na drzwiach opuszczonych miejsc robią piorunujące wrażenie. Zwiedzasz dalej, ale już jakby nie w samotności. Jakby ktoś lub coś towarzyszyło i śledziło każdy ruch... Może to sugestia i człowiek sam się wkręca? A może nie..
Dziwne szafki tu mieli - wnęka w glinianej ścianie i tam półeczki. Z zewnątrz drzwiczki będące na równi ze ścianą. Jakby nie mebel tylko fragment konstrukcji domu.
Co pozostało po dawnych mieszkańcach? Resztki dwóch telewizorów, leki uspokajające...
Przez nie do końca już kompletne ściany widzimy, że na piętrze stoi krzesło, czajnik i przeziera fragment jakiejś dziwnej, drewnianej konstrukcji. Wygląda jak ambona dla księdza w starym kościółku. Musimy się tam jakoś dostać!
I chyba się nawet uda, bo z drugiej strony domu namierzamy jeszcze całkiem solidne schody!
Ciekawy dźwięk towarzyszy wchodzeniu po tych schodach. Jesteśmy przyzwyczajeni, że stare, drewniane schody skrzypią, a te nie... te szeleszczą. Jakby miąć foliowy worek!
Niektóre wewnętrzne ściany domu są wyplatane z patyków. Pierwszy raz widzę takie rozwiązania! Coś niesamowitego! Jak zupełnie inna architektura niż na naszych wsiach - nawet tych ze skansenów.
Ta dziwna, drewniana konstrukcja, którą widzieliśmy z dołu, okazuje się okalać ścienną wnękę. Nie mamy pojecia do czego służyła. Tak jakby tam był kominek? Albo stał piec? Acz łączenie ogrzewania z drewnianą obudową jakoś zwykle nie szło w parze...
W sąsiednim pomieszczeniu widać solidne drewniane łóżko.
Ale tam już nie idziemy, bo podłoga wydaje się nieco nadgryziona patyną. A nie chcemy powtórzyć sukcesu z łożem sir Cedryka z Muminków - - kulminacja wydarzenia zaczyna się w 10:44 jakby kogoś interesowało)
Tego klimatycznego fragmentu chyba jednak nie chcemy mieć w naszej Muminkowej relacji ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -i-my.html )
Schodzimy na dół i tam zwiedzamy. Drzwi dobrane kolorystycznie do ścian. I okno pełne zieleni!
Tajemne przejście i za nim kolejny dom. I ktoś tam skitrał drut kolczasty.
Ogród z gatunku cienistych. W co grubszych drzewach ukryte są chyba jakieś barcie. Rozłozyste korony rozbrzmiewają brzękotem pszczół i widać jak kolejne sznureczki owadziąt wpełzają gdzieś wgłąb pnia. I stamtąd też jakoś bulgocze.
Tu też mieli balkoniki...
... i częściowo wyplatane ściany.
A w tym koszu to by pasował gąsior z winem!
Poza tym wnętrza juz pustawe, a strop faliście niezachęcający do odwiedzin na wyższych piętrach.
A co słychać pod numerem 17? Drzwi zamknięte, więc trzeba się wtarabanić przez okno.
Na wrotach wciąż solidne sztaby. Dom się zawali, a one przetrwają.
Glina płatami odpada ze ścian i sufitów.
Tu dla odmiany wygląda jakby po ścianie spływało gliniaste błoto? Albo ktoś nim rzucał? Łukowata jama w ścianie chyba była czymś w stylu kominka? A po lewej znów szafeczka w ściennej wnęce.
Schody na piętro wszędzie tu występują podobne - takie drabinowate.
Mieszkańcy mieli z balkonu ładne widoki!
I znów bujne zarośla. I znów kamienna ściana łączona z wyplatanymi fragmentami.
Okienka
Strop już runął, a papier przypominający o właścicielu wgryzł się w drzwi i prawie zespolił z drewnem.
16 lat temu wymeldował się ostatni mieszkaniec tego domu.
Został tylko kubeczek...
I znów jakby kominek?
Na pięterko już raczej nie pójdziemy.
Im dalej w chaszcz tym więcej domów. Sporo z zewnątrz wydaje się jeszcze być w niezłym stanie...
... ale w środku to już tylko chrust na ognisko można zbierać.
Niektóre napotykane budynki są wyraźnie w lepszym stanie - prawdopodobnie okresowo użytkowane. Pewnie odziedziczone po przodkach i przeznaczone na sezonowe dacze. One zazwyczaj są szczelnie pozamykane, mają podprawione dachy coby nie ciekło itp.
Przeważnie są na nich też jakieś w miarę nowe skrzynki elektryczne, liczniki, kable itp
Czasem nawet mignie jakiś talerz antenowy!
Gdzieniegdzie między ruinami pojawiają się widoczki. Kolejne pasma zielonych, pustych gór... To chyba Rodopy, bo wioska leży na ich skraju.
Polowanie na owady zakończone częściowymi sukcesami. Najbardziej tęczowa mucha niestety zwiała... Dziwny, pręgowany robal też.
Dwa napotkane domy sprawiają wrażenie zamieszkanych. Przy jednym widzieliśmy babcię z kozami. Za dość ciekawym płotem.
Nawet mini boisko do koszykówki tu mają!
Drugi to jakby na dziko zasiedlona ruina, gdzie po terenie kręcą się faceci o śniadych twarzach. Pod zadaszeniem schowane jest auto (nie wiem czy na chodzie), wisi pranie, a po widocznej drabinie chwilę później wszedł koleś...
Z drugiej strony do ich gospodarstwa przylega takowy budynek:
Wcześniej, jeszcze nie wiedząc, że za tym domem jest używane podwórko, zaglądaliśmy przez okienka. I uderzył nas taki nie do końca opuszczony wygląd...
Gdzieś w oddali ujada pies, co sugeruje, że to jeszcze nie koniec życia w tej wiosce. Po wsi chodzi też babeczka w średnim wieku, z koszem w rękach i chyba nawołuje jakąś chudobę, która nawiała. Dźwięki wydaje podobne jak szczekająca sarna. Pytała nas o coś, ale nic nie zrozumieliśmy. I mamy dziwne poczucie, że to nie było po bułgarsku.
Przy drodze stoi wózeczek. Niezarośniety, więc tak jakby ktoś go czasem używał.
Znaleźliśmy też w trawach wyschłe poidło. Brak wody może tu być sporym problemem. Nie widzieliśmy nigdzie studni ani potoczka...
Dobrych kilka godzin nam tu zeszło na łażeniu po chaszczach i chałupach. Trzeba się więc nieco posilić i - ruszamy w dalszą drogę. Zwrócę uwage na ciekawe, nietypowe zjawisko - buba też siadła w cieniu! Z własnego wyboru!
cdn
Jedzie się bardzo przyjemnie, mimo solidnej górki szarak nie grymasi i całkiem dzielnie przesuwa się w obranym kierunku. Szczęśliwie też nic nie spotykamy jadącego z przeciwka, bo mijanki np. z ciężarówką to nie bardzo tu widzę.
Tak dojeżdżamy do głównego celu na dzisiaj - wsi Gorno Lukovo, niewielkiej osady położonej prawie przy samej greckiej granicy. Kilkadziesiąt lat temu liczyła około 250 mieszkańców. Potem z roku na rok ta ilość malała, zapewne z racji na trudny dojazd i położenie na totalnym zadupiu. Obecnie ponoć mieszka tu 2 do 7 osób, w zależności od pory roku.
Już pierwszy rzut oka na główną drogę prowadzącą przez wieś daje nam pewne wyobrażenie całości. Ja cię kręcę! Ale miejsce!!! Wiemy, że spędzimy tu dużo czasu. Bardzo dużo!
Domy są stare, w większości kamienne, przeważnie piętrowe i utopione w zieloności. Oprócz kamienia budulcem była tu również glina. A może to nawóz?
Nowej zabudowy chyba nie ma wcale (albo dobrze się przed nami ukryła). Jest pusto, cicho i nostalgicznie. Miłośnicy miejsc opuszczonych zapewne nie będą zawiedzeni wycieczką w te okolice. Jednak oficjalnie wioska nie figuruje na listach bułgarskich wsi opuszczonych - w końcu jakiś mieszkańców ma.
Wszystko wokół zarastają chaszcze, bluszcze i rozłożyste drzewa. Zagadka dla spostrzegawczych - znajdź dom
Teren wypełnia śpiew ptaków, brzęk różnistych owadów, a przede wszystkim granie tysięcy cykad. I upał. Takie prawdziwe, namacalne, palące gorąco, a nie byle popierdółki, jakie się przyjęło w Polsce nazywać upałem. Tu przypieka ze wszystkich stron. Od dołu też - jakby w asfalcie było drugie słońce. A jednocześnie nie ma duchoty - wieje wiatr i otacza nas świeżość gór! Cudowne połączenie!
Można tu również użyć na owocach i ziołach!
Budynkiem, który pierwszy rzuca się nam w oczy jest kościół. Kamienny - a jakże! I otoczony równie kamiennym murem.
Wejść do środka niestety się nie udaje. Jedynie wchodzimy na takie podcienia, jakby zadaszoną werandę, a dalej wisi kłódka...
Szkoda, bo w środku ponoć co nieco się zachowało i fajnie by się tam trochę rozejrzeć. Zdjęcie z googlemaps
Obok stoi dzwonnica - jak wieża obronna!
Do dzwonnicy udaje się zajrzeć. Od spodu. Dzwon jak widać wisi.
Widok na wieś z łukowatych podcieni kościoła.
Niektóre budynki są już w stanie niezadaszonej ruiny. Stoją pojedyncze ściany, a we wnętrzach króluje busz. Włażenie do środka nie ma więc sensu - a napewno nie o tej porze roku.
Na jednej z ruin wisi tablica pamiątkowa.
Też już nadgryziona zębem czasu i mało czytelna. Ale jest coś o bohaterach, ojczyźnie i daty z okresu I wojny światowej.
Najciekawsze z naszego punktu widzenia są domy opuszczone, ale w miarę jeszcze zachowane i otwarte.
Pierwszy, do którego zaglądamy, ma resztki drewnianych balkonów i ściany częściowo wyplatane z wikliny.
Na wejściu wita nas właścicielka. Pani Stojka. Wprawdzie nie żyje od 2000 roku, ale możemy jej popatrzeć w oczy. Zawsze dobrze wiedzieć u kogo jest się w gościach. Nie wiem czy tylko ja tak mam, ale te wspominki na drzwiach opuszczonych miejsc robią piorunujące wrażenie. Zwiedzasz dalej, ale już jakby nie w samotności. Jakby ktoś lub coś towarzyszyło i śledziło każdy ruch... Może to sugestia i człowiek sam się wkręca? A może nie..
Dziwne szafki tu mieli - wnęka w glinianej ścianie i tam półeczki. Z zewnątrz drzwiczki będące na równi ze ścianą. Jakby nie mebel tylko fragment konstrukcji domu.
Co pozostało po dawnych mieszkańcach? Resztki dwóch telewizorów, leki uspokajające...
Przez nie do końca już kompletne ściany widzimy, że na piętrze stoi krzesło, czajnik i przeziera fragment jakiejś dziwnej, drewnianej konstrukcji. Wygląda jak ambona dla księdza w starym kościółku. Musimy się tam jakoś dostać!
I chyba się nawet uda, bo z drugiej strony domu namierzamy jeszcze całkiem solidne schody!
Ciekawy dźwięk towarzyszy wchodzeniu po tych schodach. Jesteśmy przyzwyczajeni, że stare, drewniane schody skrzypią, a te nie... te szeleszczą. Jakby miąć foliowy worek!
Niektóre wewnętrzne ściany domu są wyplatane z patyków. Pierwszy raz widzę takie rozwiązania! Coś niesamowitego! Jak zupełnie inna architektura niż na naszych wsiach - nawet tych ze skansenów.
Ta dziwna, drewniana konstrukcja, którą widzieliśmy z dołu, okazuje się okalać ścienną wnękę. Nie mamy pojecia do czego służyła. Tak jakby tam był kominek? Albo stał piec? Acz łączenie ogrzewania z drewnianą obudową jakoś zwykle nie szło w parze...
W sąsiednim pomieszczeniu widać solidne drewniane łóżko.
Ale tam już nie idziemy, bo podłoga wydaje się nieco nadgryziona patyną. A nie chcemy powtórzyć sukcesu z łożem sir Cedryka z Muminków - - kulminacja wydarzenia zaczyna się w 10:44 jakby kogoś interesowało)
Tego klimatycznego fragmentu chyba jednak nie chcemy mieć w naszej Muminkowej relacji ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... -i-my.html )
Schodzimy na dół i tam zwiedzamy. Drzwi dobrane kolorystycznie do ścian. I okno pełne zieleni!
Tajemne przejście i za nim kolejny dom. I ktoś tam skitrał drut kolczasty.
Ogród z gatunku cienistych. W co grubszych drzewach ukryte są chyba jakieś barcie. Rozłozyste korony rozbrzmiewają brzękotem pszczół i widać jak kolejne sznureczki owadziąt wpełzają gdzieś wgłąb pnia. I stamtąd też jakoś bulgocze.
Tu też mieli balkoniki...
... i częściowo wyplatane ściany.
A w tym koszu to by pasował gąsior z winem!
Poza tym wnętrza juz pustawe, a strop faliście niezachęcający do odwiedzin na wyższych piętrach.
A co słychać pod numerem 17? Drzwi zamknięte, więc trzeba się wtarabanić przez okno.
Na wrotach wciąż solidne sztaby. Dom się zawali, a one przetrwają.
Glina płatami odpada ze ścian i sufitów.
Tu dla odmiany wygląda jakby po ścianie spływało gliniaste błoto? Albo ktoś nim rzucał? Łukowata jama w ścianie chyba była czymś w stylu kominka? A po lewej znów szafeczka w ściennej wnęce.
Schody na piętro wszędzie tu występują podobne - takie drabinowate.
Mieszkańcy mieli z balkonu ładne widoki!
I znów bujne zarośla. I znów kamienna ściana łączona z wyplatanymi fragmentami.
Okienka
Strop już runął, a papier przypominający o właścicielu wgryzł się w drzwi i prawie zespolił z drewnem.
16 lat temu wymeldował się ostatni mieszkaniec tego domu.
Został tylko kubeczek...
I znów jakby kominek?
Na pięterko już raczej nie pójdziemy.
Im dalej w chaszcz tym więcej domów. Sporo z zewnątrz wydaje się jeszcze być w niezłym stanie...
... ale w środku to już tylko chrust na ognisko można zbierać.
Niektóre napotykane budynki są wyraźnie w lepszym stanie - prawdopodobnie okresowo użytkowane. Pewnie odziedziczone po przodkach i przeznaczone na sezonowe dacze. One zazwyczaj są szczelnie pozamykane, mają podprawione dachy coby nie ciekło itp.
Przeważnie są na nich też jakieś w miarę nowe skrzynki elektryczne, liczniki, kable itp
Czasem nawet mignie jakiś talerz antenowy!
Gdzieniegdzie między ruinami pojawiają się widoczki. Kolejne pasma zielonych, pustych gór... To chyba Rodopy, bo wioska leży na ich skraju.
Polowanie na owady zakończone częściowymi sukcesami. Najbardziej tęczowa mucha niestety zwiała... Dziwny, pręgowany robal też.
Dwa napotkane domy sprawiają wrażenie zamieszkanych. Przy jednym widzieliśmy babcię z kozami. Za dość ciekawym płotem.
Nawet mini boisko do koszykówki tu mają!
Drugi to jakby na dziko zasiedlona ruina, gdzie po terenie kręcą się faceci o śniadych twarzach. Pod zadaszeniem schowane jest auto (nie wiem czy na chodzie), wisi pranie, a po widocznej drabinie chwilę później wszedł koleś...
Z drugiej strony do ich gospodarstwa przylega takowy budynek:
Wcześniej, jeszcze nie wiedząc, że za tym domem jest używane podwórko, zaglądaliśmy przez okienka. I uderzył nas taki nie do końca opuszczony wygląd...
Gdzieś w oddali ujada pies, co sugeruje, że to jeszcze nie koniec życia w tej wiosce. Po wsi chodzi też babeczka w średnim wieku, z koszem w rękach i chyba nawołuje jakąś chudobę, która nawiała. Dźwięki wydaje podobne jak szczekająca sarna. Pytała nas o coś, ale nic nie zrozumieliśmy. I mamy dziwne poczucie, że to nie było po bułgarsku.
Przy drodze stoi wózeczek. Niezarośniety, więc tak jakby ktoś go czasem używał.
Znaleźliśmy też w trawach wyschłe poidło. Brak wody może tu być sporym problemem. Nie widzieliśmy nigdzie studni ani potoczka...
Dobrych kilka godzin nam tu zeszło na łażeniu po chaszczach i chałupach. Trzeba się więc nieco posilić i - ruszamy w dalszą drogę. Zwrócę uwage na ciekawe, nietypowe zjawisko - buba też siadła w cieniu! Z własnego wyboru!
cdn
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 35082
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Że ja nie umiem tak bez jakiegoś wtrętu w bubowy wątek....
Ale może Buba nie wie, a to byłaby niekorzystna okoliczność, zwłaszcza dla Kabaka. Bo ja nie dość, że kupiłem z inspiracji Buby książkę Ostrowskiego + 5 kg innych książek (głównie z zapachem wody!), to tak się rozdokazywałem w tym kupowaniu, że nabyłem dwa tomiska (niemal 1000 stron!) "Muminków zebranych". Wydane w tym roku przez "Naszą Księgarnię" z okazji stulecia wydawnictwa.
Wygląda to tak:
W sam raz dla Kabaków i emerytów...
Ale może Buba nie wie, a to byłaby niekorzystna okoliczność, zwłaszcza dla Kabaka. Bo ja nie dość, że kupiłem z inspiracji Buby książkę Ostrowskiego + 5 kg innych książek (głównie z zapachem wody!), to tak się rozdokazywałem w tym kupowaniu, że nabyłem dwa tomiska (niemal 1000 stron!) "Muminków zebranych". Wydane w tym roku przez "Naszą Księgarnię" z okazji stulecia wydawnictwa.
Wygląda to tak:
W sam raz dla Kabaków i emerytów...
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
My mamy Muminki w postaci chyba 8 albo 10 tomików
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Zjeżdżamy w dół z zapomnianych, górskich wiosek przy greckiej granicy. Ale opuszczonych miejsc wciąż nie będzie nam brakować. W końcu to Bułgaria! Nie bez przyczyny tak tu ciągle jeździmy!
Nie wiem czy już wspominałam o jednej z wielkich zalet szaraka na tutejsze warunki - wszystkie okna otwierają mu się do samego dołu. W skodusi np. tylne otwierały się tylko do połowy, więc kabak nie mógłby sobie pozwolić na zimny łokieć W busiu otwierają się tylko przednie okna - środkowe i tylne są zaspawane na głucho. No i tu, przy tych 45 stopniach, można odkręcić na max wszystkie okna i nie obawiać się o zawianie zatok i uszu! A wnętrze auta wypełnia świeżość i zapach siana, tymianku, dymu czy co tam akurat okolica ma w ofercie. Piękna sprawa taki ciepły klimat!
W okolicy wsi Mandrica rzuca się nam w oczy jakaś zarośnięta ruina - zdecydowanie coś przemysłowego. A miał być postój tylko na kibelek
W środku walają się całe stosy skrzynek z butelkami. Jakby to oddać do skupu to pewnie wyjazd by się zwrócił Acz skądinąd gdyby istniały tu takie skupy to lokalsi by to już dawno obczaili
Przystanki autobusowe pośrodku niczego. Ciekawe czy coś tu jeszcze czasem jeździ czy to pamiątka z innej epoki.
Mijamy opuszczone przysiółki...
... oraz takowe bardziej zamieszkane.
Przy drodze stoją różne perełki dawnej motoryzacji, w rozmaitym stanie rozmontowania i możliwości jezdnych.
Przejeżdżamy przez Iwajłowgrad...
... gdzie mijamy też kilka budynków, które sprawiają wrażenie porzuconych i nieużytkowanych od wielu lat.
Do jednego nawet próbuję zajrzeć, bo jakoś tak zechęca otwartymi na oścież drzwiami.
I tak wlazłam do biura. Do czynnego biura, gdzie dwie babeczki coś pisały na komputerach, a trzecia robiła kawę... Bardzo się zdumiały moim najściem, a ja nie wymyśliłam nic mądrzejszego jak to co zawsze - że szukam sklepu One wskazały mi jakiś kierunek, a ja postanowiłam się szybko ewakuować, zwłaszcza, że po korytarzach owego przybytku biegało z ujadaniem 5 sporych kundli, a jakoś nie miałam ochoty uczestniczyć w owej psiej zabawie w berka.
Najbardziej opuszczona okazuje się malowniczo wkomponowana w chaszczory ciężarówka. Chyba Praga jak mnie wzrok nie myli.
Zaparkowała kiedyś na poboczu i... tak już zostało
Ze środka jeszcze nie wszystko wypruli.
Nie wspominałam chyba jeszcze w tegorocznej relacji, że typowym, codziennym zajęciem w czasie bułgarskich wakacji - jest skubanie skarpetek z kolczastych kawałków ziół wszelakich, które uwielbiają się wozić na bubach. Nie wiem jak to jest, że ani toperza ani kabaka one tak nie atakują - tylko mnie! Skubię więc rano, wieczorem i w nocy wracając z kibelka. I setki razy w międzyczasie jak znajdę wolną chwilę. Albo jak już mnie tak kłuje, że wytrzymac nie mogę.
Z Iwajłowgradu kierujemy się na zachód. Trasa wiedzie m.in przez Krumowgrad, Momcziłgrad do Kyrdżali (idzie język połamać na tych nazwach). Po drodze towarzyszą nam fajne, górskie widoki.
Sympatyczni współużytkownicy dróg.
Gdzieś mniej więcej w okolicy Krumowgradu wjeżdżamy w rejon masowego występowania meczetów. Wcześniej nigdy w Bułgarii nam one nie wpadły w oczy, a już napewno nie w takich ilościach.
Kyrdżali okazuje się całkiem dużym miastem - nieporównywalnie większym od tych innych maciupkich miasteczek, które dziś mijaliśmy. Trochę nas to zaskakuje, bo z naszej mapy (widać dupianej) wszystkie wydawały się być wielkościowo podobne. Jeszcze bardziej jednak zaskakuje nas fakt, że ni cholery nie możemy się z tego miasta wydostać! Musimy wbić w małą, krętą i wiele razy rozgałęziającą się drogę, która zaprowadzi nas do zaplanowanych górskich wiosek. Jednak oznaczeń na skręty nie ma, a jeden, który udaje się napotkać - ma chyba 100 lat i wskazuje na krzaki. Jeździmy jak durni tam i z powrotem i tak totalnie gubimy się w tym mieście, że desperacja skłania nas do użycia nawigacji z toperzowego telefonu. Acz ona również dostosowuje się do sytuacji i prowadzi nas w ślepą drogę, kończącą się na czyimś podwórku. Jak widać Kyrdżali wygrało zarówno z tradycyjnymi jak i nowoczesnymi formami planowania trasy. Kyrdżali kontra my 2:0
Ale przynajmniej dokładnie obejrzeliśmy jakieś cygańskie dzielnice, o uliczkach czasem tak wąskich, że cieszymy się nieraz, że nie jedziemy busiem, bo on mógłby się w nich nie zmieścić. Zwłaszcza jak kable wiszą na 150 cm nad jezdnią
Ufff! Udało się w końcu dostać na właściwą drogę - dzięki wskazówce miejscowego. Ostatni rzut oka na pozostające w dole Kyrdżali...
A wracając jeszcze do nazwy tego miasta. Nie wiem dokładnie jak powinno się go czytać/wymawiać. Zapis bułgarski jest jednoznaczny - Кърджали. No ale już w naszej czcionce występuje zarówno w formie "Kyrdżali" jak i "Kardżali". W formie mówionej spotkalismy się też z wersją "Kerdżali". Bądź więc mądry i pisz wiersze!
... i wjeżdżamy w upragnione góry! A tam nas czeka chyba najciekawszy fragment naszej tegorocznej, bułgarskiej wycieczki!
cdn
Nie wiem czy już wspominałam o jednej z wielkich zalet szaraka na tutejsze warunki - wszystkie okna otwierają mu się do samego dołu. W skodusi np. tylne otwierały się tylko do połowy, więc kabak nie mógłby sobie pozwolić na zimny łokieć W busiu otwierają się tylko przednie okna - środkowe i tylne są zaspawane na głucho. No i tu, przy tych 45 stopniach, można odkręcić na max wszystkie okna i nie obawiać się o zawianie zatok i uszu! A wnętrze auta wypełnia świeżość i zapach siana, tymianku, dymu czy co tam akurat okolica ma w ofercie. Piękna sprawa taki ciepły klimat!
W okolicy wsi Mandrica rzuca się nam w oczy jakaś zarośnięta ruina - zdecydowanie coś przemysłowego. A miał być postój tylko na kibelek
W środku walają się całe stosy skrzynek z butelkami. Jakby to oddać do skupu to pewnie wyjazd by się zwrócił Acz skądinąd gdyby istniały tu takie skupy to lokalsi by to już dawno obczaili
Przystanki autobusowe pośrodku niczego. Ciekawe czy coś tu jeszcze czasem jeździ czy to pamiątka z innej epoki.
Mijamy opuszczone przysiółki...
... oraz takowe bardziej zamieszkane.
Przy drodze stoją różne perełki dawnej motoryzacji, w rozmaitym stanie rozmontowania i możliwości jezdnych.
Przejeżdżamy przez Iwajłowgrad...
... gdzie mijamy też kilka budynków, które sprawiają wrażenie porzuconych i nieużytkowanych od wielu lat.
Do jednego nawet próbuję zajrzeć, bo jakoś tak zechęca otwartymi na oścież drzwiami.
I tak wlazłam do biura. Do czynnego biura, gdzie dwie babeczki coś pisały na komputerach, a trzecia robiła kawę... Bardzo się zdumiały moim najściem, a ja nie wymyśliłam nic mądrzejszego jak to co zawsze - że szukam sklepu One wskazały mi jakiś kierunek, a ja postanowiłam się szybko ewakuować, zwłaszcza, że po korytarzach owego przybytku biegało z ujadaniem 5 sporych kundli, a jakoś nie miałam ochoty uczestniczyć w owej psiej zabawie w berka.
Najbardziej opuszczona okazuje się malowniczo wkomponowana w chaszczory ciężarówka. Chyba Praga jak mnie wzrok nie myli.
Zaparkowała kiedyś na poboczu i... tak już zostało
Ze środka jeszcze nie wszystko wypruli.
Nie wspominałam chyba jeszcze w tegorocznej relacji, że typowym, codziennym zajęciem w czasie bułgarskich wakacji - jest skubanie skarpetek z kolczastych kawałków ziół wszelakich, które uwielbiają się wozić na bubach. Nie wiem jak to jest, że ani toperza ani kabaka one tak nie atakują - tylko mnie! Skubię więc rano, wieczorem i w nocy wracając z kibelka. I setki razy w międzyczasie jak znajdę wolną chwilę. Albo jak już mnie tak kłuje, że wytrzymac nie mogę.
Z Iwajłowgradu kierujemy się na zachód. Trasa wiedzie m.in przez Krumowgrad, Momcziłgrad do Kyrdżali (idzie język połamać na tych nazwach). Po drodze towarzyszą nam fajne, górskie widoki.
Sympatyczni współużytkownicy dróg.
Gdzieś mniej więcej w okolicy Krumowgradu wjeżdżamy w rejon masowego występowania meczetów. Wcześniej nigdy w Bułgarii nam one nie wpadły w oczy, a już napewno nie w takich ilościach.
Kyrdżali okazuje się całkiem dużym miastem - nieporównywalnie większym od tych innych maciupkich miasteczek, które dziś mijaliśmy. Trochę nas to zaskakuje, bo z naszej mapy (widać dupianej) wszystkie wydawały się być wielkościowo podobne. Jeszcze bardziej jednak zaskakuje nas fakt, że ni cholery nie możemy się z tego miasta wydostać! Musimy wbić w małą, krętą i wiele razy rozgałęziającą się drogę, która zaprowadzi nas do zaplanowanych górskich wiosek. Jednak oznaczeń na skręty nie ma, a jeden, który udaje się napotkać - ma chyba 100 lat i wskazuje na krzaki. Jeździmy jak durni tam i z powrotem i tak totalnie gubimy się w tym mieście, że desperacja skłania nas do użycia nawigacji z toperzowego telefonu. Acz ona również dostosowuje się do sytuacji i prowadzi nas w ślepą drogę, kończącą się na czyimś podwórku. Jak widać Kyrdżali wygrało zarówno z tradycyjnymi jak i nowoczesnymi formami planowania trasy. Kyrdżali kontra my 2:0
Ale przynajmniej dokładnie obejrzeliśmy jakieś cygańskie dzielnice, o uliczkach czasem tak wąskich, że cieszymy się nieraz, że nie jedziemy busiem, bo on mógłby się w nich nie zmieścić. Zwłaszcza jak kable wiszą na 150 cm nad jezdnią
Ufff! Udało się w końcu dostać na właściwą drogę - dzięki wskazówce miejscowego. Ostatni rzut oka na pozostające w dole Kyrdżali...
A wracając jeszcze do nazwy tego miasta. Nie wiem dokładnie jak powinno się go czytać/wymawiać. Zapis bułgarski jest jednoznaczny - Кърджали. No ale już w naszej czcionce występuje zarówno w formie "Kyrdżali" jak i "Kardżali". W formie mówionej spotkalismy się też z wersją "Kerdżali". Bądź więc mądry i pisz wiersze!
... i wjeżdżamy w upragnione góry! A tam nas czeka chyba najciekawszy fragment naszej tegorocznej, bułgarskiej wycieczki!
cdn
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 35082
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Ta to umie podkręcić napięcie pod koniec kolejnego odcinka!
Mam nadzieję że to jeno upierdliwa przerwa reklamowa...
Mam nadzieję że to jeno upierdliwa przerwa reklamowa...
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Zadowoleni, że udało się zostawić już za sobą duże, hałaśliwe miasto, pniemy się wąską drogą w kierunku gór. Mijamy wioski Enczec, Zelenikovo, Blenika. Tutejszy rejon bardzo obfituje w meczety.
Koło Dażdovnicy podziwiamy widoki na zalew:
Tam daleko w dole widać niedokonczony hotel z gatunku "moloch olbrzymi". Z tego co gdzieś czytałam, to jego budowa została dawno przerwana i można go już klasyfikowac jako miejsce opuszczone. Nieprawdaż, że namiot na dachu by się pięknie prezentował? Nie znajduję jednak w ekipie poparcia dla mojego, jakże to wspaniałego pomysłu
Jedziemy więc dalej, a wokół nie brakuje fajnych widoków.
Mijamy różniste skały, które gdy dokładniej się przypatrzyć - to wyraźnie posiadają okienka wykute ludzką ręką. Jednak dostępne tylko dla orłów/sokołów. Albo linoskoczków.
Noclegu zatem szukamy gdzieś niżej. Nie ma tu z tym dużych problemów, bo wiaty i miejsca biesiadne są dosłownie co krok. Można się poczuć jak w Armenii! Chyba pół Kyrdżali w weekendy spożywa obiady i kolacje "na przyrodzie".
Ostatecznie zatrzymujemy się przy wiacie ze żródełkiem niedaleko wspomnianych skał. Obudowa naszego źródełka ma nawet bramkę obrotową
Jest tu też pamiątkowa tablica, najprawdopodobniej ku pamięci darczyńcy czy założyciela tego przybytku.
Uprzedzając nieco fakty - we wszystkich tutejszych biesiadnych wiatkach napotykamy podobne napisy - w większości po turecku. W ogóle w tej okolicy jest inaczej niż w pozostałych częściach Bułgarii gdzie byliśmy - wieje egzotyką jak cholera! Po powrocie do domu sprawdziłam, że w rejonie Kyrdżali mniejszość turecka ma prawie... 65% Co ciekawe nigdzie nie spotkaliśmy podwójnych nazw miejscowości, jak to często bywa w przypadku podobnych terenów.
Tu już napis bardziej bułgarski. Ale nie wiem co to za "wodokanałprojekt" tu niegdyś zapodali. Nie podeszliśmy obadać. Chaszcz porządnie bronił budyneczku.
Nieopodal odkrywamy gniazdo szerszeni w drzewie, które wygląda jak jakaś tajemna skrytka. Kto by pomyślał, że skubańce bedą miały takie solidne drzwi do chałupy.
Sprzed namiotu mamy całkiem nienajgorsze widoki. Szczyty jeszcze długo błyszczą w wieczornym słońcu, a w doliny schodzi cień. Taki fajny cień, który nie powoduje zimna, a przynosi jedynie nowe zapachy, świeżość gór i jeszcze więcej cykadzich orkiestr.
Typowego miejsca ogniskowego tu nie ma, ale jest felga na nóżkach robiąca za całkiem fajny grill! Na grzanki wystarczy. Tu nie musimy się wieczorami dogrzewać przy ogniu
Do snu oprócz cykad gra nam śpiew muezina - najpierw z jednej pobliskiej wioski, a potem za 5 minut z drugiej, położonej gdzieś dużo dalej. Coś się chyba nie zgrali w fazie? Cały wieczór towarzyszy nam dużo migających świetlików, które idealnie widać na tle ciemnej ściany lasu.
Mamy też odwiedziny różnych miłych skoczków.
W takim to ładnym miejscu przyszło nam dziś nocować
Uwielbiam takie poranki. Kiedy człowiek wstaje wyspany, widzi słońce i ma świadomość, że przed nami cały dzień ciekawych przygód. I jutro też! I pojutrze! Takie poczucie niewypowiedzianego szczęścia, które wylewa się wręcz uszami! I do tego taki widok już z namiotu.
A spało się rewelacyjnie. Miękkie zioła stanowiły nam posłanie, a pobliskie drzewa na tyle osłaniały namiot od słońca, że przynajmniej do 10 stał sobie w półcieniu. Dodatkowo rozbiliśmy się na niewielkiej górce, więc moje manie prześladowcze, że w nocy ktoś po pijaku wjedzie w namiot - były zupełnie uspokojone.
Nieśpieszny poranek zawsze związany jest z praniem. To nieodłączny element każdej wycieczki. Jak widać na zdjęciach szaruś został już trochę udomowiony. Powoli zaczyna przypominać prawdziwy samochód, a nie jakiś dziwny, obco wyglądający twór. A nasza znajomość trwa dopiero kilkanaście dni
Cieszymy się widokami, słońcem i piękną pogodą! Nie zawsze Bułgaria była dla nas tak łaskawa jak w tym roku!
Pewnie jakoś koło południa udaje nam się ogarnąć i ruszamy dalej górską drogą przez rozsiane na zboczach wioski. Tzn. kolejny postój jest tuż za zakrętem Tu znów stoją wiaty - biesiadki. Te takie zatrącające nieco klimatem antycznym - na żłobionych kolumnach.
No i oczywiście jest źródełko! No jak to w ogóle sobie wyobrazić, że wiata mogłaby nie mieć źródełka!
Tu też wisi jakaś pamiątkowa tablica.
Nawet huśtawkę mają!
Dalej odchodzi ścieżka prowadząca nas do wodospadu.
Jest dość sucho, więc wodospad taki mało uwodniony. Chyba jednak nie będzie takiej solidnej kapieli jak w wodospadzie Skoka. ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... garia.html )
Co chwilę przy drodze otwierają się fajne widoki na zbiornik utworzony na rzece Arda.
Mijamy wioskę Padarci, z rozsianą po wzgórzach zabudową.
Coraz ciekawsze kształty mają góry pojawiające się na horyzoncie.
Formy skalne przy samej drodze też niczego sobie.
Za wioską postanawiamy wejść na jedną z pobliskich górek. Dosyć wolno się przesuwamy do przodu. Raz, że słońce dosłownie nas wtapia w skałę (tu jest chyba z 50 stopni!) a poza tym widoki na meandrujące wśród gór jezioro ciągle zmuszają do postojów na zdjącia
O dziwo ani tu, ani w innych miejscach, nie widać, aby ktoś się kąpał w tym zbiorniku. Łódki pływają, ktoś biwakuje na brzegu, są wędkarze - ale plażujących ni ma. Nie wiem czy brudne, czy muliste, czy żyją tu podwodne potwory, które regularnie pożerają śmiałków?
Wędrówce przygrywa powywanie muezina z meczetu w Padarci. Acz mamy podejrzenia, że to nie koleś śpiewa tylko puszczają pozytywkę z głośnika.
Na całej trasie wycieczki dominują jałowce i niewielkie sosny. I jakieś jeszcze inne iglaki, których nazw nie kojarze, a przypominają płożące się tuje rosnące w ogrodach, więc w wielu miejscach nie ma co zasłaniać widoków. A poza tym to co? Białe, sypkie skałki, węże, jaszczurki. Bardzo dużo jaszczurek! Zastanawiam się jak im się dupki nie przysmażą jak siedzą na tych kamieniach godzinami. Myśmy siedli na chwilę i zaraz nam sie przysmażyły! No poważnie - nie było opcji siąść na kamieniu bo jakby na blachę pieca się usadowić.
Trafił się też robal o ciekawym umaszczeniu.
Na sam szczyt chyba nie wyleźliśmy. Wykazaliśmy się sporą głupotą i nie zabralismy wody - tak ot poleźliśmy z pustymi rękami. Założyliśmy, że taka krótka wycieczka to nie trzeba targac tobołów. No ale im dalej się wspinaliśmy po rozprażonej skale - tym bardziej owa nieosiągalna tutaj woda urastała od niespełnionego marzenia do obsesyjnej żądzy. Na którymś etapie góry nas już przestały interesować, a rozmowy zaczynały błądzić już tylko wokół tematu wodospadów, źródełek, leśnych barów z chłodnym piwem czy napadaniu na innych turystów z oszczepem w celu pozyskiwania najbardziej niezbędnych dóbr. Na szczęście żadnych innych turystów (ani miejscowych) nie spotkaliśmy, bo kto wie, co by się mogło wydarzyć
Zatem w dół. Kierunek - wodopój!
Dotarłwszy do szarusia rzucamy się jak obłąkani na butelki i wypijamy duszkiem chyba z litr. A kabak to chyba półtora. I potem jedziemy i na każdym wyboju bulgotamy jak bukłaki wypełnione cieczą pod korek!
Zdjęcia robię czasem z okna, bo toperz stwierdził, że nie będzie się zatrzymywał co 10 metrów. A nieraz idę po prostu za szarakiem, bo co chwilę odsłania się nowy, ciekawszy od poprzedniego widoczek.
Rzuca się nam w oczy kolejna przydrożna wiata - biesiadka, która wyróżnia się dużym poziomem ukwiecenia.
Jest tu jakoś tak wręcz domowo - jak w ogródku u jakiejś babci. Zadbane klomby, grządki... Wręcz się zastanawiamy czy to miejsce piknikowe dla turystów czy właśnie włazimy komuś na działkę?
Zadaszony grill i wokół sporo naczyń, narzędzi.
Jest też oczywiście źrodełko. I kolejna tablica z tureckimi napisami:
“Rodzina Halila Hoca: Syn Fikriye - Erdinç, córka - Sevilcan, syn - Sali, ku pamięci.”
“Kiedyś płynąłem na odludzia, teraz wydobyli mnie na światło dzienne. Kto z mojej wody weźmie ablucję i odprawi modlitwę, niech Bóg go obdarzy rajem, niech miejsce Boże będzie jego.”
Mają tu nawet stałego lokatora!
Zatrzymujemy się na dłużej przy nadrzecznych ruinach.
Nie wiem co się tu dokładnie mieściło, ale jak głosi zatarty juz napis - było strzeżone i wstęp był zabroniony. Jak widać nie tylko ja mam niechęć do takich zakazów - napis jest wyraźnie ostrzelany.
A w ogóle to bardzo źródełkowy jest tu rejon - jedno np. bije spomiędzy betonowych płyt.
Woda jest lodowata. Tego nie ujęli w wiatę i poidełko, więc znalazło sobie ujście na dziko, w najbardziej nieprzewidzianym miejscu.
Właśnie stąd idziemy na kolejną wycieczkę. Płynie tu rzeka (na tej wysokości nie ma zbiornika), ale pozostało dużo urządzeń hydrotechnicznych, więc może kiedyś był zbiornik? Albo miał być? Jest most jak tama i kilka wież. Rzeka niestety nie zachęca do kapieli, dużo glona. Nie jest to, oględnie mówiąc, krystaliczny górski potok.
Takich wież stoi tu około 5 sztuk.
W oddali widać jeszcze jeden most. Stary bardzo, kamienny.
Idziemy w stronę skalnych zboczy. Kabak znajduje malutkiego żółwika i go ratuje, bo biedak upadł na skorupkę i nie umię się odwrócić, bezradnie machając odnóżami. To najmniejszy żółw jakiego widzieliśmy.
Wędrujemy sobie zatem dalej, mijając wszelakie skały, kamulce i co chwilę się otwierające nowe widoczki na góry skaliste, porosłe płowymi trawami lub oblepione skłębionym kożuchem zielonych zarośli.
Napotkaliśmy nawet bułgarski wariant "języka trolla". Może ciut niższy od oryginału, ale tu przynajmniej jest ciepło i nie ma ludzi.
Ale skalnej światyni tzn. dziwnych, wąskich okien wkutych w skale - nie znaleźliśmy. A wydawałoby się, że przeczesaliśmy w tym rejonie wszystkie podobne miejsca, no ale świątynia jak kamień w wodę. Ni ma. Poniższe zdjęcie pochodzą z googlemaps - tego czegoś szukaliśmy.
Trochę wygląda jak ten jęzor, na którym staliśmy. Ale od dołu też go oglądaliśmy i wnęk/okienek nie było. Wyraźnie mają tu więcej jęzorów??
O np. taki też mijaliśmy.
Albo może gdzieś tu się coś przyczaiło?
Jak wracamy to już nie ma żółwia, ale za to są krowy, które nie chcą zejść na bok ze ścieżki. Trzeba się przeciskać.
Kolejne wioski charakteryzują się tym, że leżą za rzeką, a prowadzą do nich malownicze bujane kładki. Nie wiem więc jak dojeżdża się do tych wsi - napewno nie tędy, po kładce od głównej drogi. Acz auta tam są, więc jakoś się musiały teleportować na tamtą stronę rzeki. A na mapach nie widać żadnych wyraźnych dróg od drugiej strony. Tajemnicza sprawa...
Tak się prezentuje mosteczek do wsi Nenkovo.
Rzeka na chwilę obecną przypomina raczej strumyk, ale wielkość całego koryta (i długość mostu) sugeruje, że nie zawsze tutaj bywa tak sucho.
Sklep, na który się nastawialiśmy, okazuje się być zamknięty. I to raczej nie od wczoraj
Na łąkach pasą się owce.
I stoją snopki siana - a raczej ogromne kopy!
Po drogach włóczy się masa osiołków.
Niektóre czekają na autobus.
Są też takie skubańce, które wylegują się na srodku drogi.
I nie ma opcji, aby takiego delikwenta przekonać, aby się przesunął choć o centymetr. Trzeba objeżdżać trawą
W mijanych wioskach dominują kamienne domy, o dachach z łupka lub z czerwonej dachówki.
No i domostwa lubią być ukryte. Patrzysz kątem oka - niby pusta dolina. Dopiero po dokładniejszym spojrzeniu - o! tam jest wioska!
Docieramy do Vojnova. Podobnie jak do poprzedniego Nenkova - tu też prowadzi bujana kładka.
Ja też próbowałam, ale nie dałam rady. Widać kabaki to wersja ulepszona
Koło Dażdovnicy podziwiamy widoki na zalew:
Tam daleko w dole widać niedokonczony hotel z gatunku "moloch olbrzymi". Z tego co gdzieś czytałam, to jego budowa została dawno przerwana i można go już klasyfikowac jako miejsce opuszczone. Nieprawdaż, że namiot na dachu by się pięknie prezentował? Nie znajduję jednak w ekipie poparcia dla mojego, jakże to wspaniałego pomysłu
Jedziemy więc dalej, a wokół nie brakuje fajnych widoków.
Mijamy różniste skały, które gdy dokładniej się przypatrzyć - to wyraźnie posiadają okienka wykute ludzką ręką. Jednak dostępne tylko dla orłów/sokołów. Albo linoskoczków.
Noclegu zatem szukamy gdzieś niżej. Nie ma tu z tym dużych problemów, bo wiaty i miejsca biesiadne są dosłownie co krok. Można się poczuć jak w Armenii! Chyba pół Kyrdżali w weekendy spożywa obiady i kolacje "na przyrodzie".
Ostatecznie zatrzymujemy się przy wiacie ze żródełkiem niedaleko wspomnianych skał. Obudowa naszego źródełka ma nawet bramkę obrotową
Jest tu też pamiątkowa tablica, najprawdopodobniej ku pamięci darczyńcy czy założyciela tego przybytku.
Uprzedzając nieco fakty - we wszystkich tutejszych biesiadnych wiatkach napotykamy podobne napisy - w większości po turecku. W ogóle w tej okolicy jest inaczej niż w pozostałych częściach Bułgarii gdzie byliśmy - wieje egzotyką jak cholera! Po powrocie do domu sprawdziłam, że w rejonie Kyrdżali mniejszość turecka ma prawie... 65% Co ciekawe nigdzie nie spotkaliśmy podwójnych nazw miejscowości, jak to często bywa w przypadku podobnych terenów.
Tu już napis bardziej bułgarski. Ale nie wiem co to za "wodokanałprojekt" tu niegdyś zapodali. Nie podeszliśmy obadać. Chaszcz porządnie bronił budyneczku.
Nieopodal odkrywamy gniazdo szerszeni w drzewie, które wygląda jak jakaś tajemna skrytka. Kto by pomyślał, że skubańce bedą miały takie solidne drzwi do chałupy.
Sprzed namiotu mamy całkiem nienajgorsze widoki. Szczyty jeszcze długo błyszczą w wieczornym słońcu, a w doliny schodzi cień. Taki fajny cień, który nie powoduje zimna, a przynosi jedynie nowe zapachy, świeżość gór i jeszcze więcej cykadzich orkiestr.
Typowego miejsca ogniskowego tu nie ma, ale jest felga na nóżkach robiąca za całkiem fajny grill! Na grzanki wystarczy. Tu nie musimy się wieczorami dogrzewać przy ogniu
Do snu oprócz cykad gra nam śpiew muezina - najpierw z jednej pobliskiej wioski, a potem za 5 minut z drugiej, położonej gdzieś dużo dalej. Coś się chyba nie zgrali w fazie? Cały wieczór towarzyszy nam dużo migających świetlików, które idealnie widać na tle ciemnej ściany lasu.
Mamy też odwiedziny różnych miłych skoczków.
W takim to ładnym miejscu przyszło nam dziś nocować
Uwielbiam takie poranki. Kiedy człowiek wstaje wyspany, widzi słońce i ma świadomość, że przed nami cały dzień ciekawych przygód. I jutro też! I pojutrze! Takie poczucie niewypowiedzianego szczęścia, które wylewa się wręcz uszami! I do tego taki widok już z namiotu.
A spało się rewelacyjnie. Miękkie zioła stanowiły nam posłanie, a pobliskie drzewa na tyle osłaniały namiot od słońca, że przynajmniej do 10 stał sobie w półcieniu. Dodatkowo rozbiliśmy się na niewielkiej górce, więc moje manie prześladowcze, że w nocy ktoś po pijaku wjedzie w namiot - były zupełnie uspokojone.
Nieśpieszny poranek zawsze związany jest z praniem. To nieodłączny element każdej wycieczki. Jak widać na zdjęciach szaruś został już trochę udomowiony. Powoli zaczyna przypominać prawdziwy samochód, a nie jakiś dziwny, obco wyglądający twór. A nasza znajomość trwa dopiero kilkanaście dni
Cieszymy się widokami, słońcem i piękną pogodą! Nie zawsze Bułgaria była dla nas tak łaskawa jak w tym roku!
Pewnie jakoś koło południa udaje nam się ogarnąć i ruszamy dalej górską drogą przez rozsiane na zboczach wioski. Tzn. kolejny postój jest tuż za zakrętem Tu znów stoją wiaty - biesiadki. Te takie zatrącające nieco klimatem antycznym - na żłobionych kolumnach.
No i oczywiście jest źródełko! No jak to w ogóle sobie wyobrazić, że wiata mogłaby nie mieć źródełka!
Tu też wisi jakaś pamiątkowa tablica.
Nawet huśtawkę mają!
Dalej odchodzi ścieżka prowadząca nas do wodospadu.
Jest dość sucho, więc wodospad taki mało uwodniony. Chyba jednak nie będzie takiej solidnej kapieli jak w wodospadzie Skoka. ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... garia.html )
Co chwilę przy drodze otwierają się fajne widoki na zbiornik utworzony na rzece Arda.
Mijamy wioskę Padarci, z rozsianą po wzgórzach zabudową.
Coraz ciekawsze kształty mają góry pojawiające się na horyzoncie.
Formy skalne przy samej drodze też niczego sobie.
Za wioską postanawiamy wejść na jedną z pobliskich górek. Dosyć wolno się przesuwamy do przodu. Raz, że słońce dosłownie nas wtapia w skałę (tu jest chyba z 50 stopni!) a poza tym widoki na meandrujące wśród gór jezioro ciągle zmuszają do postojów na zdjącia
O dziwo ani tu, ani w innych miejscach, nie widać, aby ktoś się kąpał w tym zbiorniku. Łódki pływają, ktoś biwakuje na brzegu, są wędkarze - ale plażujących ni ma. Nie wiem czy brudne, czy muliste, czy żyją tu podwodne potwory, które regularnie pożerają śmiałków?
Wędrówce przygrywa powywanie muezina z meczetu w Padarci. Acz mamy podejrzenia, że to nie koleś śpiewa tylko puszczają pozytywkę z głośnika.
Na całej trasie wycieczki dominują jałowce i niewielkie sosny. I jakieś jeszcze inne iglaki, których nazw nie kojarze, a przypominają płożące się tuje rosnące w ogrodach, więc w wielu miejscach nie ma co zasłaniać widoków. A poza tym to co? Białe, sypkie skałki, węże, jaszczurki. Bardzo dużo jaszczurek! Zastanawiam się jak im się dupki nie przysmażą jak siedzą na tych kamieniach godzinami. Myśmy siedli na chwilę i zaraz nam sie przysmażyły! No poważnie - nie było opcji siąść na kamieniu bo jakby na blachę pieca się usadowić.
Trafił się też robal o ciekawym umaszczeniu.
Na sam szczyt chyba nie wyleźliśmy. Wykazaliśmy się sporą głupotą i nie zabralismy wody - tak ot poleźliśmy z pustymi rękami. Założyliśmy, że taka krótka wycieczka to nie trzeba targac tobołów. No ale im dalej się wspinaliśmy po rozprażonej skale - tym bardziej owa nieosiągalna tutaj woda urastała od niespełnionego marzenia do obsesyjnej żądzy. Na którymś etapie góry nas już przestały interesować, a rozmowy zaczynały błądzić już tylko wokół tematu wodospadów, źródełek, leśnych barów z chłodnym piwem czy napadaniu na innych turystów z oszczepem w celu pozyskiwania najbardziej niezbędnych dóbr. Na szczęście żadnych innych turystów (ani miejscowych) nie spotkaliśmy, bo kto wie, co by się mogło wydarzyć
Zatem w dół. Kierunek - wodopój!
Dotarłwszy do szarusia rzucamy się jak obłąkani na butelki i wypijamy duszkiem chyba z litr. A kabak to chyba półtora. I potem jedziemy i na każdym wyboju bulgotamy jak bukłaki wypełnione cieczą pod korek!
Zdjęcia robię czasem z okna, bo toperz stwierdził, że nie będzie się zatrzymywał co 10 metrów. A nieraz idę po prostu za szarakiem, bo co chwilę odsłania się nowy, ciekawszy od poprzedniego widoczek.
Rzuca się nam w oczy kolejna przydrożna wiata - biesiadka, która wyróżnia się dużym poziomem ukwiecenia.
Jest tu jakoś tak wręcz domowo - jak w ogródku u jakiejś babci. Zadbane klomby, grządki... Wręcz się zastanawiamy czy to miejsce piknikowe dla turystów czy właśnie włazimy komuś na działkę?
Zadaszony grill i wokół sporo naczyń, narzędzi.
Jest też oczywiście źrodełko. I kolejna tablica z tureckimi napisami:
“Rodzina Halila Hoca: Syn Fikriye - Erdinç, córka - Sevilcan, syn - Sali, ku pamięci.”
“Kiedyś płynąłem na odludzia, teraz wydobyli mnie na światło dzienne. Kto z mojej wody weźmie ablucję i odprawi modlitwę, niech Bóg go obdarzy rajem, niech miejsce Boże będzie jego.”
Mają tu nawet stałego lokatora!
Zatrzymujemy się na dłużej przy nadrzecznych ruinach.
Nie wiem co się tu dokładnie mieściło, ale jak głosi zatarty juz napis - było strzeżone i wstęp był zabroniony. Jak widać nie tylko ja mam niechęć do takich zakazów - napis jest wyraźnie ostrzelany.
A w ogóle to bardzo źródełkowy jest tu rejon - jedno np. bije spomiędzy betonowych płyt.
Woda jest lodowata. Tego nie ujęli w wiatę i poidełko, więc znalazło sobie ujście na dziko, w najbardziej nieprzewidzianym miejscu.
Właśnie stąd idziemy na kolejną wycieczkę. Płynie tu rzeka (na tej wysokości nie ma zbiornika), ale pozostało dużo urządzeń hydrotechnicznych, więc może kiedyś był zbiornik? Albo miał być? Jest most jak tama i kilka wież. Rzeka niestety nie zachęca do kapieli, dużo glona. Nie jest to, oględnie mówiąc, krystaliczny górski potok.
Takich wież stoi tu około 5 sztuk.
W oddali widać jeszcze jeden most. Stary bardzo, kamienny.
Idziemy w stronę skalnych zboczy. Kabak znajduje malutkiego żółwika i go ratuje, bo biedak upadł na skorupkę i nie umię się odwrócić, bezradnie machając odnóżami. To najmniejszy żółw jakiego widzieliśmy.
Wędrujemy sobie zatem dalej, mijając wszelakie skały, kamulce i co chwilę się otwierające nowe widoczki na góry skaliste, porosłe płowymi trawami lub oblepione skłębionym kożuchem zielonych zarośli.
Napotkaliśmy nawet bułgarski wariant "języka trolla". Może ciut niższy od oryginału, ale tu przynajmniej jest ciepło i nie ma ludzi.
Ale skalnej światyni tzn. dziwnych, wąskich okien wkutych w skale - nie znaleźliśmy. A wydawałoby się, że przeczesaliśmy w tym rejonie wszystkie podobne miejsca, no ale świątynia jak kamień w wodę. Ni ma. Poniższe zdjęcie pochodzą z googlemaps - tego czegoś szukaliśmy.
Trochę wygląda jak ten jęzor, na którym staliśmy. Ale od dołu też go oglądaliśmy i wnęk/okienek nie było. Wyraźnie mają tu więcej jęzorów??
O np. taki też mijaliśmy.
Albo może gdzieś tu się coś przyczaiło?
Jak wracamy to już nie ma żółwia, ale za to są krowy, które nie chcą zejść na bok ze ścieżki. Trzeba się przeciskać.
Kolejne wioski charakteryzują się tym, że leżą za rzeką, a prowadzą do nich malownicze bujane kładki. Nie wiem więc jak dojeżdża się do tych wsi - napewno nie tędy, po kładce od głównej drogi. Acz auta tam są, więc jakoś się musiały teleportować na tamtą stronę rzeki. A na mapach nie widać żadnych wyraźnych dróg od drugiej strony. Tajemnicza sprawa...
Tak się prezentuje mosteczek do wsi Nenkovo.
Rzeka na chwilę obecną przypomina raczej strumyk, ale wielkość całego koryta (i długość mostu) sugeruje, że nie zawsze tutaj bywa tak sucho.
Sklep, na który się nastawialiśmy, okazuje się być zamknięty. I to raczej nie od wczoraj
Na łąkach pasą się owce.
I stoją snopki siana - a raczej ogromne kopy!
Po drogach włóczy się masa osiołków.
Niektóre czekają na autobus.
Są też takie skubańce, które wylegują się na srodku drogi.
I nie ma opcji, aby takiego delikwenta przekonać, aby się przesunął choć o centymetr. Trzeba objeżdżać trawą
W mijanych wioskach dominują kamienne domy, o dachach z łupka lub z czerwonej dachówki.
No i domostwa lubią być ukryte. Patrzysz kątem oka - niby pusta dolina. Dopiero po dokładniejszym spojrzeniu - o! tam jest wioska!
Docieramy do Vojnova. Podobnie jak do poprzedniego Nenkova - tu też prowadzi bujana kładka.
Ja też próbowałam, ale nie dałam rady. Widać kabaki to wersja ulepszona
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Droga za Vojnovem robi się bardziej chropowato wygryziona, pofalowana, a widoki wokół jeszcze ciekawsze. Jak to jest, że wyboistość drogi tak często idzie w parze z malowniczością okolicy?
Czasem droga jest wykładana czymś, co wygląda jak betonowe podkłady kolejowe.
Przewieszone w dolinie bujają się jeszcze kolejne kładki.
Jak to człowiek nieraz widzi to co chce widzieć Tu początkowo wydawało mi się, że jest to wagonik, który na linach jeździ przez rzekę
Przejeżdżamy przez rewelacyjną skalną bramę.
Problem jedynie z szarakiem, który jest tak wściekle niskopodłogowy, że każda, choćby najmniejsza rozpadlina, powoduje upiorne zgrzyty i trzeba je pokonywać po wcześniejszej dokładnej analizie organoleptycznej i z prędkością taką, że wyprzedzają nas nie tylko żółwie, ale również ślimaki i dżdżownice.
Kolejna wioska nie wiem jak się nazywa, bo żadne mapy o tym nie informują. Na googlemaps jest podpisane "bloki pod tamą Borovica". I owa bezimienna wieś jest zupełnie inna od poprzednich, które dziś mijaliśmy. Wszystkie wioski miały miłą, pozytywną atmosferę, zachęcającą do zwiedzania i dłuższego pobytu. A tu, nie wiadomo skąd, pojawia się i narasta jakiś irracjonalny niepokój. Parkujemy na poboczu i widzimy kilka wraków aut i śmiejemy się, że tyle zostało z tych turystów, którzy tu poprzednio zostawiali swoje pojazdy
W dalszej części wsi uderza nas smród gnijącego mięsa. Przy drodze leżą zwłoki kóz, chyba... Dosyć niekompletne, bo głównie kopytka i rozwleczone flaki. Zapach tego, rozprażonego słońcem, jak można się domyślać - jest oszałamiający
Kawałek dalej stoi wiata typu biesiadka, ale też jest jakaś inna... W odróżnieniu od poprzednich mocno zapodaje aromatem żula. Jakby ktoś w niej mieszkał? Albo stare bety trzymał? Nie wygląda też na obiekt ogólnodostępny... Może tutaj turyści już rzadziej docierają?
Na ściance wisi strzelba, ale chyba zabawkowa. Nikt by chyba prawdziwej przy drodze nie wieszał i nie zostawiał bez opieki.
Nad źródłem wiszą pamiątkowe tablice dekorowane gipsowym ptactwem.
Napisy podobne jak przy innych źródłach.
"Mężowi, matce, ojcu i synom: Obyście mieli szczęście"
"Niech będzie dane wejść do raju tym, którzy skorzystają z tej wody, Oby spotkał ich raj za obmycie się i odprawienie modlitwy"
Powtórzonego trzykrotnie słowa "Külfalay" nie chce przetłumaczyć żaden translator. Nie wiem więc czy to jakaś nazwa własna czy lokalne zaklęcie
Przy ujęciu wody wiszą dwa zdjęcia osób, chyba zmarłych, bo przypominają wizerunki umieszczane na grobach. Osobnicy o twarzach hmmm... dość charakterystycznych. Pierwszy facet. Nawet by wyglądał w miarę normalnie, ale te oczy... jest w nich coś przerażającego. Drugie zdjęcie nie wiem czy przedstawia chłopa czy babę. Zastanawiamy się kogo z tej dwójki bardziej byśmy nie chcieli spotkać Potem idąc pod górę i widząc zmierzającą ku nam postać, która nas zaraz minie, wkręcamy się, że to pewnie będzie ono - to z fotki. I spojrzy nam w oczy - i co my wtedy zrobimy??
Ta ostatnia osada ma też zupełnie inną zabudowę. Sprawia wrażenie dużo nowszej niż poprzednie. W innych wsiach dominowały stare, kamienne domy - tu raczej są bloki i pozostałości jakby pokołchozowe.
Gniazda w latarni nas urzekły!
Dalej droga wspina się serpentynami w stronę tamy. Widać ją w tle.
W skarpie jest wylot okrągłego tunelu, z którego wypływa woda ze zbiornika na górze.
Przy tamie jest szlaban i ochroniarz, który zabrania robienia zdjęć tutejszych urządzeń i w ogóle tej części zaczynającego się tu zbiornika Borovica. Puszcza nas za szlaban - obejrzeć można, przejść się kawałek, ale idzie z nami, więc nie ma za bardzo jak cyknąć fotkę potajemnie.
A tak w ogóle to jest miejsce, które nas sprowadziło w te tereny. Dwa lata temu znalazłam na necie zdjęcie wieży w zbiorniku i tego czegoś - leja w wodzie, jakby sztucznego wiru, gdzie woda zbiornika jakby się nagle zapadała w nicość. Dziś nie wygląda to aż tak spektakularnie - jest niski stan wody, więc betonowy lej wystaje nad powierzchnię wody i jest po prostu betonowym lejem a nie tajemniczym wirem prowadzącym w odchłań.
Zdjęcie z googlemaps:
Przez szlaban w stronę zbiornika próbuje też przejechać dwóch motocyklistów. Ochroniarz ich odławia i długo rozmawiają podniesionymi głosami. Zdecydowanie nie po bułgarsku.
Ochroniarz pozwala jedynie na zrobienie zdjęcia w stronę przeciwną niż jezioro. Z tamy w kierunku pozostawionej w dole bezimiennej wsi.
Dalej nie jedziemy. Zrobiło się późno, jazda szarakiem jest coraz bardziej upierdliwa, a droga waląca dalej w góry, oględnie mówiąc, traci na główności. Poza tym wszystko co było w planie tu zobaczyć - zobaczyliśmy. Może kolejna wioska jest jeszcze ciekawsza, no ale taka możliwość jest zawsze, dokądkolwiek byśmy nie dotarli. Zawsze ciekawi co jest za kolejnym zakrętem i czy właśnie nie to byłoby hitem wyjazdu.
Na powrocie widoki, niby już znane, ale nabierają nowego wyrazu z racji na podświetlenie ciepłym, wieczornym słońcem.
Czaple jakoś teraz powyłaziły. Wcześniej ich nie było. Może im było za gorąco?
Jedziemy ciesząc się widokami i dobrze spędzonym dniem - i prawie wjeżdża w nas wesoły dziadek! Na jednym z zakrętów wyłania się jak duch i wali naszym pasem prosto na nas. Nie hamuje - tylko cieszy ryja. Udaje się jakoś uciec na pobocze, przytulić do skały i uniknąć bliższego spotkania. Dziadek macha nam radośnie, tita klaksonem i jest tak uchachany i zadowolony z siebie jakby wjeżdżanie w inne auta było jego ulubionym hobby...
Są też owce. Kryją się w krzakach (może znają już dobrze dziadka - rajdowca?). Kabak mi pokazuje te owce, a ja jakoś je przeoczyłam i pytam: "ale gdzie? co niby tam jest?". A z krzaków odzywa się takie donośne BEEEEEE!! Jakby wyraźna odpowiedź na moje pytanie - i to z fochem "jak można nie zauważyć owcy!?!?!"
Potem inne owce pasą się na drodze.
Jakby się człowiek znudził owcami to są również krowy i osiołki. Do wyboru, do koloru.
A z bardziej przyziemnych tematów - to skończyło się nam żarcie. Mieliśmy nadzieję, że gdzieś na trasie, w którejś z wiosek, trafimy na jakiś sklep. No ale otwartego sklepu nie było. Dobrze, że przynajmniej wodę można nabrać w źródełku. Do miasta po ciemku jechać przecież nie będziemy.
Po drodze jest hotel Borovica, więc postanawiamy tam zajrzeć czy nie ma w nim jakiegoś sklepiku. Kupić można jedynie napoje, więc zaopatrzamy się w piwo i colę. Żarcie też w restauracji oferują, no ale tylko do godziny 20. A teraz jest już dużo później. Pytam czy może chociaż chleba albo kartofli nie mają na sprzedaż (jak potem sprawdzałam oba te słowa powinny być dla Bułgara w pełni zrozumiałe), ale barmanka obdarza mnie jedynie fochem gigantem i ostentacyjnie wychodzi na zaplecze. Już nie wraca. No trudno. Na stołach leży całkiem sporo chleba, takiego w koszyczkach na serwetce. Widać wschodnim zwyczajem dodają go do posiłków typu zupa i nie wszyscy klienci zjadają go w całości. No więc ja się z tym chlebem zaprzyjaźniam Nie chcieli sprzedać - to se wezmę za darmo To kolację i śniadanie mamy w jakims stopniu ogarnięte
Nasza skromna kolacja.
Podobną porcję chleba mamy na śniadanie. I 4 plasterki sera. I jedną cebulę (która niestety okazała się zgnita). Grunt, że mamy zaraz obok źródełko, więc w herbatach nie trzeba sie ograniczać. No bo nocujemy w tym samym miejscu gdzie wczoraj. Nie znaleźliśmy lepszego.
Kolejny cudny, słoneczny poranek u podnóża skał.
Namiot suszący się z rosy.
Biorąc pod uwagę nasze mikre posiłki, kabak nam przyrządza dodatkowo koktaile kwiatowe Trzeba przyznać, że pachną ładnie
Ten rejon, na który w czasie tej wycieczki tylko rzucilismy okiem, można by zwiedzać miesiącami. Ile tu jest opuszczonych, kamiennych wiosek rozsianych po górach, przy jakiś zanikających ścieżynach, dostępnych jedynie pieszo, a naszym tempem by sie tam szło pół dnia. Osad, gdzie nie mieszka nikt, albo 1-3 osoby. Dojranci, Nebeska, Visoka, Avramovo, Szipka - to tylko niektóre, które udało mi się namierzyć na mapie. Ile bezimiennych szczytów, ukwieconych łąk, skalnych miast, jaskiń. Ile żółwi do uratowania! Ile osiołków do ominięcia! Myślę, że mieszkając w Kyrdżali bym się nie nudziła! A przynajmniej przez pierwsze kilka lat
A my, trochę gonieni kończącym się czasem, ruszamy w stronę kolejnych malowniczych miejsc, których nigdy w Bułgarii nie brakuje!
cdn
Czasem droga jest wykładana czymś, co wygląda jak betonowe podkłady kolejowe.
Przewieszone w dolinie bujają się jeszcze kolejne kładki.
Jak to człowiek nieraz widzi to co chce widzieć Tu początkowo wydawało mi się, że jest to wagonik, który na linach jeździ przez rzekę
Przejeżdżamy przez rewelacyjną skalną bramę.
Problem jedynie z szarakiem, który jest tak wściekle niskopodłogowy, że każda, choćby najmniejsza rozpadlina, powoduje upiorne zgrzyty i trzeba je pokonywać po wcześniejszej dokładnej analizie organoleptycznej i z prędkością taką, że wyprzedzają nas nie tylko żółwie, ale również ślimaki i dżdżownice.
Kolejna wioska nie wiem jak się nazywa, bo żadne mapy o tym nie informują. Na googlemaps jest podpisane "bloki pod tamą Borovica". I owa bezimienna wieś jest zupełnie inna od poprzednich, które dziś mijaliśmy. Wszystkie wioski miały miłą, pozytywną atmosferę, zachęcającą do zwiedzania i dłuższego pobytu. A tu, nie wiadomo skąd, pojawia się i narasta jakiś irracjonalny niepokój. Parkujemy na poboczu i widzimy kilka wraków aut i śmiejemy się, że tyle zostało z tych turystów, którzy tu poprzednio zostawiali swoje pojazdy
W dalszej części wsi uderza nas smród gnijącego mięsa. Przy drodze leżą zwłoki kóz, chyba... Dosyć niekompletne, bo głównie kopytka i rozwleczone flaki. Zapach tego, rozprażonego słońcem, jak można się domyślać - jest oszałamiający
Kawałek dalej stoi wiata typu biesiadka, ale też jest jakaś inna... W odróżnieniu od poprzednich mocno zapodaje aromatem żula. Jakby ktoś w niej mieszkał? Albo stare bety trzymał? Nie wygląda też na obiekt ogólnodostępny... Może tutaj turyści już rzadziej docierają?
Na ściance wisi strzelba, ale chyba zabawkowa. Nikt by chyba prawdziwej przy drodze nie wieszał i nie zostawiał bez opieki.
Nad źródłem wiszą pamiątkowe tablice dekorowane gipsowym ptactwem.
Napisy podobne jak przy innych źródłach.
"Mężowi, matce, ojcu i synom: Obyście mieli szczęście"
"Niech będzie dane wejść do raju tym, którzy skorzystają z tej wody, Oby spotkał ich raj za obmycie się i odprawienie modlitwy"
Powtórzonego trzykrotnie słowa "Külfalay" nie chce przetłumaczyć żaden translator. Nie wiem więc czy to jakaś nazwa własna czy lokalne zaklęcie
Przy ujęciu wody wiszą dwa zdjęcia osób, chyba zmarłych, bo przypominają wizerunki umieszczane na grobach. Osobnicy o twarzach hmmm... dość charakterystycznych. Pierwszy facet. Nawet by wyglądał w miarę normalnie, ale te oczy... jest w nich coś przerażającego. Drugie zdjęcie nie wiem czy przedstawia chłopa czy babę. Zastanawiamy się kogo z tej dwójki bardziej byśmy nie chcieli spotkać Potem idąc pod górę i widząc zmierzającą ku nam postać, która nas zaraz minie, wkręcamy się, że to pewnie będzie ono - to z fotki. I spojrzy nam w oczy - i co my wtedy zrobimy??
Ta ostatnia osada ma też zupełnie inną zabudowę. Sprawia wrażenie dużo nowszej niż poprzednie. W innych wsiach dominowały stare, kamienne domy - tu raczej są bloki i pozostałości jakby pokołchozowe.
Gniazda w latarni nas urzekły!
Dalej droga wspina się serpentynami w stronę tamy. Widać ją w tle.
W skarpie jest wylot okrągłego tunelu, z którego wypływa woda ze zbiornika na górze.
Przy tamie jest szlaban i ochroniarz, który zabrania robienia zdjęć tutejszych urządzeń i w ogóle tej części zaczynającego się tu zbiornika Borovica. Puszcza nas za szlaban - obejrzeć można, przejść się kawałek, ale idzie z nami, więc nie ma za bardzo jak cyknąć fotkę potajemnie.
A tak w ogóle to jest miejsce, które nas sprowadziło w te tereny. Dwa lata temu znalazłam na necie zdjęcie wieży w zbiorniku i tego czegoś - leja w wodzie, jakby sztucznego wiru, gdzie woda zbiornika jakby się nagle zapadała w nicość. Dziś nie wygląda to aż tak spektakularnie - jest niski stan wody, więc betonowy lej wystaje nad powierzchnię wody i jest po prostu betonowym lejem a nie tajemniczym wirem prowadzącym w odchłań.
Zdjęcie z googlemaps:
Przez szlaban w stronę zbiornika próbuje też przejechać dwóch motocyklistów. Ochroniarz ich odławia i długo rozmawiają podniesionymi głosami. Zdecydowanie nie po bułgarsku.
Ochroniarz pozwala jedynie na zrobienie zdjęcia w stronę przeciwną niż jezioro. Z tamy w kierunku pozostawionej w dole bezimiennej wsi.
Dalej nie jedziemy. Zrobiło się późno, jazda szarakiem jest coraz bardziej upierdliwa, a droga waląca dalej w góry, oględnie mówiąc, traci na główności. Poza tym wszystko co było w planie tu zobaczyć - zobaczyliśmy. Może kolejna wioska jest jeszcze ciekawsza, no ale taka możliwość jest zawsze, dokądkolwiek byśmy nie dotarli. Zawsze ciekawi co jest za kolejnym zakrętem i czy właśnie nie to byłoby hitem wyjazdu.
Na powrocie widoki, niby już znane, ale nabierają nowego wyrazu z racji na podświetlenie ciepłym, wieczornym słońcem.
Czaple jakoś teraz powyłaziły. Wcześniej ich nie było. Może im było za gorąco?
Jedziemy ciesząc się widokami i dobrze spędzonym dniem - i prawie wjeżdża w nas wesoły dziadek! Na jednym z zakrętów wyłania się jak duch i wali naszym pasem prosto na nas. Nie hamuje - tylko cieszy ryja. Udaje się jakoś uciec na pobocze, przytulić do skały i uniknąć bliższego spotkania. Dziadek macha nam radośnie, tita klaksonem i jest tak uchachany i zadowolony z siebie jakby wjeżdżanie w inne auta było jego ulubionym hobby...
Są też owce. Kryją się w krzakach (może znają już dobrze dziadka - rajdowca?). Kabak mi pokazuje te owce, a ja jakoś je przeoczyłam i pytam: "ale gdzie? co niby tam jest?". A z krzaków odzywa się takie donośne BEEEEEE!! Jakby wyraźna odpowiedź na moje pytanie - i to z fochem "jak można nie zauważyć owcy!?!?!"
Potem inne owce pasą się na drodze.
Jakby się człowiek znudził owcami to są również krowy i osiołki. Do wyboru, do koloru.
A z bardziej przyziemnych tematów - to skończyło się nam żarcie. Mieliśmy nadzieję, że gdzieś na trasie, w którejś z wiosek, trafimy na jakiś sklep. No ale otwartego sklepu nie było. Dobrze, że przynajmniej wodę można nabrać w źródełku. Do miasta po ciemku jechać przecież nie będziemy.
Po drodze jest hotel Borovica, więc postanawiamy tam zajrzeć czy nie ma w nim jakiegoś sklepiku. Kupić można jedynie napoje, więc zaopatrzamy się w piwo i colę. Żarcie też w restauracji oferują, no ale tylko do godziny 20. A teraz jest już dużo później. Pytam czy może chociaż chleba albo kartofli nie mają na sprzedaż (jak potem sprawdzałam oba te słowa powinny być dla Bułgara w pełni zrozumiałe), ale barmanka obdarza mnie jedynie fochem gigantem i ostentacyjnie wychodzi na zaplecze. Już nie wraca. No trudno. Na stołach leży całkiem sporo chleba, takiego w koszyczkach na serwetce. Widać wschodnim zwyczajem dodają go do posiłków typu zupa i nie wszyscy klienci zjadają go w całości. No więc ja się z tym chlebem zaprzyjaźniam Nie chcieli sprzedać - to se wezmę za darmo To kolację i śniadanie mamy w jakims stopniu ogarnięte
Nasza skromna kolacja.
Podobną porcję chleba mamy na śniadanie. I 4 plasterki sera. I jedną cebulę (która niestety okazała się zgnita). Grunt, że mamy zaraz obok źródełko, więc w herbatach nie trzeba sie ograniczać. No bo nocujemy w tym samym miejscu gdzie wczoraj. Nie znaleźliśmy lepszego.
Kolejny cudny, słoneczny poranek u podnóża skał.
Namiot suszący się z rosy.
Biorąc pod uwagę nasze mikre posiłki, kabak nam przyrządza dodatkowo koktaile kwiatowe Trzeba przyznać, że pachną ładnie
Ten rejon, na który w czasie tej wycieczki tylko rzucilismy okiem, można by zwiedzać miesiącami. Ile tu jest opuszczonych, kamiennych wiosek rozsianych po górach, przy jakiś zanikających ścieżynach, dostępnych jedynie pieszo, a naszym tempem by sie tam szło pół dnia. Osad, gdzie nie mieszka nikt, albo 1-3 osoby. Dojranci, Nebeska, Visoka, Avramovo, Szipka - to tylko niektóre, które udało mi się namierzyć na mapie. Ile bezimiennych szczytów, ukwieconych łąk, skalnych miast, jaskiń. Ile żółwi do uratowania! Ile osiołków do ominięcia! Myślę, że mieszkając w Kyrdżali bym się nie nudziła! A przynajmniej przez pierwsze kilka lat
A my, trochę gonieni kończącym się czasem, ruszamy w stronę kolejnych malowniczych miejsc, których nigdy w Bułgarii nie brakuje!
cdn
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 35082
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
W lipcu 2019 spotkaliśmy w Bułgarii takich linoskoczków! Już nie pomnę gdzie to było, ale buba pewnie rozpozna.Mijamy różniste skały, które gdy dokładniej się przypatrzyć - to wyraźnie posiadają okienka wykute ludzką ręką. Jednak dostępne tylko dla orłów/sokołów. Albo linoskoczków.
Do tego miejsca zjeżdżało się jakąś oślą ścieżką którą nawet jeepek ostrożnie posuwał. Celem okazała się dość rozległa płaska przestrzeń nad urwiskiem. Spojrzenie w dół przyprawiało o przyspieszenie ruchów robaczkowych układu pokarmowego... Na płaskim stało coś na kształt dużej, okrągłej wiaty. Obok stał samochód, jakaś trzymająca się na grubej warstwie farby żigula lub tym podobny truposz made in RWPG.
Trochę nas to zdziwiło bo żadnego kierowcy czy pasażera nie było. Jeśli nie poszedł gdzieś na spacer, a gdzie by mógł pójść skoro jedyna droga do spaceru to ta, którą tu się dojechało, no to musiał spaść z tego urwiska pół kilometra niżej. Samobójca?
Zacząłem coraz śmielej i ciekawiej zerkać w przepaść i wtedy ich zobaczyłem.... Najpierw tego który lewitował w powietrzu w połowie przepaści. Siedział w powietrzu na niczym, by po chwili powoli i spokojnie się wyprostować i ruszyć drobnym kroczkiem przed siebie! Przecież to się nie może dziać!
I wtedy dostrzegłem drugiego. Siedział na szczycie sterczącej ostro z dna doliny skałki i mówił coś do tego w powietrzu. Wtedy dostrzegłem i linę...
Zamurowało nas. Widok był tak nieprawdopodobny że trudno było uwierzyć w to co się widzi. Chłopaki urządzili sobie spacer nad kilkusetmetrową przepaścią. Oczywiście że z zabezpieczeniem, ale bez żadnej tyczki dającej swoją bezładnością jakieś poczucie równowagi, bez wiszącej pod liną przeciwwagi, bez poręczy.
Z tego wszystkiego po telefony sięgnęliśmy za późno by udokumentować te przejście. Za dziesięć minut obaj, uśmiechnięci choć zadyszani, wyłonili się krzaków urwiska.
Pewnie nie zaburzałbym znowu bubie wątku jakże ciekawej narracji, gdyby nie dalszy ciąg tego spotkania. Kilka słów powitania, kilka gestów w ich stronę świadczących o naszym uznaniu dla ich wyczynu i... dużo większe niż przez nas oczekiwane zainteresowanie nami gdy dowiedzieli się że jesteśmy z Polski.
-Gdzie jedziemy? Jeszcze do końca tego nie postanowiliśmy, gdzieś w góry ale gdzie to się dopiero rozstrzygnie. Coś ciekawego nam polecicie?
- Wszędzie jest ciekawie, ale najlepiej to doradzi wam Stanisław (imienia nie pamiętam, chociaż niewykluczone że było właśnie takie) To jest Polak, ma mieszkanie pod Sofią i od wielu lat mieszka tam i w Polsce na przemian. To jest nasz nauczyciel wspinaczki, przewodnik po naszych górach. Stanisław to wśród bułgarskich turystów sława, legenda, to nasz guru!
Aż trudno mi było w tę historię uwierzyć... Ale zapisałem jego nazwisko, numer telefonu i obiecałem że na pewno do niego zadzwonię po radę. I po tygodniu zadzwoniłem. Niestety, nie odbierał. Może był w Polsce? Dziś jego dane już gdzieś mi się straciły i nie wiem kto jest tym Polakiem darzonym taką estymą przez Bułgarów. Może buba coś kimś takim słyszała?
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Oj niestety nie kojarze tego miejsca. Takich fajnych skał, przepaści i widokow to chyba w Bułgarii jest na pęczki. O tym kolesiu tez niestety nie słyszałam. Acz ciekawe, że Polak oprowadza Bułgarów po bułgarsich górach!
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Google podpowiada, że jest to wąwóz Iskar https://www.tripadvisor.com/AttractionP ... egion.html
"Słowa mają ogromną moc, więc naszą powinnością jest te słowa kontrolować. Inaczej mogą zdziałać wiele zła" - Mordimer Madderdin
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 35082
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Mam go! To Krzysztof Kaczmarek, ksywa Koszmarek.
https://slackline-koszmarek.blogspot.co ... aczeo.html
https://www.instagram.com/kkoszmarek/
https://slackline-koszmarek.blogspot.co ... aczeo.html
https://www.instagram.com/kkoszmarek/
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 35082
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
A Capri odnalazł lokalizację!
Czekam na dalsze bubowe inspiracje.
Czekam na dalsze bubowe inspiracje.
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
Opuszczamy płowe, osiołkowe skały nad Kyrdżali i jedziemy na północny zachód. Czasem mijamy fajne pojazdy...
Na popas zatrzymujemy się w ruinach jakiejś przydrożnej knajpy. Mieli tu duże, zewnętrzne grille i drewnianą konstrukcję wejściową, która przypomina bramy z Rumunii, takie np. z Karpat Marmaroskich. Teraz jest tu dużo cienistego chaszcza i ciszy - mimo że zaraz obok przebiega ruchliwa droga.
Zmierzamy w góry koło Zabardo. Jest to część Rodopów. Trafiamy tu w zupełnie inny klimat i przyrodę niż tam nad Kyrdżali. Tu jest podobnie jak u nas - dużo chłodniej, świerkowe lasy, nawet cykad brak. Nie pachnie tymiankiem, ale za to aromat żywicy jest tak intensywny, że aż się od niego trochę kręci w głowie Ścieżki są korzeniaste a drzewa ogromne i grubaśne. Jak dawniej w Beskidach czy Sudetach - zanim dostali pierdolca z masową wycinką.
Aż tu nagle między drzewami zaczyna przezierać takowy widoczek! To tak dla przypomnienia, że jednak wciąż jesteśmy w Bułgarii!
Szukamy tu Cudownych Mostów (zwanych również Piękne Mosty, Magiczne Mosty, Mistyczne Mosty itp). Tak naprawdę to nie są mosty tylko ogromne, jasne jaskinie. Najbardziej znana jest ta największa, będąca jednocześnie najłatwiej dostępna.
Bokiem jaskini przepływa potok, który można przeskoczyć albo przejść przez malutką, drewnianą kładeczkę.
Ale dopiero obecność jakiejś postaci w kadrze pokazuje ogrom tej jaskini!
Boczna, wysoka i wąska brama, przez którą płynie potok.
Zagadka - znajdź bube i kabaka!
A na skałach sobie rosną pokręcone sosny.
Jaskiń jest tu więcej - sztuk kilka. Ale ich zwiedzanie to już wyższa szkoła jazdy, bo wyglądają jakby otwierały się w dół. Chyba tylko dla jaskiniowców ze sprzętem wspinaczkowym.
Teren wokół jest dość zagospodarowany turystycznie - są dwa schroniska, stoiska z pamiątkami.
Upstrzyli tu też krajobraz płotkami na punktach widokowych. Dobrze, że chociaż na zielono je pomalowali, a nie na jakiś majtkowy róż... Kurde naprawdę można się tu poczuć jak w Polsce - barierkoza i człowiek myśli, żeby bluzę ubrać bo chłodno
Czasem udaje się szczęśliwie wykadrować, coby było widać tylko skały i las.
A na jednej ze skał ktoś pięknie wyrzeźbił Indianina! Aż przychodzą na myśl czeskie skały, gdzie za każdym rogiem inna rzeźba!
Kiedyś chyba mieli wizję zrobienia tu lunaparku z jeszcze większym rozmachem. Trafiamy na zarośnięte ławeczki w głębi lasu czy pozostałości tyrolki.
Mamy problem ze znalezieniem noclegu. Miejsce, które planowaliśmy na biwak, okazuje się być relatywnie blisko - ale za górami, przez które przeprawia się droga, której szaruś na bank nie przejedzie. Już tu jadąc ledwo rzęził na podjazdach. Fakt - Cudowne Mosty są na prawie 1500 m npm, więc trochu w górę było. Dolina jest tu dość wąska i nawet nie ma za dużo tzw. sralników, przydrożnych mini zatoczek, gdzie można by wcisnąć busia, nie wspominając już o namiocie.
Spotykamy wprawdzie chatkę po drodze i pojawia się myśl o jej zasiedleniu. To co widzimy na pierwszym planie to jest dopiero kompaktowe urządzenie: źródełko + grill! Niestety obecnie nie działa tzn. wody brak.
Do chaty prowadzą schody, które sugerują, że nie ma na nich jakiegoś bardzo dużego ruchu.
Drzwi jednak są zamknięte, można wleźć jedynie przez okno.
Widoki z przyzby są całkiem zacne.
Wnętrza dosyć mocno pachną żulem... Chatka byłaby fajna, ale trzeba by wywalić materace i kilka worów śmieci.
Poza tym zaczynamy mieć wątpliwości czy aby domek nie ma stałych bywalców? Na stole leży zaczęta paczka papierosów, a na szafce stoi tegoroczny kalendarz. I może oni wróca wieczorem i nie będą zachwyceni, że ktoś posprzątał według swoich gustów, śpi w ich łóżeczku, a w zagrodzie dla owiec stoi szaruś
Jedziemy więc dalej w górę. Droga wyraźnie się zwęża. Przybywa dziur i końskich kup. Piłujemy na jedynce, a wyziew snujący się za nami zaczyna nieprzyjemnie pachnieć palonym plastikiem. A mówią, że stare diesle źle pachną. Ja tam wolę frytki niż topiony plastik... Jednocześnie trzeba jechać jak z transportem jaj, bo toto na każdej rozpadlinie trze brzuchem. Kurde tym autem nawet dżdżownicy nie można brać między koła, bo ją w łeb trzepnie!
I nagle naszym oczom ukazuje się piękna wiata na polance! Ja pierdziuuu! Tak jadąc totalnie w ciemno! Jak to się mówi? "Jak ślepej kurze ziarno"
I jeszcze 100 metrów dalej jest źródełko, więc w dzisiejszych apartamentach jest też łazienka. Woda jest tu fajniejsza niż wczoraj - zimniejsza i taka jakby bardziej mineralna. Ze świeżością gór, ziół i leśnych potoków.
Niedaleko jest prowadzona zrywka drewna za pomocą koni. Drwale przy pracy śpiewają.
Wieczorem chyba wracają w doliny. Przechodzą obok wiaty i miło nam machają.
Na naszej wiacie dodatkowo wisi fajna i rzadko spotykana tabliczka "miejsce palenia ognia".
Nie paliliśmy za dużo ognisk na tym wyjeździe. Raz, że jest bardzo sucho. Poza tym przy 40 stopniach jest jakby nieco mniejsze parcie na ogniska. No przedwczoraj było jedno - to w feldze
Bardziej na legalu niż tu - to już się chyba nie da I jeszcze obok jest źrodło, wiec można zalać tak, że będzie pływało.
Są więc dziś grzanki, ale niestety wieczór będzie bez herbaty. Rano się skończyła butla A nie zabrałam żadnego kubka, który chce włożyć w ognisko. No bo przecież nie włożę takiego w Muminki czy pamiątkowego z wyjazdu na Krym. Pijemy więc tylko domowe wino malinowe zakupione gdzieś przy drodze. No i wody też jest pod dostatkiem.
Odkrywamy też, że wiatę zamieszkuje niezwykle ogromne stado malutkich pajączków! Nie widzieliśmy jeszcze nigdy czegoś podobnego! Taki wysyp!
Wspominki też wiszą. Nawet w wiacie. W końcu to Bułgaria, gdzie zmarli wszędzie są wsród nas!
Dość długo kręcimy się po lesie i szukamy miejsca na namiot, coby było w miarę równe i jednocześnie osłonięte od drogi. Równy plac jest jedynie przed wiatą, ale tam się jest jak na patelni. A my jednak zawsze lubimy się nieco schować. Choć odrobinkę, coby nie leźć w oczy każdemu, kto przechodzi obok. A nasz nowy namiocik jest wiekszy od poprzedniego. W końcu jakoś udaje się go wklinować między drzewa, głazy, korzenie, kępy borówek i mrowiska. Jest nieco spadziście, ale przecież zjeżdżalnia to dobra rzecz No ale przynajmniej głowa jest zdecydowanie do góry, więc jeden polar za poduszkę wystarczy.
W nocy po lesie niesie się rżenie koni. Sporo się tu włóczy dzikich stad. To chyba dobry znak? Sugerujący, że nie ma niedźwiedzi?
I na koniec jeszcze trochę widoczków z drogi wijącej się w dół. Bo już zaraz po śniadaniu trzeba obrać kierunek Sofia. Jutro do domu...
cdn
Na popas zatrzymujemy się w ruinach jakiejś przydrożnej knajpy. Mieli tu duże, zewnętrzne grille i drewnianą konstrukcję wejściową, która przypomina bramy z Rumunii, takie np. z Karpat Marmaroskich. Teraz jest tu dużo cienistego chaszcza i ciszy - mimo że zaraz obok przebiega ruchliwa droga.
Zmierzamy w góry koło Zabardo. Jest to część Rodopów. Trafiamy tu w zupełnie inny klimat i przyrodę niż tam nad Kyrdżali. Tu jest podobnie jak u nas - dużo chłodniej, świerkowe lasy, nawet cykad brak. Nie pachnie tymiankiem, ale za to aromat żywicy jest tak intensywny, że aż się od niego trochę kręci w głowie Ścieżki są korzeniaste a drzewa ogromne i grubaśne. Jak dawniej w Beskidach czy Sudetach - zanim dostali pierdolca z masową wycinką.
Aż tu nagle między drzewami zaczyna przezierać takowy widoczek! To tak dla przypomnienia, że jednak wciąż jesteśmy w Bułgarii!
Szukamy tu Cudownych Mostów (zwanych również Piękne Mosty, Magiczne Mosty, Mistyczne Mosty itp). Tak naprawdę to nie są mosty tylko ogromne, jasne jaskinie. Najbardziej znana jest ta największa, będąca jednocześnie najłatwiej dostępna.
Bokiem jaskini przepływa potok, który można przeskoczyć albo przejść przez malutką, drewnianą kładeczkę.
Ale dopiero obecność jakiejś postaci w kadrze pokazuje ogrom tej jaskini!
Boczna, wysoka i wąska brama, przez którą płynie potok.
Zagadka - znajdź bube i kabaka!
A na skałach sobie rosną pokręcone sosny.
Jaskiń jest tu więcej - sztuk kilka. Ale ich zwiedzanie to już wyższa szkoła jazdy, bo wyglądają jakby otwierały się w dół. Chyba tylko dla jaskiniowców ze sprzętem wspinaczkowym.
Teren wokół jest dość zagospodarowany turystycznie - są dwa schroniska, stoiska z pamiątkami.
Upstrzyli tu też krajobraz płotkami na punktach widokowych. Dobrze, że chociaż na zielono je pomalowali, a nie na jakiś majtkowy róż... Kurde naprawdę można się tu poczuć jak w Polsce - barierkoza i człowiek myśli, żeby bluzę ubrać bo chłodno
Czasem udaje się szczęśliwie wykadrować, coby było widać tylko skały i las.
A na jednej ze skał ktoś pięknie wyrzeźbił Indianina! Aż przychodzą na myśl czeskie skały, gdzie za każdym rogiem inna rzeźba!
Kiedyś chyba mieli wizję zrobienia tu lunaparku z jeszcze większym rozmachem. Trafiamy na zarośnięte ławeczki w głębi lasu czy pozostałości tyrolki.
Mamy problem ze znalezieniem noclegu. Miejsce, które planowaliśmy na biwak, okazuje się być relatywnie blisko - ale za górami, przez które przeprawia się droga, której szaruś na bank nie przejedzie. Już tu jadąc ledwo rzęził na podjazdach. Fakt - Cudowne Mosty są na prawie 1500 m npm, więc trochu w górę było. Dolina jest tu dość wąska i nawet nie ma za dużo tzw. sralników, przydrożnych mini zatoczek, gdzie można by wcisnąć busia, nie wspominając już o namiocie.
Spotykamy wprawdzie chatkę po drodze i pojawia się myśl o jej zasiedleniu. To co widzimy na pierwszym planie to jest dopiero kompaktowe urządzenie: źródełko + grill! Niestety obecnie nie działa tzn. wody brak.
Do chaty prowadzą schody, które sugerują, że nie ma na nich jakiegoś bardzo dużego ruchu.
Drzwi jednak są zamknięte, można wleźć jedynie przez okno.
Widoki z przyzby są całkiem zacne.
Wnętrza dosyć mocno pachną żulem... Chatka byłaby fajna, ale trzeba by wywalić materace i kilka worów śmieci.
Poza tym zaczynamy mieć wątpliwości czy aby domek nie ma stałych bywalców? Na stole leży zaczęta paczka papierosów, a na szafce stoi tegoroczny kalendarz. I może oni wróca wieczorem i nie będą zachwyceni, że ktoś posprzątał według swoich gustów, śpi w ich łóżeczku, a w zagrodzie dla owiec stoi szaruś
Jedziemy więc dalej w górę. Droga wyraźnie się zwęża. Przybywa dziur i końskich kup. Piłujemy na jedynce, a wyziew snujący się za nami zaczyna nieprzyjemnie pachnieć palonym plastikiem. A mówią, że stare diesle źle pachną. Ja tam wolę frytki niż topiony plastik... Jednocześnie trzeba jechać jak z transportem jaj, bo toto na każdej rozpadlinie trze brzuchem. Kurde tym autem nawet dżdżownicy nie można brać między koła, bo ją w łeb trzepnie!
I nagle naszym oczom ukazuje się piękna wiata na polance! Ja pierdziuuu! Tak jadąc totalnie w ciemno! Jak to się mówi? "Jak ślepej kurze ziarno"
I jeszcze 100 metrów dalej jest źródełko, więc w dzisiejszych apartamentach jest też łazienka. Woda jest tu fajniejsza niż wczoraj - zimniejsza i taka jakby bardziej mineralna. Ze świeżością gór, ziół i leśnych potoków.
Niedaleko jest prowadzona zrywka drewna za pomocą koni. Drwale przy pracy śpiewają.
Wieczorem chyba wracają w doliny. Przechodzą obok wiaty i miło nam machają.
Na naszej wiacie dodatkowo wisi fajna i rzadko spotykana tabliczka "miejsce palenia ognia".
Nie paliliśmy za dużo ognisk na tym wyjeździe. Raz, że jest bardzo sucho. Poza tym przy 40 stopniach jest jakby nieco mniejsze parcie na ogniska. No przedwczoraj było jedno - to w feldze
Bardziej na legalu niż tu - to już się chyba nie da I jeszcze obok jest źrodło, wiec można zalać tak, że będzie pływało.
Są więc dziś grzanki, ale niestety wieczór będzie bez herbaty. Rano się skończyła butla A nie zabrałam żadnego kubka, który chce włożyć w ognisko. No bo przecież nie włożę takiego w Muminki czy pamiątkowego z wyjazdu na Krym. Pijemy więc tylko domowe wino malinowe zakupione gdzieś przy drodze. No i wody też jest pod dostatkiem.
Odkrywamy też, że wiatę zamieszkuje niezwykle ogromne stado malutkich pajączków! Nie widzieliśmy jeszcze nigdy czegoś podobnego! Taki wysyp!
Wspominki też wiszą. Nawet w wiacie. W końcu to Bułgaria, gdzie zmarli wszędzie są wsród nas!
Dość długo kręcimy się po lesie i szukamy miejsca na namiot, coby było w miarę równe i jednocześnie osłonięte od drogi. Równy plac jest jedynie przed wiatą, ale tam się jest jak na patelni. A my jednak zawsze lubimy się nieco schować. Choć odrobinkę, coby nie leźć w oczy każdemu, kto przechodzi obok. A nasz nowy namiocik jest wiekszy od poprzedniego. W końcu jakoś udaje się go wklinować między drzewa, głazy, korzenie, kępy borówek i mrowiska. Jest nieco spadziście, ale przecież zjeżdżalnia to dobra rzecz No ale przynajmniej głowa jest zdecydowanie do góry, więc jeden polar za poduszkę wystarczy.
W nocy po lesie niesie się rżenie koni. Sporo się tu włóczy dzikich stad. To chyba dobry znak? Sugerujący, że nie ma niedźwiedzi?
I na koniec jeszcze trochę widoczków z drogi wijącej się w dół. Bo już zaraz po śniadaniu trzeba obrać kierunek Sofia. Jutro do domu...
cdn
Re: I znowu wakacje w Bułgarii (2024)
I znów Sofia. Deja vu sprzed dwóch tygodni. Ten sam hotelik, ten sam senny recepcjonista. Ten sam śmietnik, przed którym parkujemy szaraka. Tylko szarak taki jakby bardziej przykurzony A wokół nasze miłe, cieniste osiedle. Teraz jesteśmy na tyle wcześnie, że możemy się tu na spokojnie powłóczyć i pozaglądać w rózne zaułki. Wędrujemy zatem ścieżynami wśród owocowych drzewek - normalnie jest tu jak w sadzie. Wiśnie, gruszki, mirabelki, orzechy!
Znów kabak buszuje po placach zabaw. To duża odmiana od tego co mamy przed domem. Oj czego tu nie ma! Jaka obfitość rozmaitych pojazdów i tajemniczych kul.
Na pierwszy rzut idą urządzenia pływające. Są łódeczki żaglowe...
... oraz motorówki
Nie brakuje też pojazdów lądowych. Autka.
A to co? Kareta?
Lokomotywa?
Są też kule, gdzie można się wspinać i wewnętrz, i na zewnątrz.
Kula w barwach narodowych.
Kostka. Dość gęsto w środku wypchana szczebelkami. Jakby ich było o połowę mniej - byłaby chyba wygodniejsza do zabawy.
Ławko-wieszak
A tu po prostu zwykła drabinka
No i huśtawki rzecz oczywista! Normalne, na prętach.
Znajdujemy też rewelacyjną knajpę. Stoi w środku osiedla i wygląda jak typowa piwiarnia. Ale można tu też zjeść - kebabczeta, sałatki, frytki. Widok mamy na gęste krzewy i ledwo co przezierające bloki. Koty pod stołem, koty na kolanach. Sroki na płocie czekające na frytkę. Nie chce się wierzyć, że to stolica i uchowało się takie miejsce jak przeniesione z innej rzeczywistości.
Od ulicy prezentuje się dość zwyczajnie.
Zdecydowanie nabiera wyrazu od strony cienistych ogródków.
W gorszą pogodę i w środku mozna posiedzieć.
Jeden ze wspomnianych wcześniej sierściuchów
Ceny w knajpie początkowo wydają się nam dosyć wysokie, ale tylko do czasu zobaczenia wielkości porcji.
Ja pierdziuuu! Mogliśmy wziąć jedną i chyba by starczyło! Miejscowi mają tutaj taki spust?? Resztę wieczoru spędzamy więc jako toczące się kule, a na kolację pijemy tylko miętową herbatkę. A połowa porcji i tak została wkarmiona w koty i sroki
Nieopodal trafiamy na mural, gdzie wymalowano jakiś lokalnych bohaterów.
Wieżowce, którym robiłam zdjęcia już ostatnio. Minęły dwa tygodnie, a one nadal mi się podobają Wytłaczane zdobienia (trochę jak te malowidła z wałka w starych domach. I dziwne rombowate okienka poddachowe.
Spore zagęszczenie klimatyzatorów i okienne kraty przywodzące na myśl siatkę ogrodzeniową.
Przyroda wkracza na betonowe place.
Ciekawy motyw pół ażurowej ścianki na parterze jednego z bloków.
Czy kiedyś tu była knajpa? Czy mieszkancy sobie klub w piwnicy zrobili? Czy może po prostu ktoś dał upust swojej sympatii do owego napoju?
Balkony na nóżkach. Chyba żeby nie odpadły?
A pod balkonami - kocia stołówka! Ale mi tego brakuje na naszym osiedlu! Żeby mieć takie swoje, półdzikie koty. Móc je dokarmiać, pomiziać, ale nie musieć więzić w domu.
Trylinkowe chodniki o dużym stopniu oszczędności surowca.
Szukaliśmy tego wideo-klubu "Aleksandra", ale nie udało się go znaleźć...
Częstym widokiem na osiedlu są miejsca biesiadne.
Tu dodatkowo napotykamy starą skrzynię po aptecznym ładunku. Transport maści oksolinowej, której termin ważności minął zanim ja się urodziłam Ale by pasowała ta skrzynia u nas pod stołem - obok zielonej kuzynki po nabojach, przywiezionej niegdyś z poradzieckiej bazy na Łotwie. Acz głupio tak zajumać komuś skrzynię... No a poza tym przecież nie weźmiemy jej do samolotu! Pokusy więc nie ma!
Na obrzeżach osiedla jest park. Właściwie to według naszych, polskich standardów to las, bo tu są drzewa, krzaki, zarośla, a nie tylko ławeczki i beton.
Na skraju owego parko-lasu można znaleźć przyjemne artefakty dawnej motoryzacji.
Aż ciekawość zżera jakie skarby mogą się znajdować w takim garażu!
Tak wędrując zaułkami trafiamy pod bramy ZOO. Niestety jest już zamknięte. Czynne tylko do 18. Czy ZOO też jest utrzymane w klimatach osiedla i parku? Może tygrysy włóczą się alejkami i zjadają tylko co dziesiątego zwiedzającego? A na słoniach można pojeździć za dodatkową opłatą? Cieć nie chce nas wpuścić po godzinach pracy. Może jest coś na rzeczy z tymi tygrysami?? Możemy więc tylko snuć domysły i podziwiać ogrodzenie z mozaiką oraz przestrogi dla odwiedzających.
Nie wiem czemu, ale urzekło mnie obrazowe ujęcie wrotkowicza wpadającego do zagrody z niedźwiedziami Nie tylko walnęli zakaz, ale próbowali wyjaśnić przyczyny.
No i zrobił się wieczór, a jutro trzeba wcześnie wstać. Pozostaje więc pewien niedosyt i niedopowiedzenie odnośnie klimatu tej okolicy i "zasięgów" mojej dzielnicy cudów.
A! I kupiłam jeszcze szczotkę. Moim zdaniem to szczotka do ściągania kurzu z półek albo do czyszczenia butelek. Taki fajny sklep był, że musiałam coś w nim kupić.
Szczotka jest nam potrzebna, aby pozamiatać szaraka zanim go oddamy. Nie wiem czy to coś pomoże, ale może chociaż będzie wyglądał jak brudne auto, a nie pojazd do przewozu siana i bydła No ale wracając do szczotki. Toperz i kabak twierdzą, że to jest szczotka do kibla i ciągle się ze mnie śmieją. I twierdzą, że przynajmniej wszyscy na osiedlu będą mnie brać za miejscową, bo żaden turysta nie spaceruje ze szczotką do kibla w ręce
Poszliśmy też na pocztę szukać pocztówek. Bez sukcesów. Mieli tylko takie z kwiatami "w dniu urodzin" czy z niemowlętami w bieli (chyba na chrzciny).
Ta Sofia to nam zupełnie wyszła w stylu naszych zimowych wyjazdów na małe, zadymione miasteczka! Tu w prawdzie nie zima, nie zadymione, a i miasteczko zdecydowanie nie małe - ale klimat i wątek przewodni jakiś taki mega zbliżony!
No i to by było na tyle jeśli chodzi o Bułgarię. Wracamy...
A tak się przedstawia Oława widziana z okien samolotu. I nasza wspaniała rzeka! Nasze miejsca ogniskowe! Ba! Nawet nasz dom widać! Ech... że też nie można wyskoczyć ze spadochronem! Byśmy już byli w domu i mogli się pakować na kolejny wyjazd, a nie włóczyć się po jakiś Wrocławiach przez kilka godzin!
W domu mamy jeden dzień na przepakowanie, pranie, wymianę map, ładowanie bateryjek, zgrywanie zdjęć, załadowanie busia - i jedziemy na tydzień w nasz ulubiony region Czech. W krainę grot, skalnych rozpadlin i ognisk. To ten bonusowy tydzień, który mamy dzięki lataniu samolotem
KONIEC
Znów kabak buszuje po placach zabaw. To duża odmiana od tego co mamy przed domem. Oj czego tu nie ma! Jaka obfitość rozmaitych pojazdów i tajemniczych kul.
Na pierwszy rzut idą urządzenia pływające. Są łódeczki żaglowe...
... oraz motorówki
Nie brakuje też pojazdów lądowych. Autka.
A to co? Kareta?
Lokomotywa?
Są też kule, gdzie można się wspinać i wewnętrz, i na zewnątrz.
Kula w barwach narodowych.
Kostka. Dość gęsto w środku wypchana szczebelkami. Jakby ich było o połowę mniej - byłaby chyba wygodniejsza do zabawy.
Ławko-wieszak
A tu po prostu zwykła drabinka
No i huśtawki rzecz oczywista! Normalne, na prętach.
Znajdujemy też rewelacyjną knajpę. Stoi w środku osiedla i wygląda jak typowa piwiarnia. Ale można tu też zjeść - kebabczeta, sałatki, frytki. Widok mamy na gęste krzewy i ledwo co przezierające bloki. Koty pod stołem, koty na kolanach. Sroki na płocie czekające na frytkę. Nie chce się wierzyć, że to stolica i uchowało się takie miejsce jak przeniesione z innej rzeczywistości.
Od ulicy prezentuje się dość zwyczajnie.
Zdecydowanie nabiera wyrazu od strony cienistych ogródków.
W gorszą pogodę i w środku mozna posiedzieć.
Jeden ze wspomnianych wcześniej sierściuchów
Ceny w knajpie początkowo wydają się nam dosyć wysokie, ale tylko do czasu zobaczenia wielkości porcji.
Ja pierdziuuu! Mogliśmy wziąć jedną i chyba by starczyło! Miejscowi mają tutaj taki spust?? Resztę wieczoru spędzamy więc jako toczące się kule, a na kolację pijemy tylko miętową herbatkę. A połowa porcji i tak została wkarmiona w koty i sroki
Nieopodal trafiamy na mural, gdzie wymalowano jakiś lokalnych bohaterów.
Wieżowce, którym robiłam zdjęcia już ostatnio. Minęły dwa tygodnie, a one nadal mi się podobają Wytłaczane zdobienia (trochę jak te malowidła z wałka w starych domach. I dziwne rombowate okienka poddachowe.
Spore zagęszczenie klimatyzatorów i okienne kraty przywodzące na myśl siatkę ogrodzeniową.
Przyroda wkracza na betonowe place.
Ciekawy motyw pół ażurowej ścianki na parterze jednego z bloków.
Czy kiedyś tu była knajpa? Czy mieszkancy sobie klub w piwnicy zrobili? Czy może po prostu ktoś dał upust swojej sympatii do owego napoju?
Balkony na nóżkach. Chyba żeby nie odpadły?
A pod balkonami - kocia stołówka! Ale mi tego brakuje na naszym osiedlu! Żeby mieć takie swoje, półdzikie koty. Móc je dokarmiać, pomiziać, ale nie musieć więzić w domu.
Trylinkowe chodniki o dużym stopniu oszczędności surowca.
Szukaliśmy tego wideo-klubu "Aleksandra", ale nie udało się go znaleźć...
Częstym widokiem na osiedlu są miejsca biesiadne.
Tu dodatkowo napotykamy starą skrzynię po aptecznym ładunku. Transport maści oksolinowej, której termin ważności minął zanim ja się urodziłam Ale by pasowała ta skrzynia u nas pod stołem - obok zielonej kuzynki po nabojach, przywiezionej niegdyś z poradzieckiej bazy na Łotwie. Acz głupio tak zajumać komuś skrzynię... No a poza tym przecież nie weźmiemy jej do samolotu! Pokusy więc nie ma!
Na obrzeżach osiedla jest park. Właściwie to według naszych, polskich standardów to las, bo tu są drzewa, krzaki, zarośla, a nie tylko ławeczki i beton.
Na skraju owego parko-lasu można znaleźć przyjemne artefakty dawnej motoryzacji.
Aż ciekawość zżera jakie skarby mogą się znajdować w takim garażu!
Tak wędrując zaułkami trafiamy pod bramy ZOO. Niestety jest już zamknięte. Czynne tylko do 18. Czy ZOO też jest utrzymane w klimatach osiedla i parku? Może tygrysy włóczą się alejkami i zjadają tylko co dziesiątego zwiedzającego? A na słoniach można pojeździć za dodatkową opłatą? Cieć nie chce nas wpuścić po godzinach pracy. Może jest coś na rzeczy z tymi tygrysami?? Możemy więc tylko snuć domysły i podziwiać ogrodzenie z mozaiką oraz przestrogi dla odwiedzających.
Nie wiem czemu, ale urzekło mnie obrazowe ujęcie wrotkowicza wpadającego do zagrody z niedźwiedziami Nie tylko walnęli zakaz, ale próbowali wyjaśnić przyczyny.
No i zrobił się wieczór, a jutro trzeba wcześnie wstać. Pozostaje więc pewien niedosyt i niedopowiedzenie odnośnie klimatu tej okolicy i "zasięgów" mojej dzielnicy cudów.
A! I kupiłam jeszcze szczotkę. Moim zdaniem to szczotka do ściągania kurzu z półek albo do czyszczenia butelek. Taki fajny sklep był, że musiałam coś w nim kupić.
Szczotka jest nam potrzebna, aby pozamiatać szaraka zanim go oddamy. Nie wiem czy to coś pomoże, ale może chociaż będzie wyglądał jak brudne auto, a nie pojazd do przewozu siana i bydła No ale wracając do szczotki. Toperz i kabak twierdzą, że to jest szczotka do kibla i ciągle się ze mnie śmieją. I twierdzą, że przynajmniej wszyscy na osiedlu będą mnie brać za miejscową, bo żaden turysta nie spaceruje ze szczotką do kibla w ręce
Poszliśmy też na pocztę szukać pocztówek. Bez sukcesów. Mieli tylko takie z kwiatami "w dniu urodzin" czy z niemowlętami w bieli (chyba na chrzciny).
Ta Sofia to nam zupełnie wyszła w stylu naszych zimowych wyjazdów na małe, zadymione miasteczka! Tu w prawdzie nie zima, nie zadymione, a i miasteczko zdecydowanie nie małe - ale klimat i wątek przewodni jakiś taki mega zbliżony!
No i to by było na tyle jeśli chodzi o Bułgarię. Wracamy...
A tak się przedstawia Oława widziana z okien samolotu. I nasza wspaniała rzeka! Nasze miejsca ogniskowe! Ba! Nawet nasz dom widać! Ech... że też nie można wyskoczyć ze spadochronem! Byśmy już byli w domu i mogli się pakować na kolejny wyjazd, a nie włóczyć się po jakiś Wrocławiach przez kilka godzin!
W domu mamy jeden dzień na przepakowanie, pranie, wymianę map, ładowanie bateryjek, zgrywanie zdjęć, załadowanie busia - i jedziemy na tydzień w nasz ulubiony region Czech. W krainę grot, skalnych rozpadlin i ognisk. To ten bonusowy tydzień, który mamy dzięki lataniu samolotem
KONIEC