W krainie zamków, ostrzyc i rzeźbionych skał (2022)
Moderator: Moderatorzy
Re: W krainie zamków, ostrzyc i rzeźbionych skał (2022)
Podobne sztuczne jaskinie są nieopodal Nagórzyc.
https://podziemia.pl/trasy/kopalnie/groty-nagorzyckie/
https://podziemia.pl/trasy/kopalnie/groty-nagorzyckie/
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Re: W krainie zamków, ostrzyc i rzeźbionych skał (2022)
Tylko jak przystalo na polskie warunki to zaraz zamkniete, niedostepne, tylko zprzewodnikiem za rączkę....
Re: W krainie zamków, ostrzyc i rzeźbionych skał (2022)
Ano niestety tak jest ...
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Re: W krainie zamków, ostrzyc i rzeźbionych skał (2022)
We wrześniu zeszłego roku mieliśmy okazję powłóczyć się trochę po północnych Czechach. Teren nas zachwycił - głównie pustką i dogodnością biwakową. Wiosną więc znów tam wracamy - i to po części w miejsca, gdzie już byliśmy. Chcemy te najfajniejsze pokazać też kabaczkowi! Jedną z tych miejscówek jest przeprawa przez Nysę Łuzycką poniżej ruin zamku Hamrstein. Fajnie, że tu wróciliśmy. Poprzednio była zdechła pogoda - ciemno, szaro i pizgająco. Dziś wieczorne słonko oświetla okolice ciepłymi promieniami. Będzie więc miło się wozić, a i zdjęcia powinny wyjść ładniejsze
Droga idzie nam nieskoro. Bo to najpierw potoczek. A jak potoczek to łapki trzeba wsadzić przynajmniej po łokieć. Bez tego kontakt z potoczkiem jest niepełny.
Potem droga staje się grząska jak szlag i trzeba ją dzielić z różnymi użytkownikami. Jak można się domyślać bryzgają oni błotem na wszystkie strony. Zwłaszcza ci kopytni.
Czy może być coś piękniejszego niż wiosna??? Czy może być coś wspanialszego niż obrazek, gdy spod uschłych liści wyłazi nadzieja na lepsze jutro? Gdy wilgotny, pachnący kiełek mówi ci: "Koniec zimna i marazmu. Zaczyna się cudowny czas wędrówek, szerokiej przestrzeni i nie odmarzania nosa"!!! I masz ochotę ucałować te wszystkie kiełki razem i każdy z osobna!
Wiadukt stoi gdzie stał i robi wrażenie swoim ogromem. Dziś poznamy go lepiej! Mamy czas, nic nas nie goni.
Przywiaduktowa rura w słońcu i jaskrawych zielonościach wczesnej wiosny prezentuje się wyjątkowo przyjaźnie.
Jest i naczelny punkt programu. Główny bohater dnia dzisiejszego. Kabaczę jest zachwycone - skąd ja to wiedziałam! Wozimy się chyba z pół godziny. Tu i tam. Tam i nazad. W lewo i w prawo. A radosny kwik niesie się wokoło! Jak to człowiekowi mało trzeba do szczęścia!
Wyłazimy też na wiadukt zobaczyć jak się prezentuje świat z tej perspektywy.
Mają tu całkiem przyjemną stacyjkę. I ruch pociągów całkiem spory. Podczas naszego pobytu to kilka szynobusów śmignęło!
Wspinamy się na pobliskie wzgórze. Ostatnio nie poszliśmy do ruin zamku, więc dzis postanawiamy naprawić ten błąd.
Zamek pochodzi z XIV wieku. Jego dawni lokatorzy zajmowali się ponoć nadzorowaniem wydobycia i obróbki rud metali. Stąd też ochraniali pobliskie kopalnie. W XVI wieku budowla została opuszczona. Jak widać więc - ruiny są całkiem trwałe!
Obecnie ruinka zdaje się być wspaniale wkomponowana w otaczającą przestrzeń - aż momentami ciężko stwierdzić, gdzie się kończy sztuczny mur a zaczyna prawdziwa, naturalna skała. Może dlatego, że to się przenika i zazębia jak jakieś puzzle?
I co nas urzekło w tym miejscu. Wolność! Nie ma żadnych pieprzonych barierek! Tablice jakieś były, ale takie nienachalne. Każdy łazi gdzie chce. Na terenie ruin są dwa miejsca ogniskowe - jedno łatwo dostępne, drugie tylko dla orłów Do wyboru do koloru.
Wędrując po tych okolicach mam często takie deja vu... Jakbym widziała Jurę z końca lat 90-tych. Te cudne ruiny zamków przyklejone do skał, owiane smugą ogniskowego dymu, zasypane liśćmi, porosłe wysoką trawą. Te wszystkie Tenczynki, Olsztyny, Bobolice, Mirowy, Smolenie, Rabsztyny... Budowle na wzgórzach otwarte dla swobodnej eksploracji, dla wspinaczki, dla biwaków, dla cieszenia się światem o każdej godzinie dnia i nocy. Bez krat, biletów, zakazów, regulaminów. Bez grupy ludzi, ktorzy zawłaszczyli te miejsca tylko dla siebie, niszcząc je dla innych.
Ale grunt, że jesteśmy tu i teraz. I że tu jest klimatycznie. Widoki z zamkowych okolic są nieco ograniczone, ale cośkolwiek można wyłuskać z krajobrazu.
Przez krzaki wpada nam też w oczy dziwna konsktrukcja. Ki diabeł? Coś na wodzie. Jakaś tama, śluza, przepompownia? To trzeba obczaić z bliska!
No więc przyszlim, obejrzelim, ale nadal nie wiemy co to dokładnie było
Słońce chyli się ku zachodowi, więc wracamy do busia. Pewnie byśmy dłużej posiedzieli na wygrzanych murach zamku, ale jesteśmy jełopy i nie zabraliśmy latarek. Idziemy inną drogą, nad potoczkiem. Zaliczamy jeszcze "kąpiel" w ujściu jakiegoś źródełka. Mamy nadzieję, że nie jest to wylot kanalizacji z domów powyżej Do pluskania przekonuje nas fakt, że obok jest ławeczka i wiszą kubki, tak jakby lokalsi tą wodę nieraz pijali.
Nocujemy nad potoczkiem, za mostkiem, w przydrożnej zatoczce typu "sralnik". Oto nasz super zamaskowany busio... Tylko na nadmorskiej skarpie mamy szanse się ukryć!
Podejmujemy próbę obeznania jaskini naprzeciw sralnika. Ot taki kamieniołomik i szczelina. Jest krata, ale przy pewnej dozie chęci moglibyśmy sprawić, że by nie była przeszkodą. Acz jaskinia wygląda na nieco pionową, więc i tak byśmy się tam nie pchali bez lin. Z linami zresztą też nie, bo nie umiemy z nich korzystać
Zaopatrujemy się też w czosnek niedźwiedzi. Czesi chodzą na niego z koszami jak na grzyby. Na całym tym wyjeździe większość parkingów zajmują właśnie owi "grzybiarze wiosenni" a cudowny aromat roznosi się wokoło.
Kolejnego dnia jedziemy spotkać się z chłopakami i wspólnie zwiedzamy poradzieckie osiedla i bunkry - o tym było już w osobnych relacjach.
cdn
Droga idzie nam nieskoro. Bo to najpierw potoczek. A jak potoczek to łapki trzeba wsadzić przynajmniej po łokieć. Bez tego kontakt z potoczkiem jest niepełny.
Potem droga staje się grząska jak szlag i trzeba ją dzielić z różnymi użytkownikami. Jak można się domyślać bryzgają oni błotem na wszystkie strony. Zwłaszcza ci kopytni.
Czy może być coś piękniejszego niż wiosna??? Czy może być coś wspanialszego niż obrazek, gdy spod uschłych liści wyłazi nadzieja na lepsze jutro? Gdy wilgotny, pachnący kiełek mówi ci: "Koniec zimna i marazmu. Zaczyna się cudowny czas wędrówek, szerokiej przestrzeni i nie odmarzania nosa"!!! I masz ochotę ucałować te wszystkie kiełki razem i każdy z osobna!
Wiadukt stoi gdzie stał i robi wrażenie swoim ogromem. Dziś poznamy go lepiej! Mamy czas, nic nas nie goni.
Przywiaduktowa rura w słońcu i jaskrawych zielonościach wczesnej wiosny prezentuje się wyjątkowo przyjaźnie.
Jest i naczelny punkt programu. Główny bohater dnia dzisiejszego. Kabaczę jest zachwycone - skąd ja to wiedziałam! Wozimy się chyba z pół godziny. Tu i tam. Tam i nazad. W lewo i w prawo. A radosny kwik niesie się wokoło! Jak to człowiekowi mało trzeba do szczęścia!
Wyłazimy też na wiadukt zobaczyć jak się prezentuje świat z tej perspektywy.
Mają tu całkiem przyjemną stacyjkę. I ruch pociągów całkiem spory. Podczas naszego pobytu to kilka szynobusów śmignęło!
Wspinamy się na pobliskie wzgórze. Ostatnio nie poszliśmy do ruin zamku, więc dzis postanawiamy naprawić ten błąd.
Zamek pochodzi z XIV wieku. Jego dawni lokatorzy zajmowali się ponoć nadzorowaniem wydobycia i obróbki rud metali. Stąd też ochraniali pobliskie kopalnie. W XVI wieku budowla została opuszczona. Jak widać więc - ruiny są całkiem trwałe!
Obecnie ruinka zdaje się być wspaniale wkomponowana w otaczającą przestrzeń - aż momentami ciężko stwierdzić, gdzie się kończy sztuczny mur a zaczyna prawdziwa, naturalna skała. Może dlatego, że to się przenika i zazębia jak jakieś puzzle?
I co nas urzekło w tym miejscu. Wolność! Nie ma żadnych pieprzonych barierek! Tablice jakieś były, ale takie nienachalne. Każdy łazi gdzie chce. Na terenie ruin są dwa miejsca ogniskowe - jedno łatwo dostępne, drugie tylko dla orłów Do wyboru do koloru.
Wędrując po tych okolicach mam często takie deja vu... Jakbym widziała Jurę z końca lat 90-tych. Te cudne ruiny zamków przyklejone do skał, owiane smugą ogniskowego dymu, zasypane liśćmi, porosłe wysoką trawą. Te wszystkie Tenczynki, Olsztyny, Bobolice, Mirowy, Smolenie, Rabsztyny... Budowle na wzgórzach otwarte dla swobodnej eksploracji, dla wspinaczki, dla biwaków, dla cieszenia się światem o każdej godzinie dnia i nocy. Bez krat, biletów, zakazów, regulaminów. Bez grupy ludzi, ktorzy zawłaszczyli te miejsca tylko dla siebie, niszcząc je dla innych.
Ale grunt, że jesteśmy tu i teraz. I że tu jest klimatycznie. Widoki z zamkowych okolic są nieco ograniczone, ale cośkolwiek można wyłuskać z krajobrazu.
Przez krzaki wpada nam też w oczy dziwna konsktrukcja. Ki diabeł? Coś na wodzie. Jakaś tama, śluza, przepompownia? To trzeba obczaić z bliska!
No więc przyszlim, obejrzelim, ale nadal nie wiemy co to dokładnie było
Słońce chyli się ku zachodowi, więc wracamy do busia. Pewnie byśmy dłużej posiedzieli na wygrzanych murach zamku, ale jesteśmy jełopy i nie zabraliśmy latarek. Idziemy inną drogą, nad potoczkiem. Zaliczamy jeszcze "kąpiel" w ujściu jakiegoś źródełka. Mamy nadzieję, że nie jest to wylot kanalizacji z domów powyżej Do pluskania przekonuje nas fakt, że obok jest ławeczka i wiszą kubki, tak jakby lokalsi tą wodę nieraz pijali.
Nocujemy nad potoczkiem, za mostkiem, w przydrożnej zatoczce typu "sralnik". Oto nasz super zamaskowany busio... Tylko na nadmorskiej skarpie mamy szanse się ukryć!
Podejmujemy próbę obeznania jaskini naprzeciw sralnika. Ot taki kamieniołomik i szczelina. Jest krata, ale przy pewnej dozie chęci moglibyśmy sprawić, że by nie była przeszkodą. Acz jaskinia wygląda na nieco pionową, więc i tak byśmy się tam nie pchali bez lin. Z linami zresztą też nie, bo nie umiemy z nich korzystać
Zaopatrujemy się też w czosnek niedźwiedzi. Czesi chodzą na niego z koszami jak na grzyby. Na całym tym wyjeździe większość parkingów zajmują właśnie owi "grzybiarze wiosenni" a cudowny aromat roznosi się wokoło.
Kolejnego dnia jedziemy spotkać się z chłopakami i wspólnie zwiedzamy poradzieckie osiedla i bunkry - o tym było już w osobnych relacjach.
cdn
Re: W krainie zamków, ostrzyc i rzeźbionych skał (2022)
Kolejnego dnia planujemy połazić po okolicznych lasach i skałkach. Jak już tu jesteśmy to zobaczymy co się kryje w zaroślach oprócz poradzieckiego betonu. No i jakoś wszystko dziś jest przeciw nam. Normalnie jakby się uwzieło. Droga do Doksy okazuje się być zamknięta, trzeba objeżdżać lasami albo mocno nadkładać trasy wycieczki. Potem tam, gdzie chcemy iść przez lasy, raz po raz słyszymy jakąś kanonadę strzałów. Polowanie? Wybuchy w kamieniołomie? Egzekucje? A może Ruscy wrócili na swoje poligony? Cokolwiek by to nie było - chyba lepiej się do tego nie zbliżać... W koncu okazuje się, że strach ma wielkie oczy, a nasza wyobraźnia jest nieco bujna Po prostu strzelnica - i grzmią w niej na potęgę. Pozostaje mieć nadzieję, że mają tarcze i przechodniów za cele nie biorą
Sporo dróg wygląda tu ot tak. Jak jeziora. Kajak by się nadał. Macaliśmy kijem - z pół metra to miały na głębokość.
Duże nawodnienie jak widać służy mchom, które bardzo bujnie i malowniczo porastają okoliczne zbocza, skały i kamulce.
Jedna z przydrożnych skał. Wygląda jak drzemiący olbrzym, który niby w letargu, ale obserwuje nas spod zmrużonych powiek.
Ten wygląda jakby niuchał i identyfikował przechodniów na węch.
Tu wyraźnie mamy otwór nienaturalnego pochodzenia. Wyryty jest też napis i data.
Skała jest fragmentem takiego jakby wąwoziku.
Nie wiem co pisało na tej tabliczce, ale chyba temu drzewu się to nie podobało
W ogóle niektóre fragmenty drzew wyglądają nieco drapieżnie...
Są wąwozy...
...a gdzieniegdzie ścieżki wspinają się mocno pod górę.
Lasy są mocno nadwyrężone przez zrywkę. Spomiędzy poręb wyłażą skałki. Kabak twierdzi, że wyglądają jak wypięta pupa.
Niektórych drzew nikt nie zabrał. Leżą sobie.
Czasem ze wzniesienia pojawi się jakiś widoczek. Zazwyczaj nieco przymglony czy przysłonięty.
Nieraz jednak można się dopatrzeć jakiejś fortecy na szczycie. Ta ponoć Bezděz się nazywa. Na tym wyjeździe będziemy go widzieć praktycznie zewsząd. Może kiedyś i tam zawędrujemy.
W miejscach mniej widokowych spotykamy muflona - chyba jakiś zwiał z hodowli, bo ma klips na uchu!
Różne struktury mijanych skałek, które raz po raz wyłażą z różnych zaułków bukowych i sosnowych lasów.
Jak te korzenie tam powłaziły? Jak te drzewa są w stanie zachować pion jak np. wieje?? Zawsze mnie fascynują takowe naskalne korzeniowiska!
No a potem sielankowa wycieczka zostaje brutalnie przerwana. Nie wiem skąd - ale pojawia się chmura gigant. Jakoś tak nagle, jakby wyskoczyła spod ziemi. I spuszcza nam taki prysznic, że nic się nie da z tym zrobić. Nawet nie kwiknęliśmy, nie zdążyliśmy się schować pod drzewo czy skałę. Mokre jest wszystko, dosłownie ociekające. A tu zbliża się wieczór, temperatura leci na łeb na szyję... Nie mamy kilku kompletów ciepłych ubrań. Nie wysuszymy tego w busiu, gdy w dzień w porywach jest kilkanaście stopni a w nocy zero. A tu cały wyjazd przed nami. Troche szkoda się zaziębić na samiuśkim początku. Trudno, trzeba dziś wyczaić jakiś nocleg pod dachem z możliwością suszenia. Pada na Mimoń bo jest najbliżej. Doksy też jest blisko, ale nie ma tam jak dojechać bo rozdupcyli drogę. Znaleziony nocleg nie jest ani tani, ani nie wpada za bardzo w nasze klimaty. Ale jest. W Mimoniu nie ma za dużego wyboru. Poza tym ma szczelny dach (w nocy znowu ma padać) a miła babeczka jak widzi mokry ślad, który za sobą zostawiamy - to zaraz przynosi nam kilka przenośnych kaloryferów. Rozwieszamy więc gdzie popadnie nasze ociekające szmaty i jesteśmy mega szczęśliwymi ludźmi. Ufff... to udało się uniknąć zagnicia klamotów.
Nasza nadrzeczna miejscówka.
Włóczymy się wieczorem po miasteczku.
Zagadka: co łączy bubę z czeskim słupem ogłoszeniowym?
Idziemy na pizze, a do lokalnej speluny nie chcą nas wpuścić, bo jest tylko dla osób pełnoletnich. Nie wiem co za striptiz tam odwala leciwa barmanka, że młodzież mogłaby się zgorszyć. Owe "striptizy" są chyba jednak mało wciągające, tzn. mniej niż nasza obecność, bo z knajpy wypełza kilka osób i łazi za nami po mieście. Coś od nas chcą, ale ni chu chu nie możemy rozkminić lokalnego bełkotu po kilku głębszych. Miasteczko jest ogólnie puste, nie ma takiej rujki jak to bywa w Polsce wieczorami, że ludzie się kręcą w kółko. Czasem przemknie ktoś o skośnych oczach. Strasznie tu wszędzie dużo jakiś Chińczyków czy innych Wietnamców - w sklepach sprzedają, w barach pracują, autobusy prowadzą. Chyba są tu już od dosyć dawna, bo gęgają z miejscowymi po czesku całkiem sprawnie.
W mijanych krzakach siedzi ukryty krasnoarmiejec. Pewnie usłyszał jaki los spotkał jego kamiennych pobratymców na terenie Polski. W Czechach chyba mają wyrąbane na ten temat, ale przezorny zawsze ubezpieczony
Obok wsród klombowej roślinność stoją dwa słupki z napisami "Dukla" i "Lidice". Nie wiem co te miejscowości łączy - bo są od siebie dosyć daleko.
Gęba kolesia z pomnika całkiem współgra z masowo spotykanymi na ulicach skośnookimi
Napotykamy też uliczkę drewnianych domów, które ładnie się prezentują w promieniach zachodzącego słońca, które właśnie błysnęło spod chmur
Są też komórki w skałach - popularna rzecz w tych okolicach.
cdn
Sporo dróg wygląda tu ot tak. Jak jeziora. Kajak by się nadał. Macaliśmy kijem - z pół metra to miały na głębokość.
Duże nawodnienie jak widać służy mchom, które bardzo bujnie i malowniczo porastają okoliczne zbocza, skały i kamulce.
Jedna z przydrożnych skał. Wygląda jak drzemiący olbrzym, który niby w letargu, ale obserwuje nas spod zmrużonych powiek.
Ten wygląda jakby niuchał i identyfikował przechodniów na węch.
Tu wyraźnie mamy otwór nienaturalnego pochodzenia. Wyryty jest też napis i data.
Skała jest fragmentem takiego jakby wąwoziku.
Nie wiem co pisało na tej tabliczce, ale chyba temu drzewu się to nie podobało
W ogóle niektóre fragmenty drzew wyglądają nieco drapieżnie...
Są wąwozy...
...a gdzieniegdzie ścieżki wspinają się mocno pod górę.
Lasy są mocno nadwyrężone przez zrywkę. Spomiędzy poręb wyłażą skałki. Kabak twierdzi, że wyglądają jak wypięta pupa.
Niektórych drzew nikt nie zabrał. Leżą sobie.
Czasem ze wzniesienia pojawi się jakiś widoczek. Zazwyczaj nieco przymglony czy przysłonięty.
Nieraz jednak można się dopatrzeć jakiejś fortecy na szczycie. Ta ponoć Bezděz się nazywa. Na tym wyjeździe będziemy go widzieć praktycznie zewsząd. Może kiedyś i tam zawędrujemy.
W miejscach mniej widokowych spotykamy muflona - chyba jakiś zwiał z hodowli, bo ma klips na uchu!
Różne struktury mijanych skałek, które raz po raz wyłażą z różnych zaułków bukowych i sosnowych lasów.
Jak te korzenie tam powłaziły? Jak te drzewa są w stanie zachować pion jak np. wieje?? Zawsze mnie fascynują takowe naskalne korzeniowiska!
No a potem sielankowa wycieczka zostaje brutalnie przerwana. Nie wiem skąd - ale pojawia się chmura gigant. Jakoś tak nagle, jakby wyskoczyła spod ziemi. I spuszcza nam taki prysznic, że nic się nie da z tym zrobić. Nawet nie kwiknęliśmy, nie zdążyliśmy się schować pod drzewo czy skałę. Mokre jest wszystko, dosłownie ociekające. A tu zbliża się wieczór, temperatura leci na łeb na szyję... Nie mamy kilku kompletów ciepłych ubrań. Nie wysuszymy tego w busiu, gdy w dzień w porywach jest kilkanaście stopni a w nocy zero. A tu cały wyjazd przed nami. Troche szkoda się zaziębić na samiuśkim początku. Trudno, trzeba dziś wyczaić jakiś nocleg pod dachem z możliwością suszenia. Pada na Mimoń bo jest najbliżej. Doksy też jest blisko, ale nie ma tam jak dojechać bo rozdupcyli drogę. Znaleziony nocleg nie jest ani tani, ani nie wpada za bardzo w nasze klimaty. Ale jest. W Mimoniu nie ma za dużego wyboru. Poza tym ma szczelny dach (w nocy znowu ma padać) a miła babeczka jak widzi mokry ślad, który za sobą zostawiamy - to zaraz przynosi nam kilka przenośnych kaloryferów. Rozwieszamy więc gdzie popadnie nasze ociekające szmaty i jesteśmy mega szczęśliwymi ludźmi. Ufff... to udało się uniknąć zagnicia klamotów.
Nasza nadrzeczna miejscówka.
Włóczymy się wieczorem po miasteczku.
Zagadka: co łączy bubę z czeskim słupem ogłoszeniowym?
Idziemy na pizze, a do lokalnej speluny nie chcą nas wpuścić, bo jest tylko dla osób pełnoletnich. Nie wiem co za striptiz tam odwala leciwa barmanka, że młodzież mogłaby się zgorszyć. Owe "striptizy" są chyba jednak mało wciągające, tzn. mniej niż nasza obecność, bo z knajpy wypełza kilka osób i łazi za nami po mieście. Coś od nas chcą, ale ni chu chu nie możemy rozkminić lokalnego bełkotu po kilku głębszych. Miasteczko jest ogólnie puste, nie ma takiej rujki jak to bywa w Polsce wieczorami, że ludzie się kręcą w kółko. Czasem przemknie ktoś o skośnych oczach. Strasznie tu wszędzie dużo jakiś Chińczyków czy innych Wietnamców - w sklepach sprzedają, w barach pracują, autobusy prowadzą. Chyba są tu już od dosyć dawna, bo gęgają z miejscowymi po czesku całkiem sprawnie.
W mijanych krzakach siedzi ukryty krasnoarmiejec. Pewnie usłyszał jaki los spotkał jego kamiennych pobratymców na terenie Polski. W Czechach chyba mają wyrąbane na ten temat, ale przezorny zawsze ubezpieczony
Obok wsród klombowej roślinność stoją dwa słupki z napisami "Dukla" i "Lidice". Nie wiem co te miejscowości łączy - bo są od siebie dosyć daleko.
Gęba kolesia z pomnika całkiem współgra z masowo spotykanymi na ulicach skośnookimi
Napotykamy też uliczkę drewnianych domów, które ładnie się prezentują w promieniach zachodzącego słońca, które właśnie błysnęło spod chmur
Są też komórki w skałach - popularna rzecz w tych okolicach.
cdn
Re: W krainie zamków, ostrzyc i rzeźbionych skał (2022)
Kolejny dzień jest zdecydowanie zamkowy. Najpierw wycieczka na "ostrzycę" z ruinami na szczycie. Ronov się zwie to miejsce i początkowo nie mieliśmy go w planie, ale wpadł nam w oczy gdzieś na trasie. Szpiczata górka zwieńczona postrzępionym kwadracikiem zawsze jest zapowiedzią ciekawej wycieczki! Zbliżenie na zoomie potwierdza, że zamek wpadnie w nasze klimaty i sprosta wygórowanym wymaganiom
Trasa zaczyna się kwitnącym tunelem. Wiosna ma w sobie jakąś taką niewyobrażalną radość! Człowiek może się wybrać na spacer za stodołę i z każdego krzaczka, kwiatka czy pączka spływa na niego szczęście, optymizm i poczucie szerokiej przestrzeni!
Potem jest już tylko lepiej! Zbutwiałe, pokręcone konary, na bazie których budzi się nowe życie - a to kowaliki dokazują, a to mech się zieleni, a to kępka mleczy urosła w dawnej dziupli.
Można też wsadzić nos w trawę Pisząc tą relację jesienią, pojawia się taka niesamowita tęsknota za tym cudnym okresem roku. Ech! Znowu trzeba czekać pół roku by paść się na łąkach i w przydrożnych rowach!
Jesteśmy tutaj odrobinę za wcześnie. Jeszcze dzień, jeszcze dwa, jeszcze odrobinę słońca - i te pąki przeistoczą się w kwiaty. W całe ściany kwiatów! Ale to będzie zapach!
Ogólnie widoczność jest dzisiaj marna. Horyzont zdaje się być zamglony i jakiś taki jak "brudny"...
Trza się więc cieszyć tym co blisko, tym co na wyciągnięcie ręki. No a jest czym! Stare mury zawsze mają w sobie urok i moc przyciągania! Zwłaszcza te puste, ciche, zarośnięte... Gdzie oprócz nas nie ma nikogo. W takich warunkach chętniej opowiadają nam legendy sprzed lat.
Tu dodatkowo mamy super zagospodarowanie współczesne - jest wiatka i trzy miejsca ogniskowe. Widać miejscowi postrzegają takie miejsca podobnie do nas! Zaraz się nam przypomina zeszłoroczny wieczór na Ostrym! ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... amkow.html )
Bardzo klimatyczne jest też połączenie zamkowych murów ze słupami wulkanicznych skał!
Siedzimy sobie na górze z pół godziny, oddając się urokowi chwili. Trochę się przejaśnia, wyłaniają się kolejne plany pofalowanych wzgórz i sterczących ostrzyc.
Dalekie plany fajnie pooglądać aparato-lunetą. Przenosi to mnie na odległe piramidy wzgórz, nad rozlewiska czy do rozciągniętych po dolinach wiosek. Jak ja kiedyś żyłam bez zooma??
U podnóża zamkowej góry mamy okazję obserwować stawianie dziwnej plantacji. Wysokie tyczki połączone dachem z drutu, gdzie co chwilę są ogoniaste węzełki. Dziwujemy się nietypowej konstrukcji. Potem gdzieś mnie uświadomili, że tak hoduje się chmiel. Nic dziwnego, że potem takie piwo jest smaczne, które sobie rosło patrząc na zamki, ostrzyce i skałki pełne rozpadlin, grot i innych, dobrze ukrytych niespodzianek!
W wiosce Blizevedly rozbimy zakupy. Bardzo sympatyczny sklepik się trafił!
W ogóle cała ta miejscowość jest bardzo miła dla oka i spacer jej uliczkami powoduje radość na gębie przy wyszukiwaniu co bardziej smakowitych zaułków!
Nie wiem czy to jest nasza nadinterpretacja, ale wydaje się, że ten płot miał coś kiedyś współnego z koleją A może z jakiegoś innego miejsca akurat wtedy owiał nas znany i lubiany aromat?
Na skraju owej miłej wioski przyczaiła się ruina zamku Hřídelík. Niby rzut beretem od zabudowań, a jest tu pusto, odludnie i czuć klimat dzikości. Może po prostu tak jest dziś? Tylko teraz? I szczęśliwie trafiliśmy w to dobre mgnienie czasoprzestrzeni?
Na pierwszy rzut oka nie wygląda toto na zamek ani ruiny takowego. Po prostu skała.
Ciut dokładniejsze oględziny pozwalają jednak zauwazyć fragmnety muru czy innych udogodnień, do których była przyłożona ludzka ręką.
A na murach, cegłach i kamulcach - skalniaczek! Jakby ktoś nasadził i pielęgnował!
Schody znikąd donikąd...
I kilka otworów prowadzi gdzieś do wewnątrz, skąd duje chłodem i wilgocią.
Wnętrza tajemnych przejść utwierdzają w przekonaniu, że to nie naturalna jaskinia i samo to sie nie ukulało w takiej formie.
Skała, w ktorą są wkomponowane resztki zamku, jest dość "dziurawa" - pełna jaskiń, grot, nawisów z filarami.
Ściany mają tu przeciekawą pumeksowatą strukturę, zawierająca setki malutkich otworów, gdzie nawet krasnoludek by nie wlazł - chyba dogodne tylko na gniazda dla os i szerszeni!
Mają tutaj też plac zabaw! I takie huśtawki to ja rozumiem! Stajesz na zboczu pagóra i ziuuuuuuu! szybujesz wysoko wysoko! a wiatr gwiżdże w uszach! To jest zabawa, a nie jakieś to tamto!
Zaglądamy też w okolice wioski Hvezda. Zostawiamy naszego super maskującego się busia na zakręcie, przy skrzyżowaniu z polną drogą. Wokół otaczają nas zieleniejące pola i biel kwitnących drzew. Wszystko pachnie świeżością, ziemią, tajemniczością!
Samotne kapliczki ulubiły sobie rozstaje dróg.
Zbocza pagóra zwanego Vilhost porastają białe skałki. Pełno tu grot, jak w jakiś skalnych miastach. Acz większość z nich raczej zdaje się być niedostępna bez lin czy szczególnych umiejętności wspinaczych.
Na niektóre obłe skałki dajemy radę wyleźć.
I znów Bezděz.
Tego skubańca to zewsząd widać!
Na innym wzgórzu też siedzi jakaś opuszczona baszta! Tu chyba tak jest na każdej górce! (jak ktoś mi podpowie co to za zamek to będę bardzo wdzięczna, dopiszę do relacji i może niebawem się tam wybiorę?)
A ten mocno zamglony szpiczak gdzieś daleko - to chyba Jested?
Rzut oka na Vilhost z okolic Stribrnego Vrchu.
Obłe szczyty skał porastają sosny. Takie pokręcone i powyginane w malownicze kształty. To zupełnie co innego niż ta "sosna przemysłowa" z nizinnych plantacji.
Grzybki skalne całkiem solidnych rozmiarów.
Gdzieś w okolicy. Nawet jakiś szlak tam był, ale już nie pamietam jaki.
Drogi wycięte w skale. Chyba to nie miało szans się tak samo wyerodować?
Drewniane schodki na szlaku. Na takowym etapie zbutwienia zaczynają już dodawać uroku okolicy!
Wiele tutejszych skałek ma (lub miało) jakieś zastosowanie użytkowe. Jedną przerobiono niegdyś na kaplicę. Przynajmniej tak twierdzi mapa. Obecnie niewielka komora jest wewnątrz pusta.
No i są schodki na górę - takie wyżłobione w skale. Nie omieszkamy skorzystać i wspiąć się na "dach"!
Tu czekamy na zachód słońca, ktore zachodzi gdzieś za górką tak że go nie widać
Ale kolorki nieba się zmieniają, no i czuć pizgający oddech kwietniowej nocy
Zostajemy na nocleg na naszym kwiecistym placyku! Wieczorem kabak podnosi lament, że śnieg pada! A to tylko wiatr się zerwał i sypie płatkami! Do rana mamy całą szybę busia w kwieciu! Można by do koszyka zbierać i rozdawać dzieciakom - tym co na procesjach rzucają
cdn
Trasa zaczyna się kwitnącym tunelem. Wiosna ma w sobie jakąś taką niewyobrażalną radość! Człowiek może się wybrać na spacer za stodołę i z każdego krzaczka, kwiatka czy pączka spływa na niego szczęście, optymizm i poczucie szerokiej przestrzeni!
Potem jest już tylko lepiej! Zbutwiałe, pokręcone konary, na bazie których budzi się nowe życie - a to kowaliki dokazują, a to mech się zieleni, a to kępka mleczy urosła w dawnej dziupli.
Można też wsadzić nos w trawę Pisząc tą relację jesienią, pojawia się taka niesamowita tęsknota za tym cudnym okresem roku. Ech! Znowu trzeba czekać pół roku by paść się na łąkach i w przydrożnych rowach!
Jesteśmy tutaj odrobinę za wcześnie. Jeszcze dzień, jeszcze dwa, jeszcze odrobinę słońca - i te pąki przeistoczą się w kwiaty. W całe ściany kwiatów! Ale to będzie zapach!
Ogólnie widoczność jest dzisiaj marna. Horyzont zdaje się być zamglony i jakiś taki jak "brudny"...
Trza się więc cieszyć tym co blisko, tym co na wyciągnięcie ręki. No a jest czym! Stare mury zawsze mają w sobie urok i moc przyciągania! Zwłaszcza te puste, ciche, zarośnięte... Gdzie oprócz nas nie ma nikogo. W takich warunkach chętniej opowiadają nam legendy sprzed lat.
Tu dodatkowo mamy super zagospodarowanie współczesne - jest wiatka i trzy miejsca ogniskowe. Widać miejscowi postrzegają takie miejsca podobnie do nas! Zaraz się nam przypomina zeszłoroczny wieczór na Ostrym! ( https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... amkow.html )
Bardzo klimatyczne jest też połączenie zamkowych murów ze słupami wulkanicznych skał!
Siedzimy sobie na górze z pół godziny, oddając się urokowi chwili. Trochę się przejaśnia, wyłaniają się kolejne plany pofalowanych wzgórz i sterczących ostrzyc.
Dalekie plany fajnie pooglądać aparato-lunetą. Przenosi to mnie na odległe piramidy wzgórz, nad rozlewiska czy do rozciągniętych po dolinach wiosek. Jak ja kiedyś żyłam bez zooma??
U podnóża zamkowej góry mamy okazję obserwować stawianie dziwnej plantacji. Wysokie tyczki połączone dachem z drutu, gdzie co chwilę są ogoniaste węzełki. Dziwujemy się nietypowej konstrukcji. Potem gdzieś mnie uświadomili, że tak hoduje się chmiel. Nic dziwnego, że potem takie piwo jest smaczne, które sobie rosło patrząc na zamki, ostrzyce i skałki pełne rozpadlin, grot i innych, dobrze ukrytych niespodzianek!
W wiosce Blizevedly rozbimy zakupy. Bardzo sympatyczny sklepik się trafił!
W ogóle cała ta miejscowość jest bardzo miła dla oka i spacer jej uliczkami powoduje radość na gębie przy wyszukiwaniu co bardziej smakowitych zaułków!
Nie wiem czy to jest nasza nadinterpretacja, ale wydaje się, że ten płot miał coś kiedyś współnego z koleją A może z jakiegoś innego miejsca akurat wtedy owiał nas znany i lubiany aromat?
Na skraju owej miłej wioski przyczaiła się ruina zamku Hřídelík. Niby rzut beretem od zabudowań, a jest tu pusto, odludnie i czuć klimat dzikości. Może po prostu tak jest dziś? Tylko teraz? I szczęśliwie trafiliśmy w to dobre mgnienie czasoprzestrzeni?
Na pierwszy rzut oka nie wygląda toto na zamek ani ruiny takowego. Po prostu skała.
Ciut dokładniejsze oględziny pozwalają jednak zauwazyć fragmnety muru czy innych udogodnień, do których była przyłożona ludzka ręką.
A na murach, cegłach i kamulcach - skalniaczek! Jakby ktoś nasadził i pielęgnował!
Schody znikąd donikąd...
I kilka otworów prowadzi gdzieś do wewnątrz, skąd duje chłodem i wilgocią.
Wnętrza tajemnych przejść utwierdzają w przekonaniu, że to nie naturalna jaskinia i samo to sie nie ukulało w takiej formie.
Skała, w ktorą są wkomponowane resztki zamku, jest dość "dziurawa" - pełna jaskiń, grot, nawisów z filarami.
Ściany mają tu przeciekawą pumeksowatą strukturę, zawierająca setki malutkich otworów, gdzie nawet krasnoludek by nie wlazł - chyba dogodne tylko na gniazda dla os i szerszeni!
Mają tutaj też plac zabaw! I takie huśtawki to ja rozumiem! Stajesz na zboczu pagóra i ziuuuuuuu! szybujesz wysoko wysoko! a wiatr gwiżdże w uszach! To jest zabawa, a nie jakieś to tamto!
Zaglądamy też w okolice wioski Hvezda. Zostawiamy naszego super maskującego się busia na zakręcie, przy skrzyżowaniu z polną drogą. Wokół otaczają nas zieleniejące pola i biel kwitnących drzew. Wszystko pachnie świeżością, ziemią, tajemniczością!
Samotne kapliczki ulubiły sobie rozstaje dróg.
Zbocza pagóra zwanego Vilhost porastają białe skałki. Pełno tu grot, jak w jakiś skalnych miastach. Acz większość z nich raczej zdaje się być niedostępna bez lin czy szczególnych umiejętności wspinaczych.
Na niektóre obłe skałki dajemy radę wyleźć.
I znów Bezděz.
Tego skubańca to zewsząd widać!
Na innym wzgórzu też siedzi jakaś opuszczona baszta! Tu chyba tak jest na każdej górce! (jak ktoś mi podpowie co to za zamek to będę bardzo wdzięczna, dopiszę do relacji i może niebawem się tam wybiorę?)
A ten mocno zamglony szpiczak gdzieś daleko - to chyba Jested?
Rzut oka na Vilhost z okolic Stribrnego Vrchu.
Obłe szczyty skał porastają sosny. Takie pokręcone i powyginane w malownicze kształty. To zupełnie co innego niż ta "sosna przemysłowa" z nizinnych plantacji.
Grzybki skalne całkiem solidnych rozmiarów.
Gdzieś w okolicy. Nawet jakiś szlak tam był, ale już nie pamietam jaki.
Drogi wycięte w skale. Chyba to nie miało szans się tak samo wyerodować?
Drewniane schodki na szlaku. Na takowym etapie zbutwienia zaczynają już dodawać uroku okolicy!
Wiele tutejszych skałek ma (lub miało) jakieś zastosowanie użytkowe. Jedną przerobiono niegdyś na kaplicę. Przynajmniej tak twierdzi mapa. Obecnie niewielka komora jest wewnątrz pusta.
No i są schodki na górę - takie wyżłobione w skale. Nie omieszkamy skorzystać i wspiąć się na "dach"!
Tu czekamy na zachód słońca, ktore zachodzi gdzieś za górką tak że go nie widać
Ale kolorki nieba się zmieniają, no i czuć pizgający oddech kwietniowej nocy
Zostajemy na nocleg na naszym kwiecistym placyku! Wieczorem kabak podnosi lament, że śnieg pada! A to tylko wiatr się zerwał i sypie płatkami! Do rana mamy całą szybę busia w kwieciu! Można by do koszyka zbierać i rozdawać dzieciakom - tym co na procesjach rzucają
cdn
Re: W krainie zamków, ostrzyc i rzeźbionych skał (2022)
Przejazdem trafiamy do miejscowości Provodin, gdzie namierzamy fajny obiekt, oferujący zarówno noclegi jak i knajpę. Zwą go Drevenka. Klimat miejsca przypomina dawne schroniska PTTK - wystrój, zapach, atmosfera, a przede wszystkim coś nienamacalnego unoszącego się w powietrzu przekonuje nas, aby zostać tu na dłużej. Budynek jest pół murowany, pół drewniany.
Zaraz obok znajduje się konkurencyjna knajpa. Wygląda na całkiem sympatyczną spelunę, ale w kwietniu okazuje się być zamknięta na głucho.
A wracając do Drevenki - tu ogródek piwny też urzeka wystrojem Szkoda, że jest tego dnia zbyt zimno, aby tam przesiadywać.
Widać, że gospodarze Drevenki są miłośnikami klimatów motocyklowych i punk-rockowych. Na ścianach wiszą gitary, motory, kapelusze i tysiące innych fajnych rzeczy!
I co bardzo dla nas istotne - nawet trochę mówią po polsku. Gospodarz opowiada, że trochę się poduczył w dawnych czasach, gdy przyjaźnił się z wykonawcami zespołu Dezerter i często spotykali się w Wałbrzychu.
I teraz pytanie - czy to jest Muminek? czy jednak coś innego?
Bo są na stanie też inne odmiany hipopotamów!
Miło chwilę posiedzieć w cieple, gdy nie leje się za kołnierz. Ale zespół niespokojnych nóg wzywa - trzeba gdzieś podreptać. Pada na sąsiednią miejscowość Jestřebí. Mają tam ponoć ruiny zamku. Na skale, a jakże!
Gdzieś po drodze.
Właściwe osoby na właściwym miejscu Chociaż myślę, ze do poprawki, bo nie ma kokardki!
Widok z oddali na Provodin. Chyba gdzieś po prawej widać dach Drevenki. Nad miejscowością góruje ogromny gmach. Poszliśmy sprawdzić czy aby nie opuszczony Budynek na oko wyglądał na silos, ale zajmują się tu raczej przeróbką drewna niż ziarnem.
Wspomniane wcześniej ruiny zamku różnią się od poprzednich obecnością poręczy, schodów i barierek, więc nie jest już tutaj aż tak miło. Co jednak cieszy - że brama z kratownicy jest otwarta a wokół żywej duszy. Widoki też nawet całkiem ładne, mimo że pagórek nie jest wysoki.
W sumie najciekawsza jest ta baszta w czapce. Albo jakby ją coś obrosło? Albo chciało zjeść? Różne mamy teorie
W kolejny dzień, również dosyć deszczowy, postanawiamy się wspiąć na niewielką, olesioną górkę zwaną Špičák.
Miejscowość Česká Lípa opuszczamy w takich oto mglistych okolicznościach.
Co nas sprowadza w to miejsce? Ano ponoć na szczyt wchodziło kiedyś dziwne, drewniane torowisko. Była to tzw. kolej linowo - terenowa, która zaopatrywała w potrzebne towary przekaźnik telewizyjny na szczycie owego Szpiczaka. Ciekawostką była właśnie ta jej nietypowa nawierzchnia, ponoć bardzo rzadko spotykana.
Taki opis znalazłam. Informacje ze strony: LINK : https://www.wikiwand.com/pl/Špičák_%28Česká_Lípa%29
"Kolej posiada archaiczną nawierzchnię torową – tor drewniany. W czasach obecnych tego rodzaju nawierzchnia kolejowa jest bardzo rzadko spotykana. Kolej ma około 300 m długości i około 150 m przewyższenia. Służy do transportu elementów, części zamiennych i wyposażenia przekaźnika. Na szczyt góry nie prowadzi bowiem żadna droga kołowa, ani nawet szersza ścieżka. Uniemożliwiało to dostarczanie cięższych przedmiotów z wykorzystaniem transportu samochodowego. Powyższy stan rzeczy zaważył na budowie drewnianego torowiska o rozstawie około 500 mm, łączącego końcówkę drogi u stóp góry z wierzchołkiem. Podstawowymi elementami tej kolei są też (schowane w wieży) wciągarka i wózki. Kolej linowo-terenowa na górze Špičak stanowi prawdopodobnie jedną z ostatnich linii tego typu na świecie. Jeszcze w 2003 była używana, w miarę występujących potrzeb."
Zdjecie pochodzi ze strony: https://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Spicak_kolej.JPG
No i myśmy postanowili to torowisko odnaleźć. No i co? No i lipa... Tak... czeska lipa. Już wiem skąd ta nazwa
Nie miałam dokładnych namiarów, gdzie owe drewniane konstrukcje mogłyby się znajdować na zboczach, no ale wymyśliłam, że docierając do przekaźnika na szczycie być może z niego właśnie coś będzie wychodzić - jakaś lina, wygnieciony ślad, cokolwiek...
Przekaźnik był. Mocno zarośnięty zarówno drzewostanem, jak i wysokimi płotami.
Znaleźliśmy też nieco poniżej mały, opuszczony budyneczek, coś jakby piwniczka. Wymalowany wewnątrz na wściekle niebieski kolorek. Nic ciekawego w środku nie było, ale pozwoliło na chwilowe schronienie się od ulewnego deszczu.
I teraz pytanie - torowisko rozpadło się, przeniosło magicznie w inny wymiar czy może to my nie umiemy szukać? Minęło 20 lat od kiedy ponoć kolejka zakończyła swą działalność. Drewno butwieje szybko, no ale coś, wydaje się, że musiało zostać. Chętnie tam wrócimy, gdyby okazało się, że zbocza tej górki kryją jednak jakąś tajemnicę sprzed lat.
Wycieczka, mimo że bez specjalnych sukcesów eksploracyjnych i w zdechłą pogodę, miała jednak pewien urok. Świeża zieloność, nasączone kropelkami kwiaty i ten zapach. Ten odurzający zapach, który potrafi mieć jedynie mokry świat przełomu kwietnia i maja.
cdn
Zaraz obok znajduje się konkurencyjna knajpa. Wygląda na całkiem sympatyczną spelunę, ale w kwietniu okazuje się być zamknięta na głucho.
A wracając do Drevenki - tu ogródek piwny też urzeka wystrojem Szkoda, że jest tego dnia zbyt zimno, aby tam przesiadywać.
Widać, że gospodarze Drevenki są miłośnikami klimatów motocyklowych i punk-rockowych. Na ścianach wiszą gitary, motory, kapelusze i tysiące innych fajnych rzeczy!
I co bardzo dla nas istotne - nawet trochę mówią po polsku. Gospodarz opowiada, że trochę się poduczył w dawnych czasach, gdy przyjaźnił się z wykonawcami zespołu Dezerter i często spotykali się w Wałbrzychu.
I teraz pytanie - czy to jest Muminek? czy jednak coś innego?
Bo są na stanie też inne odmiany hipopotamów!
Miło chwilę posiedzieć w cieple, gdy nie leje się za kołnierz. Ale zespół niespokojnych nóg wzywa - trzeba gdzieś podreptać. Pada na sąsiednią miejscowość Jestřebí. Mają tam ponoć ruiny zamku. Na skale, a jakże!
Gdzieś po drodze.
Właściwe osoby na właściwym miejscu Chociaż myślę, ze do poprawki, bo nie ma kokardki!
Widok z oddali na Provodin. Chyba gdzieś po prawej widać dach Drevenki. Nad miejscowością góruje ogromny gmach. Poszliśmy sprawdzić czy aby nie opuszczony Budynek na oko wyglądał na silos, ale zajmują się tu raczej przeróbką drewna niż ziarnem.
Wspomniane wcześniej ruiny zamku różnią się od poprzednich obecnością poręczy, schodów i barierek, więc nie jest już tutaj aż tak miło. Co jednak cieszy - że brama z kratownicy jest otwarta a wokół żywej duszy. Widoki też nawet całkiem ładne, mimo że pagórek nie jest wysoki.
W sumie najciekawsza jest ta baszta w czapce. Albo jakby ją coś obrosło? Albo chciało zjeść? Różne mamy teorie
W kolejny dzień, również dosyć deszczowy, postanawiamy się wspiąć na niewielką, olesioną górkę zwaną Špičák.
Miejscowość Česká Lípa opuszczamy w takich oto mglistych okolicznościach.
Co nas sprowadza w to miejsce? Ano ponoć na szczyt wchodziło kiedyś dziwne, drewniane torowisko. Była to tzw. kolej linowo - terenowa, która zaopatrywała w potrzebne towary przekaźnik telewizyjny na szczycie owego Szpiczaka. Ciekawostką była właśnie ta jej nietypowa nawierzchnia, ponoć bardzo rzadko spotykana.
Taki opis znalazłam. Informacje ze strony: LINK : https://www.wikiwand.com/pl/Špičák_%28Česká_Lípa%29
"Kolej posiada archaiczną nawierzchnię torową – tor drewniany. W czasach obecnych tego rodzaju nawierzchnia kolejowa jest bardzo rzadko spotykana. Kolej ma około 300 m długości i około 150 m przewyższenia. Służy do transportu elementów, części zamiennych i wyposażenia przekaźnika. Na szczyt góry nie prowadzi bowiem żadna droga kołowa, ani nawet szersza ścieżka. Uniemożliwiało to dostarczanie cięższych przedmiotów z wykorzystaniem transportu samochodowego. Powyższy stan rzeczy zaważył na budowie drewnianego torowiska o rozstawie około 500 mm, łączącego końcówkę drogi u stóp góry z wierzchołkiem. Podstawowymi elementami tej kolei są też (schowane w wieży) wciągarka i wózki. Kolej linowo-terenowa na górze Špičak stanowi prawdopodobnie jedną z ostatnich linii tego typu na świecie. Jeszcze w 2003 była używana, w miarę występujących potrzeb."
Zdjecie pochodzi ze strony: https://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Spicak_kolej.JPG
No i myśmy postanowili to torowisko odnaleźć. No i co? No i lipa... Tak... czeska lipa. Już wiem skąd ta nazwa
Nie miałam dokładnych namiarów, gdzie owe drewniane konstrukcje mogłyby się znajdować na zboczach, no ale wymyśliłam, że docierając do przekaźnika na szczycie być może z niego właśnie coś będzie wychodzić - jakaś lina, wygnieciony ślad, cokolwiek...
Przekaźnik był. Mocno zarośnięty zarówno drzewostanem, jak i wysokimi płotami.
Znaleźliśmy też nieco poniżej mały, opuszczony budyneczek, coś jakby piwniczka. Wymalowany wewnątrz na wściekle niebieski kolorek. Nic ciekawego w środku nie było, ale pozwoliło na chwilowe schronienie się od ulewnego deszczu.
I teraz pytanie - torowisko rozpadło się, przeniosło magicznie w inny wymiar czy może to my nie umiemy szukać? Minęło 20 lat od kiedy ponoć kolejka zakończyła swą działalność. Drewno butwieje szybko, no ale coś, wydaje się, że musiało zostać. Chętnie tam wrócimy, gdyby okazało się, że zbocza tej górki kryją jednak jakąś tajemnicę sprzed lat.
Wycieczka, mimo że bez specjalnych sukcesów eksploracyjnych i w zdechłą pogodę, miała jednak pewien urok. Świeża zieloność, nasączone kropelkami kwiaty i ten zapach. Ten odurzający zapach, który potrafi mieć jedynie mokry świat przełomu kwietnia i maja.
cdn
Re: W krainie zamków, ostrzyc i rzeźbionych skał (2022)
Przejeżdżamy przez wioskę Svitava. Sporo tu stoi starych, przedwojennych domów. Nowych budynków praktycznie nie widziałam. Może są, ale się akurat ukryły, wstydząc się, że są takie brzydkie?
Dużo budynków wygląda jak zwykła, drewniana, wiejska chałupa - tylko w rozmiarze XXL.
Często stoją na wysokich kamiennych podmurówkach, co sprawia wrażenie jakby twierdzy! Piwnice to muszą tutaj mieć konkretne - chyba na kilka pięter!
Najwieksze wrażenie robi jednak droga wyjazdowa z wioski w stronę Pekelnych Dolow. Idzie jakby skalnym wąwozem, którego ściany są pełne otworów prowadzących do niewielkich pomieszczeń.
Regularność żłobionych ścian, sufitów czy wejść sugeruje, że to nie są naturalne groty, ale coś zrobione czy przekształcone pod ludzkie potrzeby. Ten tutejszy teren to jest jakieś jedno wielkie skalne miasto! Nie wiem czy dawnymi czasy siedzili tu mnisi, rozbójnicy czy był to wielki magazyn beczek z winem Obecnie większość pokoików jest opuszczona, acz wyraźnie widać, że jeszcze niedawno służyły za składziki.
Wnętrza są różne. Niektóre prawie idealnie wycięte w prostokąt, inne bardziej obłe, zaokrąglone i poprzerastane wręcz jaskiniową formą. Czasem mają wewnętrzne kamienne wgłębienia - jakby półeczki? Nieraz pojawiają się wzmocnienia z cegieł. Większość ścian i sufitów jest marmurkowata z dużą domieszką rudości.
W niektórych zachowały się jeszcze drzwi, które zastygły zazwyczaj w półotwartej formie i przygwoździł je czas. Ciężko je obecnie już zamknąć czy otworzyć bo mniej lub bardziej wrosły w ziemię.
Ze ścian, sufitów, odrzwi zwieszają się całe pęki świeżutkich paproci, powykręcanych korzeni lub powierzchnię pokrywa równa tafla mchu.
Kolejny przystanek to tzw. Puste Kostely. Skojarzenie z wnętrzem jakiejś świątyni od razu się nasuwa. Myśmy już tu byli jesienią, ale kabak dokazuje między filarami po raz pierwszy!
Czas też odwiedzić nasz tunel. Niby nic wielkiego, ale coś sztolniokształtnego, co się kończy w jaskini, zawsze cieszy!
Nurkujemy w ciemną dziurę.
Ciemność krętego korytarza rozświetla blask latarek. Ściany mają tu dość regularne żłobienia - jakby je ktoś centymetr po centymetrze dziubał dłutem. Gliniasty piaseczek podłoża pyli mocno przy szuraniu, powodując wrażenie nadchodzącej od nas mgły. Oddzielające się co chwilę boczne korytarze potęgują wrażenie przestronności, mimo że to w rzeczywistości wcale długie nie jest.
Wejść mają tu chyba cztery. Malutkie, od ulicy, którym weszliśmy. Potem dwa omszało-korzeniaste.
Odrzwia jak z jakiejś kaplicy. Szlag wie co tu było?
Sztolenka wpada do obszernej komory jaskini.
A rudość naciekająca skały przy wejściu cieszy równie mocno jak poprzednio!
Postanawiamy pokazać kabaczkowi również knajpę motocyklową w grotach dawnej kopalni.
Na szybach jest tu w zwyczaju lepić naklejki. Niektóre jakoś wyjątkowo przypadają nam do gustu!
Bardzo też spodobał mi się ten kask! Z warkoczem przyczepionym na czubku. Zwłaszcza w czasie jazdy wygląda to kapitalnie!
Ciekawe szkielety patrzą na nas z okolicznych skał.
Wnętrza po staremu są mroczne i od czasu do czasu huczące echem motocyklowych silników.
Przy takim stoliku sobie siedzimy i wciągamy serową przekąskę. Takie restauracje to ja rozumiem!
Okoliczne krzaki też kryją niejedną niespodziankę. Tu np. takowa skalna chatynka!
A w środku oczywiście ślad po ognisku, napisy ryte w ścianach i rudo-zielone desenie sufitowe.
Zaraz obok kolejne podobne miejsce...
Tu chyba w każdej skale coś jest wydrążone - o ile się podejdzie z właściwej strony!
Do niektórych skalnych komórek już nie podchodzimy, bo nam się nie chce. Gdzie indziej to do każdej takiej atrakcji by człowiek leciał jak na skrzydłach i pełen emocji węszył po wnętrzach. Ale ciągłe otaczanie się masą ciekawych miejsc jakoś stępia wrażliwość. Teraz, na dzień dzisiejszy, gdy piszę tą relację, jest mi cholernie żal, że tam nie podeszliśmy.
Na dalszą część wycieczki idziemy sobie wzdłuż potoku.
Mijamy kolejne skały - praktycznie co chwilę warto by się zatrzymać i dokładniej przyjrzeć jakiemuś fragmnetowi. To zdecydowanie taki rejon, gdzie nie da się schować aparatu do torby.
Docieramy do miejsca, gdzie rzeczka robi ciekawy myk. Na chwilę staje się podziemna, wpływa pod drogę i pod skały, aby po kawałek dalej znów wypłynąć na powierzchnie i wrócić do swojego klasycznego koryta, wijącego się przez zielone łąki.
W miejscu jednego z wlotów widać resztki jakiegoś obudowania z dawnych lat. Jakaś konstrukcja była w tym miejscu zrobiona. Ni to tama, ni to śluza. Coś z betonu i metalu, co mocno już nadgryzł ząb czasu.
Podziemny fragment rzeczki wygląda mniej więcej tak. Trochę to wymagało akrobacji, żeby zrobić te fotki i nie wlecieć w wodę
No fajny taki fragment. Wpływa rzeczka, wypływa i tyle... Ale czekaj! Tam jest otwór, który prowadzi gdzieś głębiej. Gdzieś w ciemność. W nim też stoi woda. Woda, nawet przy brzegu, jest niestety zbyt głęboka, aby wejść do niej w gumiakach. I za zimna, żeby proces zapodać w kąpielówkach Ciekawość nas zżera - dokąd może prowadzić ta wodna jaskinia? Jak wygląda w środku? Jaka jest duża? Może kiedyś tu wrócimy w jakiś upalny czas! A może ktoś kiedyś w niej był i mi opowie?
Krążymy też nieco po drugiej stronie szosy, w okolicach skały zwanej Medvedi Kemp.
Tu, jak wszędzie, też są groty jakby mieszkalne, filary, ciekawie wyryte ściany. Cytat z kabaka: "Tu jest tak niesamowicie i pięknie, że to powoli robi się nudne"
Nie, nie mamy drona. Po prostu wylazłam na skałę
Część grot jest zagospodarowana w stylu wiat turystycznych. Ławy, stoły, pod naturalnymi nawisami. Nie mam zbyt duzo zdjęć, gdyż byliśmy tam w przededniu święta i miejsce było dość zatłoczone lokalnymi imprezowiczami. Miejscówka dogodna biwakowo, ale ciężko liczyć tu na kameralność. Z drugiej strony czego oczekiwać w pierwszy ciepły dzień tej wiosny, przy szlaku i 100 m od szosy. No ale miejsce obiektywnie ładne.
Mykamy więc w górę, w miejsca bardziej odludne. W zanikające ścieżki i wąskie przejścia między skałami. Kwiki nadpotokowe cichną, by w końcu przerodzić się w wyłącznie ptasi śpiew lasu.
My dziś też będziemy mieć biwak pod skałą. Ale taką tylko naszą. Samodzielnie odnalezioną i zagubioną w głuchych ostępach. Droga do niej prowadzi przez omszałe, prawie pionowe szczeliny...
Mijamy też las. Las, który jest niesamowity i chyba jedyny w swoim rodzaju. Istnieją tu tylko dwa kolory - zieleń i brąz, ale oba za to w formie maksymalnie nasyconej, jakby sztucznie podkręconej. Poza tym jest tu coś dżunglowego - jakby cieplej, jakby bardziej wilgotno? Taka "parówa" jakby wejść do palmiarni. Czuja to chyba mchy, ktore masowo się rzuciły i porastają co się da. Mamy wręcz obawy, czy jak zostaniemy tu dłużej, to nie oblezą też nas?? Jednocześnie nasze kroki zaczynają mieć inny niż chwilę wcześniej odgłos, taki jakby dudniący. Może pod ścieżką są jakieś jaskinie? W sumie w tych terenach i przy takim ukształtowaniu okolicy - nie byłoby to jakieś szczególnie dziwne i szokujące.
Na ognisko i mini biwak wybieramy jedno z wielu miejsc ze skalnym okapem. Akurat tu z górnej półki lasu obwaliło się kilka drzew, ktore zawisły i tworzą jakby boczną ścianę szałasu. Pomagamy się jej nieco zagęścić - leżących kłod w okolicy nie brakuje. Widać, że ktoś kiedyś już tu przesiadywał przy ogniu. Pozostaje ułożyć równo krąg z kamieni, z lekka naprawić zbutwiałą ławeczkę i mamy cudne miejsce na spędzenie wieczoru. Niejednego - jak się potem okazuje!
Koło północy wracamy do busia. Z ust bucha para, a szpilki okolicznych drzew zaczynają pokrywać igiełki szronu. Kwietniowe noce mają widać swoje prawa...
Droga powrotna wiedzie przez szczeliny, wykroty i rozlewiska, które w ciemności dziwnych trafem okazuję się głebsze, rozleglejsze i bardziej strome niż za dnia. Zjeżdżamy więc na tyłkach, a do cholewki buta wlewa się lodowata, błotnista maź. Nad nami uchają sowy! Dziesiątki sów! Cały las wręcz się trzęsie od ich "śpiewu", a w świetlistym snopie latarki czasem zafurkocze coś pierzastego, całkiem sporych rozmiarów
Na Medvedi Kempie balują prawie do rana. Układając się do snu długo słyszymy z oddali chóralne śpiewy i dźwięki dziwnego instrumentu. Najbardziej przypominało kobzę...
cdn
Dużo budynków wygląda jak zwykła, drewniana, wiejska chałupa - tylko w rozmiarze XXL.
Często stoją na wysokich kamiennych podmurówkach, co sprawia wrażenie jakby twierdzy! Piwnice to muszą tutaj mieć konkretne - chyba na kilka pięter!
Najwieksze wrażenie robi jednak droga wyjazdowa z wioski w stronę Pekelnych Dolow. Idzie jakby skalnym wąwozem, którego ściany są pełne otworów prowadzących do niewielkich pomieszczeń.
Regularność żłobionych ścian, sufitów czy wejść sugeruje, że to nie są naturalne groty, ale coś zrobione czy przekształcone pod ludzkie potrzeby. Ten tutejszy teren to jest jakieś jedno wielkie skalne miasto! Nie wiem czy dawnymi czasy siedzili tu mnisi, rozbójnicy czy był to wielki magazyn beczek z winem Obecnie większość pokoików jest opuszczona, acz wyraźnie widać, że jeszcze niedawno służyły za składziki.
Wnętrza są różne. Niektóre prawie idealnie wycięte w prostokąt, inne bardziej obłe, zaokrąglone i poprzerastane wręcz jaskiniową formą. Czasem mają wewnętrzne kamienne wgłębienia - jakby półeczki? Nieraz pojawiają się wzmocnienia z cegieł. Większość ścian i sufitów jest marmurkowata z dużą domieszką rudości.
W niektórych zachowały się jeszcze drzwi, które zastygły zazwyczaj w półotwartej formie i przygwoździł je czas. Ciężko je obecnie już zamknąć czy otworzyć bo mniej lub bardziej wrosły w ziemię.
Ze ścian, sufitów, odrzwi zwieszają się całe pęki świeżutkich paproci, powykręcanych korzeni lub powierzchnię pokrywa równa tafla mchu.
Kolejny przystanek to tzw. Puste Kostely. Skojarzenie z wnętrzem jakiejś świątyni od razu się nasuwa. Myśmy już tu byli jesienią, ale kabak dokazuje między filarami po raz pierwszy!
Czas też odwiedzić nasz tunel. Niby nic wielkiego, ale coś sztolniokształtnego, co się kończy w jaskini, zawsze cieszy!
Nurkujemy w ciemną dziurę.
Ciemność krętego korytarza rozświetla blask latarek. Ściany mają tu dość regularne żłobienia - jakby je ktoś centymetr po centymetrze dziubał dłutem. Gliniasty piaseczek podłoża pyli mocno przy szuraniu, powodując wrażenie nadchodzącej od nas mgły. Oddzielające się co chwilę boczne korytarze potęgują wrażenie przestronności, mimo że to w rzeczywistości wcale długie nie jest.
Wejść mają tu chyba cztery. Malutkie, od ulicy, którym weszliśmy. Potem dwa omszało-korzeniaste.
Odrzwia jak z jakiejś kaplicy. Szlag wie co tu było?
Sztolenka wpada do obszernej komory jaskini.
A rudość naciekająca skały przy wejściu cieszy równie mocno jak poprzednio!
Postanawiamy pokazać kabaczkowi również knajpę motocyklową w grotach dawnej kopalni.
Na szybach jest tu w zwyczaju lepić naklejki. Niektóre jakoś wyjątkowo przypadają nam do gustu!
Bardzo też spodobał mi się ten kask! Z warkoczem przyczepionym na czubku. Zwłaszcza w czasie jazdy wygląda to kapitalnie!
Ciekawe szkielety patrzą na nas z okolicznych skał.
Wnętrza po staremu są mroczne i od czasu do czasu huczące echem motocyklowych silników.
Przy takim stoliku sobie siedzimy i wciągamy serową przekąskę. Takie restauracje to ja rozumiem!
Okoliczne krzaki też kryją niejedną niespodziankę. Tu np. takowa skalna chatynka!
A w środku oczywiście ślad po ognisku, napisy ryte w ścianach i rudo-zielone desenie sufitowe.
Zaraz obok kolejne podobne miejsce...
Tu chyba w każdej skale coś jest wydrążone - o ile się podejdzie z właściwej strony!
Do niektórych skalnych komórek już nie podchodzimy, bo nam się nie chce. Gdzie indziej to do każdej takiej atrakcji by człowiek leciał jak na skrzydłach i pełen emocji węszył po wnętrzach. Ale ciągłe otaczanie się masą ciekawych miejsc jakoś stępia wrażliwość. Teraz, na dzień dzisiejszy, gdy piszę tą relację, jest mi cholernie żal, że tam nie podeszliśmy.
Na dalszą część wycieczki idziemy sobie wzdłuż potoku.
Mijamy kolejne skały - praktycznie co chwilę warto by się zatrzymać i dokładniej przyjrzeć jakiemuś fragmnetowi. To zdecydowanie taki rejon, gdzie nie da się schować aparatu do torby.
Docieramy do miejsca, gdzie rzeczka robi ciekawy myk. Na chwilę staje się podziemna, wpływa pod drogę i pod skały, aby po kawałek dalej znów wypłynąć na powierzchnie i wrócić do swojego klasycznego koryta, wijącego się przez zielone łąki.
W miejscu jednego z wlotów widać resztki jakiegoś obudowania z dawnych lat. Jakaś konstrukcja była w tym miejscu zrobiona. Ni to tama, ni to śluza. Coś z betonu i metalu, co mocno już nadgryzł ząb czasu.
Podziemny fragment rzeczki wygląda mniej więcej tak. Trochę to wymagało akrobacji, żeby zrobić te fotki i nie wlecieć w wodę
No fajny taki fragment. Wpływa rzeczka, wypływa i tyle... Ale czekaj! Tam jest otwór, który prowadzi gdzieś głębiej. Gdzieś w ciemność. W nim też stoi woda. Woda, nawet przy brzegu, jest niestety zbyt głęboka, aby wejść do niej w gumiakach. I za zimna, żeby proces zapodać w kąpielówkach Ciekawość nas zżera - dokąd może prowadzić ta wodna jaskinia? Jak wygląda w środku? Jaka jest duża? Może kiedyś tu wrócimy w jakiś upalny czas! A może ktoś kiedyś w niej był i mi opowie?
Krążymy też nieco po drugiej stronie szosy, w okolicach skały zwanej Medvedi Kemp.
Tu, jak wszędzie, też są groty jakby mieszkalne, filary, ciekawie wyryte ściany. Cytat z kabaka: "Tu jest tak niesamowicie i pięknie, że to powoli robi się nudne"
Nie, nie mamy drona. Po prostu wylazłam na skałę
Część grot jest zagospodarowana w stylu wiat turystycznych. Ławy, stoły, pod naturalnymi nawisami. Nie mam zbyt duzo zdjęć, gdyż byliśmy tam w przededniu święta i miejsce było dość zatłoczone lokalnymi imprezowiczami. Miejscówka dogodna biwakowo, ale ciężko liczyć tu na kameralność. Z drugiej strony czego oczekiwać w pierwszy ciepły dzień tej wiosny, przy szlaku i 100 m od szosy. No ale miejsce obiektywnie ładne.
Mykamy więc w górę, w miejsca bardziej odludne. W zanikające ścieżki i wąskie przejścia między skałami. Kwiki nadpotokowe cichną, by w końcu przerodzić się w wyłącznie ptasi śpiew lasu.
My dziś też będziemy mieć biwak pod skałą. Ale taką tylko naszą. Samodzielnie odnalezioną i zagubioną w głuchych ostępach. Droga do niej prowadzi przez omszałe, prawie pionowe szczeliny...
Mijamy też las. Las, który jest niesamowity i chyba jedyny w swoim rodzaju. Istnieją tu tylko dwa kolory - zieleń i brąz, ale oba za to w formie maksymalnie nasyconej, jakby sztucznie podkręconej. Poza tym jest tu coś dżunglowego - jakby cieplej, jakby bardziej wilgotno? Taka "parówa" jakby wejść do palmiarni. Czuja to chyba mchy, ktore masowo się rzuciły i porastają co się da. Mamy wręcz obawy, czy jak zostaniemy tu dłużej, to nie oblezą też nas?? Jednocześnie nasze kroki zaczynają mieć inny niż chwilę wcześniej odgłos, taki jakby dudniący. Może pod ścieżką są jakieś jaskinie? W sumie w tych terenach i przy takim ukształtowaniu okolicy - nie byłoby to jakieś szczególnie dziwne i szokujące.
Na ognisko i mini biwak wybieramy jedno z wielu miejsc ze skalnym okapem. Akurat tu z górnej półki lasu obwaliło się kilka drzew, ktore zawisły i tworzą jakby boczną ścianę szałasu. Pomagamy się jej nieco zagęścić - leżących kłod w okolicy nie brakuje. Widać, że ktoś kiedyś już tu przesiadywał przy ogniu. Pozostaje ułożyć równo krąg z kamieni, z lekka naprawić zbutwiałą ławeczkę i mamy cudne miejsce na spędzenie wieczoru. Niejednego - jak się potem okazuje!
Koło północy wracamy do busia. Z ust bucha para, a szpilki okolicznych drzew zaczynają pokrywać igiełki szronu. Kwietniowe noce mają widać swoje prawa...
Droga powrotna wiedzie przez szczeliny, wykroty i rozlewiska, które w ciemności dziwnych trafem okazuję się głebsze, rozleglejsze i bardziej strome niż za dnia. Zjeżdżamy więc na tyłkach, a do cholewki buta wlewa się lodowata, błotnista maź. Nad nami uchają sowy! Dziesiątki sów! Cały las wręcz się trzęsie od ich "śpiewu", a w świetlistym snopie latarki czasem zafurkocze coś pierzastego, całkiem sporych rozmiarów
Na Medvedi Kempie balują prawie do rana. Układając się do snu długo słyszymy z oddali chóralne śpiewy i dźwięki dziwnego instrumentu. Najbardziej przypominało kobzę...
cdn
Re: W krainie zamków, ostrzyc i rzeźbionych skał (2022)
Początkowo ten kamieniołom braliśmy pod uwagę jako miejsce na nocleg. Da się zaparkować, a ogromne, pionowe ściany zapewne będą malowniczo odbijać wieczorny blask ogniska. Taki był plan. Póki co rano, jadąc na wycieczkę, zajrzeliśmy tam niezobowiązująco. Ot tak - rzucić okiem.
Faktycznie robi wrażenie gładkość jego ścian. Zazwyczaj zbocza kamieniołomów są poszarpane. Tu jakby ktoś wziął piłę i wyciął ze środka jeden wielki blok skalny. Nie dziwię się, że miejsce jest wyzwaniem dla wspinaczy.
Miejsce ogniskowe też takie równiusie, pod linijkę. Dostosowane klimatem do ścian!
Niby fajne miejsce, trzeba by tu wrócić, ale... na tym etapie zaczynają się rzucać w oczy różne drobne, coraz to kolejne detale. Pierwsze spostrzeżenie to, że kamieniołom jest zaśmiecony, ale w sposób jakiś dziwny i niepokojący. Bo spojrzenie zidentyfikowało to jako "śmieci", ale jednak zaczęło jednocześnie coś dzwonić, że to nie są pozostałości z imprezy czy wywalona ukradkiem lodówka. Na krzakach, skałach, gałęziach - wszędzie coś wisi. Wysoko. Raczej wygląda jak postałości po powodzi, gdy woda opadła. Lub coś, co ktoś celowo rozwiesił...
Dokładniejsze oględziny terenu wskazują, że jakby ktoś tu pomieszkiwał. Garnki, jakieś rozwłóczone żarcie, butelki. Ciekawe jedynie, że rzeczy nie są złożone w jednym miejscu, tylko rozwieszone jak ozdoby na choince. A w jedną ze szczelin w skale wsadzony jest paszport! Dokument ważny, należący do kolesia mniej więcej w moim wieku. Ale czemu go ktoś tu tak zostawił - w skale? I sobie gdzieś poszedł? Kabak: "Mamo, ten pan już chyba i tak nie żyje. Czy możemy sobie zabrać jego paszport na pamiatkę? To by była najfajniejsza pamiątka z Czech - czeski paszport!"
A może to jakaś pułapka na buby? Robi mi się z lekka zimno. Nie tyle zabierać na pamiątkę, ale chyba w ogóle nie powinnam była brać tego paszportu do ręki... Bo jak koleś leży gdzieś z urwanym łbem za skałą?? Ciekawość zaprowadziła mnie z lekka za daleko...
Zmywamy się z tego miejsca, skreślając go jednocześnie z listy swoich dzisiejszych miejsc biwakowych. Chyba nie chcemy się spotkać w nocy z właścicielem paszportu (ani jego duchem ) Zwłaszcza, że nie mamy pewności, czy nas gdzieś z góry czy zza węgła nie obserwował jak się kręcimy przy jego rzeczach.
Kawałek dalej, w miejscu zwanym Pusty Kostel (podobnie jak te z okolic Pekelnych Dolow) też napotykamy ślady bytowania długoterminowego jakiejś osoby. Czy to ten sam osobnik co w kamieniołomie? Tego się już chyba nie dowiemy. Tu też nikogo nie spotkaliśmy.
Faktycznie robi wrażenie gładkość jego ścian. Zazwyczaj zbocza kamieniołomów są poszarpane. Tu jakby ktoś wziął piłę i wyciął ze środka jeden wielki blok skalny. Nie dziwię się, że miejsce jest wyzwaniem dla wspinaczy.
Miejsce ogniskowe też takie równiusie, pod linijkę. Dostosowane klimatem do ścian!
Niby fajne miejsce, trzeba by tu wrócić, ale... na tym etapie zaczynają się rzucać w oczy różne drobne, coraz to kolejne detale. Pierwsze spostrzeżenie to, że kamieniołom jest zaśmiecony, ale w sposób jakiś dziwny i niepokojący. Bo spojrzenie zidentyfikowało to jako "śmieci", ale jednak zaczęło jednocześnie coś dzwonić, że to nie są pozostałości z imprezy czy wywalona ukradkiem lodówka. Na krzakach, skałach, gałęziach - wszędzie coś wisi. Wysoko. Raczej wygląda jak postałości po powodzi, gdy woda opadła. Lub coś, co ktoś celowo rozwiesił...
Dokładniejsze oględziny terenu wskazują, że jakby ktoś tu pomieszkiwał. Garnki, jakieś rozwłóczone żarcie, butelki. Ciekawe jedynie, że rzeczy nie są złożone w jednym miejscu, tylko rozwieszone jak ozdoby na choince. A w jedną ze szczelin w skale wsadzony jest paszport! Dokument ważny, należący do kolesia mniej więcej w moim wieku. Ale czemu go ktoś tu tak zostawił - w skale? I sobie gdzieś poszedł? Kabak: "Mamo, ten pan już chyba i tak nie żyje. Czy możemy sobie zabrać jego paszport na pamiatkę? To by była najfajniejsza pamiątka z Czech - czeski paszport!"
A może to jakaś pułapka na buby? Robi mi się z lekka zimno. Nie tyle zabierać na pamiątkę, ale chyba w ogóle nie powinnam była brać tego paszportu do ręki... Bo jak koleś leży gdzieś z urwanym łbem za skałą?? Ciekawość zaprowadziła mnie z lekka za daleko...
Zmywamy się z tego miejsca, skreślając go jednocześnie z listy swoich dzisiejszych miejsc biwakowych. Chyba nie chcemy się spotkać w nocy z właścicielem paszportu (ani jego duchem ) Zwłaszcza, że nie mamy pewności, czy nas gdzieś z góry czy zza węgła nie obserwował jak się kręcimy przy jego rzeczach.
Kawałek dalej, w miejscu zwanym Pusty Kostel (podobnie jak te z okolic Pekelnych Dolow) też napotykamy ślady bytowania długoterminowego jakiejś osoby. Czy to ten sam osobnik co w kamieniołomie? Tego się już chyba nie dowiemy. Tu też nikogo nie spotkaliśmy.
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33896
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: W krainie zamków, ostrzyc i rzeźbionych skał (2022)
Poetyka jak z Pikniku pod wiszącą skałą.
Buba, uciekajcie stamtąd!
Buba, uciekajcie stamtąd!
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
Re: W krainie zamków, ostrzyc i rzeźbionych skał (2022)
Jak dla mnie to nieco nieudana fajansowa wersja hipopotama. Muminki miały inne stopy...
No właśnie!
Podejrzewam, że jeśli torowisko zbudowano z solidnych dech dębowych to raczej nie zbutwiało ale zostało "zagospodarowane" przez miejscowych po zamknięciu kolejki...
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Re: W krainie zamków, ostrzyc i rzeźbionych skał (2022)
A my z nadejściem niesamowicie ciepłej jesieni jedziemy w nasz ulubiony rejon Czech. Do skał, pieczar i ruin zamków. Do ostrzyc pokrytych rumoszem i organami wulkanicznych słupów. Do okopconych ścian jaskiń, nasyconych wyziewami wieloletnich ognisk. Ech... jak inaczej jest teraz niż rok temu o tej dokładnie porze! O ile piękniej w słońcu i krótkich spodniach!
Gdzieś w okolicach chyba Raspenavy zatrzymujemy się przy knajpce. Widzieliśmy kolesia, który wyszedł z lodami o dziwnych kolorach. Lody okazują się być pyszne, takie z domowego automatu. Jedne są czekoladowo - wiśniowe, a drugie to śmietanka z pistacjowymi. Z czego zarówno wiśnie jak i pistacje są tam obecne również w kawałkach. Siadamy na krawężniku na skraju ruinek jakiegoś zakładu. Oczywiście próbowałam go zwiedzić, ale okazał się być za rzeką.
Wieczór i noc postanawiamy spędzić w rejonie Pekelnych Dołów. Już trzeci raz, ale jakoś nas to miejsce na tyle urzekło, że przyciaga, aby tu ciagle wracać.
Nasza mini sztolnia po raz kolejny.
I co ciekawe - teraz odkryliśmy jej dodatkowy korytarz. Chyba poprzednie razy był zalany, a teraz jest wyjatkowo sucho.
Akuku! I wyleźlim za drogą z jakiejś lisiej nory!
Puste Kościoły też odwiedzamy (i zaś zapomnieliśmy, żeby tych dziwnych rąk poszukać...)
Do knajpy oczywiście też idziemy.
Elementy wystroju zdawałoby się, że robione są pod takie kabaki - baba Jaga miesza zupę kijem i coś tam z pozytywki nawija po czesku, od czasu do czasu podnosząc głowę, patrząc nam w oczy, wyciagając łapy i rechocąc upiornym śmiechem. Kabak momentami czuł się z lekka nieswojo Kiczowate trochu, ale klimacik jest... I w tym momencie przyszedł czas na bohatera drugiego planu - ten koleś z trumny zaczął wyłazić! Ja pierdziuuuu! Myślałam, że to jest statyczna dekoracja! W tym momencie, żesmy już nawiały obie! Bo jak oni tacy sprytni - to tylko patrzeć jak coś z tyłu podejdzie!
Wieczór ze światłem i ciepłem ognia odbijanym od ścian. Ognisko wśród skał kocham chyba jeszcze bardziej niż ognisko na piasku!
Z Osinalickiego Sedla wyruszamy na kolejne skalne wędrówki. Taka końcówka września to ja rozumiem!
Różne atrakcje tu się czają, np. jaskinia Bivak. Wybitnie miejsce pochodzenia nienaturalnego! Najbardziej te odrzwia mnie zaciekawiły - może ganek tu kiedyś miały te mnichy czy rozbójniki??
Jak widać każdy ma swoje ulubione zajęcia - ktoś czyta, ktoś biega z aparatem, ktoś lezie gdzie go nie trzeba
Wnętrza też całkiem zacne, acz niezbyt przestronne.
Tuptamy dalej - u stóp pumeksowych skał.
Faktura nieraz się zmienia. I kolor również.
Kabaczę znalazło chatkę elfów. Albo innych krasnali, które zapewne żyją tu masowo!
Na zbliżeniu - całkiem porządna buda! Gdybym miała odpowiednie gabaryty to można by rozważyć nocleg!
Tak to jest jak się człowiek ubierze w barwy niemaskujące! Nawet jak się schowa to go widać!
Włazimy w wąskie przejścia - ziejące mrokiem i chłodem skalne przesmyki. Nie ma nic lepszego jak wbić się w takie labirynty - nigdy nie wiesz gdzie wyjdziesz. Czy trzeba się będzie piąć w górę, czy zjeżdżać na zadku w dół. Czy skalne bezdroże zaprowadzi nas do jaskini czy na wygrzane obłe szczyty skał? A może w ogóle jedyną opcją będzie zawrócić?
W jednym z nich na horyzoncie majaczy nam coś dziwnego. Ki diabeł?? Jakby zegar z kukułką?? Trzeba się jeszcze trochę wspiąć - dobrze że szczelina jest wąska i można się zaprzeć, bo ściany gładkie, chwycić się nie ma czego...
I tak znajdujemy kesza! Niestety nie mamy co zostawić więc tylko się wpisujemy do wpisownika. Ale i tak radości jest kupa!
Jakby ktoś nie wiedział to dziś towarzyszy nam borsuk. Albo to jakiś inny zwirz?
Nieraz pokrętne dróżki wyprowadzą na wygrzany, skalny płaskowyż, pocięty zdradliwymi szczelinami... Tak, tak.. Drzewka tu nie mają jak za bardzo się ukorzenić i większość z nich w końcu zostanie pożarta przez mrok pionowych czeluści.
Czasem nawet jakiś widoczek tu mają! Acz nie jest to reguła i miłośnicy tego typu górskich atrakcji raczej tu nie poszaleją.
A tu wypatrzyliśmy sobie skalną półkę - idealną wręcz na piknik! W tych rejonach jednak "zobaczyć" a "dotrzeć" - to nie zawsze idzie w parze, a przynajmniej nie szybko i nieraz nie bezboleśnie. Na tym wyjeździe widzimy, ze wszystko ma swoje plusy i minusy. Nasze kwietniowe ciepłe ubrania chroniły przez upadkami i mniej się korzenie w zadek wbijały na nieoczekiwanych zjazdach
No ale dotarlim! Siedzimy więc, biesiadujemy, drzemy pyski do gitary! (mi najlepiej wychodzi używać jej jako bębenek
To samo miejsce, te same ryjki - ale nie umiem się zdecydować, w którym ujęciu najbardziej udało się oddać klimat tej chwili...
W takich klimatach włóczymy się do wieczora. Kolację też jemy w terenie.
A nocujemy na poboczu niewielkiej drogi. W nocy prawie nic tu nie jeździ. Przejeżdżało tylko dwóch rowerzystów, chyba o 3 nad ranem. Śpiewali na całe gardło i momentami jadąc próbowali się trzymać za ręce. Szczęśliwie nie przydzwonili w busia
cdn
Gdzieś w okolicach chyba Raspenavy zatrzymujemy się przy knajpce. Widzieliśmy kolesia, który wyszedł z lodami o dziwnych kolorach. Lody okazują się być pyszne, takie z domowego automatu. Jedne są czekoladowo - wiśniowe, a drugie to śmietanka z pistacjowymi. Z czego zarówno wiśnie jak i pistacje są tam obecne również w kawałkach. Siadamy na krawężniku na skraju ruinek jakiegoś zakładu. Oczywiście próbowałam go zwiedzić, ale okazał się być za rzeką.
Wieczór i noc postanawiamy spędzić w rejonie Pekelnych Dołów. Już trzeci raz, ale jakoś nas to miejsce na tyle urzekło, że przyciaga, aby tu ciagle wracać.
Nasza mini sztolnia po raz kolejny.
I co ciekawe - teraz odkryliśmy jej dodatkowy korytarz. Chyba poprzednie razy był zalany, a teraz jest wyjatkowo sucho.
Akuku! I wyleźlim za drogą z jakiejś lisiej nory!
Puste Kościoły też odwiedzamy (i zaś zapomnieliśmy, żeby tych dziwnych rąk poszukać...)
Do knajpy oczywiście też idziemy.
Elementy wystroju zdawałoby się, że robione są pod takie kabaki - baba Jaga miesza zupę kijem i coś tam z pozytywki nawija po czesku, od czasu do czasu podnosząc głowę, patrząc nam w oczy, wyciagając łapy i rechocąc upiornym śmiechem. Kabak momentami czuł się z lekka nieswojo Kiczowate trochu, ale klimacik jest... I w tym momencie przyszedł czas na bohatera drugiego planu - ten koleś z trumny zaczął wyłazić! Ja pierdziuuuu! Myślałam, że to jest statyczna dekoracja! W tym momencie, żesmy już nawiały obie! Bo jak oni tacy sprytni - to tylko patrzeć jak coś z tyłu podejdzie!
Wieczór ze światłem i ciepłem ognia odbijanym od ścian. Ognisko wśród skał kocham chyba jeszcze bardziej niż ognisko na piasku!
Z Osinalickiego Sedla wyruszamy na kolejne skalne wędrówki. Taka końcówka września to ja rozumiem!
Różne atrakcje tu się czają, np. jaskinia Bivak. Wybitnie miejsce pochodzenia nienaturalnego! Najbardziej te odrzwia mnie zaciekawiły - może ganek tu kiedyś miały te mnichy czy rozbójniki??
Jak widać każdy ma swoje ulubione zajęcia - ktoś czyta, ktoś biega z aparatem, ktoś lezie gdzie go nie trzeba
Wnętrza też całkiem zacne, acz niezbyt przestronne.
Tuptamy dalej - u stóp pumeksowych skał.
Faktura nieraz się zmienia. I kolor również.
Kabaczę znalazło chatkę elfów. Albo innych krasnali, które zapewne żyją tu masowo!
Na zbliżeniu - całkiem porządna buda! Gdybym miała odpowiednie gabaryty to można by rozważyć nocleg!
Tak to jest jak się człowiek ubierze w barwy niemaskujące! Nawet jak się schowa to go widać!
Włazimy w wąskie przejścia - ziejące mrokiem i chłodem skalne przesmyki. Nie ma nic lepszego jak wbić się w takie labirynty - nigdy nie wiesz gdzie wyjdziesz. Czy trzeba się będzie piąć w górę, czy zjeżdżać na zadku w dół. Czy skalne bezdroże zaprowadzi nas do jaskini czy na wygrzane obłe szczyty skał? A może w ogóle jedyną opcją będzie zawrócić?
W jednym z nich na horyzoncie majaczy nam coś dziwnego. Ki diabeł?? Jakby zegar z kukułką?? Trzeba się jeszcze trochę wspiąć - dobrze że szczelina jest wąska i można się zaprzeć, bo ściany gładkie, chwycić się nie ma czego...
I tak znajdujemy kesza! Niestety nie mamy co zostawić więc tylko się wpisujemy do wpisownika. Ale i tak radości jest kupa!
Jakby ktoś nie wiedział to dziś towarzyszy nam borsuk. Albo to jakiś inny zwirz?
Nieraz pokrętne dróżki wyprowadzą na wygrzany, skalny płaskowyż, pocięty zdradliwymi szczelinami... Tak, tak.. Drzewka tu nie mają jak za bardzo się ukorzenić i większość z nich w końcu zostanie pożarta przez mrok pionowych czeluści.
Czasem nawet jakiś widoczek tu mają! Acz nie jest to reguła i miłośnicy tego typu górskich atrakcji raczej tu nie poszaleją.
A tu wypatrzyliśmy sobie skalną półkę - idealną wręcz na piknik! W tych rejonach jednak "zobaczyć" a "dotrzeć" - to nie zawsze idzie w parze, a przynajmniej nie szybko i nieraz nie bezboleśnie. Na tym wyjeździe widzimy, ze wszystko ma swoje plusy i minusy. Nasze kwietniowe ciepłe ubrania chroniły przez upadkami i mniej się korzenie w zadek wbijały na nieoczekiwanych zjazdach
No ale dotarlim! Siedzimy więc, biesiadujemy, drzemy pyski do gitary! (mi najlepiej wychodzi używać jej jako bębenek
To samo miejsce, te same ryjki - ale nie umiem się zdecydować, w którym ujęciu najbardziej udało się oddać klimat tej chwili...
W takich klimatach włóczymy się do wieczora. Kolację też jemy w terenie.
A nocujemy na poboczu niewielkiej drogi. W nocy prawie nic tu nie jeździ. Przejeżdżało tylko dwóch rowerzystów, chyba o 3 nad ranem. Śpiewali na całe gardło i momentami jadąc próbowali się trzymać za ręce. Szczęśliwie nie przydzwonili w busia
cdn
Re: W krainie zamków, ostrzyc i rzeźbionych skał (2022)
Na kolejną wycieczkę ruszamy z okolic wioski Sušice. Przełazimy przez chybotliwy mostek.
Na lekko podmokłych, nadrzecznych łąkach spotykamy konstrukcje jakby sezonowych festiwali czy obozów harcerskich. Wiaty, szałasy, paleniska, stoły i ławeczki. Wszystko malowniczo przytulone do skał. Teren jest całkiem spory.
Jest też napis w dwóch alfabetach, ale co oznacza nie mamy pojęcia.
Dalsza trasa prowadzi wzdłuż potoku, gdzie zachowało się sporo kamiennych konstrukcji hydrotechnicznych.
Bydyneczek początkowo bierzemy za kapliczkę, ale jest chyba czymś w rodzaju starej przepompowni.
Coś z kapliczkowych klimatów jednak zawiera - na jednej ze ścian wiszą tabliczki pamiątkowe zmarłych osób. Czy to może wspinacze, którzy spadli z pobliskich skał? Takie mamy pierwsze skojarzenie.
Niedaleko stoi też wiata, której kształt sugeruje jakby okresowo mogła spełniać funkcje baru.
Tutaj też znajdujemy pierwsze na tym wyjeździe malowane kamyczki. Póki co tylko je zbieramy, ale mamy ambitny plan (a zwłaszcza kabak), aby zacząć takowe samemu malować i rozkładać Bardzo nam się ta zabawa spodobała!
No to starczy łażenia drogą, teraz trzeba zrobić to co zwykle - zanurkować w tutejsze skalne labirynty
Struktury tutejszych ścian.
Droga do zamku początkowo wiedzie przez tereny bagniste i rozlewiskowe.
To co widać w tle na ostatnim zdjęciu nazywają Dolsky Mlyn. Tak naprawdę to budynku młyna już nie ma, a nazwę przywłaszczyła sobie jedyna chata ocalała z dawnej wsi Zdislavice. Początkowo myśleliśmy, że "młyn" jest opuszczony, ale chyba jednak nie, bo szczekał tam pies.
U podnóża zamku jest grota - taka też widać, że nienaturalnego pochodzenia, o ścianach wyraźnie wydłubanych jakimś dłutem.
Od tego miejsca ścieżka ostro pnie się w górę przez muldowate korzenie.
Zaliczając kilka błotnych zjazdów docieramy na Chudy Hradek - jeden z typowych zamków dla tego rejonu Czech, który już prawie od 500 lat jest opuszczony! I wciąż stoi!
Pod zamkiem znajduje się grota, pewnie niegdyś używana jako piwnica.
Jak wszędzie w tych okolicach nie może zabraknąć miejsca ogniskowego.
A kawałek dalej jest drugie, dla większej ekipy!
Widok z góry na pobliski wąwóz i zalesione góry pełne skał.
cdn
Na lekko podmokłych, nadrzecznych łąkach spotykamy konstrukcje jakby sezonowych festiwali czy obozów harcerskich. Wiaty, szałasy, paleniska, stoły i ławeczki. Wszystko malowniczo przytulone do skał. Teren jest całkiem spory.
Jest też napis w dwóch alfabetach, ale co oznacza nie mamy pojęcia.
Dalsza trasa prowadzi wzdłuż potoku, gdzie zachowało się sporo kamiennych konstrukcji hydrotechnicznych.
Bydyneczek początkowo bierzemy za kapliczkę, ale jest chyba czymś w rodzaju starej przepompowni.
Coś z kapliczkowych klimatów jednak zawiera - na jednej ze ścian wiszą tabliczki pamiątkowe zmarłych osób. Czy to może wspinacze, którzy spadli z pobliskich skał? Takie mamy pierwsze skojarzenie.
Niedaleko stoi też wiata, której kształt sugeruje jakby okresowo mogła spełniać funkcje baru.
Tutaj też znajdujemy pierwsze na tym wyjeździe malowane kamyczki. Póki co tylko je zbieramy, ale mamy ambitny plan (a zwłaszcza kabak), aby zacząć takowe samemu malować i rozkładać Bardzo nam się ta zabawa spodobała!
No to starczy łażenia drogą, teraz trzeba zrobić to co zwykle - zanurkować w tutejsze skalne labirynty
Struktury tutejszych ścian.
Droga do zamku początkowo wiedzie przez tereny bagniste i rozlewiskowe.
To co widać w tle na ostatnim zdjęciu nazywają Dolsky Mlyn. Tak naprawdę to budynku młyna już nie ma, a nazwę przywłaszczyła sobie jedyna chata ocalała z dawnej wsi Zdislavice. Początkowo myśleliśmy, że "młyn" jest opuszczony, ale chyba jednak nie, bo szczekał tam pies.
U podnóża zamku jest grota - taka też widać, że nienaturalnego pochodzenia, o ścianach wyraźnie wydłubanych jakimś dłutem.
Od tego miejsca ścieżka ostro pnie się w górę przez muldowate korzenie.
Zaliczając kilka błotnych zjazdów docieramy na Chudy Hradek - jeden z typowych zamków dla tego rejonu Czech, który już prawie od 500 lat jest opuszczony! I wciąż stoi!
Pod zamkiem znajduje się grota, pewnie niegdyś używana jako piwnica.
Jak wszędzie w tych okolicach nie może zabraknąć miejsca ogniskowego.
A kawałek dalej jest drugie, dla większej ekipy!
Widok z góry na pobliski wąwóz i zalesione góry pełne skał.
cdn
Re: W krainie zamków, ostrzyc i rzeźbionych skał (2022)
W miejscowości Provodin odwiedzamy lubiany obiekt noclegowy - Drevenkę. W kwietniu trafiliśmy tu zupełnym przypadkiem. Jesienią wracamy w sposób zamierzony i planowany. Wspaniały tutejszy klimat ostał się bez zmian - wygląd, zapach, przestrzeń, niespieszność
Różnica jest tylko taka, że dziś jest na tyle ciepło, że z jadłem i napitkiem możemy usiąść w ogródku za budynkiem. Miejsce to charakteryzuje bujna zieleń, fajne ozdoby i całe stado krącących się kotów Czy na pierwszym zdjęciu widać koci łeb wśród zieloności?
Za ogrodzeniem znajdują się różne budy, w których te całe kocie rodziny pomieszkują. Krajobraz do posiadówki na dzisiejszy wieczór mamy więc idealny
Barwy horyzontu sugerują zbliżające sie tornado, ale na którymś etapie znudziło nam się siedzenie w jednym miejscu i idziemy połazić po okolicach przykolejowych. Mijamy dworzec i pusty wagon stojący na bocznicy. Nawet na niego włazimy, bo wydawał się nam opuszczony.
Szczęśliwie udaje sie wrócić w sam czas - jakieś 5 minut przed nawałnicą. Piorunami pierze z częstotliwością chyba 3 sztuk na sekundę, a leje dosłownie jak z wodospadu!
Nawet motocykle schroniły się pod dachem! A biedny busio sie nie zmieści!!!
Co ciekawe - burza nie przynosi ochłodzenia, tylko samą świeżość. Bardzo szczęśliwy to zbieg okoliczności, gdy nadal ma się ochotę posiedzieć na zewnątrz.
Co ciekawe - kolejnego dnia okazuje się, że wagony na bocznicach raczej opuszczone nie były
Aha! Wspomne jeszcze o tajemniczym obiekcie koło Drevenki zwanej "Senk u Petra". Jest to knajpa sprawiająca wrażenie interesującej mordowni. Acz na drzwiach wisi kartka, że nieczynne. To samo powiedział nam jeden koleś, gdy za bardzo zaglądaliśmy przez okna do środka. Jednak wieczorem schodzi się tam całkiem spora ekipa. Wchodzą tylnym wejściem i do późnej nocy słychać dochodzący stamtąd gwar i śpiewy. Widać lokal tylko dla znajomych? A może, aby wejść trzeba znać hasło?
Rano wita nas słońce! Ruszamy na Provodinske Kameny, górkę, którą upatrzylismy sobie w kwietniu, w pewien ciemny, deszczowy dzień. Z zamku Jestřebí ją było widać, dość daleko na horyzoncie. Taka była dziwnie czarna, postrzępiona... Ni to lawa, ni to kamieniołom, ni to hałda - coś wybitnie bubowego!
Ogólnie mówiąc - jakby ktoś kamień na łąkę rzucił!
Dzisiaj i z bardziej bliska prezentuje się tak:
Na łąkach u podnóża pasą się różniste gatunkowo elementy chudoby, acz łączy je łaciatość.
Widziałam białe owce, widziałam czarne owce, ale takiej dziwnej krzyzówki to jeszcze nie... do dzisiaj! Może one się z kimś założyły? Nie wiem czemu, ale skojarzyły mi się one z filmem: https://lol24.com/wideo/ale-numer/zakla ... drze-16209
Jeszcze nie wychodzimy z pastwisk...
...a już pierwszy popas??
Dalej ścieżka wchodzi w las i pnie się w górę.
Skało-zamek na zbliżeniu.
Pojawiają się też kolejne ruiny na ostrzycach. Kurcze, w tych rejonach to jest tego zatrzęsienie!
Widać też w oddali bardziej industrialne elementy krajobrazu.
Ostatnia, skalista część podejścia jest wyposażona w łańcuchy i liny. Dziś to głównie do ozdoby i lansu na zdjęciach, ale np. po deszczu to mogą być całkiem przydatne.
A wszędzie wokół te cudne, poszarpane wulkaniczne skały!
Droga zupełnie jakby kostką brukowana
Ostatnie kawałki podejścia.
A tak się przedstawia sam szczyt Niesamowite są tutajsze rejony - taki niewielki pagór, a dający wrażenie wysokogórskich wypraw, przepaścistości, krajobrazu kompletnie odmiennego niż na otaczających równinnych łąkach i polach.
Na górze nie ma nikogo. Po drodze też spotykaliśmy wyłącznie zwierzęta gospodarskie. Pusto i tylko śwista w uszach wiatr. Słoneczko dogrzewa jakby to był środek lata a nie końcówka września. Pełna sielanka! Sadzamy więc kupry na wygrzanych skałach i zapodajemy piknik. Lepszego miejsca chyba nie znajdziemy!
Widnokrąg zamykają liczne ostrzyce, których szpiczaste czubki wielokrotnie udekorowane są ruinami zamków. Zielone pastwiska pełne krów, koni i owiec przetykają pasy zagajników. Gdzieniegdzie błyska tafla jeziora czy innego rzecznego zalewu. Tu i tam widać rozsypane domki wiosek czy wijące się drogi z warczącymi maszynami rolniczymi. Całości uroku dodają baranki na niebie i poszarpana struktura wulkanicznej skały na pierwszym planie - tej na której siedzimy.
cdn
Różnica jest tylko taka, że dziś jest na tyle ciepło, że z jadłem i napitkiem możemy usiąść w ogródku za budynkiem. Miejsce to charakteryzuje bujna zieleń, fajne ozdoby i całe stado krącących się kotów Czy na pierwszym zdjęciu widać koci łeb wśród zieloności?
Za ogrodzeniem znajdują się różne budy, w których te całe kocie rodziny pomieszkują. Krajobraz do posiadówki na dzisiejszy wieczór mamy więc idealny
Barwy horyzontu sugerują zbliżające sie tornado, ale na którymś etapie znudziło nam się siedzenie w jednym miejscu i idziemy połazić po okolicach przykolejowych. Mijamy dworzec i pusty wagon stojący na bocznicy. Nawet na niego włazimy, bo wydawał się nam opuszczony.
Szczęśliwie udaje sie wrócić w sam czas - jakieś 5 minut przed nawałnicą. Piorunami pierze z częstotliwością chyba 3 sztuk na sekundę, a leje dosłownie jak z wodospadu!
Nawet motocykle schroniły się pod dachem! A biedny busio sie nie zmieści!!!
Co ciekawe - burza nie przynosi ochłodzenia, tylko samą świeżość. Bardzo szczęśliwy to zbieg okoliczności, gdy nadal ma się ochotę posiedzieć na zewnątrz.
Co ciekawe - kolejnego dnia okazuje się, że wagony na bocznicach raczej opuszczone nie były
Aha! Wspomne jeszcze o tajemniczym obiekcie koło Drevenki zwanej "Senk u Petra". Jest to knajpa sprawiająca wrażenie interesującej mordowni. Acz na drzwiach wisi kartka, że nieczynne. To samo powiedział nam jeden koleś, gdy za bardzo zaglądaliśmy przez okna do środka. Jednak wieczorem schodzi się tam całkiem spora ekipa. Wchodzą tylnym wejściem i do późnej nocy słychać dochodzący stamtąd gwar i śpiewy. Widać lokal tylko dla znajomych? A może, aby wejść trzeba znać hasło?
Rano wita nas słońce! Ruszamy na Provodinske Kameny, górkę, którą upatrzylismy sobie w kwietniu, w pewien ciemny, deszczowy dzień. Z zamku Jestřebí ją było widać, dość daleko na horyzoncie. Taka była dziwnie czarna, postrzępiona... Ni to lawa, ni to kamieniołom, ni to hałda - coś wybitnie bubowego!
Ogólnie mówiąc - jakby ktoś kamień na łąkę rzucił!
Dzisiaj i z bardziej bliska prezentuje się tak:
Na łąkach u podnóża pasą się różniste gatunkowo elementy chudoby, acz łączy je łaciatość.
Widziałam białe owce, widziałam czarne owce, ale takiej dziwnej krzyzówki to jeszcze nie... do dzisiaj! Może one się z kimś założyły? Nie wiem czemu, ale skojarzyły mi się one z filmem: https://lol24.com/wideo/ale-numer/zakla ... drze-16209
Jeszcze nie wychodzimy z pastwisk...
...a już pierwszy popas??
Dalej ścieżka wchodzi w las i pnie się w górę.
Skało-zamek na zbliżeniu.
Pojawiają się też kolejne ruiny na ostrzycach. Kurcze, w tych rejonach to jest tego zatrzęsienie!
Widać też w oddali bardziej industrialne elementy krajobrazu.
Ostatnia, skalista część podejścia jest wyposażona w łańcuchy i liny. Dziś to głównie do ozdoby i lansu na zdjęciach, ale np. po deszczu to mogą być całkiem przydatne.
A wszędzie wokół te cudne, poszarpane wulkaniczne skały!
Droga zupełnie jakby kostką brukowana
Ostatnie kawałki podejścia.
A tak się przedstawia sam szczyt Niesamowite są tutajsze rejony - taki niewielki pagór, a dający wrażenie wysokogórskich wypraw, przepaścistości, krajobrazu kompletnie odmiennego niż na otaczających równinnych łąkach i polach.
Na górze nie ma nikogo. Po drodze też spotykaliśmy wyłącznie zwierzęta gospodarskie. Pusto i tylko śwista w uszach wiatr. Słoneczko dogrzewa jakby to był środek lata a nie końcówka września. Pełna sielanka! Sadzamy więc kupry na wygrzanych skałach i zapodajemy piknik. Lepszego miejsca chyba nie znajdziemy!
Widnokrąg zamykają liczne ostrzyce, których szpiczaste czubki wielokrotnie udekorowane są ruinami zamków. Zielone pastwiska pełne krów, koni i owiec przetykają pasy zagajników. Gdzieniegdzie błyska tafla jeziora czy innego rzecznego zalewu. Tu i tam widać rozsypane domki wiosek czy wijące się drogi z warczącymi maszynami rolniczymi. Całości uroku dodają baranki na niebie i poszarpana struktura wulkanicznej skały na pierwszym planie - tej na której siedzimy.
cdn
Re: W krainie zamków, ostrzyc i rzeźbionych skał (2022)
To owce czarnogłówki czyli owce rasy Suffolk.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Re: W krainie zamków, ostrzyc i rzeźbionych skał (2022)
Z miejscowości Provodin tuptamy ku skałom i jaskiniom. Horyzonty mają tu fajnie najeżone.
Z oddali jakby coś nadciągało...
Ptactwo obserwuje nas z zainteresowaniem.
Stare napisy wykute w omszałej przydrożnej skale. Pewnie data budowy drogi.
A w ogóle to fajna ta droga. Niby asfalt, a taki jednak przyjemny!
Skałka w cieniowanych kolorach.
Docieramy do miejsca, gdzie spora część lasu jest ogrodzona płotem. Wiszą na nim tabliczki "obora Velky Dub". Dalsze obserwacje sugerują, że jest to miejsce hodowli rogacizny. Są to chyba daniele. Tu pewnie je rozmnażają, podkarmiają. Czy później je wypuszczają do lasu na wolność czy przeznaczają na szaszłyki? Tego już nie wiemy. Ale różnych sympatycznych jegomości możemy spotkać łażąc wzdłuż ogrodzenia. Takie czeskie safari!!
Portrecik
Z daleka myśleliśmy, że to chatka. A to jakiś luksusowy paśnik!
Podchodzimy do skalnej bramy. Tak się ona prezentuje z oddali:
Gładka, pomarańczowa ściana z dziwnymi otworami.
Szczyt porosły korzeniowiskiem.
Skalna brama w pełnej krasie.
Pnie sosen są tutaj jakieś inne niż zwykle. Jak skóra węża!
Zapewne już wspominałam, że bardzo sobie cenię te okolice ze względu na tradycje ogniskowe. Gdzie się nie ruszyć to widać ślady po minionych biwakach. Tu np. w takowej pięknej scenerii. Ale nie zostajemy tu - mamy w planie jeszcze lepszą miejscówkę!
Zza drzew przygląda się nam główny cel dzisiejszej wędrówki.
Tak, tak... To nie złudzenie! Miejsce, do którego zmierzamy gapi się nas swoimi czarnymi oczodołami!
W sumie to nie jedyna skała, która dziś na mnie patrzyła
Tak docieramy do jaskini. Mają tu jakieś pradawne malunki naskalne! Słonie, bawoły!
Solidnie okopcone sufity przypominają, że niejedno ognisko tu płonęło, napełniając okolice zapachem wędzonki. Palenisk jest kilka - do wyboru do koloru! Drewno też przygotowane dla kolejnych, coby nie zamokło. Ale póki co zwiedzamy, zaglądamy w różne zaułki grot, pieczar i skalnych nisz.
Czyżby tu żyły niedźwiedzie szablozębne? Ale tabliczka stara i leży gdzieś w kącie - więc może już wymarły i nie są groźne dla turystów?
W końcu i my zasiadamy z kiełbachą na patyku a ciepły blask odbija się w skalnych ścianach, napełniając okolice przyjemnym trzaskiem i aromatem. Miło się siedzi popijając herbatkę z termosa i nalewkę, przegryzając grzankami i chrzęszczącą w zębach kiełbaską, która chwilę wcześniej nurknęła w popiół.
Za "oknami" wiatr huśta rudymi pniami sosen. Są takie chwile, które chciałoby się by trwały jak najdłużej!
Ile tu siedzimy ciężko powiedzieć. Chyba nawet nie wiemy - nie było powodu gapić sie na zegarek. Napewno długo...
Tuptamy dalej. Po drodze szybka zmiana szaty roślinnej. Gęsty, młody brzeziniak smaga nas po pyskach.
A chwilę później bujne paprociowisko. Trochę już podeschłe, no jesień w końcu mamy...
Tak w sumie to chyba się całkiem dobrze maskujemy w tutejszych okolicach
Wędrując przez wioski mijamy przydomowe ozdoby. Nie tylko krasnale mogą strzec obejścia
Nieco upiorne aniołki o kolebiących się na wietrze główkach. Jak widać jedna bujała się za bardzo
Skład opału na czarną godzinę.
Architektura drewniana trzymająca się bardziej w kupie.
I takowa w formie naskalnej.
Urokliwa studnia. Prawie jak w Mołdawii!
A ten pomniczek to nie pamiętam gdzie dokładnie był. Gdzieś po drodze jak jechaliśmy busiem. U nas zapewne by się nie ostał...
cdn
Z oddali jakby coś nadciągało...
Ptactwo obserwuje nas z zainteresowaniem.
Stare napisy wykute w omszałej przydrożnej skale. Pewnie data budowy drogi.
A w ogóle to fajna ta droga. Niby asfalt, a taki jednak przyjemny!
Skałka w cieniowanych kolorach.
Docieramy do miejsca, gdzie spora część lasu jest ogrodzona płotem. Wiszą na nim tabliczki "obora Velky Dub". Dalsze obserwacje sugerują, że jest to miejsce hodowli rogacizny. Są to chyba daniele. Tu pewnie je rozmnażają, podkarmiają. Czy później je wypuszczają do lasu na wolność czy przeznaczają na szaszłyki? Tego już nie wiemy. Ale różnych sympatycznych jegomości możemy spotkać łażąc wzdłuż ogrodzenia. Takie czeskie safari!!
Portrecik
Z daleka myśleliśmy, że to chatka. A to jakiś luksusowy paśnik!
Podchodzimy do skalnej bramy. Tak się ona prezentuje z oddali:
Gładka, pomarańczowa ściana z dziwnymi otworami.
Szczyt porosły korzeniowiskiem.
Skalna brama w pełnej krasie.
Pnie sosen są tutaj jakieś inne niż zwykle. Jak skóra węża!
Zapewne już wspominałam, że bardzo sobie cenię te okolice ze względu na tradycje ogniskowe. Gdzie się nie ruszyć to widać ślady po minionych biwakach. Tu np. w takowej pięknej scenerii. Ale nie zostajemy tu - mamy w planie jeszcze lepszą miejscówkę!
Zza drzew przygląda się nam główny cel dzisiejszej wędrówki.
Tak, tak... To nie złudzenie! Miejsce, do którego zmierzamy gapi się nas swoimi czarnymi oczodołami!
W sumie to nie jedyna skała, która dziś na mnie patrzyła
Tak docieramy do jaskini. Mają tu jakieś pradawne malunki naskalne! Słonie, bawoły!
Solidnie okopcone sufity przypominają, że niejedno ognisko tu płonęło, napełniając okolice zapachem wędzonki. Palenisk jest kilka - do wyboru do koloru! Drewno też przygotowane dla kolejnych, coby nie zamokło. Ale póki co zwiedzamy, zaglądamy w różne zaułki grot, pieczar i skalnych nisz.
Czyżby tu żyły niedźwiedzie szablozębne? Ale tabliczka stara i leży gdzieś w kącie - więc może już wymarły i nie są groźne dla turystów?
W końcu i my zasiadamy z kiełbachą na patyku a ciepły blask odbija się w skalnych ścianach, napełniając okolice przyjemnym trzaskiem i aromatem. Miło się siedzi popijając herbatkę z termosa i nalewkę, przegryzając grzankami i chrzęszczącą w zębach kiełbaską, która chwilę wcześniej nurknęła w popiół.
Za "oknami" wiatr huśta rudymi pniami sosen. Są takie chwile, które chciałoby się by trwały jak najdłużej!
Ile tu siedzimy ciężko powiedzieć. Chyba nawet nie wiemy - nie było powodu gapić sie na zegarek. Napewno długo...
Tuptamy dalej. Po drodze szybka zmiana szaty roślinnej. Gęsty, młody brzeziniak smaga nas po pyskach.
A chwilę później bujne paprociowisko. Trochę już podeschłe, no jesień w końcu mamy...
Tak w sumie to chyba się całkiem dobrze maskujemy w tutejszych okolicach
Wędrując przez wioski mijamy przydomowe ozdoby. Nie tylko krasnale mogą strzec obejścia
Nieco upiorne aniołki o kolebiących się na wietrze główkach. Jak widać jedna bujała się za bardzo
Skład opału na czarną godzinę.
Architektura drewniana trzymająca się bardziej w kupie.
I takowa w formie naskalnej.
Urokliwa studnia. Prawie jak w Mołdawii!
A ten pomniczek to nie pamiętam gdzie dokładnie był. Gdzieś po drodze jak jechaliśmy busiem. U nas zapewne by się nie ostał...
cdn