Biwak na Wysokiej (2023)
Moderator: Moderatorzy
Biwak na Wysokiej (2023)
Nasza wycieczka zaczyna się ze stacji PKP Boguszów Gorce. Dzień ponoć ma być pogodny, acz chmurki zdobiące horyzont mogą wzbudzać pewien niepokój...
Bardzo lubimy tą miejscowość. Ma w sobie jakiś taki spokój, senność i brak pośpiechu. Wszystko wtopione jest w zieleń, a przestrzeń wypełnia świergot ptaków. I jakoś zawsze znajdziemy tu fajne zaułki!
Tym razem jest podobnie. Pierwsze interesujące obiekty wpadają nam w oczy już niedaleko od dworca. Niby zwykły, najzwyklejszy dom, a jaka ciekawa płaskorzeźba wyobrażona jest na ścianie! Niestety była chyba tylko jedna - więcej nie odnaleziono.
Wyglądają na górników!
Kawałek dalej, dosłownie przy ścieżce przecinającej skwerek, napotykamy zagłębie malinowe! Takich cudnych i soczystych malin nie napotkalismy już potem w górach. Te górskie były dużo drobniejsze i jakieś takie jakby zasuszone.
Oddalamy się od centrum. Zabudowa staje się coraz rzadsza a i góry się przybliżają. Mijamy dom o ciekawym dachu - jego obła, półkolista forma kojarzy się raczej ze starymi hangarami niż obiektami mieszkalnymi.
A to już jedno z ostatnich zabudowań na naszej trasie. Zamieszkany i przez ludzi, i przez całkiem już solidne brzózki ochoczo trzymające się muru.
Nasze ścieżki wiodą na południe, w tereny zwane (przynajmniej na mojej mapie) masywem Dzikowca. Wchodzimy w las. Klasyczny polski las ostatnich lat. Podłoże zryte koleinami ciężkiego sprzętu, piękny zapach żywicy połaczony z unoszącym się w powietrzu smutkiem i nostalgią za gęstym, szumiącym borem.
Trawy za to mają tu ładne i takie w formie gęstej, zdrowej i nieprzetrzebionej.
taka myśl, która pojawiła się w trakcie wędrówki. Jak to nic nigdy nie jest do końca czarno-białe. Nawet w bardzo złych rzeczach można się doszukać jakiś plusów. Strasznie mi żal, że ostatnimi czasy tak wszędzie wyżynają lasy. Ale w pewnym sensie właśnie dzięki temu mamy dziś po drodze ładne, dalekie widoki. A w górach cieszy jak wzrok błądzi gdzieś po dalekościach... Smuci cię brak lasu a cieszy widoczek. Ot rozdarcie i wewnętrzny dysonans...
W chaszczu malinisk na korzeniastych porębach stoi jakiś krzyż. Nie wiem jakie miejsce upamiętnia. Nie odnaleźliśmy żadnej tabliczki.
Samotne drzewo. Jako jedyne ocalało z okolicznych pogromów. Jego "korona" jest uformowana dosyć niecodziennie...
Droga jest tu szeroka, żwirowa i jakaś taka "wyryta" - kojarzy się z miejscami, gdzie np. zakopali rurociąg.
Zdjęcie z gatunku tych zupełnie niepozowanych
Fajnie widać stąd Boguszów Gorce i inne wiochy rozsiane wśród płowych pól. Ściągam sobie zoomem różne fragmenty, szukając znajomych miejsc. "O tędy szliśmy rok temu na Chełmiec", "O tu jedliśmy lody!", "O tu była ta droga przegrodzona bramą, przez którą prawie spóźniliśmy się na pociąg!".
Tuptamy dalej. Mijamy szlak rowerów przełajowych, gdzie większość drzew... jest owiniętych w materace! Już jak widać nie starczają kaski i poduszki na tyłku - również otaczający świat należy wymościć, aby był odpowiednio milusi i bezpieczny. Od zawsze zadziwia mnie ta tendencja - najpierw na własne życzenie decydujesz się robić coś niby "ekstremalnego", a potem jednak okazuje się, że najważniejsze coby się nie pobrudzić i nie zadrapać. Może jednak lepszy byłby tor w miejskiej galerii, zrobiony z żelowej pianki stylizowanej na drzewa, skały albo inne krwiożercze smoki? A może w ogóle symulacja komputerowa? Byłoby bezpieczniej! I nie trzeba by zaśmiecać lasu...
Na szczęście przyroda dalszej trasy stara się wynagrodzić te chwilowe wizualne niedogodności. Idziemy niby szlakiem, ale wyraźnie nie jest on bardzo uczęszczany. Roślinność nieraz jest wyższa od nas (już nie wspominając o kabaczku!
Tak docieramy w jedno z ładniejszych miejsc dzisiejszej trasy - na szczyt Sokółka.
Pagórek jest jakoś tak fajnie ułożony, że prawie wcale nie widać z niego miast czy wsi. Otaczające nas góry wydają się być puste i dzikie. No wiadomo, że to złudzenie, ale mimo wszystko cieszy.
Na tyle nas urzekło to miejsce, że rozważamy czy by tu nie zostać na biwak. Nie my pierwsi wpadliśmy na takowy pomysł! Niejedno ognisko już tu płonęło!
Problem jedynie taki, że jest dopiero 15! Trochu wcześnie - nawet jak na nas Poza tym nie znajdujemy dogodnego miejsca, gdzie by się zmieścił cały namiot. To jednak trzymamy się początkowego planu i ruszamy dalej!
My i łany kołyszących się ziół. My i trawy po pas!
Krajobraz z rosochatym korzeniem.
A! Jeszcze nie wspomniałam, że chwilę wcześniej mijaliśmy Dzikowiec. I wiedziałam, że tam będzie źle... Że zapewne będzie trzeba przyspieszyć kroku i patrzeć w inną stronę. Gdzieś obiło mi się o uszy, że na Dzikowcu niedawno postawili wieżę widokową, są też wszelakie budki z goframi, watą cukrową i temu podobny chłam, który zazwyczaj ściąga rozwrzeszczane tłumy. Ba! Widziałam nawet zdjęcia z tego miejsca, o klimacie, którego raczej się nie da "odzobaczyć".
I z takim nastawieniem wchodzimy na ów Dzikowiec. A tam... nic... Nie ma tłumów, ba! nie ma nawet owej osławionej wieży! Jest las, malutka polanka i jakaś ekipa spokojnie pali ognisko. Nie no niby fajnie... ale ... jak to????? Czyżby mi się coś pokiełbasiło we łbie?? To jakby człowiek przyjechał do Zakopanego a tam... szumi morze Rozglądam się, zaglądam między drzewa - czy tam gdzieś pod kamieniem nie schowała się owa wieża?? Z wieżami to nigdy nic nie wiadomo Muszę mieć bardzo idiotyczną minę. Ponoć czasem tak się zachowują ludzie, którym zajumali samochód np. spod sklepu. Że wychodzą i wyraźnie widać, że auta nie ma, a oni się kręcą w kółko i zaglądają za kubły na śmieci i patrzą co wisi na latarniach...
Ogólnie bardzo pozytywne zaskoczenie - Dzikowiec z tej równoległej rzeczywistości bardzo przypadł mi do gustu, jak rownież wspomniana wcześniej Sokółka. W dobrych humorach ruszamy więc dalej!
Na szczycie Wysokiej jest średnio widokowo. Trzeba wyjść na taki jakby kopczyk i stamtąd dopiero coś niecoś można dojrzeć. Spod miejsca ogniskowego widać praktycznie tylko krzaki.
Na nocleg postanawiamy znaleźć jakieś bardziej ustronne miejsce, coby każdy wychodzący na szczyt nam nie właził w namiot. Jakoś zawsze tak fajniej być schowanym od przypadkowych oczu. Idę więc powęszyć na zbocza. Tu odsłaniają się cudne widoki aż po Karkonosze.
Z jednej strony przestrzeń, a od drogi zasłaniają nas krzaki. Super! Tak można żyć! Wracam po plecaki i resztę ekipy. Jeszcze tylko trzeba wybrać jakieś w miarę równe miejsce, co między korzeniskami i usypiskami kamulców okazuje się wcale nie być takim łatwym, więc trochę się kręcimy tu i tam, odwalając twarde i ostre elementy podłoża.
Robimy też malutkie ognisko - coby przyrumienić i podwędzić kiełbaski i grzanki. Malutkie bo trochę się boimy, że dym zdradzi naszą sekretną miejscówkę. Wysoka chyba jest dość rzadko odwiedzana (w ogóle spotkaliśmy dziś w porywach z 10 osób na całej trasie), ale licho nie śpi.
Wieczorne herbatki już więc zapodajemy na butli.
Namiot stawiamy w ciepłych promieniach zachodzącego słonca.
Czerwona tarcza chowa się częściowo za rozmyte chmury, ale głównie znika gdzieś w konarach pobliskich świerków.
Po zmroku znienacka pojawia się podłużna chmura. Znika też szybko jak się pojawiła. Dziwna taka...
Koło północy słyszymy głosy. Kilka osób świecąc czołówkami zmierza drogą w stronę szczytu Wysokiej. Ciekawe czy na nocleg czy tak ot na nocny spacer? Tego się już nie dowiemy. Nas nie zauważyli. Dobrze ukryliśmy się w krzakach!
cdn
Bardzo lubimy tą miejscowość. Ma w sobie jakiś taki spokój, senność i brak pośpiechu. Wszystko wtopione jest w zieleń, a przestrzeń wypełnia świergot ptaków. I jakoś zawsze znajdziemy tu fajne zaułki!
Tym razem jest podobnie. Pierwsze interesujące obiekty wpadają nam w oczy już niedaleko od dworca. Niby zwykły, najzwyklejszy dom, a jaka ciekawa płaskorzeźba wyobrażona jest na ścianie! Niestety była chyba tylko jedna - więcej nie odnaleziono.
Wyglądają na górników!
Kawałek dalej, dosłownie przy ścieżce przecinającej skwerek, napotykamy zagłębie malinowe! Takich cudnych i soczystych malin nie napotkalismy już potem w górach. Te górskie były dużo drobniejsze i jakieś takie jakby zasuszone.
Oddalamy się od centrum. Zabudowa staje się coraz rzadsza a i góry się przybliżają. Mijamy dom o ciekawym dachu - jego obła, półkolista forma kojarzy się raczej ze starymi hangarami niż obiektami mieszkalnymi.
A to już jedno z ostatnich zabudowań na naszej trasie. Zamieszkany i przez ludzi, i przez całkiem już solidne brzózki ochoczo trzymające się muru.
Nasze ścieżki wiodą na południe, w tereny zwane (przynajmniej na mojej mapie) masywem Dzikowca. Wchodzimy w las. Klasyczny polski las ostatnich lat. Podłoże zryte koleinami ciężkiego sprzętu, piękny zapach żywicy połaczony z unoszącym się w powietrzu smutkiem i nostalgią za gęstym, szumiącym borem.
Trawy za to mają tu ładne i takie w formie gęstej, zdrowej i nieprzetrzebionej.
taka myśl, która pojawiła się w trakcie wędrówki. Jak to nic nigdy nie jest do końca czarno-białe. Nawet w bardzo złych rzeczach można się doszukać jakiś plusów. Strasznie mi żal, że ostatnimi czasy tak wszędzie wyżynają lasy. Ale w pewnym sensie właśnie dzięki temu mamy dziś po drodze ładne, dalekie widoki. A w górach cieszy jak wzrok błądzi gdzieś po dalekościach... Smuci cię brak lasu a cieszy widoczek. Ot rozdarcie i wewnętrzny dysonans...
W chaszczu malinisk na korzeniastych porębach stoi jakiś krzyż. Nie wiem jakie miejsce upamiętnia. Nie odnaleźliśmy żadnej tabliczki.
Samotne drzewo. Jako jedyne ocalało z okolicznych pogromów. Jego "korona" jest uformowana dosyć niecodziennie...
Droga jest tu szeroka, żwirowa i jakaś taka "wyryta" - kojarzy się z miejscami, gdzie np. zakopali rurociąg.
Zdjęcie z gatunku tych zupełnie niepozowanych
Fajnie widać stąd Boguszów Gorce i inne wiochy rozsiane wśród płowych pól. Ściągam sobie zoomem różne fragmenty, szukając znajomych miejsc. "O tędy szliśmy rok temu na Chełmiec", "O tu jedliśmy lody!", "O tu była ta droga przegrodzona bramą, przez którą prawie spóźniliśmy się na pociąg!".
Tuptamy dalej. Mijamy szlak rowerów przełajowych, gdzie większość drzew... jest owiniętych w materace! Już jak widać nie starczają kaski i poduszki na tyłku - również otaczający świat należy wymościć, aby był odpowiednio milusi i bezpieczny. Od zawsze zadziwia mnie ta tendencja - najpierw na własne życzenie decydujesz się robić coś niby "ekstremalnego", a potem jednak okazuje się, że najważniejsze coby się nie pobrudzić i nie zadrapać. Może jednak lepszy byłby tor w miejskiej galerii, zrobiony z żelowej pianki stylizowanej na drzewa, skały albo inne krwiożercze smoki? A może w ogóle symulacja komputerowa? Byłoby bezpieczniej! I nie trzeba by zaśmiecać lasu...
Na szczęście przyroda dalszej trasy stara się wynagrodzić te chwilowe wizualne niedogodności. Idziemy niby szlakiem, ale wyraźnie nie jest on bardzo uczęszczany. Roślinność nieraz jest wyższa od nas (już nie wspominając o kabaczku!
Tak docieramy w jedno z ładniejszych miejsc dzisiejszej trasy - na szczyt Sokółka.
Pagórek jest jakoś tak fajnie ułożony, że prawie wcale nie widać z niego miast czy wsi. Otaczające nas góry wydają się być puste i dzikie. No wiadomo, że to złudzenie, ale mimo wszystko cieszy.
Na tyle nas urzekło to miejsce, że rozważamy czy by tu nie zostać na biwak. Nie my pierwsi wpadliśmy na takowy pomysł! Niejedno ognisko już tu płonęło!
Problem jedynie taki, że jest dopiero 15! Trochu wcześnie - nawet jak na nas Poza tym nie znajdujemy dogodnego miejsca, gdzie by się zmieścił cały namiot. To jednak trzymamy się początkowego planu i ruszamy dalej!
My i łany kołyszących się ziół. My i trawy po pas!
Krajobraz z rosochatym korzeniem.
A! Jeszcze nie wspomniałam, że chwilę wcześniej mijaliśmy Dzikowiec. I wiedziałam, że tam będzie źle... Że zapewne będzie trzeba przyspieszyć kroku i patrzeć w inną stronę. Gdzieś obiło mi się o uszy, że na Dzikowcu niedawno postawili wieżę widokową, są też wszelakie budki z goframi, watą cukrową i temu podobny chłam, który zazwyczaj ściąga rozwrzeszczane tłumy. Ba! Widziałam nawet zdjęcia z tego miejsca, o klimacie, którego raczej się nie da "odzobaczyć".
I z takim nastawieniem wchodzimy na ów Dzikowiec. A tam... nic... Nie ma tłumów, ba! nie ma nawet owej osławionej wieży! Jest las, malutka polanka i jakaś ekipa spokojnie pali ognisko. Nie no niby fajnie... ale ... jak to????? Czyżby mi się coś pokiełbasiło we łbie?? To jakby człowiek przyjechał do Zakopanego a tam... szumi morze Rozglądam się, zaglądam między drzewa - czy tam gdzieś pod kamieniem nie schowała się owa wieża?? Z wieżami to nigdy nic nie wiadomo Muszę mieć bardzo idiotyczną minę. Ponoć czasem tak się zachowują ludzie, którym zajumali samochód np. spod sklepu. Że wychodzą i wyraźnie widać, że auta nie ma, a oni się kręcą w kółko i zaglądają za kubły na śmieci i patrzą co wisi na latarniach...
Ogólnie bardzo pozytywne zaskoczenie - Dzikowiec z tej równoległej rzeczywistości bardzo przypadł mi do gustu, jak rownież wspomniana wcześniej Sokółka. W dobrych humorach ruszamy więc dalej!
Na szczycie Wysokiej jest średnio widokowo. Trzeba wyjść na taki jakby kopczyk i stamtąd dopiero coś niecoś można dojrzeć. Spod miejsca ogniskowego widać praktycznie tylko krzaki.
Na nocleg postanawiamy znaleźć jakieś bardziej ustronne miejsce, coby każdy wychodzący na szczyt nam nie właził w namiot. Jakoś zawsze tak fajniej być schowanym od przypadkowych oczu. Idę więc powęszyć na zbocza. Tu odsłaniają się cudne widoki aż po Karkonosze.
Z jednej strony przestrzeń, a od drogi zasłaniają nas krzaki. Super! Tak można żyć! Wracam po plecaki i resztę ekipy. Jeszcze tylko trzeba wybrać jakieś w miarę równe miejsce, co między korzeniskami i usypiskami kamulców okazuje się wcale nie być takim łatwym, więc trochę się kręcimy tu i tam, odwalając twarde i ostre elementy podłoża.
Robimy też malutkie ognisko - coby przyrumienić i podwędzić kiełbaski i grzanki. Malutkie bo trochę się boimy, że dym zdradzi naszą sekretną miejscówkę. Wysoka chyba jest dość rzadko odwiedzana (w ogóle spotkaliśmy dziś w porywach z 10 osób na całej trasie), ale licho nie śpi.
Wieczorne herbatki już więc zapodajemy na butli.
Namiot stawiamy w ciepłych promieniach zachodzącego słonca.
Czerwona tarcza chowa się częściowo za rozmyte chmury, ale głównie znika gdzieś w konarach pobliskich świerków.
Po zmroku znienacka pojawia się podłużna chmura. Znika też szybko jak się pojawiła. Dziwna taka...
Koło północy słyszymy głosy. Kilka osób świecąc czołówkami zmierza drogą w stronę szczytu Wysokiej. Ciekawe czy na nocleg czy tak ot na nocny spacer? Tego się już nie dowiemy. Nas nie zauważyli. Dobrze ukryliśmy się w krzakach!
cdn
Re: Biwak na Wysokiej (2023)
W dzieciństwie mieszkałem w podobnym. Tylko nasz był piętrowy. To jakiś "spadek" bo budownictwie niemieckim, takie "szeregowce" lat trzydziestych. Wszyscy nazywali je "pulmanami" przez podobieństwo do sypialnych wagonów G.M. Pullmana.
Teraz oczekuję żalu po skoszonych roślinach uprawnych na polskich polach.
Dlaczego ludziom tak trudno pojąć, że las tak samo jak pszenicę trzeba skosić gdy dojrzeje i posadzić od nowa, żeby następcy mieli szansę w ogóle zobaczyć "na żywo" co to jest las, a nie oglądać na obrazkach i filmach archiwalnych...
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Re: Biwak na Wysokiej (2023)
Łąk mi też czasem szkoda. Jak są pelne pięknych, pachnacych zioł a potem bach! i nie ma. Juz nie wspomnę o osiedlowych trawnikach...
Jakos tak jest, ze wiekszosc ludzi patrzy na las nieco inaczej niz na plantacje kukurydzy i material na deski (ktore wiadomo ze są potrzebne). Byc moze szuka w nim namiastki jakis pradawnych, odwiecznych borów? Szuka miejsca dzikiego, gdzie rządzi przyroda a czlowiek nieco mniej? Ja wiem, ze tak nie jest, ale jedno mówi rozum a drugie serce.Dlaczego ludziom tak trudno pojąć, że las tak samo jak pszenicę trzeba skosić gdy dojrzeje i posadzić od nowa,
Moze tez z tego powodu bardziej niz lasy lubie nieuzytki, jakies nadrzeczne łozy itp. Bo tam roslinnosc rosnie sobie bardziej naturalnie - nikt o nia nie dba, nie pomaga, ale tez nie przeszkadza w bujnym rozrastaniu, padaniu, bezładnym plątaniu się. A takie klimaty wlasnie lubie!
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33896
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Re: Biwak na Wysokiej (2023)
Taka jest dziś wypaczona optyka na las, czy też nawet na całą przyrodę. Niczego nie róbmy, nie "ingerujmy" a będzie full vypas i constans! Będziemy mięli pomnik z granitu, tytanu i kevlaru! Dla nas, naszych dzieci i prawnuków.
Co za smutna bzdura...
Człowiekowi trudno jest zaakceptować swoje przemijanie, pogodzić się z pogarszaniem zdrowia czy swojego wizerunku, i szuka czegoś stałego, co trwałoby i poprawiało samopoczucie, gdzie czulibyśmy się znów młodsi, tacy jak 10-30-50 lat temu, gdy tam byliśmy, i wizytę tamtą pamiętamy. A tu, paczpan, wycieli, skosili, pobudowali - dranie. Zniszczyli przyrodę i nasze wspomnienia, odarli nas z resztek młodzieńczej nieśmiertelności!
Parę lat temu płynąłem kajakiem po Wieprzu, trasą którą przebyłem prawie czterdzieści lat temu na pontonie. Dzieciak wtedy byłem, może i ciut wyrośnięty, ale całkowicie nieśmiertelny, ciekaw samodzielnych, ekscytujących przygód podrostek. No i, płynąc po dziesięcioleciach tą samą rzeką, początkowo byłem niemal w euforii! Nic się nie zmieniło, ten sam nurt, te same łozy na brzegach, mokradła i niedostępne, okresowo tylko trzymające wodę starorzecza. Ale te radosne ocipienie nie trwało długo. Owszem, płynąłem tam, gdzie nurt biegł przez miejsca niedostępne, nieużytkowane - szerokie poldery i trzcinowiska, gdzie da się wjechać tylko zimą, jak to wszystko lód zabetonuje. Tylko po co wtedy pchać tam traktor? Teraz to nawet wędkarzy na brzegach nie widać, bo którędy do tego brzegu dojść?
Aż nagle, za drugim czy trzecim zakrętem, zobaczyłem kikuty uschniętych, miejscami potężnych drzew - topól, wierzb, pewnie i jesionów... Ale nie na brzegu tylko w środku nurtu! To jak to tak? Kto mi zmienił szlak żeglugi i przypomina że jednak nie wejdę do tej samej wody?!
Niby nic wielkiego, nadal tam są trawy, krzaki, kaczki i sarny, ale już nie te "moje". Wystarczyło później tylko, że przy brzegu spotkałem gnijącą belę siana, że przepłynąłem pod nowym mostem, którym biegła nowa, wygodna droga, że wieczorem przez łąki dobiegały mnie odgłosy jakiegoś odległego weseliska, i już z zachwytu nic mi nie zostało, a nawet zacząłem żałować, że tam znów popłynąłem...
A pływam w maju kajakiem już od siedmiu lat corocznie, i zaczęło to się właśnie wtedy na Tyśmienicy i Wieprzu, na nieudanym powrocie w czasy młodości. I już wiem, że nie ma co szukać powrotów, ale że trzeba starać się odkrywać coś nowego. Dlatego takiego rozczarowania nigdy nie przeżyłem ponownie, bo odkrywałem nowe dla mnie rzeki - Bug, dolną Tanew, Pilicę, Narew w miejscach gdzie wcześniej nie bywałem. Do tego wykładu nie pasuje mi tylko Wisła, ale Wisła to już zupełnie insza inszość.
Na koniec wrócę jeszcze w las. Tatry, Beskidy, Góry Izerskie. Buba, przecież wszędzie tam zapewne byłaś! I jakie odczucia byś miała idąc u podnóża Tatr i widząc niekończące się zręby z wyciętymi drzewami? Głupie pytanie, wiadomo... A niekończące się wiatrołomy, las który natura sama nam ukradła? Bo przecież tak jest po słowackiej stronie Tater! Kalamita, pane... - ze smutkiem kiwają głowami Słowacy, w tym leśnicy. Natura dała, natura wzięła...
I teraz napiszę rzecz niepopularną ale, według mnie, oczywistą. Natura wzięła bo jej daliśmy wziąć! Tak w Tatrach, jak w Beskidach, jak w Izerach. Tak, to wina człowieka, a zwłaszcza leśników. Trzeba było przezorniej, mądrzej, być może radykalniej w te "pierwotne piękno" zaingerować. Wcześniej częściowo przebudować, przewidzieć jak to się skończyć może.
Bo człowiek, rasa ludzka, od pierwszych chwil świadomości, od kolebki tych którym kolebka się nawet nie śniła, walczył z naturą na śmierć i życie. I od zwycięstw w tej walce zależało czy te homo niewiadomo przetrwa czy sczeźnie niczym najpotężniejsze dinozaury. I wygrywał ten człowiek, trwał aż stracił instynkt samozachowawcy i zaczął jej, tej już nie naturze, ale Naturze, bić pokłony, aż mu w krzyżach trzeszczy. Zdycha? Ani mi się ważyć ratować, bo to Natura, to święte! Zdechło? Ani mi się ważyć ruszać, ma leżeć i gnić bo to święte truchło, tam skarabeusze gówniane kule toczą.
Pewnie że nie zawsze z naturą równą walkę da się toczyć. W Kanadzie, tym edenie pachnącym żywicą, spłonęło już w tym roku ponad 11 mln ha lasu. W Polsce jest tego lasu 1,5 mln ha mniej niż w tym roku spłonęło w Kanadzie! Bijmy bożkowi Natura pokłony i szykujmy ofiarę całopalną.
Co za smutna bzdura...
Człowiekowi trudno jest zaakceptować swoje przemijanie, pogodzić się z pogarszaniem zdrowia czy swojego wizerunku, i szuka czegoś stałego, co trwałoby i poprawiało samopoczucie, gdzie czulibyśmy się znów młodsi, tacy jak 10-30-50 lat temu, gdy tam byliśmy, i wizytę tamtą pamiętamy. A tu, paczpan, wycieli, skosili, pobudowali - dranie. Zniszczyli przyrodę i nasze wspomnienia, odarli nas z resztek młodzieńczej nieśmiertelności!
Parę lat temu płynąłem kajakiem po Wieprzu, trasą którą przebyłem prawie czterdzieści lat temu na pontonie. Dzieciak wtedy byłem, może i ciut wyrośnięty, ale całkowicie nieśmiertelny, ciekaw samodzielnych, ekscytujących przygód podrostek. No i, płynąc po dziesięcioleciach tą samą rzeką, początkowo byłem niemal w euforii! Nic się nie zmieniło, ten sam nurt, te same łozy na brzegach, mokradła i niedostępne, okresowo tylko trzymające wodę starorzecza. Ale te radosne ocipienie nie trwało długo. Owszem, płynąłem tam, gdzie nurt biegł przez miejsca niedostępne, nieużytkowane - szerokie poldery i trzcinowiska, gdzie da się wjechać tylko zimą, jak to wszystko lód zabetonuje. Tylko po co wtedy pchać tam traktor? Teraz to nawet wędkarzy na brzegach nie widać, bo którędy do tego brzegu dojść?
Aż nagle, za drugim czy trzecim zakrętem, zobaczyłem kikuty uschniętych, miejscami potężnych drzew - topól, wierzb, pewnie i jesionów... Ale nie na brzegu tylko w środku nurtu! To jak to tak? Kto mi zmienił szlak żeglugi i przypomina że jednak nie wejdę do tej samej wody?!
Niby nic wielkiego, nadal tam są trawy, krzaki, kaczki i sarny, ale już nie te "moje". Wystarczyło później tylko, że przy brzegu spotkałem gnijącą belę siana, że przepłynąłem pod nowym mostem, którym biegła nowa, wygodna droga, że wieczorem przez łąki dobiegały mnie odgłosy jakiegoś odległego weseliska, i już z zachwytu nic mi nie zostało, a nawet zacząłem żałować, że tam znów popłynąłem...
A pływam w maju kajakiem już od siedmiu lat corocznie, i zaczęło to się właśnie wtedy na Tyśmienicy i Wieprzu, na nieudanym powrocie w czasy młodości. I już wiem, że nie ma co szukać powrotów, ale że trzeba starać się odkrywać coś nowego. Dlatego takiego rozczarowania nigdy nie przeżyłem ponownie, bo odkrywałem nowe dla mnie rzeki - Bug, dolną Tanew, Pilicę, Narew w miejscach gdzie wcześniej nie bywałem. Do tego wykładu nie pasuje mi tylko Wisła, ale Wisła to już zupełnie insza inszość.
Na koniec wrócę jeszcze w las. Tatry, Beskidy, Góry Izerskie. Buba, przecież wszędzie tam zapewne byłaś! I jakie odczucia byś miała idąc u podnóża Tatr i widząc niekończące się zręby z wyciętymi drzewami? Głupie pytanie, wiadomo... A niekończące się wiatrołomy, las który natura sama nam ukradła? Bo przecież tak jest po słowackiej stronie Tater! Kalamita, pane... - ze smutkiem kiwają głowami Słowacy, w tym leśnicy. Natura dała, natura wzięła...
I teraz napiszę rzecz niepopularną ale, według mnie, oczywistą. Natura wzięła bo jej daliśmy wziąć! Tak w Tatrach, jak w Beskidach, jak w Izerach. Tak, to wina człowieka, a zwłaszcza leśników. Trzeba było przezorniej, mądrzej, być może radykalniej w te "pierwotne piękno" zaingerować. Wcześniej częściowo przebudować, przewidzieć jak to się skończyć może.
Bo człowiek, rasa ludzka, od pierwszych chwil świadomości, od kolebki tych którym kolebka się nawet nie śniła, walczył z naturą na śmierć i życie. I od zwycięstw w tej walce zależało czy te homo niewiadomo przetrwa czy sczeźnie niczym najpotężniejsze dinozaury. I wygrywał ten człowiek, trwał aż stracił instynkt samozachowawcy i zaczął jej, tej już nie naturze, ale Naturze, bić pokłony, aż mu w krzyżach trzeszczy. Zdycha? Ani mi się ważyć ratować, bo to Natura, to święte! Zdechło? Ani mi się ważyć ruszać, ma leżeć i gnić bo to święte truchło, tam skarabeusze gówniane kule toczą.
Pewnie że nie zawsze z naturą równą walkę da się toczyć. W Kanadzie, tym edenie pachnącym żywicą, spłonęło już w tym roku ponad 11 mln ha lasu. W Polsce jest tego lasu 1,5 mln ha mniej niż w tym roku spłonęło w Kanadzie! Bijmy bożkowi Natura pokłony i szykujmy ofiarę całopalną.
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
Re: Biwak na Wysokiej (2023)
W nocy zrywa się dość silny wiatr. Jest to kłopotliwe tylko dla mnie, bo reszta ekipy potrafi przespać do rana bez wstawania do kibelka. Bardzo im zazdroszczę, że w nocą śpią a nie łążą - acz z drugiej strony tylko ja obserwuję wędrówki księżyca i gasnące światełka okolicznych wiosek. Tylko ja mam potem wspomnienia z przedziwnych nocnych spotkań - jak np. niegdyś na Litwie czy nad jeziorem w Gąsawce.
Śpimy do 8:30, na którą nastawiliśmy budzik. Słońce nas wcześniej nie obudziło, bo go nie było. Poranek jest pochmurny i jakoś nas nie nawiedziły zapowiadane upały.
Nasz domek w różnych rzutach. Toperz się ze mnie śmieje, że powinnam zrobić podkop i sfotografować go jeszcze od spodu
Na tym zdjęciu dopiero przy pisaniu relacji odkrywam bohatera drugiego planu! Ukrył się w trawach skubany!
Śniadanko.
Wielkiej uczty nie ma, bo pakując 3 osoby w 2 plecaki staram się naprawdę skrajnie minimalistycznie ogarnąć bambetle (a zawsze mam z tym problem, bo wszystko okazuje się być potrzebne, zwłaszcza jak sie tego czegoś nie zabierze) Kabak wprawdzie dostał w tym roku pierwszy "dorosły" plecak, ale póki co pakuję się tam 2 maskotki, litr picia, bluzę i karimatę. Myślę też o dorzuceniu kubeczka. Nie wiem ile powinno nosić 8 letnie dziecko i jak znaleźć kompromis pomiędzy tym, aby nie mu chrupło w krzyżu, nie zniechęciło się do wędrówek - a choć odrobinę odciążyło starych rodziców. Póki co ładujemy tyle. Co rok będziemy coś dokładać. Może jak skończy 18 lat - to ja pójdę na lekko??
Dziejszą trasę planujemy tak, aby już za dużo nie leźć pod górę. No bo w sumie ile można? W dół jest fajniej! Schodzimy więc początkowo do Unisławia. Ścieżki prowadzą przez lasy i zarośla.
Chwilę wędrujemy korytem potoku, bo według niektórych członków ekipy ścieżki bywają zbyt nudne. Trochę racji w tym jest. Na krótkim odcinku potoku udało się wywalić kilka razy na kamieniach, zobaczyć ryby, żabę, dostać w twarz gałęzią, siąść na pupe w wodę, podrzeć spodnie i wejść pod korzeń, z którego sypie się ziemia, którą potem trzeba wypłukiwać z oczu. A na ścieżce to idziesz, idziesz i kompletnie nic się nie dzieje!
Na obrzeżach Unisławia wkraczamy na świetliste łąki z widokami na okoliczne szpiczate kopczyki. Zwłaszcza sylwetka Stożka Wielkiego się tu ładnie prezentuje!
Chwilę jesteśmy zmuszeni wędrować wzdłuż głównej szosy. Przyglądamy się więc miejscowej zabudowie, wyłuskując z niej to co miłe dla oka i w cenionych dla nas klimatach.
I jakby ktoś kiedyś miał problem, że nie wie gdzie naprawić swój magnetowid, to niech pamięta - Unisław 64!!
Z ulgą skręcamy w kolejną pylistą drogę pnącą się na łagodne płowe wzgórza. Odbijamy w stronę Boguszowa, a raczej jego części zwanej na mapie Kuźnice Świdnickie. Mijamy ostatnie zabudowania a wysokie osty machają nam na pożegnanie.
Dalej już tylko wiatr we włosach i zapach ziół! Niesamowita jest ta droga! Ma zaklety w sobie jakiś taki spokój i kwintesencję lata, bijące przyjemne ciepło i wszechobecny aromat niekoszonych łąk. Jest pusto i przestrzennie - tylko my, podniebne ptaki i dalekie, dalekie odgłosy wsi w dolinie - a to brzęknie jakaś piła, to kura zagdacze, to zawyje silnik ciężarówki. Z każdym krokiem wieś się oddala a przybliża cienista linia lasu.
Coś, co ostatnio bardzo rzadko się zdarza - chmurki typu obłoczki! Nie jednolita szara "mora" przesłaniająca słońce, nie rozlezione smugi po samolotach, nie cięzkie, ociekające deszczem granatowe paskudztwa - tylko takie urocze, radosne baranki!
Droga obfituje w tablice pamiątkowe poświęcone osobistościom ze świata lokalnej turystyki.
Mają tu czarny szlak, ale taki juz nieco zapomniany i zatarty... Dodaje to wrażenia, że droga jest rzadko używana i leży na uboczu wszystkiego (stan na koniec lipca, o zmianach po 3 tygodniach będzie w kolejnej relacji)
Docieramy na obrzeża Boguszowa.
Jak zwykle w tej części Polski można wyłuskać z krajobrazu pokrytą patyną, leciwą architekturę.
Sklepik na rogu raduje strudzonych wędrowców!
Ciekawie zdobiony budynek napotykamy na ulicy Towarowej. Jak to jest, że na Towarowych, Magazynowych, Składowych - zawsze jest coś fajnego?? Trylinka oczywiście też jest! Do kompletu! Do spójnego obrazu bubo-przyjaznych okolic!
Ostatni odcinek przemierzamy dawnym nasypem kolejowym.
Gdyby nie początkowy fragment przy wiadukciku - nigdy byśmy się nie domyslili, że podążamy trasą dawnej kolei. Nie ma tu już torowiska - jest busz po szyje. Busz cudnych, kolorowych, aromatycznych ziół. I gdzieś między tym zanikająca ścieżyna. Nie spodziewalismy się, że los na koniec wycieczki rzuci nam taką przemiłą niespodziankę!
Jest też płytówka!
Na stacji meldujemy się z zapasem jakiś 8 minut! Uffff! Udało się, a nie było to takie pewne
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w lipcu 2023!
Śpimy do 8:30, na którą nastawiliśmy budzik. Słońce nas wcześniej nie obudziło, bo go nie było. Poranek jest pochmurny i jakoś nas nie nawiedziły zapowiadane upały.
Nasz domek w różnych rzutach. Toperz się ze mnie śmieje, że powinnam zrobić podkop i sfotografować go jeszcze od spodu
Na tym zdjęciu dopiero przy pisaniu relacji odkrywam bohatera drugiego planu! Ukrył się w trawach skubany!
Śniadanko.
Wielkiej uczty nie ma, bo pakując 3 osoby w 2 plecaki staram się naprawdę skrajnie minimalistycznie ogarnąć bambetle (a zawsze mam z tym problem, bo wszystko okazuje się być potrzebne, zwłaszcza jak sie tego czegoś nie zabierze) Kabak wprawdzie dostał w tym roku pierwszy "dorosły" plecak, ale póki co pakuję się tam 2 maskotki, litr picia, bluzę i karimatę. Myślę też o dorzuceniu kubeczka. Nie wiem ile powinno nosić 8 letnie dziecko i jak znaleźć kompromis pomiędzy tym, aby nie mu chrupło w krzyżu, nie zniechęciło się do wędrówek - a choć odrobinę odciążyło starych rodziców. Póki co ładujemy tyle. Co rok będziemy coś dokładać. Może jak skończy 18 lat - to ja pójdę na lekko??
Dziejszą trasę planujemy tak, aby już za dużo nie leźć pod górę. No bo w sumie ile można? W dół jest fajniej! Schodzimy więc początkowo do Unisławia. Ścieżki prowadzą przez lasy i zarośla.
Chwilę wędrujemy korytem potoku, bo według niektórych członków ekipy ścieżki bywają zbyt nudne. Trochę racji w tym jest. Na krótkim odcinku potoku udało się wywalić kilka razy na kamieniach, zobaczyć ryby, żabę, dostać w twarz gałęzią, siąść na pupe w wodę, podrzeć spodnie i wejść pod korzeń, z którego sypie się ziemia, którą potem trzeba wypłukiwać z oczu. A na ścieżce to idziesz, idziesz i kompletnie nic się nie dzieje!
Na obrzeżach Unisławia wkraczamy na świetliste łąki z widokami na okoliczne szpiczate kopczyki. Zwłaszcza sylwetka Stożka Wielkiego się tu ładnie prezentuje!
Chwilę jesteśmy zmuszeni wędrować wzdłuż głównej szosy. Przyglądamy się więc miejscowej zabudowie, wyłuskując z niej to co miłe dla oka i w cenionych dla nas klimatach.
I jakby ktoś kiedyś miał problem, że nie wie gdzie naprawić swój magnetowid, to niech pamięta - Unisław 64!!
Z ulgą skręcamy w kolejną pylistą drogę pnącą się na łagodne płowe wzgórza. Odbijamy w stronę Boguszowa, a raczej jego części zwanej na mapie Kuźnice Świdnickie. Mijamy ostatnie zabudowania a wysokie osty machają nam na pożegnanie.
Dalej już tylko wiatr we włosach i zapach ziół! Niesamowita jest ta droga! Ma zaklety w sobie jakiś taki spokój i kwintesencję lata, bijące przyjemne ciepło i wszechobecny aromat niekoszonych łąk. Jest pusto i przestrzennie - tylko my, podniebne ptaki i dalekie, dalekie odgłosy wsi w dolinie - a to brzęknie jakaś piła, to kura zagdacze, to zawyje silnik ciężarówki. Z każdym krokiem wieś się oddala a przybliża cienista linia lasu.
Coś, co ostatnio bardzo rzadko się zdarza - chmurki typu obłoczki! Nie jednolita szara "mora" przesłaniająca słońce, nie rozlezione smugi po samolotach, nie cięzkie, ociekające deszczem granatowe paskudztwa - tylko takie urocze, radosne baranki!
Droga obfituje w tablice pamiątkowe poświęcone osobistościom ze świata lokalnej turystyki.
Mają tu czarny szlak, ale taki juz nieco zapomniany i zatarty... Dodaje to wrażenia, że droga jest rzadko używana i leży na uboczu wszystkiego (stan na koniec lipca, o zmianach po 3 tygodniach będzie w kolejnej relacji)
Docieramy na obrzeża Boguszowa.
Jak zwykle w tej części Polski można wyłuskać z krajobrazu pokrytą patyną, leciwą architekturę.
Sklepik na rogu raduje strudzonych wędrowców!
Ciekawie zdobiony budynek napotykamy na ulicy Towarowej. Jak to jest, że na Towarowych, Magazynowych, Składowych - zawsze jest coś fajnego?? Trylinka oczywiście też jest! Do kompletu! Do spójnego obrazu bubo-przyjaznych okolic!
Ostatni odcinek przemierzamy dawnym nasypem kolejowym.
Gdyby nie początkowy fragment przy wiadukciku - nigdy byśmy się nie domyslili, że podążamy trasą dawnej kolei. Nie ma tu już torowiska - jest busz po szyje. Busz cudnych, kolorowych, aromatycznych ziół. I gdzieś między tym zanikająca ścieżyna. Nie spodziewalismy się, że los na koniec wycieczki rzuci nam taką przemiłą niespodziankę!
Jest też płytówka!
Na stacji meldujemy się z zapasem jakiś 8 minut! Uffff! Udało się, a nie było to takie pewne
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w lipcu 2023!
Re: Biwak na Wysokiej (2023)
Wiatrołomy mają dla mnie swój urok a poręby nie... I jest to moja subiektywna ocena - z punktu widzenia turysty, który patrzy na las pod wzgledem estetycznym i wypoczynkowym, a nie jak leśnik - gospodarczo. To tak jak w zbożu widzę maki i bławatki i mnie zachwycają, że są takie piekne i kolorowe a rolnika pewnie to wkurza bo to chwasty. Patrze swoimi oczami a nie cudzymiTaka jest dziś wypaczona optyka na las
Nie mam nic przeciwko zmianom - o ile one są na plus. Na plus dla mnie. Np. jakies miejsce zdziczało, było zamkniete a stało się dostępne albo gdzies podprawili klimatyczną chatkę, w ktorej mogę zanocować. Ostatnio byłam w Beskidach. Zaręczam ci, że nie będę utyskiwać, ze na szczycie Jałowca spaliśmy w pachnącym, szczelnym schronie. Nie powiem: "ojoj - podczas naszych poprzednich wizyt 10 i 20 lat temu go nie było, jakie to straszne, ze teraz jest". Tak samo jak wrócilam po iluś latach do bunkrow na Roztoczu koło Brusna. I w 2015 roku nie weszlismy bo wszedzie byly kraty. Teraz kraty ktoś wyrwał. I było lepiej - mimo ze nam przybyło lat!Człowiekowi trudno jest zaakceptować swoje przemijanie, pogodzić się z pogarszaniem zdrowia czy swojego wizerunku, i szuka czegoś stałego, co trwałoby i poprawiało samopoczucie, gdzie czulibyśmy się znów młodsi, tacy jak 10-30-50 lat temu, gdy tam byliśmy, i wizytę tamtą pamiętamy. A tu, paczpan, wycieli, skosili, pobudowali - dranie. Zniszczyli przyrodę i nasze wspomnienia, odarli nas z resztek młodzieńczej nieśmiertelności!
Re: Biwak na Wysokiej (2023)
Wszystko dobrze, dopóki subiektywna ocena nie nabiera formy deprecjonowania czyjejś fachowości.
Taki na przykład Jerzy Zięba - ma prawo do subiektywnej oceny, że witamina C może leczyć większość chorób... Ale gdy Jerzy Z. mówi, że lekarze i farmaceuci wyrzynają ludzi lekami, zamiast dać im witaminę C - to wykracza poza subiektywną ocenę.
Trzeba więc uważać na formę, w jakiej się upublicznia swe subiektywne oceny i na ewentualne skutki...
Re: Biwak na Wysokiej (2023)
Te kraty to jakiś idiotyzm - niby do ochrony nietoperzy, ale w tych bunkrach ich nie było.