Majowe Bory Dolnoślaskie (gdzieś w rejonie Bolesławca, Sz
Moderator: Moderatorzy
Majowe Bory Dolnoślaskie (gdzieś w rejonie Bolesławca, Sz
Jest rok 2025. Ludziom siedzącym w domach w imię izolacji już dawno pozanikały nóżki, a trzymanie nosa w szmacie spowodowało, że kontakt ze świeżym powietrzem stał się dla nich autentycznie zabójczy. Mimo wszystko grupa śmiałków wydostaje się kanałami ze strzeżonego miasta, przedziera przez kordony milicji, przez zasieki z kolczastych drutów i rusza w szeroki świat. Tylko, że znanego wcześniej świata już nie ma… Uderza pustka... śpiew ptaków odbija się echem od mocno już odchylonych od pionu ścian, a niebo jest jakieś bardziej niebieskie niż zwykło być niegdyś…
Po cywilizacji pozostały tylko góry śmieci i szare resztki betonowych ruin…
Nie wiem czemu takie myśli pojawiły mi się w głowie, gdy tylko zobaczyłam to miejsce…. I mam ogromną nadzieje, że nie były one prorocze... Że za owych 5 lat ktoś odnajdzie ten wpis i będzie miał ubaw: “Ci to mieli faze! Chyba się czegoś najarali ”...
Do klinkierni Ołdrzychów koło Nowogrodźca trafiamy w pewne majowe popołudnie, gdy kolory zaczynają już mieć przyjemnie ciepły, lekko wieczorny aromat.
Jak sama nazwa wskazuje robili tu różne płytki, cegły i pustaki, w wersji klinkierowej czyli szkliwionej na ceramicznie. Jeszcze kilkanaście lat temu zakład był na chodzie i reklamował się tradycyjnymi metodami wyrobu płytek. Ruiny obejmują ogromny obszar, wręcz wygląda to nie jak fabryka, ale całe miasteczko. Wszystko jest już mocno rozpiżdżone, ot same wydmuszki z budynków pozostały … Ale przestrzeń zajęta przez tą demolkę robi mimo wszystko nadal wrażenie.
Na wjeździe wita nas stróżówka. Jak wyspa pośród wysypiska śmieci.
Do zakładu przylega ogromny plac wykładany betonowymi płytami, w różnym stopniu pokruszenia i przerastania trawą oraz mchem.
Kominów jest chyba 5 sztuk. Gdzie nie spojrzysz to jakiś sterczy! Niektóre są już z lekka pokrzywione, co nie wpływa pozytywnie na komfort przemieszczania się u ich podnóża
Tam, gdzie nad kolumnami są okienka, coś łaziło! Słychać było kroki, szuranie, jakby przewracanie butelek. I w koncu przedziwny dźwięk! Ni to upiorny śmiech, ni to płacz dziecka. Podejrzewamy kota, ale kto tam wie...
Cegielniane tunele, przywodzące na myśl jakieś stare forty!
Tu się coś solidnie fajczyło! Chyba to wszystko było tu zadaszone. Sterczą jeszcze kikuty zwęglonych, drewnianych bel stropowych. Jak wiatr powieje czuć aromat ogniska.
Tu też. Acz tutaj zapach jest mniej przyjemny - raczej palonej opony i innych plastików.
Są i zabudowania, których przeznaczenie było chyba bardziej mieszkalne lub biurowe.
Teren rzeczywiście wygląda jak po ostrzale z jakiegoś solidnego kalibru!
Panel sterowniczy? Teraz nawet ciężko oszacować czy to jakiś fragment dawnego wyposażenia czy dużo później przywleczony i tu zwałowany śmieć?
Ładna musiała być takowa płaskorzeźba… Szkoda, że już tak mocno niekompletna...
Ciekawe miejsce, ale mam wrażenie, że ze zwiedzaniem trzeba się pospieszyć... Bo znika w oczach...
cdn
Po cywilizacji pozostały tylko góry śmieci i szare resztki betonowych ruin…
Nie wiem czemu takie myśli pojawiły mi się w głowie, gdy tylko zobaczyłam to miejsce…. I mam ogromną nadzieje, że nie były one prorocze... Że za owych 5 lat ktoś odnajdzie ten wpis i będzie miał ubaw: “Ci to mieli faze! Chyba się czegoś najarali ”...
Do klinkierni Ołdrzychów koło Nowogrodźca trafiamy w pewne majowe popołudnie, gdy kolory zaczynają już mieć przyjemnie ciepły, lekko wieczorny aromat.
Jak sama nazwa wskazuje robili tu różne płytki, cegły i pustaki, w wersji klinkierowej czyli szkliwionej na ceramicznie. Jeszcze kilkanaście lat temu zakład był na chodzie i reklamował się tradycyjnymi metodami wyrobu płytek. Ruiny obejmują ogromny obszar, wręcz wygląda to nie jak fabryka, ale całe miasteczko. Wszystko jest już mocno rozpiżdżone, ot same wydmuszki z budynków pozostały … Ale przestrzeń zajęta przez tą demolkę robi mimo wszystko nadal wrażenie.
Na wjeździe wita nas stróżówka. Jak wyspa pośród wysypiska śmieci.
Do zakładu przylega ogromny plac wykładany betonowymi płytami, w różnym stopniu pokruszenia i przerastania trawą oraz mchem.
Kominów jest chyba 5 sztuk. Gdzie nie spojrzysz to jakiś sterczy! Niektóre są już z lekka pokrzywione, co nie wpływa pozytywnie na komfort przemieszczania się u ich podnóża
Tam, gdzie nad kolumnami są okienka, coś łaziło! Słychać było kroki, szuranie, jakby przewracanie butelek. I w koncu przedziwny dźwięk! Ni to upiorny śmiech, ni to płacz dziecka. Podejrzewamy kota, ale kto tam wie...
Cegielniane tunele, przywodzące na myśl jakieś stare forty!
Tu się coś solidnie fajczyło! Chyba to wszystko było tu zadaszone. Sterczą jeszcze kikuty zwęglonych, drewnianych bel stropowych. Jak wiatr powieje czuć aromat ogniska.
Tu też. Acz tutaj zapach jest mniej przyjemny - raczej palonej opony i innych plastików.
Są i zabudowania, których przeznaczenie było chyba bardziej mieszkalne lub biurowe.
Teren rzeczywiście wygląda jak po ostrzale z jakiegoś solidnego kalibru!
Panel sterowniczy? Teraz nawet ciężko oszacować czy to jakiś fragment dawnego wyposażenia czy dużo później przywleczony i tu zwałowany śmieć?
Ładna musiała być takowa płaskorzeźba… Szkoda, że już tak mocno niekompletna...
Ciekawe miejsce, ale mam wrażenie, że ze zwiedzaniem trzeba się pospieszyć... Bo znika w oczach...
cdn
To mi wygląda na wnętrze pieców do wypalania cegły...buba pisze:Cegielniane tunele
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Teren, gdzie spędzimy dzisiejszy wieczór i noc - to stara, nieczynna już żwirownia. Trzeba więc nieco uważać, aby w jaką jamę nie wlecieć
Najfajniejsze części żwirowni są oczywiście tam, gdzie dawne wyrobiska zalała woda. Ot i busio nadwodny. I ten jego totalnie niemaskujący kolor… Śmiejemy się, bo wtedy gdy go kupowaliśmy, był jeszcze jeden alternatywny egzemplarz, spełniający nasze wymogi…i tamten był... żółty!!! Chyba jeszcze gorzej? (acz tamten to może model jesienny?) Może my go jednak przemalujemy?
Gdy zatrzymywaliśmy się na nocleg nad jeziorkiem, wydawało nam się, że będzie tu normalnie, jak zawsze. Że podkładem dźwiękowym wieczora i nocy będzie jedynie śpiew ptaków i szum wiatru. Jak to się czasem można zdziwić
Gdy idę zbierać chrust na ognicho, słyszę wystrzały. Myśliwi? Na wszelki wypadek nie wchodzę do lasu, zbieram patyki na odkrytym terenie. Bo a nuż przypominam nieco dzika? Wsłuchuje się w dźwięki niosące się od strony lasu.. Tylko… co? myśliwi zapodawali by serią? I to tak raz po raz?? Gdy ognisko już płonie zaczyna być słychać wybuchy. Jakiś kamieniołom by tu mieli? Ale tak wieczorem prace prowadzić? A może idzie burza? I znów tłucze raz po raz.. W końcu spływa na nas olśnienie Do granic poligonu mamy chyba kilometr… I fakt, włóczyliśmy się w tych terenach nie raz, ale nigdy w środku tygodnia. Do snu gra nam więc różnoraka kanonada, ale przynajmniej jesteśmy już spokojni
Na zdjęciach fajnie wychodzą te momenty, gdy czarne, skłębione chmury nagle podświetli słońce (o ile zdąży się na czas wyjąć aparat). W rzeczywistości są one mniej malownicze... Człowiek siedzi i się zastanawia - doleje nam czy nie doleje?
“O tam wyleze!” - czyli dziecko nadrzewne!
Miło czas płynie przy ognisku, wędząc się w dymie, bujając w hamaku i podpiekając kolejne smakołyki!
Noc nastaje przepięknie księżycowa. Pełnia dzisiaj. Na niebie wszędzie chmurki z gatunku “kwaśne mleko”.
Najfajniejsze części żwirowni są oczywiście tam, gdzie dawne wyrobiska zalała woda. Ot i busio nadwodny. I ten jego totalnie niemaskujący kolor… Śmiejemy się, bo wtedy gdy go kupowaliśmy, był jeszcze jeden alternatywny egzemplarz, spełniający nasze wymogi…i tamten był... żółty!!! Chyba jeszcze gorzej? (acz tamten to może model jesienny?) Może my go jednak przemalujemy?
Gdy zatrzymywaliśmy się na nocleg nad jeziorkiem, wydawało nam się, że będzie tu normalnie, jak zawsze. Że podkładem dźwiękowym wieczora i nocy będzie jedynie śpiew ptaków i szum wiatru. Jak to się czasem można zdziwić
Gdy idę zbierać chrust na ognicho, słyszę wystrzały. Myśliwi? Na wszelki wypadek nie wchodzę do lasu, zbieram patyki na odkrytym terenie. Bo a nuż przypominam nieco dzika? Wsłuchuje się w dźwięki niosące się od strony lasu.. Tylko… co? myśliwi zapodawali by serią? I to tak raz po raz?? Gdy ognisko już płonie zaczyna być słychać wybuchy. Jakiś kamieniołom by tu mieli? Ale tak wieczorem prace prowadzić? A może idzie burza? I znów tłucze raz po raz.. W końcu spływa na nas olśnienie Do granic poligonu mamy chyba kilometr… I fakt, włóczyliśmy się w tych terenach nie raz, ale nigdy w środku tygodnia. Do snu gra nam więc różnoraka kanonada, ale przynajmniej jesteśmy już spokojni
Na zdjęciach fajnie wychodzą te momenty, gdy czarne, skłębione chmury nagle podświetli słońce (o ile zdąży się na czas wyjąć aparat). W rzeczywistości są one mniej malownicze... Człowiek siedzi i się zastanawia - doleje nam czy nie doleje?
“O tam wyleze!” - czyli dziecko nadrzewne!
Miło czas płynie przy ognisku, wędząc się w dymie, bujając w hamaku i podpiekając kolejne smakołyki!
Noc nastaje przepięknie księżycowa. Pełnia dzisiaj. Na niebie wszędzie chmurki z gatunku “kwaśne mleko”.
Ruszamy w Bory Dolnośląskie, ale dzisiaj będzie nieco nietypowo. Bo na naszej trasie las kończy się dosyć szybko…
Początkowo ustępuje miejsca wrzosowiskom..
Maj to nie sezon na wrzosy, ale i tak jest tu pięknie! Porosty pod nogami chrupią miarowo z każdym krokiem. Całe podłoże porasta roślinność o wyglądzie szarego dywanu porostów, gdzieniegdzie tylko przetykaną krzaczkiem wrzosa, kępką mchu lub widocznymi na zdjęciach czerwonymi “kropkami” (które nie wiem czy są kwiatem czy owocem?)
Stopniowo wrzosowisko zmienia się w pustynię!
Gdzieniegdzie piach jest przerastany drzewami.
A potem pojawia się całkiem prawdziwa pustynia! Taka pełna żółciutkiego, wygrzanego piachu!
Rozkładamy się nieopodal niewielkiego wzniesienia. Dziś wyjątkowo chrust zbieramy nie na ognicho - a na zamek. Bo tutaj właśnie powstaje pierwszy na świecie zamek z piasku wzmacniany żel - betem!
Specjalnie dla tego celu nabyliśmy składane łopaty!
Zostało tu sporo odłamków betonu wzmacnianego metalowymi prętami. Pewnie to pamiątka po czasach radzieckich poligonów, które się wszędzie tutaj panoszyły.
Dziurę udaje się wykopać głęboką… Gdzieś tam w głowie pojawia się myśl, czy przypadkiem inne popoligonowe pamiątki nie czają się tu zakopane w piasku? Łopata na szczęście nie robi “dzyń” ni razu
Jakoś trzeba sobie radzić gdy osiedlowe piaskownice pozamykali... I przy próbie korzystania z nich zaraz się czepi jakaś donosicielska menda. Tu na szczęście mendy chyba nie docierają - zbyt dużo słońca, lasu i świeżego powietrza do przebycia! Jest więc piaskowa radość w pełni!
Mamy ze sobą też hamak. Jak sama nazwa wskazuje, pustynia nie jest miejscem masowego występowania drzew. Udaje mi się wprawdzie dwa takowe znaleźć - ale są na tyle daleko od siebie, że hamakowe linki nie sięgają. Jednak wyprucie sznurówek z butów i pasków ze spodni, umożliwia nam odpowiednie przedłużenie linek i możliwość bujanej sielanki!
Dziecko śróddrzewne.
A powrót znów wrzosowiskami.
Tu też zatrzymujemy się na popas. Coby w zębach nie chrzęścił piasek!
Początkowo ustępuje miejsca wrzosowiskom..
Maj to nie sezon na wrzosy, ale i tak jest tu pięknie! Porosty pod nogami chrupią miarowo z każdym krokiem. Całe podłoże porasta roślinność o wyglądzie szarego dywanu porostów, gdzieniegdzie tylko przetykaną krzaczkiem wrzosa, kępką mchu lub widocznymi na zdjęciach czerwonymi “kropkami” (które nie wiem czy są kwiatem czy owocem?)
Stopniowo wrzosowisko zmienia się w pustynię!
Gdzieniegdzie piach jest przerastany drzewami.
A potem pojawia się całkiem prawdziwa pustynia! Taka pełna żółciutkiego, wygrzanego piachu!
Rozkładamy się nieopodal niewielkiego wzniesienia. Dziś wyjątkowo chrust zbieramy nie na ognicho - a na zamek. Bo tutaj właśnie powstaje pierwszy na świecie zamek z piasku wzmacniany żel - betem!
Specjalnie dla tego celu nabyliśmy składane łopaty!
Zostało tu sporo odłamków betonu wzmacnianego metalowymi prętami. Pewnie to pamiątka po czasach radzieckich poligonów, które się wszędzie tutaj panoszyły.
Dziurę udaje się wykopać głęboką… Gdzieś tam w głowie pojawia się myśl, czy przypadkiem inne popoligonowe pamiątki nie czają się tu zakopane w piasku? Łopata na szczęście nie robi “dzyń” ni razu
Jakoś trzeba sobie radzić gdy osiedlowe piaskownice pozamykali... I przy próbie korzystania z nich zaraz się czepi jakaś donosicielska menda. Tu na szczęście mendy chyba nie docierają - zbyt dużo słońca, lasu i świeżego powietrza do przebycia! Jest więc piaskowa radość w pełni!
Mamy ze sobą też hamak. Jak sama nazwa wskazuje, pustynia nie jest miejscem masowego występowania drzew. Udaje mi się wprawdzie dwa takowe znaleźć - ale są na tyle daleko od siebie, że hamakowe linki nie sięgają. Jednak wyprucie sznurówek z butów i pasków ze spodni, umożliwia nam odpowiednie przedłużenie linek i możliwość bujanej sielanki!
Dziecko śróddrzewne.
A powrót znów wrzosowiskami.
Tu też zatrzymujemy się na popas. Coby w zębach nie chrzęścił piasek!
Tutaj poradni samodzielnego kamuflażu na auta: https://rallystore.ru/pl/kamuflyazh-na- ... lyazh.htmlbuba pisze:Może my go jednak przemalujemy?
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Wędrując sobie dolnośląskimi polami - nagle trafiamy do dżungli! W jednej chwili znikają łany rzepaku, traw i zaoranej ziemi. Wbijamy w zielony kłąb lian i pnączy, który pożera drzewa i wyłaniające się tu i ówdzie resztki ruin. Ruiną najbardziej okazałą jest ewangelicki kościół...
Jego ściany, pomimo solidnych gabarytów, też powoli znikają wśród wszechobecnych macek bluszcza!
W kilku miejscach zachowały się jeszcze niemieckie napisy. Niestety nie potrafię przeczytać co one głoszą...
Dachu już praktycznie nie ma - ot tylko jakieś resztki niezbyt pewnie wiszących desek.. Nie chciałabym zwiedzać tego miejsca np. w czasie silnego wiatru czy ulewy...
Tu był chyba kiedyś ołtarz? Teraz ściany zdobi kolorowe malowidło...
W jednej z "baszt" jest jeszcze fragment schodów. Ot taki donikąd... Schody się nagle urywają w połowie drogi na szczyt...
Nie jestem miłośniczką "selfi", ale jakoś czasem sytuacja tego wymaga
Prawdziwy busz zaczyna się jednak dopiero za kościołem, tam gdzie niegdyś był cmentarz. Ciężko wręcz wyodrębnić gdzie są groby, gdzie ścieżka, a gdzie drzewa czy jakieś zabudowania. Krajobraz jest jednolity - zielony, porosły szczelną pokrywą malowniczych pnączy. Ich grube konary oplatają wszystko kudłatymi lianami.
Gdzieniegdzie miga szara tablica opisana gotykiem - przypominając gdzie się znajdujemy...
Jakiś mocno niekompletny budynek sprzed lat - dokładnie już omotany i ukryty pod zielonymi zwojami majowych chaszczy.
Wśród zieloności pojawiają się jednak w dwóch miejscach i inne kolory. Trzy groby są udekorowane sztucznymi kwiatami, a i bluszcz wokół nich wydaje się jakby podkoszony nieco...
Raz po raz pod nogami pojawiają się ziejące czernią otwory pootwieranych krypt… Busz wlewa się do środka jak wodospadem... Wiatr buja ich gałęziami.. Do krypt też zaglądaliśmy. Były tam głównie stare opony... I chmary owadów, które chyba sobie ulubiły podziemne, wilgotne czeluście na "sezon lęgowy".
Ot… jeden z typowych dla tego regionu opuszczonych kościołów, otoczony zapomnianym poniemieckim cmentarzem, któremu niewątpliwego uroku dodała majowa szata roślinna. Ale mam wrażenie, że dla 4.5 latka miejsce pozostanie w pamięci jako zaginiona, pradawna świątynia, ukryta w niedostępnym miejscu i pełna skarbów. I jeszcze w dziupli drzewa było mrowisko mrówczych gigantów Naprawdę… Jak pół palca takie okazy!
Jego ściany, pomimo solidnych gabarytów, też powoli znikają wśród wszechobecnych macek bluszcza!
W kilku miejscach zachowały się jeszcze niemieckie napisy. Niestety nie potrafię przeczytać co one głoszą...
Dachu już praktycznie nie ma - ot tylko jakieś resztki niezbyt pewnie wiszących desek.. Nie chciałabym zwiedzać tego miejsca np. w czasie silnego wiatru czy ulewy...
Tu był chyba kiedyś ołtarz? Teraz ściany zdobi kolorowe malowidło...
W jednej z "baszt" jest jeszcze fragment schodów. Ot taki donikąd... Schody się nagle urywają w połowie drogi na szczyt...
Nie jestem miłośniczką "selfi", ale jakoś czasem sytuacja tego wymaga
Prawdziwy busz zaczyna się jednak dopiero za kościołem, tam gdzie niegdyś był cmentarz. Ciężko wręcz wyodrębnić gdzie są groby, gdzie ścieżka, a gdzie drzewa czy jakieś zabudowania. Krajobraz jest jednolity - zielony, porosły szczelną pokrywą malowniczych pnączy. Ich grube konary oplatają wszystko kudłatymi lianami.
Gdzieniegdzie miga szara tablica opisana gotykiem - przypominając gdzie się znajdujemy...
Jakiś mocno niekompletny budynek sprzed lat - dokładnie już omotany i ukryty pod zielonymi zwojami majowych chaszczy.
Wśród zieloności pojawiają się jednak w dwóch miejscach i inne kolory. Trzy groby są udekorowane sztucznymi kwiatami, a i bluszcz wokół nich wydaje się jakby podkoszony nieco...
Raz po raz pod nogami pojawiają się ziejące czernią otwory pootwieranych krypt… Busz wlewa się do środka jak wodospadem... Wiatr buja ich gałęziami.. Do krypt też zaglądaliśmy. Były tam głównie stare opony... I chmary owadów, które chyba sobie ulubiły podziemne, wilgotne czeluście na "sezon lęgowy".
Ot… jeden z typowych dla tego regionu opuszczonych kościołów, otoczony zapomnianym poniemieckim cmentarzem, któremu niewątpliwego uroku dodała majowa szata roślinna. Ale mam wrażenie, że dla 4.5 latka miejsce pozostanie w pamięci jako zaginiona, pradawna świątynia, ukryta w niedostępnym miejscu i pełna skarbów. I jeszcze w dziupli drzewa było mrowisko mrówczych gigantów Naprawdę… Jak pół palca takie okazy!
Na jeden z biwaków zatrzymujemy się na żwirowni w Rakowicach. To dość dziwny i nietypowy biwak - bo zakończył się w innym miejscu niż się zaczął
Przy ognisku czas nam mija wśród pomruków burz pełzających po horyzontach. Słońce ciepłymi wieczornymi barwami podświetla granatowe chmury, które w takiej poświacie wydają się jeszcze ciemniejsze...
W chłodne wieczory szczególnie docenia się ciepło bijące od migoczących płomieni...
Herbata smakuje też nieporównywalnie lepiej jak w domu!
Mimo niezbyt optymistycznych zapowiedzi noc nastaje wyjątkowo pogodna... Nie dolało nam.. Burze przeszły gdzieś bokiem...
Koło drugiej cichą noc przerywa wizg pił spalinowych nieopodal naszego obozowiska. Początkowo wydaje nam się, że to zapóźnieni biwakowicze zjechali i właśnie szykują sobie opał na ognisko... Ale sprawa nieco się przedłuża... Najprawdopodobniej to lokalsi kradną drewno. Piły wwiercają się do głowy! O spaniu nie ma mowy! Jedynie kabaczę śpi jak niemowle i jeszcze przez sen się uśmiecha i mlaszcze... Chyba dwie godziny się wkurwiamy, przewracamy się z boku na bok, wciskamy do uszu mocniej stopery, mając nadzieje, że oni zaraz skończą i pojadą sobie w cholerę... Ale gdzie tam! do dźwięków pił dochodzi jeszcze pokrzykiwanie. Powoli zaczyna jaśnieć. Można juz dojrzeć coś więcej poza konturami. Skoda felicja, zielona jak nasza, z przyczepką. I kilku kolesi próbuje wtoczyć na przyczepkę belę drewna wyglądającego co najmniej jak ścięty "Dąb Bartek".. Toż jak im to poleci w złą stronę to z busia będzie placek! Budują jakąś dziwną konstrukcję, a przyczepce siadają opony już na sam widok. Z pobliskiego zagajnika nie milkną dźwięki pił, sugerując, że owa bela zaraz będzie miała doborowe towarzystwo... Nie ma mowy o spaniu.. W końcu podejmujemy właściwą decyzje - ewakuacja gdzieś kawałek dalej... Toperz przepełza za kierownice. Kolesie od drewna zamieniają się na chwilę w słupy soli, gdy niespodziewanie omiata ich światło reflektorów. Chyba byli pewni, że to auto stojące na brzegu jest puste, a wędkarz zapewne polazł na nocny połów gdzieś dalej... Podskakując na wybojach oddalamy się od wizgu pił, aż ich dźwięk staje się zupełnie nieszkodliwy, a wręcz ciche brzęczenie w oddali dodaje uroku. Kabak śpi jak zabity. Staram się być w gotowości, aby ją łapać, jak na którymś z wybojów by postanowiła sturlać się ze skrzyni na schodki Znajdujemy nowe fajne miejsce i układamy się do snu... Jest 4:30. Ale jesteśmy durni, że 2 godziny się męczyliśmy zamiast od razu odjechać.
Rano jest kupa śmiechu jak mówimy kabakowi, że w nocy ulegliśmy teleportacji. Kabak się śmieje. Nie wierzy, rodzice sobie jak zwykle robią z niej jaja. Wygląda za okno i mina jej rzednie... Faktycznie... To jest inne miejsce! Oczy ma jak spodki okrągłe... Bardzo się jej podoba opowieść o nocnej jeździe, ucieczce przed piłami, belami gigantami i o osłupiałych nocnych drwalach w świetle reflektorów.
Poranek jest bardzo wietrzny. Śniadanie decydujemy się zjeść w busiu. Były próby zorganizowania śniadanka na łonie przyrody ale zwiało mi pomidora z talerza! Diabli by to wzięli! Prosto w piach... Mam drugiego, ale już nie ryzykujemy. Pomidor nie wychyla więc z busia. My również
Industrialne klimaty okolic...
Nasze drogi są grząskie i przegląda się w nich chmurny świat!
W okolicy Zebrzydowej przewijamy się nad jeziorkiem zwanym przez miejscowych Podkowa. Ma niesamowicie niebieski kolor i wodę o przedziwnym zapachu. Troche kojarzy mi się z kaolinem z czeskich kamieniołomów koło Vidnavy. Tu jednak jest mniejsze zmętnienie a zapach znacznie bardziej intensywny!
Brzegi z daleka zdają się być piaszczyste.
Z bliska jednak okazuje się to być mocno skamieniałą skorupą - jakby z jakiejś gliny o ostrych brzegach i różnej kruchości.
Udogodnienia biwakowe na jednym z brzegów.
Bajorka pocegielniane w okolicy Czernej.
Zarastające leśne jeziorka koło Parkoszowa.
Przy ognisku czas nam mija wśród pomruków burz pełzających po horyzontach. Słońce ciepłymi wieczornymi barwami podświetla granatowe chmury, które w takiej poświacie wydają się jeszcze ciemniejsze...
W chłodne wieczory szczególnie docenia się ciepło bijące od migoczących płomieni...
Herbata smakuje też nieporównywalnie lepiej jak w domu!
Mimo niezbyt optymistycznych zapowiedzi noc nastaje wyjątkowo pogodna... Nie dolało nam.. Burze przeszły gdzieś bokiem...
Koło drugiej cichą noc przerywa wizg pił spalinowych nieopodal naszego obozowiska. Początkowo wydaje nam się, że to zapóźnieni biwakowicze zjechali i właśnie szykują sobie opał na ognisko... Ale sprawa nieco się przedłuża... Najprawdopodobniej to lokalsi kradną drewno. Piły wwiercają się do głowy! O spaniu nie ma mowy! Jedynie kabaczę śpi jak niemowle i jeszcze przez sen się uśmiecha i mlaszcze... Chyba dwie godziny się wkurwiamy, przewracamy się z boku na bok, wciskamy do uszu mocniej stopery, mając nadzieje, że oni zaraz skończą i pojadą sobie w cholerę... Ale gdzie tam! do dźwięków pił dochodzi jeszcze pokrzykiwanie. Powoli zaczyna jaśnieć. Można juz dojrzeć coś więcej poza konturami. Skoda felicja, zielona jak nasza, z przyczepką. I kilku kolesi próbuje wtoczyć na przyczepkę belę drewna wyglądającego co najmniej jak ścięty "Dąb Bartek".. Toż jak im to poleci w złą stronę to z busia będzie placek! Budują jakąś dziwną konstrukcję, a przyczepce siadają opony już na sam widok. Z pobliskiego zagajnika nie milkną dźwięki pił, sugerując, że owa bela zaraz będzie miała doborowe towarzystwo... Nie ma mowy o spaniu.. W końcu podejmujemy właściwą decyzje - ewakuacja gdzieś kawałek dalej... Toperz przepełza za kierownice. Kolesie od drewna zamieniają się na chwilę w słupy soli, gdy niespodziewanie omiata ich światło reflektorów. Chyba byli pewni, że to auto stojące na brzegu jest puste, a wędkarz zapewne polazł na nocny połów gdzieś dalej... Podskakując na wybojach oddalamy się od wizgu pił, aż ich dźwięk staje się zupełnie nieszkodliwy, a wręcz ciche brzęczenie w oddali dodaje uroku. Kabak śpi jak zabity. Staram się być w gotowości, aby ją łapać, jak na którymś z wybojów by postanowiła sturlać się ze skrzyni na schodki Znajdujemy nowe fajne miejsce i układamy się do snu... Jest 4:30. Ale jesteśmy durni, że 2 godziny się męczyliśmy zamiast od razu odjechać.
Rano jest kupa śmiechu jak mówimy kabakowi, że w nocy ulegliśmy teleportacji. Kabak się śmieje. Nie wierzy, rodzice sobie jak zwykle robią z niej jaja. Wygląda za okno i mina jej rzednie... Faktycznie... To jest inne miejsce! Oczy ma jak spodki okrągłe... Bardzo się jej podoba opowieść o nocnej jeździe, ucieczce przed piłami, belami gigantami i o osłupiałych nocnych drwalach w świetle reflektorów.
Poranek jest bardzo wietrzny. Śniadanie decydujemy się zjeść w busiu. Były próby zorganizowania śniadanka na łonie przyrody ale zwiało mi pomidora z talerza! Diabli by to wzięli! Prosto w piach... Mam drugiego, ale już nie ryzykujemy. Pomidor nie wychyla więc z busia. My również
Industrialne klimaty okolic...
Nasze drogi są grząskie i przegląda się w nich chmurny świat!
W okolicy Zebrzydowej przewijamy się nad jeziorkiem zwanym przez miejscowych Podkowa. Ma niesamowicie niebieski kolor i wodę o przedziwnym zapachu. Troche kojarzy mi się z kaolinem z czeskich kamieniołomów koło Vidnavy. Tu jednak jest mniejsze zmętnienie a zapach znacznie bardziej intensywny!
Brzegi z daleka zdają się być piaszczyste.
Z bliska jednak okazuje się to być mocno skamieniałą skorupą - jakby z jakiejś gliny o ostrych brzegach i różnej kruchości.
Udogodnienia biwakowe na jednym z brzegów.
Bajorka pocegielniane w okolicy Czernej.
Zarastające leśne jeziorka koło Parkoszowa.
Jeśli chodzi o kaolin to czy byliście na "białej pustyni" pod Nowogrodźcem?buba pisze:Troche kojarzy mi się z kaolinem z czeskich kamieniołomów koło Vidnavy.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
TaaaaakPiotrek pisze:Jeśli chodzi o kaolin to czy byliście na "białej pustyni" pod Nowogrodźcem?buba pisze:Troche kojarzy mi się z kaolinem z czeskich kamieniołomów koło Vidnavy.
https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... y-cz1.html
Szukając poradzieckich baz trafiamy do Trzebienia juz trzeci raz. Te tereny zadowolą każdego miłośnika pokruszonego, porosłego mchem betonu!
W marcu 2010 roku zwiedzaliśmy okolice dawnego kina, które było nafaszerowane tablicami i zdjęciami sprzed lat - https://goo.gl/photos/4FTXrvAtnC6LmThD6
W maju 2010 rzuciła nam się w oczy opuszczona szkoła (foty pod koniec tego albumu) - https://goo.gl/photos/Ah9cem3cP5ZwbkoU9
Wydawałoby się, że już nic nowego nie namierzymy w tej miejscowości - a tu niespodzianka! Zarośnięta płytówka prowadzi gdzieś w dal. Dal nam jeszcze nieznaną!
I przypadkiem wlazły nam w oczy ogromne garaże!
Przy nich są jakieś chodniki? Albo murki? Podłużne pasy betonu szczelnie zarosłe mchem, porostami i zasypane igliwiem.
Dachy garaży wsparte są na ogromnej kolumnadzie.
Podłogi niektórych garaży pokrywa zielony dywan mchu… Inne dywany też się przewijają
Na niektórych kolumnach zachowały się jeszcze malunki z dawnymi symbolami, przypominające kto tu urzędował przez wiele lat...
Kolejna płytowa droga doprowadza do innych zabudowań, takich z większą domieszką cegły.
I gdzie można sobie posiedzieć na kanapie!
Mix kanału dla ciężarówek z bunkrem??
Resztki zatartego napisu..
Zaglądamy jeszcze w rejon zarośniętych bloków…
Wnętrza już niestety całkowicie wypatroszone…
Kino 2010
Kino 2020
Plac pożarła przyroda...
Przebijamy się przez zasieki z chrupiących patyków. Kabak załamuje ręce: "A wczoraj tak się naszukaliśmy chrustu na ognisko!. A tu leży taki samotny i porzucony!"
Budynek przy wielkim placu.
Resztki płotu też tona pod zaroślami.
To chyba te same bloki?
2010
2020
Przy jednym z bloków stoi sporo baraczków, również opuszczonych. Tak jakby kiedyś siedział tu jakiś ochroniarz? Albo robotnicy? Ale oni również już wybyli w nieznane i porzucili na dobre to miejsce?
W marcu 2010 roku zwiedzaliśmy okolice dawnego kina, które było nafaszerowane tablicami i zdjęciami sprzed lat - https://goo.gl/photos/4FTXrvAtnC6LmThD6
W maju 2010 rzuciła nam się w oczy opuszczona szkoła (foty pod koniec tego albumu) - https://goo.gl/photos/Ah9cem3cP5ZwbkoU9
Wydawałoby się, że już nic nowego nie namierzymy w tej miejscowości - a tu niespodzianka! Zarośnięta płytówka prowadzi gdzieś w dal. Dal nam jeszcze nieznaną!
I przypadkiem wlazły nam w oczy ogromne garaże!
Przy nich są jakieś chodniki? Albo murki? Podłużne pasy betonu szczelnie zarosłe mchem, porostami i zasypane igliwiem.
Dachy garaży wsparte są na ogromnej kolumnadzie.
Podłogi niektórych garaży pokrywa zielony dywan mchu… Inne dywany też się przewijają
Na niektórych kolumnach zachowały się jeszcze malunki z dawnymi symbolami, przypominające kto tu urzędował przez wiele lat...
Kolejna płytowa droga doprowadza do innych zabudowań, takich z większą domieszką cegły.
I gdzie można sobie posiedzieć na kanapie!
Mix kanału dla ciężarówek z bunkrem??
Resztki zatartego napisu..
Zaglądamy jeszcze w rejon zarośniętych bloków…
Wnętrza już niestety całkowicie wypatroszone…
Kino 2010
Kino 2020
Plac pożarła przyroda...
Przebijamy się przez zasieki z chrupiących patyków. Kabak załamuje ręce: "A wczoraj tak się naszukaliśmy chrustu na ognisko!. A tu leży taki samotny i porzucony!"
Budynek przy wielkim placu.
Resztki płotu też tona pod zaroślami.
To chyba te same bloki?
2010
2020
Przy jednym z bloków stoi sporo baraczków, również opuszczonych. Tak jakby kiedyś siedział tu jakiś ochroniarz? Albo robotnicy? Ale oni również już wybyli w nieznane i porzucili na dobre to miejsce?
Miejsce to intrygowało mnie już od bardzo dawna. Na mapach satelitarnych fragment lasu położony na wschód od Trzebienia wygląda zdecydowanie nie codziennie. Oddalona od wsi i innych osiedli ludzkich jakaś zagubiona osada - plątanina dróg i wyraźnie widoczne budynki.
Udało się dotrzeć do informacji, że w lasach pod Trzebieniem, na terenach nieistniejącej wsi Karczmarka, były duże radzieckie składy amunicji i paliw. Zyskały one sobie sławę niesamowicie wielkim wybuchem, do którego tu doszło pod koniec lat 80 tych. Do teraz krążą różne hipotezy - a to o katastrofie samolotu z okolicznych poligonów, a to, że nie spadł samolot, a tylko “upuścił bombę”. Inne wersje zakładają zwykłe zaprószenie ognia przez szeregowego żołnierza. Rzucony pet w tysiące ton paliwa może również wywołać dość spektakularne efekty... Jedno jest pewne - pierdyknęło bardzo solidnie. Niektórzy nawet twierdzą, że widzieli atomowy grzybek. W pobliskich miejscowościach powypadały szyby w oknach, gdzieś fala uderzeniowa zerwała dachówki, a jedna pani z Trzebienia zarzekała się, że tego dnia uległa zniszczeniu jej cała zastawa stołowa. Świadkowie opowiadali o fragmentach ludzkich ciał rozrzuconych po lasach i wiszących na drzewach wnętrznościach. Długo wyły po lasach sygnały karetek czy straży pożarnych. Strona radziecka wszystko utajniła, nikogo z polskiej strony nie wpuszczono na teren bazy. W czasie likwidacji i opuszczania bazy została zniszczona dokumentacja. Dokładna przyczyna katastrofy jak i liczba ofiar pozostanie więc chyba na zawsze tajemnicą...
Pierwszy raz w tamta stronę wybraliśmy się już 10 lat temu. Trafiliśmy jednak na teren zajęty przez jakieś firmy czy magazyny, kręciły się ciężarówki, łaziło dużo ludzi. Nie byliśmy również pewni czy jest to obiekt, którego szukamy. Ale było wiadomo, że dalsze zwiedzanie nie jest realne. Poszliśmy więc kawałek dalej w lasy, udało się znaleźć ruiny poradzieckich magazynów warzywnych i jeden mały bunkierek. Jako że lało niemiłosiernie to wycieczkę obwołaliśmy za zakończoną. Troche zdjęć z tego wypadu wrzuciłam tu RELACJA: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... olska.html
Ale niedosyt pozostał… Plan powrotu w te tereny dojrzewał kolejne 10 lat… Tym razem postanowiliśmy uderzyć do dziwnej osady od strony przeciwnej - i to okazało się chyba dobrym pomysłem!
Dominują tu sosny.
Ale nie kojarzę innych lasów, gdzie byłoby aż takie nagromadzenie “czarcich mioteł”. Coś im tutaj musi pasować, że tak bujnie rosną!
Takie okazy napotkaliśmy w czasie poprzedniej wizyty w tym rejonie!
Sosna o malowniczym kształcie - zupełnie jak przeniesiona gdzieś z nadmorskich terenów!
Za to brzozy nie są w tym lesie chyba mile widziane…
Tu chyba zbierają jakieś robale! Wygląda jak rodzaj lepa na muchy!
A tu spod mchów wyłaniają się potwory! Czekają w półuśpieniu na swój dzień!
Sucho jest...
Sporo wędrujemy wśród wrzosów. Właśnie zaczynają kwitnąć. Gdzieś tu podejmujemy decyzję o jutrzejszej wycieczce na wrzosowiska przypustynne!
Wszyscy twierdzą, że opóźniam wycieczkę
Powoli docieramy do granic dawnej leśnej bazy. Kiedyś cały jej teren był ogrodzony. Solidne słupy - i coś co wygląda jak resztki drutu kolczastego pod napięciem?
Pojawiają się pierwsze budynki. W większości przypadków już niezadaszone ruiny lub tylko resztki ścian.
Zagłębienia, murki z resztkami jakiś wyrytych napisów...
Albo taki mocno pokruszony głaz. Zupełnie niepasujący do otaczających go lasów o pachnącym żywicą igliwiu… Kabak zaraz został odłowiony i zabrany z tego miejsca, co spotkało się ze znacznym oraz głośnym sprzeciwem. Nie wiem, ale jakoś ten kamień mi się nie spodobał. Nie potrafię powiedzieć dlaczego… Jakiś był taki "nieziemski"
Jeden z hangarów zachował się w dużo lepszym stanie.
Po wejściu do środka wygląda wręcz jakby świeżo został wyremontowany. Jakby ten beton był niedawno wylany. Kanty są równe, jakby wypolerowane. Podłoga jakby zamieciona.
Uświadamiamy sobie też, że nie ma tu żadnych śmieci ani wysprejowanych ścian… Więc może i nas nie powinno tu być?
Takie tylko napisy znajdujemy.
W miejscu gdzie powinny być kolejne skupiska budynków są już tylko dziury w ziemi i wyjeżdżone koleiny.
Na horyzoncie widać gruzowisko i jeździ jakiś spychacz. Postanawiamy się wycofać. Chyba nic więcej ciekawego tu nie znajdziemy, a robotnicy zazwyczaj się denerwują jak się im wlezie na plac budowy.
Kierując się w stronę leśnej drogi napotykamy taką tablicę. I zadajemy sobie pytanie - czy ona pochodzi z czasów świetności bazy czy raczej jest współczesna? Toperz zauważa, że gdyby ona była “bazowa” to raczej nie byłaby po polsku… Albo nie tylko...
m bliżej głównego wjazdu do bazy, tym płoty stają się bardziej kompletne. Pojawia się zgromadzony złom. Budynki przy głównej drodze nadal, podobnie jak 10 lat temu, są zagospodarowane pod jakieś firmy czy magazyny. Słychać odgłosy psów i ludzkich rozmów. Ten fragment bazy zdecydowanie opuszczony nie jest.
W dalszej części lasu znów napotykamy ruiny. Ale już takie bardzo fragmentaryczne i mocno zjedzone przez przyrodę.
Wokół wala się sporo ciekawych kamulców. Przypomina to najbardziej pohutniczą szlakę. Kamienie są niebieskie, seledynowe, perforowane jak pumeks, o lśniącej zeszklonej powierzchni. Z tego co udało się dowiedzieć to chyba jakieś odpady żelaziste.
Dodatkowe informacje spływają na nas na samym końcu wycieczki - od napotkanych miejscowych. Teren dawnej bazy ponoć od czasów likwidacji i opuszczeniu przez radzieckie wojska - jest prywatny. Tablica więc nie kłamała. Nie przeszedł w ręce Lasów Państwowych ani nie został oficjalnie udostępniony dla turystów - bo nadal zalegają tam różne niewybuchy i miny. A przynajmniej taka jest oficjalna wersja. I ponoć rosną tam najpiękniejsze kanie w całych Borach Dolnośląskich, o ogromnych kapeluszach i niepowtarzalnym aromacie. Miejscowi na kanie oczywiście chodzą, ale odradzają włóczenia się po tym terenie, a zwłaszcza schodzenia ze ścieżek i nurkowanie w głębokie zarośla. Bo licho nie śpi. I teraz pytanie - czy chodzi o te miny czy żeby im nie wyżreć kań? I chyba ostatecznie dobrze, że spotkaliśmy ich wieczorem - bo pewnie byśmy się dali nastraszyć i zrezygnowali z eksploracji tego ciekawego terenu. A było fajnie! Czasem więc może lepiej nie wiedzieć?
Zawijamy też (już po raz trzeci!) do kina w Trzebieniu. I wreszcie udaje się znaleźć mural! Do trzech razy sztuka! Jak myśmy mogli to wcześniej przegapić?
Kino jest już w kompletnej ruinie, ale trochę napisów tu i ówdzie się jeszcze zachowało!
Scena z cytatem z Lenina.
Miejsce imprezowe.
Udało się dotrzeć do informacji, że w lasach pod Trzebieniem, na terenach nieistniejącej wsi Karczmarka, były duże radzieckie składy amunicji i paliw. Zyskały one sobie sławę niesamowicie wielkim wybuchem, do którego tu doszło pod koniec lat 80 tych. Do teraz krążą różne hipotezy - a to o katastrofie samolotu z okolicznych poligonów, a to, że nie spadł samolot, a tylko “upuścił bombę”. Inne wersje zakładają zwykłe zaprószenie ognia przez szeregowego żołnierza. Rzucony pet w tysiące ton paliwa może również wywołać dość spektakularne efekty... Jedno jest pewne - pierdyknęło bardzo solidnie. Niektórzy nawet twierdzą, że widzieli atomowy grzybek. W pobliskich miejscowościach powypadały szyby w oknach, gdzieś fala uderzeniowa zerwała dachówki, a jedna pani z Trzebienia zarzekała się, że tego dnia uległa zniszczeniu jej cała zastawa stołowa. Świadkowie opowiadali o fragmentach ludzkich ciał rozrzuconych po lasach i wiszących na drzewach wnętrznościach. Długo wyły po lasach sygnały karetek czy straży pożarnych. Strona radziecka wszystko utajniła, nikogo z polskiej strony nie wpuszczono na teren bazy. W czasie likwidacji i opuszczania bazy została zniszczona dokumentacja. Dokładna przyczyna katastrofy jak i liczba ofiar pozostanie więc chyba na zawsze tajemnicą...
Pierwszy raz w tamta stronę wybraliśmy się już 10 lat temu. Trafiliśmy jednak na teren zajęty przez jakieś firmy czy magazyny, kręciły się ciężarówki, łaziło dużo ludzi. Nie byliśmy również pewni czy jest to obiekt, którego szukamy. Ale było wiadomo, że dalsze zwiedzanie nie jest realne. Poszliśmy więc kawałek dalej w lasy, udało się znaleźć ruiny poradzieckich magazynów warzywnych i jeden mały bunkierek. Jako że lało niemiłosiernie to wycieczkę obwołaliśmy za zakończoną. Troche zdjęć z tego wypadu wrzuciłam tu RELACJA: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... olska.html
Ale niedosyt pozostał… Plan powrotu w te tereny dojrzewał kolejne 10 lat… Tym razem postanowiliśmy uderzyć do dziwnej osady od strony przeciwnej - i to okazało się chyba dobrym pomysłem!
Dominują tu sosny.
Ale nie kojarzę innych lasów, gdzie byłoby aż takie nagromadzenie “czarcich mioteł”. Coś im tutaj musi pasować, że tak bujnie rosną!
Takie okazy napotkaliśmy w czasie poprzedniej wizyty w tym rejonie!
Sosna o malowniczym kształcie - zupełnie jak przeniesiona gdzieś z nadmorskich terenów!
Za to brzozy nie są w tym lesie chyba mile widziane…
Tu chyba zbierają jakieś robale! Wygląda jak rodzaj lepa na muchy!
A tu spod mchów wyłaniają się potwory! Czekają w półuśpieniu na swój dzień!
Sucho jest...
Sporo wędrujemy wśród wrzosów. Właśnie zaczynają kwitnąć. Gdzieś tu podejmujemy decyzję o jutrzejszej wycieczce na wrzosowiska przypustynne!
Wszyscy twierdzą, że opóźniam wycieczkę
Powoli docieramy do granic dawnej leśnej bazy. Kiedyś cały jej teren był ogrodzony. Solidne słupy - i coś co wygląda jak resztki drutu kolczastego pod napięciem?
Pojawiają się pierwsze budynki. W większości przypadków już niezadaszone ruiny lub tylko resztki ścian.
Zagłębienia, murki z resztkami jakiś wyrytych napisów...
Albo taki mocno pokruszony głaz. Zupełnie niepasujący do otaczających go lasów o pachnącym żywicą igliwiu… Kabak zaraz został odłowiony i zabrany z tego miejsca, co spotkało się ze znacznym oraz głośnym sprzeciwem. Nie wiem, ale jakoś ten kamień mi się nie spodobał. Nie potrafię powiedzieć dlaczego… Jakiś był taki "nieziemski"
Jeden z hangarów zachował się w dużo lepszym stanie.
Po wejściu do środka wygląda wręcz jakby świeżo został wyremontowany. Jakby ten beton był niedawno wylany. Kanty są równe, jakby wypolerowane. Podłoga jakby zamieciona.
Uświadamiamy sobie też, że nie ma tu żadnych śmieci ani wysprejowanych ścian… Więc może i nas nie powinno tu być?
Takie tylko napisy znajdujemy.
W miejscu gdzie powinny być kolejne skupiska budynków są już tylko dziury w ziemi i wyjeżdżone koleiny.
Na horyzoncie widać gruzowisko i jeździ jakiś spychacz. Postanawiamy się wycofać. Chyba nic więcej ciekawego tu nie znajdziemy, a robotnicy zazwyczaj się denerwują jak się im wlezie na plac budowy.
Kierując się w stronę leśnej drogi napotykamy taką tablicę. I zadajemy sobie pytanie - czy ona pochodzi z czasów świetności bazy czy raczej jest współczesna? Toperz zauważa, że gdyby ona była “bazowa” to raczej nie byłaby po polsku… Albo nie tylko...
m bliżej głównego wjazdu do bazy, tym płoty stają się bardziej kompletne. Pojawia się zgromadzony złom. Budynki przy głównej drodze nadal, podobnie jak 10 lat temu, są zagospodarowane pod jakieś firmy czy magazyny. Słychać odgłosy psów i ludzkich rozmów. Ten fragment bazy zdecydowanie opuszczony nie jest.
W dalszej części lasu znów napotykamy ruiny. Ale już takie bardzo fragmentaryczne i mocno zjedzone przez przyrodę.
Wokół wala się sporo ciekawych kamulców. Przypomina to najbardziej pohutniczą szlakę. Kamienie są niebieskie, seledynowe, perforowane jak pumeks, o lśniącej zeszklonej powierzchni. Z tego co udało się dowiedzieć to chyba jakieś odpady żelaziste.
Dodatkowe informacje spływają na nas na samym końcu wycieczki - od napotkanych miejscowych. Teren dawnej bazy ponoć od czasów likwidacji i opuszczeniu przez radzieckie wojska - jest prywatny. Tablica więc nie kłamała. Nie przeszedł w ręce Lasów Państwowych ani nie został oficjalnie udostępniony dla turystów - bo nadal zalegają tam różne niewybuchy i miny. A przynajmniej taka jest oficjalna wersja. I ponoć rosną tam najpiękniejsze kanie w całych Borach Dolnośląskich, o ogromnych kapeluszach i niepowtarzalnym aromacie. Miejscowi na kanie oczywiście chodzą, ale odradzają włóczenia się po tym terenie, a zwłaszcza schodzenia ze ścieżek i nurkowanie w głębokie zarośla. Bo licho nie śpi. I teraz pytanie - czy chodzi o te miny czy żeby im nie wyżreć kań? I chyba ostatecznie dobrze, że spotkaliśmy ich wieczorem - bo pewnie byśmy się dali nastraszyć i zrezygnowali z eksploracji tego ciekawego terenu. A było fajnie! Czasem więc może lepiej nie wiedzieć?
Zawijamy też (już po raz trzeci!) do kina w Trzebieniu. I wreszcie udaje się znaleźć mural! Do trzech razy sztuka! Jak myśmy mogli to wcześniej przegapić?
Kino jest już w kompletnej ruinie, ale trochę napisów tu i ówdzie się jeszcze zachowało!
Scena z cytatem z Lenina.
Miejsce imprezowe.
Dziś obieramy kierunek wrzosowiska! Ruszamy, podobnie jak w maju na pustynię, spod wysypiska śmieci. Dzień jest upalny, słońce przypieka. Wysypisko nieporównywalnie bardziej cuchnie niż wiosną. Pakujemy się szybko, żeby nie powiedzieć wręcz - w panice. Tu się naprawde nie da wytrzymać! Oddalamy się. Z każdym metrem powietrze staje się coraz bardziej nadające do oddychania. Grunt pod nogami, niezależnie czy to piach, trawa, zioła czy igliwie, trzeszczy z suchości. Idziemy przed siebie, a nad nami unosi obłok kurzu, pokrywając piaszczystą powłoką spocone gęby, karki czy łapy. W zębach zaczyna chrzęścić nie mniej niż pod butami. To kabak cieszy się piaskiem, a wraz z nią wędruje zasłona dymna! Już wiem jak się tworzą burze piaskowe
Jakby ktoś nie wiedział - to piach z ust najlepiej wypłukuje się piwem!
Wszędzie wokół jest fioletowo! Terminowo wstrzeliliśmy się idealnie!
Piach i wrzosy, wrzosy i więcej piachu!
I szkielety dawnych mieszkańców...
A tu powstaje miód wrzosowy! Chyba kilkanaście pasiek rozkłada tutaj swoje stanowiska. I trudno się dziwić. No bo gdzie jak nie tu??
Oczywiście musi być ostrzeżenie... Bo przecież fakt, że pszczoła żądli to jest dla każdego wielkie zaskoczenie! Ja np. myślałam, że pszczoły to się zbiera do kubeczka jak borówki i potem zjada na surowo.
Ciekawe kiedy będą ostrzegać przed wiewiórkami (bo orzeszek może spaść na głowę) albo gołębiami (tu akurat faktycznie bombardowanie bywa bardzo niebezpieczne!
Acz pewnych tajników pszczelarstwa nigdy nie zrozumiem. Tzn. chodzi mi o strój
Rozważaliśmy czy nie wybrać się tu na rowerach. Rozważając, że wtedy bysmy mogli zrobić dłuższą wycieczkę... O matko! Ale byśmy klęli!!!! Drogi sa szerokie i idąc grzęźnie się po kostki.
Jeśli jakiś rowerzysta lubi wyzwania - to naprawde polecam ten fragment Borów!
Niby śmieci w lesie to nic dobrego.. Niby opona to śmieć… Ale czasem potrafi dać dużo radości!
Kawałek na wschód od pustyni upatrzyłam sobie leśne jeziorko. Ciekawie się ono prezentuje na satelitarnych mapach, takie oczko wodne otoczone wokół sporym wałem piachu.
Acz obecnie jeziorka prawie nie ma... Ale nowa, wypasiona tablica musi być! Każdą możliwość, aby czegoś zabronić trzeba wykorzystać! Naprawdę czasem to nie wiadomo czy śmiać się czy płakać!
Woda (tzn. to co z niej pozostało) ma rażąco zielony kolor. Piasek jest tu jakby bielszy niż na okolicznych pustyniach i wydmach. I jakby ciut drobniejszy. Teren przyjeziorny, taka jakby kotlinka, to jest chyba najbardziej nasłonecznione miejsce w całych Borach! Prażące oddziaływanie promieni czuć tu ze zwielokrotniona siłą! Jak ja uwielbiam takie miejsca! Chyba w poprzednim wcieleniu musiałam być jaszczurką! (albo bakterią - taką co to żyją w gorących źródłach albo czynnych wulkanach! )
Specjalnie na tą piaskową okoliczność zabraliśmy plażowe sprzęty!
Nowy szałas Krecika!
Im dłużej tu siedzimy i kopiemy, tym dziwniejszy wydaje mi się ten piasek... Z jednej strony niby jest bardzo suchy, a często jednak jest zwarty, jakby się łupał płatami. Jakby miał w sobie trochę… cementu? I zapach... Zwłaszcza zapach. Gorący, wyprażony słońcem piach, a pachnie bunkrem! Przed oczami stają mi chłodne czeluście korytarzy MRU! Wbijasz łopatę a wokół roznosi się aromat starej, wilgotnej piwnicy - z domieszką świeżej zaprawy na budowie!
Wracając namierzamy jeszcze ziemianki! Jakaś spora grupa musiała sobie tu obozować
A na koniec oklekotały nas bociany! Do dziś wydawało mi się, że nie są to ptaki stadne! Ale człowiek uczy się całe życie!
Jakby ktoś nie wiedział - to piach z ust najlepiej wypłukuje się piwem!
Wszędzie wokół jest fioletowo! Terminowo wstrzeliliśmy się idealnie!
Piach i wrzosy, wrzosy i więcej piachu!
I szkielety dawnych mieszkańców...
A tu powstaje miód wrzosowy! Chyba kilkanaście pasiek rozkłada tutaj swoje stanowiska. I trudno się dziwić. No bo gdzie jak nie tu??
Oczywiście musi być ostrzeżenie... Bo przecież fakt, że pszczoła żądli to jest dla każdego wielkie zaskoczenie! Ja np. myślałam, że pszczoły to się zbiera do kubeczka jak borówki i potem zjada na surowo.
Ciekawe kiedy będą ostrzegać przed wiewiórkami (bo orzeszek może spaść na głowę) albo gołębiami (tu akurat faktycznie bombardowanie bywa bardzo niebezpieczne!
Acz pewnych tajników pszczelarstwa nigdy nie zrozumiem. Tzn. chodzi mi o strój
Rozważaliśmy czy nie wybrać się tu na rowerach. Rozważając, że wtedy bysmy mogli zrobić dłuższą wycieczkę... O matko! Ale byśmy klęli!!!! Drogi sa szerokie i idąc grzęźnie się po kostki.
Jeśli jakiś rowerzysta lubi wyzwania - to naprawde polecam ten fragment Borów!
Niby śmieci w lesie to nic dobrego.. Niby opona to śmieć… Ale czasem potrafi dać dużo radości!
Kawałek na wschód od pustyni upatrzyłam sobie leśne jeziorko. Ciekawie się ono prezentuje na satelitarnych mapach, takie oczko wodne otoczone wokół sporym wałem piachu.
Acz obecnie jeziorka prawie nie ma... Ale nowa, wypasiona tablica musi być! Każdą możliwość, aby czegoś zabronić trzeba wykorzystać! Naprawdę czasem to nie wiadomo czy śmiać się czy płakać!
Woda (tzn. to co z niej pozostało) ma rażąco zielony kolor. Piasek jest tu jakby bielszy niż na okolicznych pustyniach i wydmach. I jakby ciut drobniejszy. Teren przyjeziorny, taka jakby kotlinka, to jest chyba najbardziej nasłonecznione miejsce w całych Borach! Prażące oddziaływanie promieni czuć tu ze zwielokrotniona siłą! Jak ja uwielbiam takie miejsca! Chyba w poprzednim wcieleniu musiałam być jaszczurką! (albo bakterią - taką co to żyją w gorących źródłach albo czynnych wulkanach! )
Specjalnie na tą piaskową okoliczność zabraliśmy plażowe sprzęty!
Nowy szałas Krecika!
Im dłużej tu siedzimy i kopiemy, tym dziwniejszy wydaje mi się ten piasek... Z jednej strony niby jest bardzo suchy, a często jednak jest zwarty, jakby się łupał płatami. Jakby miał w sobie trochę… cementu? I zapach... Zwłaszcza zapach. Gorący, wyprażony słońcem piach, a pachnie bunkrem! Przed oczami stają mi chłodne czeluście korytarzy MRU! Wbijasz łopatę a wokół roznosi się aromat starej, wilgotnej piwnicy - z domieszką świeżej zaprawy na budowie!
Wracając namierzamy jeszcze ziemianki! Jakaś spora grupa musiała sobie tu obozować
A na koniec oklekotały nas bociany! Do dziś wydawało mi się, że nie są to ptaki stadne! Ale człowiek uczy się całe życie!
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33897
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Może ta pani to zażywała dobrodziejstw apiterapii? Niech dla zdrowie kąsają wszędzie byle nie po botoksie?buba pisze:pewnych tajników pszczelarstwa nigdy nie zrozumiem. Tzn. chodzi mi o strój
Zastanawiam się, czy ta ziemianka to nie tzw. dół oziębiony do przetrzymywania sadzonek? Ale raczej nie...
Jesień, to i boćki muszą się naradzić gdzie tym razem warto polecieć i którędy.
Buba, a czy Ty na tej wrzosowej wyprawie nie lansowałaś się w jakimś kapelusiu inkrustowanym zębami krokodyla? Od Indiana Jones'a go dostałaś?
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
No patrz! O tym nie pomyslalam ze o ochrone botoksu chodzilo!góral bagienny pisze:Może ta pani to zażywała dobrodziejstw apiterapii? Niech dla zdrowie kąsają wszędzie byle nie po botoksie?
Mi raczej wygladalo na jakas dzialanosc harcerzy czy innych milosnikow "bushcraftow". A o dolach oziebionych nic nie wiedzialam!góral bagienny pisze:Zastanawiam się, czy ta ziemianka to nie tzw. dół oziębiony do przetrzymywania sadzonek? Ale raczej nie...
Byc moze trwa tam wlasnie zazarta dyskusja odnosnie trasy i doboru miejsc biwakowych po drodzegóral bagienny pisze:Jesień, to i boćki muszą się naradzić gdzie tym razem warto polecieć i którędy.
Wprawdzie nie od Indiana Jonesa ale tak, dostalam! We Wroclawiu w piwnicach budynku dworca Swiebodzkiego byl kiedys sklep "indianski". I kiedys kupilam tam sobie koszulke. A ten naszyjnki zębów stylizowanych na wilcze (bo plastikowych ) dostalam jako gratis. DO noszenia na szyje mi jakos nie pasowaly wiec obszylam nimi kapelutek.góral bagienny pisze:Buba, a czy Ty na tej wrzosowej wyprawie nie lansowałaś się w jakimś kapelusiu inkrustowanym zębami krokodyla? Od Indiana Jones'a go dostałaś?
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33897
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Tu opisbuba pisze:o dolach oziebionych nic nie wiedzialam!
https://www.encyklopedialesna.pl/haslo/ ... zeniowego/
a tu kilka niewiele mówiących laikowi zdjęć
Nie znalazłem schematu, bo to by najwięcej wyjaśniło ideę.
Nie chciałbym zaśmiecać Twojego wątku dyskusją o tym elemencie odnowień, ale w maju, w Borach Dolnośląskich zapewne byłaby szansa je napotkać w lesie. Zwłaszcza gdy miejsce wykorzystania sadzonek jest odległe od miejsca ich produkcji.
' P O E Z J A , G Ł U P K U ! ! !
Wiesz ze chyba kiedys w Gorach Bialskich spotkalismy takie miejsce. Zesmy sie zastanawiali - szałas nie szałas? Pasnik nie paśnik? Poszukam zdjec!góral bagienny pisze:Tu opisbuba pisze:o dolach oziebionych nic nie wiedzialam!
https://www.encyklopedialesna.pl/haslo/ ... zeniowego/
a tu kilka niewiele mówiących laikowi zdjęć
Nie znalazłem schematu, bo to by najwięcej wyjaśniło ideę.
Nie chciałbym zaśmiecać Twojego wątku dyskusją o tym elemencie odnowień, ale w maju, w Borach Dolnośląskich zapewne byłaby szansa je napotkać w lesie. Zwłaszcza gdy miejsce wykorzystania sadzonek jest odległe od miejsca ich produkcji.