Gdzieś na Dolnym Śląsku
Moderator: Moderatorzy
Przez podlegnickie pola wiją się gruntowe drogi. Wczoraj padało, więc są dosyć błotniste. Nie zakopujemy się, miejscowi zadbali o utwardzenie co bardziej grząskich miejsc - za pomocą tłuczonej cegły. Dodaje to również kolorów w te szare styczniowe dni, gdy bure pola zlewają się z ołowianym niebem.
Dokąd mogą prowadzić takie miłe drogi? Pewnie różnie - acz dzisiejsze wiodą nas ku polnym ruinom. Tak właśnie! W samym środku pól uprawnych przycupnęły pozostałości folwarku. A zwał się on ponoć Marysinek. A Marienhof nazywał się w czasach jeszcze wcześniejszych. Nie wiem niestety o nim zbyt dużo. Czy po wojnie był jeszcze zamieszkany? Kiedy dokładnie i dlaczego opustoszał?
Folwark stanowiło kilka budynków. Z jednego pozostały tylko ściany… Ten chyba pełnił niegdyś funkcje mieszkalne.
Czy tylko mi się wydaje, że z tego pnia coś wyłazi???
Z dwóch wielkich stodół również pozostały tylko zewnętrzne mury.
Jest też stodoła z zadaszoną częścią! I z kolumnadą!!
Najciekawszy jest niski budyneczek położony nieco na uboczu. Jego dach porasta trawa.
Zbudowany jest z cienkich, płaskich kamieni, które np. nad drzwiami wejściowymi zdają się wisieć w powietrzu!
Nie wiem czemu, ale czuję się nieco nieswojo jak jakiś budynek się na mnie patrzy!!
A otwory drzwiowo - okienne szczerzą zęby!
Wnętrza są suche i całkiem przytulne! Może wrócimy tu latem na jakiś biwak?
Dokąd mogą prowadzić takie miłe drogi? Pewnie różnie - acz dzisiejsze wiodą nas ku polnym ruinom. Tak właśnie! W samym środku pól uprawnych przycupnęły pozostałości folwarku. A zwał się on ponoć Marysinek. A Marienhof nazywał się w czasach jeszcze wcześniejszych. Nie wiem niestety o nim zbyt dużo. Czy po wojnie był jeszcze zamieszkany? Kiedy dokładnie i dlaczego opustoszał?
Folwark stanowiło kilka budynków. Z jednego pozostały tylko ściany… Ten chyba pełnił niegdyś funkcje mieszkalne.
Czy tylko mi się wydaje, że z tego pnia coś wyłazi???
Z dwóch wielkich stodół również pozostały tylko zewnętrzne mury.
Jest też stodoła z zadaszoną częścią! I z kolumnadą!!
Najciekawszy jest niski budyneczek położony nieco na uboczu. Jego dach porasta trawa.
Zbudowany jest z cienkich, płaskich kamieni, które np. nad drzwiami wejściowymi zdają się wisieć w powietrzu!
Nie wiem czemu, ale czuję się nieco nieswojo jak jakiś budynek się na mnie patrzy!!
A otwory drzwiowo - okienne szczerzą zęby!
Wnętrza są suche i całkiem przytulne! Może wrócimy tu latem na jakiś biwak?
O Marienhof, w sieci udaje się znaleźć jedynie szczątkowe informacje archiwalne.
Fragment mapy gminy Trzebnice (Seebnitz) z roku 1935.
Wpis z roku 1913 w: Alphabetisches Verzeichnis sämtlicher Ortschaften der Provinz Schlesien, Verlag Wilhelm Gottlieb Korn, Breslau 1913
Gdzie (po zamianie szwabachy na alfabet łaciński i rozwinięciu skrótów) czytamy:
Vorwerk [Seebnitz]: Kreis Lüben 15 km; Post Seebnitz (Bezirk Liegnitz) 2 km; Eisenbahnstation Kotzenau 8 km; [38 Einwohner]
Oraz wpis z roku 1939 w: Alphabetisches Verzeichnis der Stadt- und Landgemeinden im Gau Niederschlesien mit den dazugehĂśrigen Ortsteilen, Kolonien, Siedlungen usw., Kurt-Gruber-Verlag Wirtschaft Recht, Dresden, 1939
Gdzie czytamy: Vorwerk, Gemeinde Seebnitz, Kreis Lüben, Post Michelsdorf 1, 108 Einwohner, 28 Haushalte, nächster Personen-, Güterbahnhof Seebnitz (Kleinbahn) 1,5 km / nächste Kraftposthaltestelle Seebnitz 2 km
Z wpisów tych wynika, że miejsce to rozwijało się - w roku 1913 liczyło bowiem 38 mieszkańców, a w 1939 już 108 mieszkańców w 28 gospodarstwach domowych. "Przybliżało się" także do świata. W 1913 najbliższy dworzec kolejowy był w odległości 8 km, w Chocianowie (Kotzenau) zaś w 1939 w pobliżu (1,5 km) była już stacja kolei wąskotorowej w Trzebnicach (Seebnitz) oraz przystanek autobusu osobowo-pocztowego (2 km).
To tyle. Więcej, a szczególnie zdjęć z Marienhof, nie udało mi się znaleźć, choć jest bardzo wiele zdjęć (pocztówek) archiwalnych z Trzebnic.
Fragment mapy gminy Trzebnice (Seebnitz) z roku 1935.
Wpis z roku 1913 w: Alphabetisches Verzeichnis sämtlicher Ortschaften der Provinz Schlesien, Verlag Wilhelm Gottlieb Korn, Breslau 1913
Gdzie (po zamianie szwabachy na alfabet łaciński i rozwinięciu skrótów) czytamy:
Vorwerk [Seebnitz]: Kreis Lüben 15 km; Post Seebnitz (Bezirk Liegnitz) 2 km; Eisenbahnstation Kotzenau 8 km; [38 Einwohner]
Oraz wpis z roku 1939 w: Alphabetisches Verzeichnis der Stadt- und Landgemeinden im Gau Niederschlesien mit den dazugehĂśrigen Ortsteilen, Kolonien, Siedlungen usw., Kurt-Gruber-Verlag Wirtschaft Recht, Dresden, 1939
Gdzie czytamy: Vorwerk, Gemeinde Seebnitz, Kreis Lüben, Post Michelsdorf 1, 108 Einwohner, 28 Haushalte, nächster Personen-, Güterbahnhof Seebnitz (Kleinbahn) 1,5 km / nächste Kraftposthaltestelle Seebnitz 2 km
Z wpisów tych wynika, że miejsce to rozwijało się - w roku 1913 liczyło bowiem 38 mieszkańców, a w 1939 już 108 mieszkańców w 28 gospodarstwach domowych. "Przybliżało się" także do świata. W 1913 najbliższy dworzec kolejowy był w odległości 8 km, w Chocianowie (Kotzenau) zaś w 1939 w pobliżu (1,5 km) była już stacja kolei wąskotorowej w Trzebnicach (Seebnitz) oraz przystanek autobusu osobowo-pocztowego (2 km).
To tyle. Więcej, a szczególnie zdjęć z Marienhof, nie udało mi się znaleźć, choć jest bardzo wiele zdjęć (pocztówek) archiwalnych z Trzebnic.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
O kurcze! To po tych domach nic nie zostalo? Ciekawe gdzie staly - czy gdzies w tych polach, ktore teraz sa zaorane, czy np. 500 m dalej byl drugi i trzeci taki jakby skupiony folwark ale wszystko do kupy nosilo ta sama nazwe? Bo tu na tej "polance" to nie bardzo bylo miejsce na 28 domow!Piotrek pisze:a w 1939 już 108 mieszkańców w 28 gospodarstwach domowych
28 gospodarstw domowych nie oznacza 28 domów ale 28 odrębnych mieszkań/rodzin. Mieszkali w budynkach wielorodzinnych. Podobnie jak nasi folwarczni w tzw "czworakach" z tym, że znając niemiecką zabudowę wiejską (folwarczną, dworską) można przypuszczać, że tamtejsze "czworaki" raczej były budynkami jedno- dwupiętrowymi a nie długimi "jamnikami" jak w Polsce.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Pierwszy raz w to miejsce trafiamy dwa lata temu - i to zupełnym przypadkiem. Bielowice są na naszych trasach jedną z dziesiątek miejscowości, zaznaczonych na mapie kółeczkiem. Znaczy - jest tu opuszczony pałac albo jego ruiny. Ruiny pałacu są położone nieco na uboczu, wśród pól. Idąc do nich mijamy dwa szare popegieerowskie bloki, typowy krajobraz takich wiosek na skraju dawnych folwarków. I tu właśnie rzuca się nam w oczy ONA - chatka na kurzej stopce! Takie było nasze pierwsze wrażenie: LINK Robimy parę zdjęć i jako że nie kręci się nikt z miejscowych, z kim można by pogadać, suniemy w stronę kolejnych, zaplanowanych miejsc do odwiedzenia.
Świat jednak okazuje się mały - i w otchłani internetu odnajdują się ludzie znający właściciela tego nietypowego budyneczku. I udaje się nawiązać kontakt z panią Wandą
Kolejny raz (znowu w szary styczniowy dzień) zjawiamy się tu aby pogadać, obejrzeć chatynkę od środka i się zapoznać. Jako że miłośnicy miejsc nietypowych powinni się trzymać razem!
Teraz rzuca mi się w oczy, że i przyblokowe okolice wcale nie są takie szare, monotonne, przycięte na jeden wymiar i upiornie powtarzalne - jak to często bywa na obecnych osiedlach. Zanim odnajdujemy panią Wandę, wzrok przyjemnie zawiesza się na gumowych klombach, moszczących się na kanapach kotach, ścianach garaży ocieplonych dywanem czy altankach udekorowanych dyniami.
Z panią Wandą witamy się jak starzy znajomi - mimo że widzimy się od paru sekund. Idziemy zwiedzać. Mijamy labirynty płotów, zasieków i żywopłotów.
Chatka zaczęła powstawać jakieś 15 lat temu. Od tego czasu ciągle jest podprawiana, udoskonalana i oczywiście ozdabiana nowymi kiściami kolorowych bibelotów.
Gdy mam okazję obejrzeć budynek z bliska - wręcz nie chce mi się wierzyć, że zbudowała to jedna osoba. Sama, bez pomocy! Że jedna babeczka dała rade takie bele, takie dechy, takie drągi, wywindować na wysokość pierwszego piętra! Toż mnie by się to wszystko zawaliło na łeb! Byłam przekonana, że będę wchodzić na górę z duszą na ramieniu, a wszystko będzie się chybotać i odchylać od pionu. A tu nie! Byłam w błędzie! Konstrukcja jest niesamowicie stabilna, nic się nie rusza, stoi jak wmurowane!
Budynek jest szczelny, w środku suchutki, z dachu się nie leje. Jest nawet orynnowany!
Na górę włazimy po samodzielnie wykonanej drabinie. Dechy nie są zbijane przypadkowo. Asymetria jest chyba zamierzona! Wręcz jestem tym zdziwiona, ale idzie się wygodniej niż po zwyczajnej drabinie!
W środku jest dosyć trudno zrobić zdjęcie. Wszędzie rozchodzą się korytarzyki, antresole, podwieszane łóżka, hamaki, tajemne schowki. Nie ma jednego, dużego pokoju. Istny labirynt!
Co chwile wpada się na coś miękkiego, pluszowego, co świdruje w ciebie oczami!
Od ilości ozdób można dostać oczopląsu i zawrotu głowy! Z bliska jest to jeszcze bardziej odczuwalne, niż tak jak poprzednio obserwowaliśmy domek jedynie zza płotu. Dywany, makatki, pstrokate obrazki, emerytowane zabawki - pluszaki, lalki, korale, sztuczne kwiaty, klatki po kanarkach, zegary już bez niegdyś wmontowanej kukułki, ale za to z osiedlającym się w nich z wiosną prawdziwym ptactwem. Na wietrze szeleszczą pocięte kolorowe butelki, dzwonią metalicznym głosem grzechotki ze starych puszek. Na pierwszy rzut oka, zdawałoby się, że te rzeczy wiszą tutaj bezładnie… Ale tak nie jest… Tutaj każdy przedmiot ma swoje miejsce, swoją historię i swoje zadanie. Coś ma odstraszać, coś przywabiać, a coś przypominać dawno minione dni. Bujamy się więc w hamakach, postukujemy kołatkami, dzwonimy w dzwoneczki wabiące dobre duchy.
Na krótki moment stajemy się integralnym fragmentem tej ekspozycji. Pasujemy, tu prawda?
Teraz, zimą, może tak tego nie czuć. Ale niezwykle ważnym fragmentem uroku tego miejsca jest przyroda. Bo chatkę oplatają pnącza, wrastają w nią krzewy i zioła. Tu się nie walczy z roślinnością, tu się nie kosi trawy na 2 mm, tu się nie dostaje spazmów, gdy jedna z tuj ma czubek odgięty w złą stronę. Rośliny i zwierzęta są tu u siebie. Tu ochoczo gniazdują ptaki i wiosną ich nawoływanie miesza się ze śpiewem pani Wandy. Tutaj często wieczorami niosą się malownicze melodie… Przychodzą paść się w ogródku sarny, zające i dziki. Widziano ponoć też wilki, acz ten element opowieści zdaje mi się być nieco owiany legendami… Choć nie tak daleko stąd, w Borach Dolnośląskich, wilki się spotyka. Czy jest więc szansa, że tu też przychodzą? Ja, jakbym była wilkiem, to na bank bym tu przyszła!
Pani Wanda zbiera zioła - zapach suszonych polnych traw wypełnia całą chatkę. Jak to musi obłędnie pachnieć gdy przygrzeje w drewno letnie słońce!
W Bielowicach spędzamy chyba trzy godziny. Obchodzimy z panią Wandą okoliczne zagajniki, zjeżdżamy na kuprach ze skarp, zaglądamy pod stare kamienie, na osypujące się murki. Bo każde z nich ma do przekazania jakąś opowieść. Trzeba tylko chcieć jej wysłuchać. Tu też zaczynają powstawać instalacje ze sprzętów wszelakich. Na razie są skromne, jeszcze bez specjalnego wyrazu, ale mam wrażenie, że czas będzie działał na ich korzyść!
Wyjazd do Bielowic był dla nas jak podróż do innego świata - przestrzeni artystycznych wizji. Świata innego postrzegania przedmiotów, innego kontaktu z otaczającą przyrodą, innego rozkładu priorytetów, innego upływu czasu… Świata, który niekoniecznie podąża za modą, utartymi schematami i nurtami narzuconymi gdzieś z góry. I może właśnie dzięki temu jest taki bardziej własny? Taki bliższy duszy?
Bardzo lubię odwiedzać takie miejsca i w nich przebywać. Miejsca, które zapadają w pamięć, które wybijają się z morza codzienności, nijakości i ujednolicenia. Które skłaniają do zadumy i przemyśleń. O które “można się zaczepić wyobraźnią”. Bielowice są właśnie takim miejscem. Miejscem, do którego chce się wracać. Może więc jeszcze kiedyś tu zajrzymy? Może wiosną? By zobaczyć chatkę w objęciach zieleni i świergotu ptactwa??
Świat jednak okazuje się mały - i w otchłani internetu odnajdują się ludzie znający właściciela tego nietypowego budyneczku. I udaje się nawiązać kontakt z panią Wandą
Kolejny raz (znowu w szary styczniowy dzień) zjawiamy się tu aby pogadać, obejrzeć chatynkę od środka i się zapoznać. Jako że miłośnicy miejsc nietypowych powinni się trzymać razem!
Teraz rzuca mi się w oczy, że i przyblokowe okolice wcale nie są takie szare, monotonne, przycięte na jeden wymiar i upiornie powtarzalne - jak to często bywa na obecnych osiedlach. Zanim odnajdujemy panią Wandę, wzrok przyjemnie zawiesza się na gumowych klombach, moszczących się na kanapach kotach, ścianach garaży ocieplonych dywanem czy altankach udekorowanych dyniami.
Z panią Wandą witamy się jak starzy znajomi - mimo że widzimy się od paru sekund. Idziemy zwiedzać. Mijamy labirynty płotów, zasieków i żywopłotów.
Chatka zaczęła powstawać jakieś 15 lat temu. Od tego czasu ciągle jest podprawiana, udoskonalana i oczywiście ozdabiana nowymi kiściami kolorowych bibelotów.
Gdy mam okazję obejrzeć budynek z bliska - wręcz nie chce mi się wierzyć, że zbudowała to jedna osoba. Sama, bez pomocy! Że jedna babeczka dała rade takie bele, takie dechy, takie drągi, wywindować na wysokość pierwszego piętra! Toż mnie by się to wszystko zawaliło na łeb! Byłam przekonana, że będę wchodzić na górę z duszą na ramieniu, a wszystko będzie się chybotać i odchylać od pionu. A tu nie! Byłam w błędzie! Konstrukcja jest niesamowicie stabilna, nic się nie rusza, stoi jak wmurowane!
Budynek jest szczelny, w środku suchutki, z dachu się nie leje. Jest nawet orynnowany!
Na górę włazimy po samodzielnie wykonanej drabinie. Dechy nie są zbijane przypadkowo. Asymetria jest chyba zamierzona! Wręcz jestem tym zdziwiona, ale idzie się wygodniej niż po zwyczajnej drabinie!
W środku jest dosyć trudno zrobić zdjęcie. Wszędzie rozchodzą się korytarzyki, antresole, podwieszane łóżka, hamaki, tajemne schowki. Nie ma jednego, dużego pokoju. Istny labirynt!
Co chwile wpada się na coś miękkiego, pluszowego, co świdruje w ciebie oczami!
Od ilości ozdób można dostać oczopląsu i zawrotu głowy! Z bliska jest to jeszcze bardziej odczuwalne, niż tak jak poprzednio obserwowaliśmy domek jedynie zza płotu. Dywany, makatki, pstrokate obrazki, emerytowane zabawki - pluszaki, lalki, korale, sztuczne kwiaty, klatki po kanarkach, zegary już bez niegdyś wmontowanej kukułki, ale za to z osiedlającym się w nich z wiosną prawdziwym ptactwem. Na wietrze szeleszczą pocięte kolorowe butelki, dzwonią metalicznym głosem grzechotki ze starych puszek. Na pierwszy rzut oka, zdawałoby się, że te rzeczy wiszą tutaj bezładnie… Ale tak nie jest… Tutaj każdy przedmiot ma swoje miejsce, swoją historię i swoje zadanie. Coś ma odstraszać, coś przywabiać, a coś przypominać dawno minione dni. Bujamy się więc w hamakach, postukujemy kołatkami, dzwonimy w dzwoneczki wabiące dobre duchy.
Na krótki moment stajemy się integralnym fragmentem tej ekspozycji. Pasujemy, tu prawda?
Teraz, zimą, może tak tego nie czuć. Ale niezwykle ważnym fragmentem uroku tego miejsca jest przyroda. Bo chatkę oplatają pnącza, wrastają w nią krzewy i zioła. Tu się nie walczy z roślinnością, tu się nie kosi trawy na 2 mm, tu się nie dostaje spazmów, gdy jedna z tuj ma czubek odgięty w złą stronę. Rośliny i zwierzęta są tu u siebie. Tu ochoczo gniazdują ptaki i wiosną ich nawoływanie miesza się ze śpiewem pani Wandy. Tutaj często wieczorami niosą się malownicze melodie… Przychodzą paść się w ogródku sarny, zające i dziki. Widziano ponoć też wilki, acz ten element opowieści zdaje mi się być nieco owiany legendami… Choć nie tak daleko stąd, w Borach Dolnośląskich, wilki się spotyka. Czy jest więc szansa, że tu też przychodzą? Ja, jakbym była wilkiem, to na bank bym tu przyszła!
Pani Wanda zbiera zioła - zapach suszonych polnych traw wypełnia całą chatkę. Jak to musi obłędnie pachnieć gdy przygrzeje w drewno letnie słońce!
W Bielowicach spędzamy chyba trzy godziny. Obchodzimy z panią Wandą okoliczne zagajniki, zjeżdżamy na kuprach ze skarp, zaglądamy pod stare kamienie, na osypujące się murki. Bo każde z nich ma do przekazania jakąś opowieść. Trzeba tylko chcieć jej wysłuchać. Tu też zaczynają powstawać instalacje ze sprzętów wszelakich. Na razie są skromne, jeszcze bez specjalnego wyrazu, ale mam wrażenie, że czas będzie działał na ich korzyść!
Wyjazd do Bielowic był dla nas jak podróż do innego świata - przestrzeni artystycznych wizji. Świata innego postrzegania przedmiotów, innego kontaktu z otaczającą przyrodą, innego rozkładu priorytetów, innego upływu czasu… Świata, który niekoniecznie podąża za modą, utartymi schematami i nurtami narzuconymi gdzieś z góry. I może właśnie dzięki temu jest taki bardziej własny? Taki bliższy duszy?
Bardzo lubię odwiedzać takie miejsca i w nich przebywać. Miejsca, które zapadają w pamięć, które wybijają się z morza codzienności, nijakości i ujednolicenia. Które skłaniają do zadumy i przemyśleń. O które “można się zaczepić wyobraźnią”. Bielowice są właśnie takim miejscem. Miejscem, do którego chce się wracać. Może więc jeszcze kiedyś tu zajrzymy? Może wiosną? By zobaczyć chatkę w objęciach zieleni i świergotu ptactwa??
A linku brak.buba pisze:Takie było nasze pierwsze wrażenie: LINK
PS. Obawiam się, że gdy o "chatce" dowie się jakiś Bardzo Ważny Urzędnik, to pani Wanda dostanie nakaz rozbiórki samowoli budowlanej...
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Z tego co slyszalam to na niewielkie budynki gospodarcze czy domy do 30 m2 pozwolen nie trzeba? Acz wiadomo, ze zlosliwy urzednik zawsze i na kazdego haka znajdzie - jak mu by zalezalo..Piotrek pisze:A linku brak.buba pisze:Takie było nasze pierwsze wrażenie: LINK
PS. Obawiam się, że gdy o "chatce" dowie się jakiś Bardzo Ważny Urzędnik, to pani Wanda dostanie nakaz rozbiórki samowoli budowlanej...
LInka juz tam nie moge dodac bo minelo 10 minut - wiec tu: https://jabolowaballada.blogspot.com/20 ... oo_28.html
POSTOLICE
Na ten pałac wpadamy przypadkiem. Jakoś tak wychodzi, że pierwszy raz tędy jedziemy i w oczy włazi sporych rozmiarów budynek, który nosi wyraźne znamiona bycia opuszczonym.
Drzwi stoją otworem i zachęcająco skrzypią na wietrze.
Pierwsze zwracają uwagę zdobione framugi i rzeźby nad drzwiami. Każdy amorek jest tu nieco inny.
A tu taki niby zwykły zagracony pokoik... Ale przypatrując się dokładniej - różne detale tego nieładu rzucają się w oczy... Zestawienie dwóch epok, które już minęły.. Sufitowe zdobienia i zwykła, prosta meblościanka ze sklejki… Są i klasyczne rekwizyty współczesności - kupa kolorowych śmieci, rozwłóczona po podłodze… To zdjęcie jest dla mnie takie jakieś bardzo symboliczne… Coś jak “warstwa kulturowa” w archeologii... Każda epoka pozostawiła po sobie to - co dla niej najbardziej charakterystyczne...
Po schodach z ciekawymi poręczami wspinamy się do góry.
A na półpiętrze - kibelek!
Strychowe klimaty.
Nieliczne pozostałości po niedawnych mieszkańcach pałacowych komnat.. Ciekawe ile lat temu się stąd zwinęli stali lokatorzy?
Napis na pierwszy rzut oka mi mocno zatrąca wschodem... Ot pierwsze skojarzenie z popularnym przekleństwem… Acz po chwili zastanowienia sama już nie wiem co autor miał na myśli i jak się powinno to przeczytać?
Miły lokalny sklepik. Jeden z tych co ściąga wzrok i wywołuje chęć aby siąść z piwem gdzieś na przyzbie!
GOCZAŁKÓW GÓRNY
Przy bramie wita nas uderzenie cukierkowych kolorów. W połączeniu ze światłem zachodzącego słońca wygląda to wręcz nieco odblaskowo.
I tablica “gospodarstwa doświadczalnego”.
W pałacu mieszczą się biura, tzn. przynajmniej w jego części - od przodu.
Drzwi są akurat uchylone, więc wmykam się do środka. Zasłonki, gaśnice, kwiatki doniczkowe. Zaglądam jeszcze za jedne drzwi, jednak widok babki za biurkiem trochę mnie peszy i szybko zapodaje odwrót
Pałac krańcowo inaczej prezentuje się od tyłu. Ta część jest zdecydowanie nieużywana.
Wnętrza...
Przypałacowe zabudowania.
Pałac w 2007 roku się spalił - i jak można zobaczyć na starych zdjęciach, przed pożarem miał dużo ciekawszy dach, więcej wieżyczek, itp. STARE_ZDJĘCIA: http://dolnyslask.org/palace/obiekty/goczalkowgorny/
KOSTRZA
W tej miejscowości z pałacu zostały już tylko niezadaszone ruiny - same ściany. Położony był na wyspie - całość otaczała kiedyś fosa
I jest to jeden z bardziej zarośniętych tego typu obiektów - latem to tu chyba nie ma szans się przedrzeć. Nawet teraz ciężko się przedostać przez gąszcz lian, pnączy i kolczastych krzewów. Kłębowisko zieleni bardzo dodaje temu miejscu malowniczości!
Stropy zachowały się jedynie w piwnicach.
Zestaw wypoczynkowy
Przypałacowe zabudowania wszelakie.
ROGOŹNICA
Wśród zarośli rzuca się nam w oczy opuszczony budynek, który bierzemy za pałac, jak się potem okazuje - niesłusznie. Pałac w tej wiosce niegdyś był, ale już chyba nic z niego nie zostało. A znaleziony przez nas budynek ponoć był ośrodkiem kolonijnym.
Budynek jest wielki , więc nasza radość jest równie ogromna, gdy dostrzegamy otwarte główne drzwi. Ale owa radość bardzo szybko się kończy, bowiem odkrywamy, że to ślepy zaułek! Weszliśmy do pomieszczenia “bezodpływowego”
Wózek jest mocno niekompletny. Niemowlę zniknęło razem z tylnymi kółkami
Chyba jedyna szansa, że przejście dalej zostało zamurowane - a w jego miejscu wymalowano ten oto kominek.
Musimy więc, jak niepyszni, cofnąć się po własnych śladach, wyklinając na czym świat stoi - bo już miało być tak dobrze!
Fragment budynku został przekształcony w małe przytulne mieszkanko - acz ono też już zostało opuszczone. I z niego też nie ma przejścia do innych części tego molocha
Próbujemy jeszcze szczęścia z piwnicami, ale efekt ten sam - dupa!
Mam wrażenie, że ten budynek bawi się z nami w kotka i myszkę! Zwykle spotykałam opuszczone miejsca albo otwarte, albo zamknięte. A tak, żeby co chwilę, ukazywało się kolejne otwarte wejście.. prowadzące donikąd - to jeszcze nie mieliśmy!
Może przez stołówkę się wchodziło na salony?
Na ten pałac wpadamy przypadkiem. Jakoś tak wychodzi, że pierwszy raz tędy jedziemy i w oczy włazi sporych rozmiarów budynek, który nosi wyraźne znamiona bycia opuszczonym.
Drzwi stoją otworem i zachęcająco skrzypią na wietrze.
Pierwsze zwracają uwagę zdobione framugi i rzeźby nad drzwiami. Każdy amorek jest tu nieco inny.
A tu taki niby zwykły zagracony pokoik... Ale przypatrując się dokładniej - różne detale tego nieładu rzucają się w oczy... Zestawienie dwóch epok, które już minęły.. Sufitowe zdobienia i zwykła, prosta meblościanka ze sklejki… Są i klasyczne rekwizyty współczesności - kupa kolorowych śmieci, rozwłóczona po podłodze… To zdjęcie jest dla mnie takie jakieś bardzo symboliczne… Coś jak “warstwa kulturowa” w archeologii... Każda epoka pozostawiła po sobie to - co dla niej najbardziej charakterystyczne...
Po schodach z ciekawymi poręczami wspinamy się do góry.
A na półpiętrze - kibelek!
Strychowe klimaty.
Nieliczne pozostałości po niedawnych mieszkańcach pałacowych komnat.. Ciekawe ile lat temu się stąd zwinęli stali lokatorzy?
Napis na pierwszy rzut oka mi mocno zatrąca wschodem... Ot pierwsze skojarzenie z popularnym przekleństwem… Acz po chwili zastanowienia sama już nie wiem co autor miał na myśli i jak się powinno to przeczytać?
Miły lokalny sklepik. Jeden z tych co ściąga wzrok i wywołuje chęć aby siąść z piwem gdzieś na przyzbie!
GOCZAŁKÓW GÓRNY
Przy bramie wita nas uderzenie cukierkowych kolorów. W połączeniu ze światłem zachodzącego słońca wygląda to wręcz nieco odblaskowo.
I tablica “gospodarstwa doświadczalnego”.
W pałacu mieszczą się biura, tzn. przynajmniej w jego części - od przodu.
Drzwi są akurat uchylone, więc wmykam się do środka. Zasłonki, gaśnice, kwiatki doniczkowe. Zaglądam jeszcze za jedne drzwi, jednak widok babki za biurkiem trochę mnie peszy i szybko zapodaje odwrót
Pałac krańcowo inaczej prezentuje się od tyłu. Ta część jest zdecydowanie nieużywana.
Wnętrza...
Przypałacowe zabudowania.
Pałac w 2007 roku się spalił - i jak można zobaczyć na starych zdjęciach, przed pożarem miał dużo ciekawszy dach, więcej wieżyczek, itp. STARE_ZDJĘCIA: http://dolnyslask.org/palace/obiekty/goczalkowgorny/
KOSTRZA
W tej miejscowości z pałacu zostały już tylko niezadaszone ruiny - same ściany. Położony był na wyspie - całość otaczała kiedyś fosa
I jest to jeden z bardziej zarośniętych tego typu obiektów - latem to tu chyba nie ma szans się przedrzeć. Nawet teraz ciężko się przedostać przez gąszcz lian, pnączy i kolczastych krzewów. Kłębowisko zieleni bardzo dodaje temu miejscu malowniczości!
Stropy zachowały się jedynie w piwnicach.
Zestaw wypoczynkowy
Przypałacowe zabudowania wszelakie.
ROGOŹNICA
Wśród zarośli rzuca się nam w oczy opuszczony budynek, który bierzemy za pałac, jak się potem okazuje - niesłusznie. Pałac w tej wiosce niegdyś był, ale już chyba nic z niego nie zostało. A znaleziony przez nas budynek ponoć był ośrodkiem kolonijnym.
Budynek jest wielki , więc nasza radość jest równie ogromna, gdy dostrzegamy otwarte główne drzwi. Ale owa radość bardzo szybko się kończy, bowiem odkrywamy, że to ślepy zaułek! Weszliśmy do pomieszczenia “bezodpływowego”
Wózek jest mocno niekompletny. Niemowlę zniknęło razem z tylnymi kółkami
Chyba jedyna szansa, że przejście dalej zostało zamurowane - a w jego miejscu wymalowano ten oto kominek.
Musimy więc, jak niepyszni, cofnąć się po własnych śladach, wyklinając na czym świat stoi - bo już miało być tak dobrze!
Fragment budynku został przekształcony w małe przytulne mieszkanko - acz ono też już zostało opuszczone. I z niego też nie ma przejścia do innych części tego molocha
Próbujemy jeszcze szczęścia z piwnicami, ale efekt ten sam - dupa!
Mam wrażenie, że ten budynek bawi się z nami w kotka i myszkę! Zwykle spotykałam opuszczone miejsca albo otwarte, albo zamknięte. A tak, żeby co chwilę, ukazywało się kolejne otwarte wejście.. prowadzące donikąd - to jeszcze nie mieliśmy!
Może przez stołówkę się wchodziło na salony?
Dziś wybieramy się na poszukiwanie opuszczonych pałacyków i innych ruin w rejon pomiędzy Złotoryją, Chojnowem a Legnicą.
ZAGRODNO
Boczna, wąska droga wije się gdzieś w nieznane. Pierwsza przy niej rzuca się w oczy brama. Tzn. może dużo powiedziane “brama” - dwa słupy: solidne, zdobione i nagryzione patyną. Takie “bramy” zazwyczaj prowadzą w ciekawe miejsca!
I tu jest podobnie. W tle majaczy ruina całkiem solidnego pałacu!
Przypałacowy budynek wciąż jest zamieszkany.
U Artura już zakupów niestety nie zrobimy…
Suniemy więc zwiedzać stare mury. Głównie obchodzimy je dookoła, co niekoniecznie jest takie proste, bo teren jest strasznie muldowaty. Raz po raz noga wpada w jakąś rozpadlinę - ja wyrżnęłam chyba z 5 razy!
Poza tym gałęzie polują na moją czapkę. I to nie tak normalnie, że po prostu zrywają ją z głowy i spada na ziemię lub zawisa na gałęzi… Za prosto by było. Tutejsze krzaki są dosyć perfidne - łapią czapkę, po czym ziuuuuu! Sprężynują do góry i czapka wisi na gałęzi, ale 3 metry nad ziemią! A ja jakby słyszała stłumiony chichot! Skubane krzaki! Dwa razy mnie tak załatwiły! I skaczesz, szukasz patyka, żeby dostać do czapki - a uszy marzną. Ale przechytrzyłam je! Związałam czapkę pod brodą!
Chyba jedyna pozostałość jakiś dawnych zdobień pałacowych - takie kamienne obramowanie okna…
Piwniczne czeluście… Tu dla odmiany jakiś hak łapie mi za czapkę! Te… pałacyk… weź ty odczep się od mojej czapki!!!!!!
WOJCIECHÓW
Ruina pałacu stoi tu na obrzeżu sporego folwarku. Zabudowania przypałacowe same wyglądają jak zamki!
Zarys ażurowej bryły pałacu na tle nieba.
Fajną ma wieżyczkę, ale biorąc pod uwagę jej stan wygryzienia - chyba już długo nie postoi...
Na szczycie wieży zatknięto taką metalową “chorągiewkę”. Data przypomina o roku, kiedy pałac był remontowany i przebudowywany.
Resztki herbu.
Od strony drogi wygląda bardziej “stodołowato”
W parku jest fajny plac zabaw! Nie omieszkam skorzystać!
Mamy okazję pogadać z jednym z miejscowych. Dziadek, zainteresowany przybyszami, przyszedł się poznakomić. Opowiada nam, że kiedyś w tym pałacu mieszkał i ho ho w jakim on wtedy był dobrym stanie, a popadł w ruinę dopiero później. Opowieść jest jednak nieco pomotana - najpierw twierdzi, że hasał tu jako dzieciak, potem, że mieszkał tu z żoną, a w międzyczasie, że w pałacu nie mieszkał, ale brał ślub. Gdzieś potem znalazłam też informacje, że pałac po 1945 roku nie był zamieszkany.
Aha! Na elewacji pałacu ponoć zachowały się jakieś rosyjskie napisy z okresu okołowojennego. Niestety nic w oczy się nie rzuciło, a będąc tam o nich nie wiedziałam, więc i nie szukałam. Ktoś może wie jakie to napisy - albo ma ich zdjęcie???
STRUPICE
W tej wiosce pierwszy rzuca się nam w oczy kościół, a raczej towarzysząca mu ruina mauzoleum/grobowca. Czy raczej kaplica cmentarna to była?
Mur okalający teren kościoła zawiera resztki starych nagrobków i tablic.
Sam kościół prezentuje się średnio ciekawie...
Acz w ściany ma wmurowane fajne, rzeźbione epitafia!
Dobrze, że ich w ramach renowacji i “odświeżania” nie zamalowali na żółto
Jezus i trzech łotrów. Rozmnożyli się ostatnimi czasy…
Odnajdujemy w końcu i pałac, ale wygląda na częściowo zamieszkany, więc nie pakujemy się ludziom do chałupy.
DZWONÓW
Tu zabudowania pałacopodobne są za zasiekami, więc focimy je tylko z daleka.
BUDZIWOJÓW
Tu podobnie.. Teren prywatny, zamknięta brama..
Nawet stodoły pomurowali Ech… kilka lat temu jeszcze udało się wleźć do środka i nacieszyć się kamienną kolumnadą! Tak to wyglądało w 2016 roku!
Do następnej miejscowości na naszej liście jedziemy nieco na czuja… Nie mamy dokładnej mapy, a w atlasie samochodowym nie mamy ani Pawlikowic, ani drogi doń prowadzącej. Tylko to - co sama narysowałam tam długopisem w oparciu o googlemaps No ale na wschód od Budziwojowa odchodzi przesympatyczna płytówka, przetykana błotem i wystającymi zbrojeniami. Nie sposób nie skorzystać z takiej okazji na sympatyczną przejażdżkę!
W rytm stukotu, jak rasowy pociąg, dudum dudum na płytowych łączeniach, przemierzamy pola z rozsianą zabudową. Wszystko tu jest miłe dla oka i wygląda nieco jak pozostałości po jakiś folwarkach sprzed lat!
No i ogólnie jazda “na azymut” okazuje się być uwieńczona sukcesem! Wyjeżdżamy we właściwej wsi.
PAWLIKOWICE, PĄTNÓW
Poszukując pałacu wpadamy najpierw na krzyż pokutny.
A potem na szachulcową ruinę.
Sam pałac leży na takim zadupiu za wsią, że o drogę musimy dopytać miejscowych. No bo jest las, błotnista droga i nagle bum! Takie oto solidne ruiny sobie stoją w malowniczym gąszczu zarośli!
Te okna są … namalowane!
Zaraz mi się przypomina jedno okienko z Podlasia! To z buteleczką
Albo co gorsza otwarte drzwi z pałacu w Sosnach w lubuskim. Taaaaaa… widziałam jego zdjęcie w internecie… Byłam pewna, że jest otwarty… I odbijam się od betonu. Choć byłam nieco poirytowana - to szacun za cięty dowcip! Że się komuś chciało
Niedaleko ruin pałacu w Pątnowie jest kościół. Z przytulonym krzyżem pokutnym. Drugi samotny budynek pośród tutejszych zagajników.
Zapewne nie zapadł by mi w pamięć, gdyby nie jedno spotkanie. Zatrzymuje się koło nas auto. Zresztą chyba już jakiś czas za nami jechało, potem się zgubiło, a potem znów ruszyło za nami w ślad. Jakiś koleś. Wypytuje kto my i po co tu. Jakiś taki zaniepokojony. Robi zdjęcia naszym blachom. Z rozmowy wynika, że jest jakimś samozwańczym strażnikiem tutejszego kościoła. I chyba mu się ubzdurało, że my jesteśmy dla tego miejsca niebezpieczni. Taaaaa…. Kręcący się bus na obcych blachach to samo zło… Już kilka razy pod opuszczonymi pałacami brano nas za szabrowników, co to zaraz szafy zaczną wynosić.. Ale tu? Że co? Niby że krzyż pokutny wpakujemy na pakę? Skodusia była nieco lepsza na taki typ wycieczek. Skądinąd nie wiem dlaczego. I do skodusi krzyż pokutny by się przecież zmieścił!
KWIATÓW
A na koniec jeszcze jeden pałac. Zamieszkany, otoczony zabudowaniami gospodarczymi.
I to tyle… bo styczniowy dzień szybko ma się ku końcowi...
ZAGRODNO
Boczna, wąska droga wije się gdzieś w nieznane. Pierwsza przy niej rzuca się w oczy brama. Tzn. może dużo powiedziane “brama” - dwa słupy: solidne, zdobione i nagryzione patyną. Takie “bramy” zazwyczaj prowadzą w ciekawe miejsca!
I tu jest podobnie. W tle majaczy ruina całkiem solidnego pałacu!
Przypałacowy budynek wciąż jest zamieszkany.
U Artura już zakupów niestety nie zrobimy…
Suniemy więc zwiedzać stare mury. Głównie obchodzimy je dookoła, co niekoniecznie jest takie proste, bo teren jest strasznie muldowaty. Raz po raz noga wpada w jakąś rozpadlinę - ja wyrżnęłam chyba z 5 razy!
Poza tym gałęzie polują na moją czapkę. I to nie tak normalnie, że po prostu zrywają ją z głowy i spada na ziemię lub zawisa na gałęzi… Za prosto by było. Tutejsze krzaki są dosyć perfidne - łapią czapkę, po czym ziuuuuu! Sprężynują do góry i czapka wisi na gałęzi, ale 3 metry nad ziemią! A ja jakby słyszała stłumiony chichot! Skubane krzaki! Dwa razy mnie tak załatwiły! I skaczesz, szukasz patyka, żeby dostać do czapki - a uszy marzną. Ale przechytrzyłam je! Związałam czapkę pod brodą!
Chyba jedyna pozostałość jakiś dawnych zdobień pałacowych - takie kamienne obramowanie okna…
Piwniczne czeluście… Tu dla odmiany jakiś hak łapie mi za czapkę! Te… pałacyk… weź ty odczep się od mojej czapki!!!!!!
WOJCIECHÓW
Ruina pałacu stoi tu na obrzeżu sporego folwarku. Zabudowania przypałacowe same wyglądają jak zamki!
Zarys ażurowej bryły pałacu na tle nieba.
Fajną ma wieżyczkę, ale biorąc pod uwagę jej stan wygryzienia - chyba już długo nie postoi...
Na szczycie wieży zatknięto taką metalową “chorągiewkę”. Data przypomina o roku, kiedy pałac był remontowany i przebudowywany.
Resztki herbu.
Od strony drogi wygląda bardziej “stodołowato”
W parku jest fajny plac zabaw! Nie omieszkam skorzystać!
Mamy okazję pogadać z jednym z miejscowych. Dziadek, zainteresowany przybyszami, przyszedł się poznakomić. Opowiada nam, że kiedyś w tym pałacu mieszkał i ho ho w jakim on wtedy był dobrym stanie, a popadł w ruinę dopiero później. Opowieść jest jednak nieco pomotana - najpierw twierdzi, że hasał tu jako dzieciak, potem, że mieszkał tu z żoną, a w międzyczasie, że w pałacu nie mieszkał, ale brał ślub. Gdzieś potem znalazłam też informacje, że pałac po 1945 roku nie był zamieszkany.
Aha! Na elewacji pałacu ponoć zachowały się jakieś rosyjskie napisy z okresu okołowojennego. Niestety nic w oczy się nie rzuciło, a będąc tam o nich nie wiedziałam, więc i nie szukałam. Ktoś może wie jakie to napisy - albo ma ich zdjęcie???
STRUPICE
W tej wiosce pierwszy rzuca się nam w oczy kościół, a raczej towarzysząca mu ruina mauzoleum/grobowca. Czy raczej kaplica cmentarna to była?
Mur okalający teren kościoła zawiera resztki starych nagrobków i tablic.
Sam kościół prezentuje się średnio ciekawie...
Acz w ściany ma wmurowane fajne, rzeźbione epitafia!
Dobrze, że ich w ramach renowacji i “odświeżania” nie zamalowali na żółto
Jezus i trzech łotrów. Rozmnożyli się ostatnimi czasy…
Odnajdujemy w końcu i pałac, ale wygląda na częściowo zamieszkany, więc nie pakujemy się ludziom do chałupy.
DZWONÓW
Tu zabudowania pałacopodobne są za zasiekami, więc focimy je tylko z daleka.
BUDZIWOJÓW
Tu podobnie.. Teren prywatny, zamknięta brama..
Nawet stodoły pomurowali Ech… kilka lat temu jeszcze udało się wleźć do środka i nacieszyć się kamienną kolumnadą! Tak to wyglądało w 2016 roku!
Do następnej miejscowości na naszej liście jedziemy nieco na czuja… Nie mamy dokładnej mapy, a w atlasie samochodowym nie mamy ani Pawlikowic, ani drogi doń prowadzącej. Tylko to - co sama narysowałam tam długopisem w oparciu o googlemaps No ale na wschód od Budziwojowa odchodzi przesympatyczna płytówka, przetykana błotem i wystającymi zbrojeniami. Nie sposób nie skorzystać z takiej okazji na sympatyczną przejażdżkę!
W rytm stukotu, jak rasowy pociąg, dudum dudum na płytowych łączeniach, przemierzamy pola z rozsianą zabudową. Wszystko tu jest miłe dla oka i wygląda nieco jak pozostałości po jakiś folwarkach sprzed lat!
No i ogólnie jazda “na azymut” okazuje się być uwieńczona sukcesem! Wyjeżdżamy we właściwej wsi.
PAWLIKOWICE, PĄTNÓW
Poszukując pałacu wpadamy najpierw na krzyż pokutny.
A potem na szachulcową ruinę.
Sam pałac leży na takim zadupiu za wsią, że o drogę musimy dopytać miejscowych. No bo jest las, błotnista droga i nagle bum! Takie oto solidne ruiny sobie stoją w malowniczym gąszczu zarośli!
Te okna są … namalowane!
Zaraz mi się przypomina jedno okienko z Podlasia! To z buteleczką
Albo co gorsza otwarte drzwi z pałacu w Sosnach w lubuskim. Taaaaaa… widziałam jego zdjęcie w internecie… Byłam pewna, że jest otwarty… I odbijam się od betonu. Choć byłam nieco poirytowana - to szacun za cięty dowcip! Że się komuś chciało
Niedaleko ruin pałacu w Pątnowie jest kościół. Z przytulonym krzyżem pokutnym. Drugi samotny budynek pośród tutejszych zagajników.
Zapewne nie zapadł by mi w pamięć, gdyby nie jedno spotkanie. Zatrzymuje się koło nas auto. Zresztą chyba już jakiś czas za nami jechało, potem się zgubiło, a potem znów ruszyło za nami w ślad. Jakiś koleś. Wypytuje kto my i po co tu. Jakiś taki zaniepokojony. Robi zdjęcia naszym blachom. Z rozmowy wynika, że jest jakimś samozwańczym strażnikiem tutejszego kościoła. I chyba mu się ubzdurało, że my jesteśmy dla tego miejsca niebezpieczni. Taaaaa…. Kręcący się bus na obcych blachach to samo zło… Już kilka razy pod opuszczonymi pałacami brano nas za szabrowników, co to zaraz szafy zaczną wynosić.. Ale tu? Że co? Niby że krzyż pokutny wpakujemy na pakę? Skodusia była nieco lepsza na taki typ wycieczek. Skądinąd nie wiem dlaczego. I do skodusi krzyż pokutny by się przecież zmieścił!
KWIATÓW
A na koniec jeszcze jeden pałac. Zamieszkany, otoczony zabudowaniami gospodarczymi.
I to tyle… bo styczniowy dzień szybko ma się ku końcowi...
Chyba sporo artystycznych dusz cierpi na rozne syndromykimkolwiek pisze:Ta kobitka od tej kolorowej chaty to cierpi na jakiś syndrom zbieradztwa różności Czy to raczej jakaś artystyczna dusza....
Ponoc jest cos takiego jak "syllogomania" i ta babeczka napewno to ma... Co gorsza - u siebie tez widze pewne elementy tego schorzenia
To raczej nie jest kompulsywne zbieractwo, ponieważ osoby nim dotknięte po prostu zbierają przedmioty wszelakie i rzucają je w nieładzie na stos wcześniej zgromadzonych przedmiotów. Ta pani zbiera co prawda wszelakie niepotrzebne nikomu przedmioty ale stara się je przetworzyć artystycznie, tworząc zaskakujące kompilacje i kolaże...
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Zarośla... Ciemność... Światło księżyca osiada wraz z rosą na chaszczu i omszałych, starych nagrobkach. Gdzieniegdzie w nikłej, sinej poświacie błyskają pojedyncze litery połamanych przedwojennych tablic. Pomiędzy drzewami przemykają trzy ledwo zauważalne cienie. Może to duchy? Chyba jednak nie.. Raz po raz pojawia się ciepły rozbłysk lampki, stawianej na pokruszonym kamieniu. Aha! Przestępcy!
- góral bagienny
- wiceminister
- Posty: 33897
- Rejestracja: sobota 07 cze 2008, 12:41
Czarownice muszą być trzy: starucha, matka i dziewica. Wówczas ich moc największa...góral bagienny pisze:To wiedźmy od Makbeta?
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Znaczy, że w roli dziewicy byś występowała ...?
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa