Głowny nasz cel na ten wyjazd - Stryszawa. I zlotowe spotkanie z forum GoryBezGranic. W piątkowy poranek tzn. koło południa meldujemy sie na dworcu PKP w Suchej Beskidzkiej.
Pogoda ładna wiec miło by gdzies połazić. Acz bardzo nam zależy aby nie spotkać śniegu, wiec górki muszą byc niewysokie. Tuptamy wiec przez przysiólki, pola, lasy i pagórki utrzymane juz w klimatach prawie całkowicie wiosennych.
Widok na Suchą. Miasteczko wklinowane w doline powoli rozpełza sie i na okoliczne wzgórza.
Przy trasie spotykamy całkiem solidny szałas. W środku dużo szmat, butelek - acz o dziwo nie po alkoholu: woda, soczki, cola. Ciekawe czy robota turystów, lokalnej dzieciarni - czy może ktoś rzeczywiscie tu pomieszkiwał na poważnie?
Po drodze mijamy sporo kapliczek. Są bardzo zaopiekowane, udekorowane kolorowymi kwiatami w ilości dużo, wszystko tez świeżo odmalowane i gdzieniegdzie wręcz jak… wypolerowane. Chyba ktoś tu przychodzi i odkurza je z pyłu czy igliwia?? Las czy pola są jeszcze zimowo szare i głownie te kapliczki dziś biją po oczach nagromadzeniem jaskrawych kolorów!
Mijamy tez jakies (chyba) dawne pole biwakowe.
Albo miłe dla oka pojazdy - obecnie spełniające raczej role komórko - składzików.
Gdzieś na trasie. Wszędzie pełno wiatrołomów. Zapach igliwia i żywicy unosi sie w powietrzu.
Po drodze przerwa na popas, popój i na ognicho oczywiscie. Trzeba sie posilić i jak najszybciej przesiąknąć własciwym zapachem. Uwędzeni nieco w dymie, objedzeni kiełbasą, wyjątkowo pyszną musztardą z Krakowa, ogrzani nalewką - ruszamy w dalszą droge
Raz po raz wyłazimy na bardzo widokowe polany, skąd mozemy wyraźnie dostrzec, że zima nie wszędzie sie juz zakonczyla…
Ekipa w lekko krzywym lusterku
A! I jeszcze opuszczony przysiółek mijaliśmy - ale o tym nastepnej czesci relacji.
Schodzimy do wioski Przysłop… miejsca tak potwornego, ze chyba lepiej by na nie spuścić zasłone milczenia. Ruch jak na autostradzie, konieczność ciągłego uskakiwania do rowu przed autami, których kierowcy widocznie za najwiekszy dyshonor w zyciu poczytują sobie zdjęcie nogi z gazu.. A poza tym cały teren to jeden wielki ryczący plan budowy. Chyba kazdy milimetr ziemi jest tu ogrodzony... Taaaa… Ściągneło sie sporo ludzi, widac po blachach z miast. Pewnie im sie wydawało, ze bedą widziec z okna góry i słuchac śpiewu ptaków? A tak serio to bedą widziec ściane domu sąsiada i słuchac wycia jego kosiarek i wiertarek.. A może własnie to lubią współczesni ludzie - i tego szukają? Bo inaczej “cisza aż strach” i "zaniedbanie"?
Jedno wiem - jeśli piekło istnieje - to wygląda zapewne podobnie jak Przysłop, ktory pragniemy opuścic jak najszybciej…
“Mszenie”?
Czy to znaczy, ze w domu osiedla sie myszy? Czy moze mszyce? Czy stara sie zasadzic na ścianach lub dachu mech? Jeśli to ostatnie - to nam sie udało przeprowadzic “mszenie samochodu”. Przy uszczelkach okien skodusi juz mamy nie tylko porosty, ale rowniez piekny dorodny, zielony mech! Wiec jesli ktos tez jest zainteresowany “mszeniem” - służymy fachową poradą
Kiedyś i było tu fajnie… cicho, spokojnie, wiejsko... Widac tego resztki, tonące w morzu okropnosci…
Gdzieś w dole zostaje upiorny świat wiecznego remontu. Daleko stąd juz na szczescie.. W takiej sytuacji - udanej ucieczki - to nawet snieg cieszy!
Takie małe spotkanie na szlaku
Wąwozy...
Tunele…
I ciepłe kolory układającego sie do snu dnia.. Rozległe widoczki i coraz wiekszy dech zimna ciągnący od tu i ówdzie porozrzucanych łach śniegowych.
Z bielejącym grzbietem Babiej w tle, a później różowo - fioletowych łunach zachodu szykujemy sie do kolejnego ogniska na szczycie Kiczory. Nie jest ono długie bo namacalne zimno sie nasila a zapasy nalewki topnieją w oczach.
Reszte trasy do Stryszawy przemierzamy juz w ciemnosciach i padającym deszczu, ktory akurat skubany sobie udumał uatrakcyjnic nam błotny zjazd z przełęczy Kolędówki…
Tu nocnie podświetlony, stryszawski kościółek.
A zlot i noclegi wypadają w PTSMie w Stryszawie.
cdn
Beskid Makowski - zlot GoryBezGranic
Moderator: Moderatorzy
Owo "mszenie" to czynność jaką wykonuje "łoptyk" (nie mylić z optykiem!).buba pisze:“Mszenie”?
Czy to znaczy, ze w domu osiedla sie myszy? Czy moze mszyce? Czy stara sie zasadzic na ścianach lub dachu mech?
Otóż podczas budowy domu z bali pomiędzy balami (chcąc nie chcąc) tworzą się szpary. Niezależnie od dokładności spasowania. Aby w domu nie hulały wichry i było cieplutko owe szpary należy "połoptykać" właśnie mchem (czasem słomą). No i to właśnie czyni "łoptyk" - "łoptyka chałupę" czyli "mszy".
A jaka jest różnica pomiędzy wąwozem a jarem? Tak przy okazji tylko pytam...buba pisze:Wąwozy...
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Ja słyszałem określenie: "mechoptyk" Brzmi bardziej poważnie.Piotrek pisze:Owo "mszenie" to czynność jaką wykonuje "łoptyk"
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Ale jednocześnie jest wręcz "łopatologiczne". Trudno się nie domyślić o co chodzi.Sten pisze:Ja słyszałem określenie: "mechoptyk" Brzmi bardziej poważnie.
W oryginalnym wykonaniu "budarzy" z Podhala był to "łoptyk". W takiej formie pojawił się w znanym dowcipie o góralu zeznającym kim jest jego "śwagier", który to dowcip przywiozłem z Zakopanego na Dolny Śląsk. Wersję z "mechoptykiem" usłyszałem gdy dowcip wrócił do mnie opowiadany przez mieszkańca Warszawy. Oczywiście dowcip stracił swą "siłę uderzeniową" bowiem sędzia w nim dziwił się co prawda kto zacz ów szwagier ale zniknęło komiczne nieporozumienie wynikające z braku rozróżnienia pomiędzy "łoptyk" o "optyk".
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.
Czasem człowiek wędrujący przez góry nagle zaczyna żałowac, że jest ładna pogoda, że jest środek dnia, że jest umówiony wieczorem ze znajomymi i gdzieś tam w schronisku ma zaklepany nocleg. Nagle zaczyna tęsknić za burzą, mgłą i totalną piździeluchą. Tęsknić za zapadającą ciemnością, w czasie której nic sie nie zgadza na mapie... To było jedno z tych miejsc.. Dlaczego wpadliśmy na nie akurat w ten pogodny marcowy dzionek, zmierzając na dawno zaplanowany zlot? Czemu takie miejsce nie wyrosło przed nami np. w zeszłorocznych Karpatach Pokuckich?? Gdzie wiadra wody lały sie nam bezustannie za kołnierz przez 3 dni!
Ech... Takie spotkanie mogłoby skutkowac niezwykle udanym i niezapomnianym noclegiem... Gdzie skrzypienie dech, szepty zza pieca i dziwne zapachy nocy dostarczają o wiele wiecej wrażen niz jakies pobieżne zwiedzanie w przelocie...
Łagodne, beskidzkie wzgórza, polanka z fajnym widoczkiem. I na niej opuszczony przysiółek. Osada? Nieduże toto. Kilka domków na krzyż, które zarosłymi pajęczyną oknami i gąszczem pnączy w ogródku zapraszają do wstąpienia w swe progi..
Najwiekszy z domów stoi na wysokiej kamiennej podmurówce i jest zbudowany z solidnych bali.
Wnętrza sugerują, ze dawni mieszkańcy lubili kolor niebieski i brązowy.
Piecowe czeluście wyglądają całkiem nienajgorzej... Ciekawe czy by działał jakby odpalić?
Z okolic podsufitowych zerkają na nas poważne oczy świetych obrazów.
Kolekcja butelek.
Kolekcja obuwia.
Samotny młynek. Dosyc mocno zadgryziony juz zębem czasu, który w tym konkretnym przypadku objawił sie pod postacią rdzy.
Przedpokój i klatka schodowa w jednym
Drugi z domków tez jest drewniany, ale sporo mniejszy.
We wnetrzach rzuca sie w oczy wystawka wszelakich artykułow spozywczych i odzieżowych.
Mozna napatoczyc sie równiez na inne skarby np. odkurzacz Czajka… Ciekawe czy działa…
Te świeczniki, nie wiem czemu, ale jakos kojarzą mi sie z cmentarzem, kościołem, z czymś co chwile temu stało przy nieboszczyku… Jakos od tego miejsca powiało chłodem…
Nieopodal stoją tez trzy malutkie zabudowania - przywodzące na myśl altanki działkowe. Ich położenie (zaraz obok wiekszych domów) sugeruje, tak jakby miały być komórkami czy szopami na narzędzia. Ich wyposażenie jednak wskazuje raczej na funkcje mieszkalne. Posiadały np. piece. Czy w nich też mieszkał ktoś na stałe?
Teraz ich stan zachowania jest juz obrazem demolki totalnej - pozapadane, pozrywane i rozrzucone wokół fragmenty dachu. Powyrywane deski/styropiany/blachy ścian. Jakby staneły na drodze jakiegos huraganu.
W srodku szkolne zeszyty, przepisy na ciasta i przetwory, pocztówki z wczasów od znajomych.
I pamiątka z pielgrzymki sprzed 20 lat..
A kuku! Dzielni wędrowcy po dwóch stronach okna.
(zdjęcie zrobione przez Tomka)
cdn
Ech... Takie spotkanie mogłoby skutkowac niezwykle udanym i niezapomnianym noclegiem... Gdzie skrzypienie dech, szepty zza pieca i dziwne zapachy nocy dostarczają o wiele wiecej wrażen niz jakies pobieżne zwiedzanie w przelocie...
Łagodne, beskidzkie wzgórza, polanka z fajnym widoczkiem. I na niej opuszczony przysiółek. Osada? Nieduże toto. Kilka domków na krzyż, które zarosłymi pajęczyną oknami i gąszczem pnączy w ogródku zapraszają do wstąpienia w swe progi..
Najwiekszy z domów stoi na wysokiej kamiennej podmurówce i jest zbudowany z solidnych bali.
Wnętrza sugerują, ze dawni mieszkańcy lubili kolor niebieski i brązowy.
Piecowe czeluście wyglądają całkiem nienajgorzej... Ciekawe czy by działał jakby odpalić?
Z okolic podsufitowych zerkają na nas poważne oczy świetych obrazów.
Kolekcja butelek.
Kolekcja obuwia.
Samotny młynek. Dosyc mocno zadgryziony juz zębem czasu, który w tym konkretnym przypadku objawił sie pod postacią rdzy.
Przedpokój i klatka schodowa w jednym
Drugi z domków tez jest drewniany, ale sporo mniejszy.
We wnetrzach rzuca sie w oczy wystawka wszelakich artykułow spozywczych i odzieżowych.
Mozna napatoczyc sie równiez na inne skarby np. odkurzacz Czajka… Ciekawe czy działa…
Te świeczniki, nie wiem czemu, ale jakos kojarzą mi sie z cmentarzem, kościołem, z czymś co chwile temu stało przy nieboszczyku… Jakos od tego miejsca powiało chłodem…
Nieopodal stoją tez trzy malutkie zabudowania - przywodzące na myśl altanki działkowe. Ich położenie (zaraz obok wiekszych domów) sugeruje, tak jakby miały być komórkami czy szopami na narzędzia. Ich wyposażenie jednak wskazuje raczej na funkcje mieszkalne. Posiadały np. piece. Czy w nich też mieszkał ktoś na stałe?
Teraz ich stan zachowania jest juz obrazem demolki totalnej - pozapadane, pozrywane i rozrzucone wokół fragmenty dachu. Powyrywane deski/styropiany/blachy ścian. Jakby staneły na drodze jakiegos huraganu.
W srodku szkolne zeszyty, przepisy na ciasta i przetwory, pocztówki z wczasów od znajomych.
I pamiątka z pielgrzymki sprzed 20 lat..
A kuku! Dzielni wędrowcy po dwóch stronach okna.
(zdjęcie zrobione przez Tomka)
cdn
Poranek wita nas słoneczny. Dziś część ekipy idzie na Police - acz dla zdechlaka mojego pokroju trasa to zdecydowanie za długa. Inni idą na wieże widokową, którą widzieliśmy wczoraj z daleka (i juz z tej odległości wyglądała odrażająco) Naszą ofiarą pada więc Jałowiec - tam potuptamy!
Natrafiamy na wodospad. Żeby ciut cieplej było - to by miejsce mocno zachęcało kąpielowo!
Skamieniała ryba gigant!
Początek trasy jest iście wiosenny! KROKUSY! Jak ja lubie te fioletowe skurczybyki!
Dalej niestety wpadamy jak śliwka w kompot - w objęcia zimy. Miejscami nawet powyżej kolan.
W tym rejonie, miejscami, śnieg jest bardzo nietypowy - nigdy takiego wczesniej nie widziałam. Jest on zielony! Cała powierzchnia śniegu jest równo zasłana igliwiem. Czy ono opadło w takiej ogromnej ilości z powodu wichury, która niedawno grasowała w tych rejonach? Czy “igłopad” nastąpił z jakiegos, całkiem innego powodu? Fakt jest taki, ze w wielu miejscach leziemy sobie po zieleniutkim śniegu - i gdyby nie co chwile wpadające nogi - mozna by sobie pomyślec, ze to calkiem wiosenna ściezka przez las.
Na szczycie Jałowca dopada nas śniezyca. Widoczki sie chowają w gęstej mgle, śniegiem miota - dobrze, ze jest wiatka, w ktorej (dość wątpliwym) zaciszu możemy sie choc troche ukryć.
Niektórzy robią striptiz (tu własnie nastapiła ta zauważona później przez niektorych “tajemnicza zamiana koszul”)
Inni chowają sie głeboko we wnętrza kapturów i odpalają kuchenke celem podgrzania strawy. Pyszne (i ciepłe!!) leczo wybitnie poprawia morale ekipy! Zwłaszcza, ze suto zapite nalewkami!
Bractwo pstrokatych czapek!
A tu nie tylko wesoły kolektyw, ale i miotany wiatrem śnieg postanowił zapozowac do zdjecia!
A potem nawet jakies górki wyłażą spod zasłony chmur. Nawet jakies słonko błysneło, choc bardzo nieśmiało i zaledwie na krótką chwilke.
A tymczasem na naszej drodze pojawia sie schronisko Opaczne. Wcześnie tu nigdy nie byłam. Gdzieś o nim czytałam - w jakis interenetowych odmętach. Ale nie pamietam juz kto, gdzie i co dokładnie pisał, ale były to opinie zdecydowanie negatywne. Tyle zostało w zaułkach pamięci. Na ile jakies mgliste wspomnienie wirtualnych rozmów bedzie miało przełożenie na rzeczywistość?
Jedno jest pewne i widoczne od razu - schronisko jest bardzo ładnie położone.
Obok budynku schroniska powstaje jakis drewniany dom. Czy to schronisko sie rozbudowuje? Czy ktos se walnął dacze zaraz obok?
Podchodze z pewnym niepokojem. Czy ono w ogole bedzie otwarte? Albo wylecimy na bucie zamiast dostac cos do żarcia?
Drzwi zaprowadzają nas do sali jadalnej.
Obsługa jest bardzo miła. Żarcie smaczne. Noclegów udzielają. Zapuszczam żurawia do kilku pokoików na górze - ciepło, miło.. Kurde… Co mogło byc z tym miejscem nie tak? Może widok z okna sie nie podobał???
Chyba pomyliły mi sie schroniska... Albo to kolejny przykład, ze ja odbieram świat jakoś inaczej? I świat mnie równiez? Bo jak mówią, ze jest białe to przewaznie jest czarne - i po prostu musze do tego przywyknąć i wszystkie porady przepuszczac przez odwrotny filtr? Wielokrotnie sie juz sprawdziło - zwłaszcza jesli chodzi o miejsca noclegowe, knajpy, komunikacje, atrakcje turystyczne, ludzi..
Błotniste drogi prowadzą nas zakosami w strone Stryszawy.
Mijamy potencjalne miejsce noclegowe
Widokowe przysiółki.
I Babia w obłoku gęstych chmur. Ale tam musi byc teraz piździelucha! Brrrr… jak to dobrze, ze nas tam nie ma!
A wieczorem ognicho! Przy samym stryszawskim PTSMie nie ma przewidzianego miejsca ogniskowego, ale miła babeczka z obslugi poleca nam żwirowy placyk nieopodal, za płotem, gdzie lokalna młodzież takowe pali. Udaje sie zwabić tu większość zlotowej ekipy. Choc z niektorymi nie jest łatwo - jak sie człowiek rozsiądzie nad piwkiem, w cieple, to juz nie zawsze chce mu sie nawdziewać spowrotem kurtki, czapki i ruszac gdzies w mrok…
Sukces jednak jest osiągniety - trzecie ognicho wyjazdu! Kiełbachy skwierczą, butelki krążą, jak równiez rożniste opowieści.
A tu znalazłam siekierke. Coś jakby model z epoki kamienia łupanego - patyk z przywiązanym kamieniem. Tylko taka wersja postapokaliptyczna - z użyciem taśmy klejącej Kto był wykonawcą i w jakim celu podjął trud konstrukcyjny - na zawsze chyba pozostanie dla mnie juz tajemnicą
Kolejny dzien mija już niestety pod hasłem powrotu. Znajomi podwożą nas na PKP w Stryszawie. Nadeszło dziś straszne ochłodzenie a ja sie ubrałam jak wczoraj! Zamarzam totalnie! Mam plan sie przebrac - tzn załozyc warstwe najbardziej wewnętrzną - rajstopy, ciepłą podkoszulke. Moj idealistyczny plan zakłada tą czynność wykonać na dworcu… Tylko, ze stryszawskiego dworca ni ma… Jest tylko daszek na totalnym wygwizdowie, gdzie miecie lodowatym wiatrem. Rozebranie sie “do rosołu” nie bardzo wchodzi w gre... Przedsiębiore wiec wyprawe na pobliską stacje benzynową celem skorzystania z tamtejszego kibla. A tam co? Remont. Kibel nieczynny! Moja desperacja jest na tyle jednak duża, iż pytam czy moge wleźć za łopoczace folie i wsrod wiertarek i kubłow z farbą - wciągnąć ciepłe gacie. Obsługa na szczescie wyczuwa powage sytuacji i udziela mi pozwolenia. Zatem ściagam 5 warstw, aby na sam spód nałozyc szóstą a oko kamery patrzy mi prosto w gębe. Jak toto jest włączone to ktoś bedzie miał radoche! Kto wie? Moze nawet zostane gwiazdą youtuba? Miliony wyświetlen gwarantowane - zwłaszcza jak zaplątałam sie w sznurówki i gruchłam o podłoge, w samym staniku - ale za to juz w podwójnej czapce
Szczęśliwie omotana w ciepłe fatałaszki przemierzam trase w strone PKP juz w wyśmienitym humorze, bo przez świat, ktory nie jest tak dotkliwie lodowaty.
Pociąg zjawia sie w miare punktualnie. A w srodku niespodzianka! siedzą znajomi ze zlotu - Łukasz i Rafał! Pociąg postanawia nam osłodzić smutek powrotów i sam od siebie zapodac przygode, powodującą, ze dzien ten nie popadnie w totalną niepamięć. W jakims lesie przed Lachowicami pociag nagle staje. I stoi. I jest podejrzanie cicho. Tylko drzewa sobie szumią. Pociąg nie szumi. To chyba źle, nie? Chwile potem cisze przerywa tupot. To biegnie maszynista na koniec składu. Coś tam włącza. Pociąg zaczyna brzęczeć. Maszynista pędem biegnie na przód pociągu. W połowie trasy jego heroiczny wysiłek jednak spełza na niczym. Pociąg brzęczeć przestaje. Znów głuchą cisze przerywa jedynie tętent butów, zmierzający na koniec składu. I znow efekt ten sam. I powtórnie. I ponownie. Wpadamy w jakąs pętle czasoprzestrzeni a kolejarz nabija konkretne kilometry. Wyciągamy resztki wałówy - zgnieciony chleb, serek plesniowy, koncentrat z pomidorów, setke jałowcowej żubrówki na czterech A potem Łukasz nam opowiada o pewnej ksiązce - “Ludożercy w wagonie” czy jakos tak. Ponoc zaczeło sie dokładnie tak samo Kto zatem z nas bedzie pierwszy? Na razie sie śmiejemy. Ale pojutrze?
Gdzies kiedys z jakims znajomym była rozmowa, że jakiegoś kolesia nie przyjeli na maszyniste bo miał jedną noge troche krótszą. I wydawało sie, ze to było nie w porzadku, bo przeciez co to za problem? Jak widac była w tym jakas głeboka myśl. Z prowadzeniem jednostki w beskidzkich lasach miałby problem kazdy kto nie osiąga odpowiedniego przyspieszenia w biegu na 60 metrów Nasz maszynista widac byl gwiazdą szkolnej lekkoatletyki - bo w koncu mu sie udaje. Ruszamy! Mijamy jakies Huciska i Lachowice. Wjezdzamy w las. Zapada cisza. Maszynista biega. Widac jednak osiągnal juz wprawe, bo tym razem duzo szybciej udaje sie uruchomic pociag. Do Żywca dojezdzamy wciaz tego samego dnia i tym razem jeszcze nikt nie zostaje zjedzony
Do przesiadki mamy jeszcze troche czasu. Łukasz, jako miejscowy, pokazuje nam swe miasto z najlepszej strony. A przynajmniej z takiej - z jakiej my chcemy go poznac! Nawiedzamy bardzo klimatyczny lokal serwujący pożywienie w postaci ciekłej. I odpowiedni we wnętrzach koloryt ludzki.
Jakas babcia w kiblu zaczepia mnie i zarzeka sie, ze całe zycie była aktorką i na co jej teraz przyszło. Przy stoliku obok siedzi jakis ponoc dobrze znany w rejonie recydywista. Jest fajnie Niestety jednak nasz czas sie szybko konczy i musimy popędzic na pociąg. Odjezdza punktualnie. Ale potem staje w polach. Ale nikt nie biega. Nie ma ciszy absolutnej. Po prostu sobie stoi. Ale do domu dotrzec sie w koncu udaje.
Kolejny fajny wyjazd przeszedł do historii.
Natrafiamy na wodospad. Żeby ciut cieplej było - to by miejsce mocno zachęcało kąpielowo!
Skamieniała ryba gigant!
Początek trasy jest iście wiosenny! KROKUSY! Jak ja lubie te fioletowe skurczybyki!
Dalej niestety wpadamy jak śliwka w kompot - w objęcia zimy. Miejscami nawet powyżej kolan.
W tym rejonie, miejscami, śnieg jest bardzo nietypowy - nigdy takiego wczesniej nie widziałam. Jest on zielony! Cała powierzchnia śniegu jest równo zasłana igliwiem. Czy ono opadło w takiej ogromnej ilości z powodu wichury, która niedawno grasowała w tych rejonach? Czy “igłopad” nastąpił z jakiegos, całkiem innego powodu? Fakt jest taki, ze w wielu miejscach leziemy sobie po zieleniutkim śniegu - i gdyby nie co chwile wpadające nogi - mozna by sobie pomyślec, ze to calkiem wiosenna ściezka przez las.
Na szczycie Jałowca dopada nas śniezyca. Widoczki sie chowają w gęstej mgle, śniegiem miota - dobrze, ze jest wiatka, w ktorej (dość wątpliwym) zaciszu możemy sie choc troche ukryć.
Niektórzy robią striptiz (tu własnie nastapiła ta zauważona później przez niektorych “tajemnicza zamiana koszul”)
Inni chowają sie głeboko we wnętrza kapturów i odpalają kuchenke celem podgrzania strawy. Pyszne (i ciepłe!!) leczo wybitnie poprawia morale ekipy! Zwłaszcza, ze suto zapite nalewkami!
Bractwo pstrokatych czapek!
A tu nie tylko wesoły kolektyw, ale i miotany wiatrem śnieg postanowił zapozowac do zdjecia!
A potem nawet jakies górki wyłażą spod zasłony chmur. Nawet jakies słonko błysneło, choc bardzo nieśmiało i zaledwie na krótką chwilke.
A tymczasem na naszej drodze pojawia sie schronisko Opaczne. Wcześnie tu nigdy nie byłam. Gdzieś o nim czytałam - w jakis interenetowych odmętach. Ale nie pamietam juz kto, gdzie i co dokładnie pisał, ale były to opinie zdecydowanie negatywne. Tyle zostało w zaułkach pamięci. Na ile jakies mgliste wspomnienie wirtualnych rozmów bedzie miało przełożenie na rzeczywistość?
Jedno jest pewne i widoczne od razu - schronisko jest bardzo ładnie położone.
Obok budynku schroniska powstaje jakis drewniany dom. Czy to schronisko sie rozbudowuje? Czy ktos se walnął dacze zaraz obok?
Podchodze z pewnym niepokojem. Czy ono w ogole bedzie otwarte? Albo wylecimy na bucie zamiast dostac cos do żarcia?
Drzwi zaprowadzają nas do sali jadalnej.
Obsługa jest bardzo miła. Żarcie smaczne. Noclegów udzielają. Zapuszczam żurawia do kilku pokoików na górze - ciepło, miło.. Kurde… Co mogło byc z tym miejscem nie tak? Może widok z okna sie nie podobał???
Chyba pomyliły mi sie schroniska... Albo to kolejny przykład, ze ja odbieram świat jakoś inaczej? I świat mnie równiez? Bo jak mówią, ze jest białe to przewaznie jest czarne - i po prostu musze do tego przywyknąć i wszystkie porady przepuszczac przez odwrotny filtr? Wielokrotnie sie juz sprawdziło - zwłaszcza jesli chodzi o miejsca noclegowe, knajpy, komunikacje, atrakcje turystyczne, ludzi..
Błotniste drogi prowadzą nas zakosami w strone Stryszawy.
Mijamy potencjalne miejsce noclegowe
Widokowe przysiółki.
I Babia w obłoku gęstych chmur. Ale tam musi byc teraz piździelucha! Brrrr… jak to dobrze, ze nas tam nie ma!
A wieczorem ognicho! Przy samym stryszawskim PTSMie nie ma przewidzianego miejsca ogniskowego, ale miła babeczka z obslugi poleca nam żwirowy placyk nieopodal, za płotem, gdzie lokalna młodzież takowe pali. Udaje sie zwabić tu większość zlotowej ekipy. Choc z niektorymi nie jest łatwo - jak sie człowiek rozsiądzie nad piwkiem, w cieple, to juz nie zawsze chce mu sie nawdziewać spowrotem kurtki, czapki i ruszac gdzies w mrok…
Sukces jednak jest osiągniety - trzecie ognicho wyjazdu! Kiełbachy skwierczą, butelki krążą, jak równiez rożniste opowieści.
A tu znalazłam siekierke. Coś jakby model z epoki kamienia łupanego - patyk z przywiązanym kamieniem. Tylko taka wersja postapokaliptyczna - z użyciem taśmy klejącej Kto był wykonawcą i w jakim celu podjął trud konstrukcyjny - na zawsze chyba pozostanie dla mnie juz tajemnicą
Kolejny dzien mija już niestety pod hasłem powrotu. Znajomi podwożą nas na PKP w Stryszawie. Nadeszło dziś straszne ochłodzenie a ja sie ubrałam jak wczoraj! Zamarzam totalnie! Mam plan sie przebrac - tzn załozyc warstwe najbardziej wewnętrzną - rajstopy, ciepłą podkoszulke. Moj idealistyczny plan zakłada tą czynność wykonać na dworcu… Tylko, ze stryszawskiego dworca ni ma… Jest tylko daszek na totalnym wygwizdowie, gdzie miecie lodowatym wiatrem. Rozebranie sie “do rosołu” nie bardzo wchodzi w gre... Przedsiębiore wiec wyprawe na pobliską stacje benzynową celem skorzystania z tamtejszego kibla. A tam co? Remont. Kibel nieczynny! Moja desperacja jest na tyle jednak duża, iż pytam czy moge wleźć za łopoczace folie i wsrod wiertarek i kubłow z farbą - wciągnąć ciepłe gacie. Obsługa na szczescie wyczuwa powage sytuacji i udziela mi pozwolenia. Zatem ściagam 5 warstw, aby na sam spód nałozyc szóstą a oko kamery patrzy mi prosto w gębe. Jak toto jest włączone to ktoś bedzie miał radoche! Kto wie? Moze nawet zostane gwiazdą youtuba? Miliony wyświetlen gwarantowane - zwłaszcza jak zaplątałam sie w sznurówki i gruchłam o podłoge, w samym staniku - ale za to juz w podwójnej czapce
Szczęśliwie omotana w ciepłe fatałaszki przemierzam trase w strone PKP juz w wyśmienitym humorze, bo przez świat, ktory nie jest tak dotkliwie lodowaty.
Pociąg zjawia sie w miare punktualnie. A w srodku niespodzianka! siedzą znajomi ze zlotu - Łukasz i Rafał! Pociąg postanawia nam osłodzić smutek powrotów i sam od siebie zapodac przygode, powodującą, ze dzien ten nie popadnie w totalną niepamięć. W jakims lesie przed Lachowicami pociag nagle staje. I stoi. I jest podejrzanie cicho. Tylko drzewa sobie szumią. Pociąg nie szumi. To chyba źle, nie? Chwile potem cisze przerywa tupot. To biegnie maszynista na koniec składu. Coś tam włącza. Pociąg zaczyna brzęczeć. Maszynista pędem biegnie na przód pociągu. W połowie trasy jego heroiczny wysiłek jednak spełza na niczym. Pociąg brzęczeć przestaje. Znów głuchą cisze przerywa jedynie tętent butów, zmierzający na koniec składu. I znow efekt ten sam. I powtórnie. I ponownie. Wpadamy w jakąs pętle czasoprzestrzeni a kolejarz nabija konkretne kilometry. Wyciągamy resztki wałówy - zgnieciony chleb, serek plesniowy, koncentrat z pomidorów, setke jałowcowej żubrówki na czterech A potem Łukasz nam opowiada o pewnej ksiązce - “Ludożercy w wagonie” czy jakos tak. Ponoc zaczeło sie dokładnie tak samo Kto zatem z nas bedzie pierwszy? Na razie sie śmiejemy. Ale pojutrze?
Gdzies kiedys z jakims znajomym była rozmowa, że jakiegoś kolesia nie przyjeli na maszyniste bo miał jedną noge troche krótszą. I wydawało sie, ze to było nie w porzadku, bo przeciez co to za problem? Jak widac była w tym jakas głeboka myśl. Z prowadzeniem jednostki w beskidzkich lasach miałby problem kazdy kto nie osiąga odpowiedniego przyspieszenia w biegu na 60 metrów Nasz maszynista widac byl gwiazdą szkolnej lekkoatletyki - bo w koncu mu sie udaje. Ruszamy! Mijamy jakies Huciska i Lachowice. Wjezdzamy w las. Zapada cisza. Maszynista biega. Widac jednak osiągnal juz wprawe, bo tym razem duzo szybciej udaje sie uruchomic pociag. Do Żywca dojezdzamy wciaz tego samego dnia i tym razem jeszcze nikt nie zostaje zjedzony
Do przesiadki mamy jeszcze troche czasu. Łukasz, jako miejscowy, pokazuje nam swe miasto z najlepszej strony. A przynajmniej z takiej - z jakiej my chcemy go poznac! Nawiedzamy bardzo klimatyczny lokal serwujący pożywienie w postaci ciekłej. I odpowiedni we wnętrzach koloryt ludzki.
Jakas babcia w kiblu zaczepia mnie i zarzeka sie, ze całe zycie była aktorką i na co jej teraz przyszło. Przy stoliku obok siedzi jakis ponoc dobrze znany w rejonie recydywista. Jest fajnie Niestety jednak nasz czas sie szybko konczy i musimy popędzic na pociąg. Odjezdza punktualnie. Ale potem staje w polach. Ale nikt nie biega. Nie ma ciszy absolutnej. Po prostu sobie stoi. Ale do domu dotrzec sie w koncu udaje.
Kolejny fajny wyjazd przeszedł do historii.