Limany, mierzeje i pelikany czyli Ukraina nadmorska...

O miejscach, które zwiedziliście, o których chcecie opowiedzieć...

Moderator: Moderatorzy

Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1874
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Nasz planowany nocleg koło Troickiego nad rzeką Turunczuk okazuje się być nieco “zmilitaryzowany”. Na moście szlabany, jakaś solidna brama i kręci się kupa wojska. Chyba mają tu jakąś strażnicę.. No faktycznie kawałeczek dalej, na Dniestrze (nad który chcieliśmy właśnie dojechać) leci granica.. Po drugiej stronie rzeki Turunczuk wprawdzie widać wędkarzy i ich auta, ale to zapewne miejscowi z wioski obok. Potem sobie myśleliśmy, że można było podjechać, pogadać, zapytać.. Może by puścili dalej? Ale mogli by również nie puścić. Zawsze jakoś tak mam, że wolę nie pytać, kiedy jest szansa, że usłyszę krótkie “nie”. Bo jak zagadamy - i dowiemy się, że w całej strefie nadgranicznej nie wolno nam na dziko nocować - to będziemy w czarnej dupie. Już jest wieczór - co my wtedy ze sobą zrobimy? A tak się możemy rozbić 2 km dalej, schować w krzakach i udawać głupiego turystę: “Granica? Jaka granica? Myśmy nie wiedzieli!”. Dajemy więc szybciutko na wsteczny, nim ktokolwiek podniesie zadek, aby do nas podejść. Początkowo myślimy o jakiś krzaczorach między rzeką a wsią, ale tutaj po polach też łazi sporo pograniczników z karabinami na plecach. Nawet przy stadzie krów takowy na rowerze jechał. Śmiesznie to wyglądało, bo karabin dyndał mu z przodu, szybki skręt kierownicą raczej wyglądał na niemożliwy… Ale droga prosta po horyzont.. Krówki sobie nieśpiesznie dreptają, a pasterze gawędzą z pogranicznikiem. Fajne jest to, że na busia kompletnie nikt nie zwraca uwagi - typowa marszrutka, na typowych dla Ukrainy (choć obecnie coraz rzadszych) blachach. Na początku tych pograniczników braliśmy za myśliwych, no bo jak ktoś w moro i z bronią w łapach po krzakach łazi - to kto on może być? Acz kimkolwiek by nie byli - raczej wolimy nie nocować w ich najbliższym towarzystwie - bo raz, że nocny turysta przypomina nieco pieczeń z dziczyzny, a dwa, że do końca nie wiem, jakie mają tu zasady z tą strefą nadgraniczną.

Jedziemy dalej w stronę Limańskiego. Zjeżdżamy z drogi kawałek przed miasteczkiem. Też w stronę granicy, bo tak się głupio składa, że właśnie tam są tereny, które zwykle rokują noclegowo - w stylu zarośla, woda.. Jest tam duże jezioro limanowe, nad którym planujemy się gdzieś przytulić. Zaczyna się ściemniać, gdy omijamy jakąś winnice, czy inny ogrodzony “ogród botaniczny”. Psy ujadają rzucając się do płotu, ochroniarze kukają więc z ukosa. Mam nadzieję, że biorą nas właśnie za wędkarzy wyruszających na nocny żer…

Tylko gdzie ten liman… pola i pola.. Nagle bum! Przed nami wyrasta kombinat! Ogromniaste kominy, wielki zakład.. Stajemy jak wryci.. Ale że co? Chyba pobłądziliśmy? Nic mi nie wiadomo żeby w Limańskim był taki gigant, tu mają być tylko łąki aż do jeziora, a tu wygląda, że my zaraz wjedziemy do tego zakładu! Pojawiają się też ogromne, skwierczące słupy, które rozpełzły się po całej łące.. I wtedy zauważamy, że od kombinatu dzieli nas woda… Jesteśmy więc w miejscu, którego szukaliśmy, a to co widzimy przed nami to Dniestrowsk i jego ogromniasta elektrownia… Nie mamy tego na naszej mapie - bo to jest już Naddniestrze…

Obrazek

Hmmm… miejsce na biwak średnie (i już chyba się nie da, aby było bardziej nadgraniczne ;) ale po ciemku lepszego nie znajdziemy. Zmrok zapadł już na dobre.. Nie idziemy oglądać jeziora, nie robimy zdjęć z błyskiem. Ograniczam się tylko do tych dwóch fotek malowniczego zachodu słońca…

Obrazek

Obrazek

Reflektory zgasiliśmy już chwilę wcześniej, jeszcze na drodze. Teraz oddalamy się od drogi muldowatą łąką i wjeżdżamy w środek jednego z niewielu tutejszych krzaków. Staramy się być cicho i nie świecić latarkami. Może nas nikt nie zauważy? Choć mimo oszukiwania samych siebie, wiemy, że kwestia odwiedzin straży granicznej - to jest nie “czy” ale “kiedy”. I mamy nadzieję, że będzie to o 6 rano..

Ciężko się rozkłada spanie bez latarki, zwłaszcza w taką ciemną, bezksiężycową noc jak dzisiaj… Jeszcze trudniej przyrządza się na oślep jedzenie, więc ograniczamy się do suchego chleba i “wąsów” wędzonego sera - tyle udało się zmacać w torbie ;) W kabaka wkarmiam zupkę ze słoika, na zimno. Choć tak naprawdę to “na letnio”, bo jeszcze trzyma temperaturę rozgrzanego na słońcu busia. Kabak nieco protestuje i macha rękami, gdy niektóre łyżki wsadzam jej do ucha lub oka - ale co mam zrobić jak kompletnie nic nie widzę, a ona się oczywiście musi kręcić?

Staram się też nie trzaskać drzwiami wychodząc do kibla, więc mamy nieco przewiewnie w środku - przy cichym zamykaniu w drzwiach zostaje spora szczelina (dobrze, że w tym miejscu nie ma komarów! ) No busio tak ma, że aby dobrze zamknąć boczne, przesuwne drzwi, trzeba tak walnąć, że drżą szyby we wszystkich okolicznych wioskach.

Mijają nas chyba ze 3 auta. Busio ma schowaną pupę w krzaku, aby im nie odbijały z drogi nasze odblaski. Zresztą może oni mają swoje sprawy i bus w krzakach w ogóle ich nie interesuje. Jeden też jest tajniak jak i my. Też sunie ze zgaszonymi światłami.

Świtu nie doczekaliśmy. O trzeciej budzi nas błysk reflektorów prosto w szybę. Pogranicznicy, a jakże. Zatem kontrola paszportów, kolektywne obchodzenie busia dookoła i zaglądanie mu pod brzuszek. Klasyczne pytania, kto my, po co i dlaczego akurat tutaj. I czemu mówię takim ściszonym głosem. Mówię im więc, że tam (wskazując wnętrze busia) jest dziecko, ono śpi i chyba lepiej dla nas wszystkich, aby ten stan był kontynuowany. Mam wrażenie, że pogranicznicy mają wrażenie, że źle mnie zrozumieli, albo muszą to sprawdzić (no kurde, trzymają w łapie 3 paszporty, nie??) i snop trzech latarek oświetla pyszczek kabaczy. Kabak zazwyczaj wygląda słodko jak śpi, ale dzisiaj jej mordka wystająca spod stosu kocy wygląda szczególnie uroczo. Pogranicznicy więc, jak na komendę, się rozczulają, wspominając swoje dzieci i wnuki, gaszą latarki i wzajemnie zaczynają się uciszać. Polecają nam opuścić to miejsce przed 8 rano i życzą miłej nocy. Po czym odchodzą w stronę swojego gazika, a na twarzach mają wypisane utwierdzenie w przekonaniu, że turyści to jednak debile..

Industrialny krajobraz poranka...

Obrazek

Rano znów ktoś łomocze w busiowe drzwi. Dwóch kolesi. Wracają z rybek i zepsuł im się samochód. Proszą aby ich pociągnąć. W ich aucie coś się zrąbało na dobre, na holu też nie odpala. Ciągniemy ich więc do wioski. Jeden z kolesi przysiada się do nas, aby objaśniać drogę, która nieco jest zawiła. Acz nie, jest bardzo prosta. Po drodze jest chyba 7 skrzyżowań i zawsze trzeba wybrać tą drogę, która na oko najmniej nadaje się do jechania. Wszyscy siedzimy na pace, bo przednie siedzenia zawalone są gratami - nie zdążyliśmy się spakować. Kabak zachwycony! Bardzo przeżywa to całe wydarzenie, co potem ma odzwierciedlenie w jej zabawach!

Obrazek

A tak wyglądał nasz krzak, w który próbowaliśmy się wkomponować ;)

Obrazek

Obrazek

Jest już po 8, a my, pomni na słowa pograniczników, obiecaliśmy zwinąć się do tego czasu z naszego miejsca biwakowego. Po odholowaniu miejscowych, nie wracamy więc pod nasz krzak - tylko jedziemy bliżej wody. Coby zjeść śniadanko z lepszym widokiem!

Obrazek

Stąd jak na dłoni widać elektrownie i plątaniny drutów, słupów, rur i wszelakiego innego przemysłowego wyposażenia, które idealnie wpasowuje się w gusta bubowe. W to wszystko wmieszane są bloki przeplatane niską, wiejską zabudową.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pierwszy raz widzę takowe “uszy” na kominach - aby kominy były oplecione drutami?

Obrazek

Obrazek

Nad samym limanem są fajne skałki. Acz zjazd raczej tylko dla terenówek...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest też widoczna “baza oddycha” na wodzie. Coś jak te wszystkie moje ulubione domki kempingowe z dawnych lat - ale dodatkowo stojące na palach! Czy to nie rewelacja? Może w końcu uda mi się kiedyś i tam dotrzeć, sprawdzić czy takowy domek można wynająć. Spędzić tam ze trzy dni, pobratać się z innymi nadwodnymi “letnikami”. Kilka osób ze znajomych czy ludzi wyłowionych z otchłani internetu - tam było.. Ale chyba nikt nie nocował, więc widać dokładne informacje przyjdzie mi zasięgać samodzielnie… kiedyś… Bo teraz nam niestety tam nie po drodze..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdy wiatr cichnie, fajnie się wszystko odbija w równej tafli jeziora...

Obrazek


cdn
Awatar użytkownika
Piotrek
Admin
Admin
Posty: 104860
Rejestracja: sobota 28 maja 2005, 00:00
Lokalizacja: ze wsząd
Kontakt:

Post autor: Piotrek »

Capricorn pisze:Najpewniej policzyli sobie przyłączenie ostatniej republiki, czyli UzbeckiejSSR jako datę powstania kompletnego związku republik i stąd data 1925... :roll:
Być może. Ale...Równie prawdopodobne jest, że data 1985 odnosi się do nadania imienia sowchozowi.
A jeśli chodzi o 60-lecie ZSRR to na pewno uroczyście było obchodzone w roku 1977, co dobrze pamiętam, bo w szkole przygotowywano przepiękną "rewolucyjną" inscenizację, z którą mieliśmy wystąpić w Domu Oficera "bratniej Armii Czerwonej". Pamiętam dobrze, bo w tej inscenizacji o mało co nie zagrałem Waryńskiego, ale na skutek zatargu z "reżyserką" wylali mnie ze szkoły... :D
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.

Awatar użytkownika
Capricorn
Admin
Admin
Posty: 66911
Rejestracja: czwartek 14 lis 2013, 22:18

Post autor: Capricorn »

Reakcjonista... :lol:
"Słowa mają ogromną moc, więc naszą powinnością jest te słowa kontrolować. Inaczej mogą zdziałać wiele zła" - Mordimer Madderdin
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1874
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Piotrek pisze:Ale...Równie prawdopodobne jest, że data 1985 odnosi się do nadania imienia sowchozowi.
A faktycznie - nie pomyslalam o tym! Moglo tak byc!
Piotrek pisze:A jeśli chodzi o 60-lecie ZSRR to na pewno uroczyście było obchodzone w roku 1977, co dobrze pamiętam, bo w szkole przygotowywano przepiękną "rewolucyjną" inscenizację, z którą mieliśmy wystąpić w Domu Oficera "bratniej Armii Czerwonej". Pamiętam dobrze, bo w tej inscenizacji o mało co nie zagrałem Waryńskiego, ale na skutek zatargu z "reżyserką" wylali mnie ze szkoły...
Rozumiem, ze na probie wyglosiles nie taka kwestie jak trzeba?? ;) Czy wylanie ze szkoly bylo niezalezne od tematu przedstawienia? ;)
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1874
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Kolejnym miejscem na trasie naszej wycieczki jest miejscowość Limanskie. Nawet do końca nie wiem czy jest to miasteczko czy wioska. Limanskie jest zlepkiem bardzo rozwleczonej, różnorakiej zabudowy nad brzegami jeziora Kuczurgańskiego. Sprowadzają nas tutaj gigantyczne ruiny kościołów. Taki powiew Dolnego Śląska wśród płowych stepów. Można się tutaj nieco poczuć jak na weekendowej wycieczce w “nasze” rejony...

Limańskie było utworzone pod koniec XVIII wieku przez niemieckich przesiedleńców, zwabionych tutaj przez Katarzynę II. Składało się wtedy z dwóch miejscowości Zelc (właściwe Limanskie) i Kandel (obecne Rybacze, dzielnica Limanskiego). Katarzyna zaprosiła tu Niemców z kilku powodów. Raz, że owo “południe” (zwane wtedy “Noworosyjską Gubernią”) było praktycznie opustoszałe i niezaludnione, a ewentualni nieliczni mieszkańcy nie słynęli z pracowitości i posłuszeństwa. W końcu Dzikie Pola zobowiązują ;) Powstał więc w carskich głowach pomysł osiedlenia tu Niemców - skuszenia ich nadanymi dużymi gospodarstwami i dobrą ziemią. Sprytny cel akcji wydumali sobie taki, że Niemcy mieli nauczyć okoliczną ludność efektywnej pracy, systematyczności i porządku. Takich kolonii powstało na terenach obecnej południowej Ukrainy ponoć grubo ponad setkę. Niemcy przyjechali i całkiem nieźle się tutaj zagospodarowali..

Plan, jak sie można domyślić, jednak nie do końca się powiódł… ;)

Gdy przyszła rewolucja i radzieckie czasy, lokalni Niemcy niechętnie wstępowali do kołchozów czy pozwalali się wcielać do Armii Czerwonej. Tworzyli swoje bataliony, robili powstania i trzymali raczej z “białymi”. Ponoć sporo się przyczynili do opóźnienia panowania bolszewików na tych terenach… Ostatecznie w 1930 roku miejscowe niemieckie jednostki terytorialne zostały zlikwidowane, a Niemcy deportowani.

I stąd tutaj taki powiew Dolnego Śląska.. I stąd tutaj takie dwa gigantyczne kościoły! Jeden był katolicki, a drugi luterański. Który jest który - nie wiem. Internet podaje sprzeczne informacje.

W Limanskim jest też dzielnica - tereny dawnego wojskowego lotniczego miasteczka o nazwie Gorodok, o którym niestety dowiedzieliśmy się dopiero po powrocie :(

Pierwszy odwiedzamy kościół Świętej Trójcy. Niemieccy koloniści zbudowali go na początku XX wieku. Tutaj była wioska Kandel. Za radzieckich czasów w kościele był magazyn ziarna.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dachu już nie ma. Zostały tylko ściany..

Obrazek


W cienistym parku nieopodal stoją sobie takowe pomniczki.

Obrazek

Obrazek


Drugi kościół nosi nazwę Wniebowzięcia NMP i stoi na terenach dawnej miejscowości Zelc.

Obrazek

Świątynia była zbudowana nietypowo jak na tutejsze rejony - bo z cegły. Bo zwykle budowano tu z takiego lokalnego, muszelkowatego kamienia. Za radzieckich czasów utworzono w kościele wiejski klub. Klub potem został przeniesiony do nowego “ładniejszego” budynku, a kościół popadł w ruinę - i w takim stanie stoi sobie do dziś.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po wejściu do wnętrza można tylko stanąć i otworzyć japę… taka kolumnada… Dosłownie las kolumn! Ażurowe sklepienie wypełnia świergot ptactwa. Chyba mają tu gniazda, albo chronią się przed słońcem i upałem.. Ich śpiew powtarza echo, ale takim dziwnym stłumionym buczeniem...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na dawnym ołtarzu wpisano sentencje… cytat z refrenu hymnu ZSRR...

Obrazek

Łuszczy się farba na zdobieniach dawnych poniemieckich kolumn… Łuszczą się litery hymnu… Dwie epoki, o wielkich aspiracjach, które już minęły… Wszystko przemija, czas płynie w swoją stronę, zostają tylko szkielety na wspomnienie dawnych dni…

Na przeciwległej ścianie jest jeszcze jeden napis.. Jego część została (jak widać) celowo wydrapana. Ale ponoć brzmiał coś w stylu: “Diabli wezmą jak chce się żyć i żyć”??? (w oryginale - “Черт возьми, как хочется жить и жить) Może tego się nie tłumaczy dosłownie? Może to jakaś przenośnia, cytat albo przysłowie? Nie wiem jaki jest kontekst i cel tego napisu? Ścienna sentencja pochodzi chyba z czasów radzieckiej klubokawiarni. Więc totalnie nie wiem.. Acz jeszcze w kościele brzmi to poniekąd… dziwnie..

Obrazek

Jest też trochę twórczości całkiem współczesnej ;)

Obrazek

A tak przedstawia się limanski kościół na starych pocztówkach... zupełnie jak inne miejsce!

Obrazek

A poza tym to typowa, senna miejscowość.. Gdzie przejeżdżająca łada podnosi tumany kurzu z wyboistej drogi, gdzie niezmordowany kogut pieje na płocie, gdzie ekipa gęsi przemyka opłotkami albo właśnie na głównej ulicy usiłuje wpaść pod samochód. Grupka młodzieży próbuje naprawić skuter, ale naprawdę to tylko piłuje jego silnikiem - i chyba to ich cieszy, bo wszyscy wybuchają śmiechem. Dzieci wracają ze szkoły robiąc do nas głupie miny, a cieniste podsklepie obsiada gromada miłośników chłodnych trunków...

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Niedaleko z Limańskiego jest Kamianka (dawne Manheim). Też niemiecka kolonia, więc i tu pozostał kościół. Może ciutkę mniejszy od poprzedników, ale równie imponujący na tle tutejszych stepowych wiosek..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przy kościele jest plac zabaw, który kabaczę od razu namierza.

Obrazek

Same ruiny również służą za plac zabaw - dla nastoletnich chłopaków. Łażą po wysokościach, zasłaniając twarze koszulkami, z dumą prezentując nagie torsy.

Obrazek

Obrazek

Swoje podniebne akrobacje, próby stania na rękach czy zwisy poza obręb murów - filmują na komórkę. Do mnie pokrzykują, pokazując którędy mogę się wspiąć na górę. Niestety mam nieco bardziej tchórzliwą naturę, a może raczej zdaję sobie sprawę ze swoich umiejętności wspinaczkowych (a raczej ich braku ;) Próbują mnie też przekonać, abym się “podpisała” na ich kanał na youtube, instagramie, odnoklasnikach, vkontakte - długa jest lista miejsc, gdzie relacjonują swoje wyczyny. Z ich telefonów tego zrobić nie mogę, a z mojego eksponatu muzealnego - tym bardziej. Próbuję sobie zapisać nazwę kanału - ale niestety takowego nie odnajduję, gdy szukam w domu.. Mimo chęci nie dołączam więc do grona wielbicieli kamienskich wspinaczy...

Do środka wchodzę dopiero jak chłopaki sobie poszli. Zbyt dużo strącali kamieni... Trzeba by w kasku zwiedzać... ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

We wnętrzach kościoła szukam radzieckich napisów. Miały tu być! Niestety żadnego nie mogę namierzyć... Spore części ścian czy kolumn się niedawno zawaliły - to ten gruz, który tarasuje wejście... Napisy wyglądały tak jak na poniższych zdjęciach - nie wszystkie są czytelne... Albo ja szukać nie umiem?? :( Zdjęcia pochodzą ze strony https://dcfc-lad.livejournal.com/30170.html i nie wiem, z którego są dokładnie roku...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obecnie nie ma tu już zbyt wielu innych śladów dawnych niemieckich kolonii. Teraz są to zwykłe ukraińskie wsie, nawet stare nazwy się nie zachowały. Na pamiątkę po ciekawej historii zostały tylko ruiny…..

Jadąc w stronę kolejnych wielkich ruin mijamy miłe, pyliste wioski...

Obrazek

I jakąś dziwną procesję wśród pól...

Obrazek


cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1874
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Pałac w Wasiliwce widać już z głównej szosy Odessa - Kuczurgan. Jest naprawdę wielki - i nawet na zmanierowanych (pod tym względem) mieszkańcach Dolnego Śląska - robi wrażenie. Zwłaszcza, że tak stoi na zboczu wzgórza, na łąkach, w otoczeniu niewielkich wiejskich domków. To mu tym bardziej dodaje gigantyczności i rozmachu.

Obrazek

Obrazek

Pałac bardzo stary nie jest, zbudowali go jakoś w połowie XIX wieku. Legenda głosi, że jego pierwszy właściciel generał Wasilij Dubecki postawił go na złość carowi, bo chciał pokazać, że jego chałupa będzie większa i ładniejsza. Czy ten plan się powiódł i czy to w ogóle prawda - to nie wiem. Za czasów Wasilija chyba nic szczególnie ciekawego się tu nie działo. Tyle, że od jego imienia powstała używana do dziś nazwa miejscowości. Dzieci generała sprzedały pałac rodzinie kupieckiej o nazwisku Pankiejew, która charakteryzowała się sporym odsetkiem chorób psychicznych w rodzinie. Najbardziej znany stał się ich synek Sierioża, którego historia zapamiętała pod pseudonimem “Człowiek Wilk”. Właśnie z okien tego pałacu chłopcu ukazały się wilki siedzące na drzewie. Takie białe i puszyste jak na rysunku poniżej. Owa grafika jest ponoć autorstwa owego Sierioży - tytuł “Moje Marzenie” i podpis Wolfmann.

Obrazek

Pewnie nikt by nie pamiętał o dziwnym chłopcu z pałacu pod Odessa, gdyby nie to, że Freud, który go leczył, napisał o jego historii, chorobie i terapii książkę, która obiegła świat.. Jeśli kogoś bardziej interesuje ta historia - to TUTAJ: https://pl.wikipedia.org/wiki/Siergiej_Pankiejew - ma ją w szczegółach.

My na szczęście wilków nie spotkaliśmy.. Acz jeden taki, nieco podejrzany biały, kudłaty piesek - do kostek się nieco rzucał.. Może to więc jakiś potomek tego nadrzewnego? ;)

Za radzieckich czasów pałac jeszcze był w na tyle dobrym stanie, że mieściła się w nim wiejska rada, różne administracje, biura. Zawalił się w latach 90-tych, jak to zwykle bywało z pałacami... Acz to co zostało, wygląda całkiem solidnie i o ile nie rozbiorą go na chlewiki - to chyba trochę jeszcze postoi!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wnętrza

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Piwnice

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Niedaleko pałacu, na murze, jest napis "schron" i strzałka. Szukamy... ale ni ma.. Chyba go zamurowali albo co?

Obrazek

Droga przez miejscowość...

Obrazek

Uderzam do sklepu po lody. Wyciągam z lodówki, trzymam w łapie za papierki i czekam w kolejce. Przede mną kupuje piwo jakiś półgoły koleś w średnim wieku. Zwraca uwagę jego klata - ma w niej dziurę, prawie do kręgosłupa. Całe cyce, miejsce gdzie powinien mieć mostek - wygryzione. Dziura. Jakim cudem ten koleś żyje?? Wiem, że osobom niepełnosprawnym czy okaleczonym nie powinno się przyglądać i gapienie się jest niegrzeczne. Staram się więc jedynie zerkać z ukosa na to dziwowisko, ale chyba mi nie wychodzi… Gość widząc we mnie przybysza opowiada mi natychmiast swoją historię. Był żołnierzem w Donbasie i dostał “pociskiem rakietowym”. Uratowała go “Panna Najświętsza, aby nadal mógł bronić wolnej Ukrainy”. Kiwam głową, mówię, że szacun i w ogóle. Babka w sklepie wywraca oczami i prycha. Koleś cieszy ryja, klepie mnie po plecach i wychodzi, otwierając browara zębami. Dalszą część opowieści znam z ust sklepowej babeczki. Witja był lokalnym pijaczkiem. We wsi miał opinie niezbyt rozgarniętego. Do żadnej roboty nie miał smykałki, do kobiet też nie. Tylko wypić lubił. Snuł się więc na bani po wsi i tak od stakana samogonu do snu w rowie mijał mu czas. Koledzy od butelki niezbyt go dopuszczali do kompanii - ani nie był zbyt silny, ani zbyt przystojny, a bycie miłym, poczciwym i lekko naiwnym w takich klimatach nie wzbudza szacunku. To mu ktoś pieniędzy nie oddał, to ktoś go kopnął, aby zleciał z mostku, jak wracał zimowym wieczorem na chwiejnych nóżkach. Czemu się zdecydował ruszyć na wojnę? Poszedł na ochotnika, gdy po wsi jeździła “komisja poborowa” kilka lat temu. Ponoć poszedł dla pieniędzy, a nie z patriotyzmu. “Witja to wcześniej chyba nie wiedział w jakim kraju żyje, a po ukraińsku to nie bardzo potrafił poprawne zdanie sklecić”. A może po prostu poszedł z nudów? Albo dlatego, że nie cieszyło go życie jakie prowadził i nie miał nic do stracenia?
Na wojnie był ponad rok. Poznał ludzi, nowych kumpli, inny świat. Po raz pierwszy też wyjechał z rodzinnej wsi. Nauczyli go obsługi karabinu i że walczy się za ojczyznę. Że są ideały, za które się umiera. I Witja to kupił. Znalazł cel i sens życia. On, wyśmiewany wiejski pijaczek - został żołnierzem, bohaterem Ukrainy! Dostał nawet order! No i dostał też tym granatem… zyskując sobie tytuł weterana. Witja wrócił do domu. I teraz pęka z dumy. Do listopada chodzi z gołą klatą i prezentuje swój rozszarpany tors. Bo to nim chronił granice! Wywiesił flagę przed domem, obchodzi święta narodowe, wdaje się w dyskusje polityczne. Jeździ do Odessy na jakieś spotkania, odczyty i parady. Uczestniczy też w jakiś terapiach grupowych, z racji na “szok pourazowy”. Nawrócił się, stał się religijny, pomaga w cerkwi, ma tam nawet jakąś fuchę, nie wiem kościelnego czy jak to się nazywa taki, co tam odpowiada za kadzidełka. I jakoś dziwnie kumple przestali się z niego wyśmiewać, a jak któryś raz próbował to zebrał w mordę, a na resztę padł blady strach. Bo to szlag wie na ile taki weteran ma pomieszane w głowie i czy kałacha w piwnicy nie trzyma. A i nieraz dawni prześmiewcy przychodzą po różne rady czy pomoc w wyjazdach “w daleki świat”...

I Witja opowiada wszystkim swoją historię, nawet tym, którzy słyszeli już ją wielokrotnie. Sklepowa znów wywraca oczami. “Diewuszka zrozum. Ty to słyszałaś pierwszy raz, a ja dwusetny!”

Bardzo przewrotna historia.. Bo wydawałoby się, że coś tak strasznego jak wojna - nie może mieć żadnych plusów. Że wojna potrafi jedynie wszystko zniszczyć i odmienić na gorsze. Jednak opowieść o Witji pokazuje, że żaden aspekt życia nie jest czarno - biały. I że nawet dostanie granatem może mieć swoje jasne strony - bo może nadać życiu sens.

Środek sklepu zajmuje biało - brązowa kałuża, która z sekundy na sekundę ulega powiększeniu. Lody! Te, które trzymam w ręce! Trzy lody, kropla po kropli, opuszczają swoje przytulne papierki z misiem i strużką błotnistej mazi zalewają podłogę… Żar się leje z nieba, wnętrze sklepu jest duszne i nagrzane popołudniowym słońcem. A ja tu stoję w nim od pół godziny! Sprzedawczyni przynosi mi wiaderko. “Wywal je tutaj, nic się nie martw. Zaraz pościeram. To moja wina, ja cię zagadałam. Wybierz sobie nowe lody”.

W miejscowości są też kolorowe mozaiki przedstawiają różne scenki rodzajowe z życia radzieckiego człowieka.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Już myślałam, że nazwa ulicy też jest z mozaiki ułożona - z daleka to tak wyglądało... ale to chyba jednak tylko napis farbą...

Obrazek

Gdzieś w rejonie tej wioski natrafiamy też na pomnik - bardzo ekspresyjny!

Obrazek

cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1874
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Dziś szukamy ruiny młyna. Duży, trzypoziomowy budynek. Wprawdzie bez dachu, ale o nadal solidnych murach. W tym rejonie na początku XX wieku powstało sporo młynów wodnych. Z czasem one upadały, nie służyła im ponoć radziecka władza i kolektywizacja, a najbardziej je dobiła elektryfikacja wsi - wtedy stały się zupełnie nierentowne. Najdłużej działał ten, który odwiedzamy - w Lupolowym. Pracował do początków lat 80 tych, gdy ostatecznie zamknięto go w wyniku pożaru. Od tego czasu jest malowniczą ruiną dodającą uroku nabrzeżom rzeki Południowy Buh.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Od strony rzeki wszystko urokliwie zarasta buszem pnączy i krzewów.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Cieniste wnętrza...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A kuku!

Obrazek

Budynek wypełniony jest szumem wody, przelewającej się przez tamy i różne kamulce z dawnego wyposażenia.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


W oddali zabudowania wioski Lupolowe.

Obrazek

Miejsca na biwak szukamy po drugiej stronie rzeki, za wioską Krasneńkie. Mijamy cerkiew, którą zrobili chyba ze zwykłej chałupy!

Obrazek

A tak widać stąd ruiny młyna!

Obrazek

Brzegi są tu bardzo ładne i jakieś takie przyjazne - pagórki, skałki, zarośla, powykręcane drzewa i słoneczne polanki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tylko o drewno ciężko. Gdy takowego szukamy znajdujemy… bunkry! ;) A przynajmniej takie coś z betonu, zadaszone. Ni to rura, ni to planowany przepust dla wody pod drogą?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ognisko, żaby, cykady, wodne ptactwo… I my... W blasku płomieni i promieni zachodzącego słońca :)

Obrazek

Obrazek

Wczesnym porankiem snują się mgły… Uroki porannych kibelków biwakowych! :)

Obrazek

Obrazek

Godzinę później już słońce oświetla nadrzeczne skałki. Rzeka się wije, a my odkrywamy wyspę! Z dnia na dzień wszystko robi się coraz bardziej kolorowe.. Cóż… koniec września zobowiązuje!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1874
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Powoli i sporymi zakosami, ale jednak wracamy już w stronę domu. Aby droga się nie dłużyła i nie była tylko nudnym i męczącym napierdzielaniem przed siebie, starami się zawsze znaleźć po drodze coś do pozwiedzania. Coś na otarcie łez, aby takiemu powrotowi nadać obraz wciąż trwających wakacji.

Jednym z takich miejsc, jakie sobie upatrzyliśmy na powrót, jest Kanion Buki. Kabaczek oczywiście od razu zaczyna bardzo protestować, że nie absolutnie i ona tam nie pojedzie. No bo skąd może pochodzić taka nazwa? Kto może mieszkać w takim wąwozie? Sprawa jest jednoznaczna i ewidentna - Buka!

Obrazek
kadr z filmu Muminki "Zimowe ognisko"

Kabaczę nawet do Buki na ekranie podchodzi ostrożnie i z dystansem (ostatnio prosi o przewijanie odcinków ;) ) a tu nieźle się wkręciła, że ową Buke spotkamy naprawdę… ;) Dni są ciepłe… mam nadzieję, że żadnego wieczora nie poczujemy lodowatego powiewu i echo o zaśpiewie “uuuuuu” nie będzie się niosło wśród skał ;) Bo chyba wtedy sama będę spinkalać do busia ;)

Kanion Buki jest miejscem dosyć nietypowym dla środkowej Ukrainy. Miejscowa rzeka Górski Tykicz wąskim korytem wpływa pomiędzy całkiem spore skałki. Miejsce to jest w zasięgu jednodniowej wycieczki z Kijowa, więc (jak można się spodziewać) w wolne dni można tu ulec zadeptaniu. Takie miejscowe Błędne Skały. Miejsce, żeby przyjechać z rodziną na piknik, z dziewczyna na romantyczny spacer, zrobic sobie selfi czy zapalić ognisko… A no właśnie.. A jednak porównanie z Błędnymi Skałami było trochę nietrafione. Bo być może stan pogłowia spacerowiczów będzie porównywalny, ale tu można spać w namiocie, ogniskować, wspinać się na skałki, pływać kajakiem czy wjechać autem na sam urwisty skraj wąwozu.

My mamy trochę szczęścia - trafiamy tu we wrześniu, w środku tygodnia i w dosyć wietrzną, pochmurną pogodę. Ludzi i tak jest więcej niż przywykliśmy na plażach pod Odessą, ale dramatu nie ma.

Okolica jednak “okapuje” turystycznym zagospodarowaniem. Wszędzie wiszą ogłoszenia “wynajmę pokoje”, “sprzedaż drewna”, “wycieczka z przewodnikiem”, “kurs wspinaczkowy”. Wielkość parkingów jest również nieproporcjonalna do niewielkiego skądinąd kanionu..

Miejsce rzeczywiście jest obiektywnie ładne, zwłaszczą uroku dodają mu jesienne kolory roślinności.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na dnie wąwozu zobaczymy malownicze ruiny, pozostałości po wodnej elektrowni (ponoć była to pierwsza tego typu elektrownia na Ukrainie). Niestety, stąd gdzie jesteśmy, nie mamy jak do niej zejść. Przed nami pionowa skarpa i co najważniejsze - jesteśmy po złej stronie rzeki ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na dnie wąwozu wprawdzie jest jakaś mostopodona konstrukcja - bardzo fikuśna, ale średnio funkcjonalna. Nie wiem w jaki sposób należy jej używać? A może to jakiś “małpi gaj”?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Próbujemy potem jakoś naokoło dojechać do ruin elektrowni, ale zaczyna nas wodzić jak na bagnach w mglistą noc ;) Więc wychodzi tak, że elektrownie podziwiamy jedynie z wysokości przeciwległej skały.

Kawałek dalej stoi budynek dawnego młyna wodnego. Widziałam w jakiejś relacji jego zdjęcia jak był opuszczony, teraz go chyba częściowo odbudowano.

Obrazek

Zabudowania samej miejscowości są też dosyć przyjemne dla oka… Miejscowe pomniki…

Obrazek

Obrazek

Albo to co z nich zostało… urwali tylko łeb… ;)

Obrazek

Ktoś przeczyta???

Obrazek

Sklepy czy lokalny PKS…

Obrazek

Obrazek

Dom kultury z dawnych lat…

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wyłaniające się z płowych łąk chałupki….

Obrazek

Szukając biwaku (a mamy kilka namiarów) trafiamy na cmentarz, gdzie kończy się droga, dwukrotnie na zamknięty szlaban, a dwa razy mapa twierdzi, że powinno się jechać dalej - a są tam jedynie krzaki, albo co gorsza urwisko. Kawałek dalej, widzimy, że droga znów pojawia się na krawędzi wąwozu, więc istnieje prawdopodobieństwo, że kiedyś ona istniała - tylko przy jakiejś okazji zjechała w dół i już tam została na dobre ;)

W tych poszukiwaniach pakujemy kilka razy busia w niezbyt przychylne dla niego miejsca (grzęzawiska, koleiny na pół metra czy przechył tej wielkości, że rozważamy już posadzenie kabaka za kierownicą i przewieszenia nas we dwójkę + co cięższych bagaży po przeciwległej stronie auta. Ostatecznie znajdujemy fajną dolinkę, w miejscu gdzie kanion nieco odsuwa się od rzeki. Miejsce dzielimy jedynie z obłapującą się parką z czarnego suva, którzy posiadają kijek do selfi długości chyba 20 metrów. U podstawy to ustrojstwo jest grube jak solidne drzewo, a potem się rozkłada, rozkłada i stopniowo cienieje. Na samym końcu przymocowali telefon, ale wiatr im targa tą konstrukcją tak mocno, że mam wątpliwości, czy jakiekolwiek zdjęcie wyjdzie ostro… Pewnie mnie pokarało za te myśli - bo zrobiłam 3 zdjęcia, z ręki, bez żadnego kija - i wszystkie się rozmazały.. Acz trzeba przyznać, że patent ciekawy! Takie “selfi” to ja bym sobie też chętnie zrobiła! :)

Podczas gdy parka ochoczo podskakuje wokół słupa szczerząc zęby, machając rękami i wyciągając pyski ku górze, kabak zaczyna wznosić okrzyki! “To Hatifnatowie! Oni czekają na burze!” Wskazując na przymocowany na kiju telefon: “to barometr! Na pewno dziś będzie burza a oni będą świecić!”.

Tak było w Muminkach. Dokładnie tak.

Obrazek
kadr z filmu Muminki "Na bezludnej wyspie"

To niesamowite jak Muminki cały czas nam towarzyszą. I to nie jako wspomnienie obejrzanego filmu - one żyją pośród nas. Do tego doszło, że nawet mnie Muminki już śnią się po nocach ;)

Ściany wąwozu - tutaj nieco odsunięte od rzeki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

I sama rzeczka - na tym odcinku nieco zabagniona.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ciepłe barwy wieczora..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

P.S. Buka do nas jednak nie przyszła ;) Może spaceruje tu wyłącznie zimą???



cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1874
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Wracamy nieco inną drogą - przez Białą Cerkiew, Skwyrę, Ryżyn, Ljubar. Droga nieco dłuższa, bardziej wyboista, ale o wiele mniej zatłoczona. I przez to o niebo sympatyczniejsza. Tak jak trasa przez Chmielnicki, Winnice - to jakaś masakra, ciągle z tirem na d… - tu to istna sielanka!

W jednym z miasteczek mijamy taką mozaikę. "Nie dla wojny"... Aż się zatrzymujemy, aby się przyjrzeć. Z jakich czasów pochodzi ten malunek i napis? Sposób wykonania sugeruje twórczość z radzieckiej epoki. Acz i teraz by pasował... Przestał sobie zapomniany na skwerku kilkadziesiąt lat, by znów stać się aktualnym?? Niestety współcześni nie zrozumieli przesłania...

Obrazek

Mijamy też inne, kolorowe, mozaikowe elewacje na blokach…

Obrazek

Miga nam cmentarz z nagrobkiem gościa, który chyba lubił jeździć na skuterku.

Obrazek

Wieczór zastaje nas w okolicach miasteczka Hryciw.

Obrazek

Zjeżdżamy w boczne drogi, w stronę wypatrzonego na mapie zbiornika wodnego na rzece Homora (Khomora?)

Klucząc po polach, pastwiskach i rozwaliskach pokołchozowych, udaje się trafić na dosyć przyjemne miejsce między wioskami Korpyliwka i Mykulin. Łagodne wzgórza, majaczące w dole rozlewiska i zdecydowanie przez kogoś zamieszkane skarpy. Ciekawe czy to owady czy ptaki? Nic stamtąd nie wylatuje, a pomysł kabaka, żeby podziubać patykiem również nie wydaje się nam zbytnio trafiony ;)

Obrazek

Obrazek

Wygląda jak skalne miasto w miniaturze!

Obrazek

Na biwak stajemy przy zagajniku pełnym pachnących sosen.

Obrazek

Idziemy się przejść - zobaczyć czy z drugiej strony kępy przypadkiem nie ma ładniejszego miejsca na nasz biwak? Miejsce może i jest ładniejsze, ale… jest zajęte. Poza tym tak jakoś dziwnie jest zobaczyć w terenie miejsce…. ze swojego snu!!! Staje jak wryta z otwartą gębą… Z miesiąc temu mi się to śniło? Albo dwa? Dokładnie taki sam układ drogi, wody, lasu i taka przyczepa wkomponowana pomiędzy sosny. Z komina leci dym. I ta czarna, przypylona kurtka zatknięta na kiju! No żesz to szlag! Zabawnie jest zobaczyć takie miejsce - niby skądeś znajome ;) W moim śnie w przyczepie mieszkał mutant , który, oględnie mówiąc, nie był zbyt przychylnie nastawiony do otoczenia ;) Ja wiem, że to głupie - ale są rzeczy, których jakoś wolę nie sprawdzać ;) Szybki w tył zwrot i zwijam się za nasz lasek. Zwłaszcza, że jest wieczór, a my chcemy tu zostać. Może rano tam jeszcze zajrzymy? ;) (zdjęcia były robione rano, ale zapukać do drzwi i tak się nie odważyłam ;)

Obrazek

Obrazek

Wieczór mija na wpatrywaniu się w blask ognia....

Obrazek

Obrazek

I szum nasilającego się wiatru, który nocą przechodzi prawie w huragan! Myślę, że namiot to by nam na bank porwało! Nawet w busiu, który przecież ma swoją masę, czujemy się jak na huśtawce! Odsuwamy się też nieco od lasu, coby nie stać w obrębie drzew potencjalnie latających ;)

Noc mija spokojnie, tzn. busio nie odlatuje, mutanty nas nie odwiedzają ;)

Wśród stepowych górek, rozlewisk i porannych promieni słońca.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kolejne wioski i miasteczka....

Obrazek

Obrazek

No i dojeżdżamy pod polską granicę, gdzie na biwak zatrzymujemy się na wiatowisku. Straż graniczna nas oczywiście kontroluje i próbuje odwieść od pomysłu noclegu tutaj. Przypuszczamy, że chodzi o to, że wolą nie mieć nocą ekipy, która się kręci w ścisłej strefie przygranicznej. Ale głównie nas straszą zbliżającym się mrozem, oczywiście polecając konkretny hotel w Chyrowie. Dziękujemy za rady - ale zostajemy. Wieczór spędzamy przy kamiennym grillu i faktycznie coraz bardziej buchających kłębach pary z ust…

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W nocy dochodzimy do wniosku, że chłopaki z dobrego serca dawali nam te rady i że niepotrzebnie doszukiwaliśmy się w tym nieuczciwości i drugiego dna.. Busio pokrywa się szronem a okoliczne łąki wyglądają jakby właśnie spadł pierwszy śnieg.. Cóż… we wszystkim można się doszukiwać pozytywów ;) Przynajmniej nie będzie tak bardzo żal wracać do domu.. ;) No i wstajemy dosyć wcześnie, więc i na granicy meldujemy się o całkiem przyzwoitej porze. Odprawa idzie średnio, kolejek trochę jest, no ale tak to tu bywa.. Wszystko idzie zgodnie z planem, póki na odprawie celnej (po polskiej już stronie) nie pojawia się ona. Kobita w wieku nieokreślonym. Babka może nawet niebrzydka, ale z gębą wykrzywioną grymasem wściekłości. Jedna z tego gatunku służbistek, co to praca jest dla nich najważniejsza, bez nich świat się zawali, a jakieś prywatne sprawy czy zainteresowania to niepotrzebne zawracanie głowy. Co to nie ma mowy, aby na coś spojrzała przez palce, machnęła ręką czy zapatrzyła się w płynące po niebie obłoki. Od kiedy nasz wzrok się krzyżuje - wiem, że będą problemy. Są chyba ludzie, którzy nie mogą razem ze sobą przebywać na tych samych dziesięciu metrach kwadratowych, bo coś iskrzy… I to chyba jest jeden z tych przypadków. Od początku wszystko jej nie pasuje, to busio podjechał za blisko krawężnika, a to znowu stoi nieco ukośnie. To drzwi się nie otwierają według jej widzimisie, to znowu ma jakieś problemy z naszymi zasadami pakowania - np. butelki w torbie razem z butami jej się nie podobają! Na widok ilości bambetli łapie się za głowę, a widok skrzyń to przyprawia ją prawie o apopleksje. “Tam może być wszystko!!!!”. Po czym przykłada do mordy jakiś głośnik i tajnymi numerami informuje kogoś, że niedługo “wam ich przyśle”. Mamy więc jechać na kontrolę specjalną. Nie tu na oczach wszystkich i zajmując pas - tylko w specjalnym budyneczku. Hmmmm… miałam już okazję być świadkiem rozkręcania auta na śrubki (w Medyce) i jakoś nawet do tego budyneczek nie był potrzebny. No cóż… Nic nie poradzimy - jedziemy więc pasem ruchu kończącym się wielką bramą oznaczoną numerem 2. Jeden ogromny plus jaki zauważam od razu - to to, że babsztyl zostaje przy okienkach paszportowych.

Ciężka brama zamyka się za busiem, dodatkowo automatycznie zakręca się jakaś jej blokada. No kurde! Busio nawet jakby chciał - to by tej bramy nie staranował! Jakiś koleś pokazuje nam, żeby wjechać na kanał. Wjeżdżamy, wysiadamy.. Obok nas stoi dwóch facetów o bardzo sympatycznych i chyba jeszcze bardziej od nas zdumionych pyskach. Chyba jednak na podstawie tego tajnego kodu przez radiostacje - spodziewali się jakiejś innej ekipy. Kabak od razu przechodzi do konkretów: “Będziecie odkręcać koła?? Bo ja jeszcze nie widziałam busia bez kół!” “A mogę wejść tam na dół???”, “A co to jest?” - ciągnąc za jakąś sprężynę, na końcu której leży coś w kanale o wyglądzie wiertarki. Cóż - nadruchliwość kabacza, na co dzień bardzo męcząca - czasem się jednak przydaje… ;) “A ja chcę siusiu!” Jakoś tak jest, że każde miejsce na świecie poznaję od strony kibli (a od pewnego czasu - mam w tej "pasji" towarzystwo ;) ) Tu jest więc podobnie :)
Kontrolerzy z budynku nr 2, mam wrażenie, że są nieco rozbawieni sytuacją, która zaszła. Zwykle to tu chyba trafiają jacyś groźni przemytnicy. Mają tu czujniki do kontroli promieniotwórczości, kabiny do prześwietlania na kontrolach osobistych i jakieś chemiczne zraszacze, które coś neutralizują, ale zapomniałam już co ;) Trochę nam zaglądają do skrzyń i pod fotele, otwierają ze dwie torby, ale mam wrażenie, że główna ich uwaga jest skupiona na tym, aby kabak nie wpadł do kanału ;) Chyba nie wypada stąd wyjechać szybciej niż po pół godzinie, więc resztę czasu umilamy sobie rozmową.

Ciekawe, że granicę polsko - ukraińską mam przyjemność przekraczać już od ponad 20 lat - ale taki rodzaj odprawy zaliczyliśmy po raz pierwszy. Kolejna przygoda do szufladki pt: “granice” :)

W Polsce już się nie decydujemy na biwak. Nocujemy w PTSMie w Olkuszu.

Obrazek

A na koniec jeszcze ciekawy mural sprzed lat. Człowiek szuka światami takowych, a tu proszę - praktycznie prawie na opłotkach Bytomia! :)

Obrazek

KONIEC
Awatar użytkownika
Sten
prezydent
prezydent
Posty: 169496
Rejestracja: czwartek 13 gru 2007, 18:40
Lokalizacja: Łuh

Post autor: Sten »

buba pisze:Miga nam cmentarz z nagrobkiem gościa, który chyba lubił jeździć na skuterku.
To motocykl i to niemały. Albo Dniepr, albo Ural ...
"Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było."
Beer-o-pedia - Encyklopedia piwa
Awatar użytkownika
Piotrek
Admin
Admin
Posty: 104860
Rejestracja: sobota 28 maja 2005, 00:00
Lokalizacja: ze wsząd
Kontakt:

Post autor: Piotrek »

buba pisze:Ciekawe czy to owady czy ptaki?
Najprawdopodobniej jaskółki brzegówki lub żołny zwyczajne.
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.

Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1874
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Sten pisze:
buba pisze:Miga nam cmentarz z nagrobkiem gościa, który chyba lubił jeździć na skuterku.
To motocykl i to niemały. Albo Dniepr, albo Ural ...
Oooo! No patrz! Kiedys jezdzilismy Uralem z bocznym koszem - ale on wygladal jakos inaczej

Obrazek

Nie wiem czemu ten z nagrobka mi sie ze skuterkiem skojarzyl - jak widac zupelnie nieprawidlowo! Moze przez ta "szybe" z przodu?
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1874
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Piotrek pisze:
buba pisze:Ciekawe czy to owady czy ptaki?
Najprawdopodobniej jaskółki brzegówki lub żołny zwyczajne.
a mysmy sie juz troche bali czy nie jakie szerszenie...
ODPOWIEDZ