Góry pachnące tymiankiem czyli Armenia 2019

O miejscach, które zwiedziliście, o których chcecie opowiedzieć...

Moderator: Moderatorzy

Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1886
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Naszym kolejnym punktem na trasie i celem wędrówki jest Hagarcin. Jest tam klasztorek, który zapewne nam sie nie spodoba, ze względu na swoja popularność. No ale skoro już jesteśmy w rejonie to zajrzymy. Kawałek za Idżewanem mijamy rowerzyste, który wygląda cholernie sympatycznie. Ma dredy takiej długości, że bardzo sie zastanawiam jakim cudem mu sie jeszcze nie wplątały w szprychy. Zamiast sakw rower jest obwieszony różnistymi koszyczkami, z których każdy jest inny. Sprawiają wrażenie jakby koleś sam je sobie wyplatał jak poczuje taką potrzebe. Niektóre wyglądają jakby były z jakiś liści palmowych. Do kierownicy ma przywiązaną czache o rogach tak wystających do przodu, że jedzie i ma przed soba metrową kopie. Chyba juz kiedyś ich "użył", bo jedna "kopia" jest złamana i troche zwisa na bok. Rowerzysta jest spieczony na skwarek - widac nie pierwszy miesiąc pedałuje na upale. Wygląda na człowieka, który miałby co opowiadać przy ognisku. Oczywiście jakby miał akurat na to ochote.

Po drodze do Hagarcin mijamy duzo biesiadek. To chyba dyżurne miejsce, jak ktoś chce zrobić urodziny czy po prostu napić się z kumplami. Niektóre biesiadki są ogólnodostępne. Inne trzeba wynająć - są szlabany i wiszą numery telefonów. Te wynajmowane często wyglądają jak małe domki - solidne wiaty, ruszty, można wesele wyprawić! (co w jednej z mijanych wiat właśnie się odbywa - panna młoda pozuje do zdjęć na stole stojąc na jednej nodze, a w tle przygrywa skoczna muzyka przerywana przez gwizdy i okrzyki rozochoconych biesiadników).

Mijamy też budynek dawnej kolejki linowej. Podobny do tych z Sanahin czy Achtali. Nie wiem skąd dokąd była ta linia? Jedno wiadomo - już jej nie ma... Kurcze, musiało być kiedyś sporo tych kolejek w Armenii. Ciekawe gdzie jeszcze były? Do budynku kolejki dałoby rade wejść (i mieliśmy taki zamiar), ale ostatecznie z tego rezygnujemy. Mimo że drzwi są otwarte na oścież. Budynek jest cały obłożony ulami, a nad nimi wznoszą się roje pszczół. Niesamowity widok! Te pszczoły uciekły? Zwykle jednak siedzą w domkach albo rozpierzchają sie pojedynczo, a nie lecą zwartym szykiem jak jakiś pocisk! Wokół naszych ruin więc lata kilka czarnych, kłębiących się i buczacych kul - jakoś, nie wiem czemu, nieco tracimy chęc na zwiedzanie. Kurde, one mogą to uważac za swoj teren! Może wewnątrz stacji kolejki są barcie?? Nigdzie w zasięgu wzroku nie ma żadnego człowieka, do którego można by zagadać..

Poniższe zdjęcia stacji kolejkowej nie są moje - są z googlemaps. Jak robiłam zdjęcie to jedna pszczoła wlazła mi w obiektyw, a 4 inne usiadły na ręce. Moje zdjęcie więc wyszło totalnie nieostre, a ja jakoś miałam wieksze parcie na przyspieszenie kroku niż na kolejne próby fotograficzne ;)

Obrazek

Obrazek

Hagarcin, jak sie domyślalismy, to miejsce upiorne. Zwłaszcza w wakacyjnym terminie.

Obrazek

Sam klasztorek może i jest ładny, ale otoczka w postaci dziesiątek autokarów i kłębiących się tłumów (wygląda to nieco jak te roje pszczół ;) ) sprawia, że zwiedzamy miejsce dosyć pobieżnie.

Obrazek

Zaczynamy się powoli zastanawiać nad miejscem na nocleg. Można wrócić na biesiadki. Ale jest też opcja pójść dalej. Za klasztorkiem idzie droga w stronę gór. Tuptamy więc nią. Najpierw wije sie przez robaczywy liściasty las i wygląda mało rokujaco na biwak. Ale tam nie spotykamy już nikogo..

Obrazek

W końcu udaje się wyjść na bardziej odkryty i przewiewny teren. Zaczynają sie odsłaniać widoki.

Obrazek

Obrazek

Wybieramy jedną z górek i zaczynamy na nią włazić. Z daleka wyglądała jak równa połoninka, ale z bliska okazuje się być strasznie stroma, o zboczach z kamienistego osypiska, które w kupie trzyma tylko macierzanka i inne suchorośla - o bardzo aromatycznym zapachu. Pniemy sie do góry, ale im dalej - tym wydaje sie to coraz bardziej bez sensu.

Obrazek

Zbocza stają się coraz bardziej skaliste i strome. Już stąd patrząc nie ma wątpliwości, że na szczycie sterczy skałka. Z drogi było widać, że przeciwległy stok tej górki to urwisko. Nie rokuje to za bardzo na rozbicie namiotu. Toperz wyrywa jednak do przodu i powoli mi znika gdzieś za skałkami. Pić mi się chce jak cholera, a cała woda jest w plecaku toperza.. Poza tym czuje bezsens włażenia tu - wywindujemy sie, klepniemy skałke i trzeba będzie schodzić (a raczej zjeżdżać tym piargiem na tyłku). Bo już stąd widać, ze o spaniu to tam nie ma mowy. Trzeba by znaleźć inną górkę, jakąs bardziej plaskatą! Po kiego diabła toperz tak leci naprzód?? No ale nie mam wyjścia i musze za nim iść do góry...

Na szczycie teren troche sie wypłaszcza i łączka przechodzi w rzadki acz mocno cienisty las pełen starych zbutwiałych pni i powykręcanych drzew. Ale podłoże nadal jest nierówne i co chwile noga wlatuje pomiędzy jakies skalne rozpadliny, kamulce i korzenie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jakimś cudem znajdujemy miejsce, gdzie da rade wklinować namiocik między skałe, przepaść a rozłożysty dąb. Zatem tu zostajemy! Jest cudnie! Toperz jednak miał nosa, że go tu tak ciągnęło!

Obrazek

Obrazek

Wokół wszędzie widoki na poszarpane wyższe grzbiety, skały, zwarte kożuchy lasu, a nawet gdzieniegdzie jakieś łachy śniegu sie ostały.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na zboczu zielonej góry widać bacówki. Tam maja chyba owce, acz od czasu do czasu gdzieś po okolicy niesie sie też donośne muczenie krowy. Jednak jest ono jakieś takie dziwne, jakby tubalne. Chyba echo je tak zniekształca? Toperz próbuje mnie wkręcić, że to niedźwiedź ;)

Obrazek

Bacówki na przybliżeniu też się miło prezentują - kopki siana, gruzawiki i wyraźny dowód na to, że to jednak nie misio muczał :)

Obrazek

Nasze idżewańskie zdobycze :) Jedne z pyszniejszych win jakie piłam. Ustępują jedynie naddunajskim domowym specyfikom o kwaskowatym aromacie. A może w winie najważniejsze jest z jakim widokiem go spożywasz?

Jeżyna i dereń. Z lekką domieszką aromatu czubrycy, macierzanki, bacówki i wiatru lipcowych gór...

Obrazek

Obrazek

Wieczorne klimaty...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W nocy budzi nas potworny warkot silnika. W panice wyskakujemy ze śpiworów, a mi się mylą kierunki i próbuje wyjść z namiotu przez ściane bez zamka, a latarka mi się właśnie teraz gdzieś zapodziała. Ale czy to ma jakieś znaczenie, jak i tak zaraz będziemy rozjechani?? Jakby stado ciężarówek pędziło prosto na nas!! Jest to jednak niemożliwe - tu nie ma drogi - a tym, niemal pionowym zboczem to nawet najlepsza terenówka nie podjedzie. Co się okazuje - to samolot. Lecący tak niesamowicie nisko, że brzuchem prawie czochra o gałęzie drzew. Podmuch mało nam nie zdmuchuje namiotu.. Ki diabeł? Czemu on tak nisko leciał?? One tak tu mają w zwyczaju? Zepsuł się i zamierzał sie rozbić na następnej górze? A! Jak na samolot był bardzo mało oświetlony... Dobrze, że się nam w odciągi z namiotu ogonem nie zaplątał ;) W uszach długo jeszcze dzwoni od ryku jego silnika...

Rano idziemy sprawdzić co jest za dębowym laskiem. Otóż jest tam druga polanka. Wieksza, ale pochyła i strasznie muldowata. Kończy ją skałka. Dalej nie ma jak przejść - można tylko zawrócić. W stronę bacówek, podobnie jak z miejsca gdzie spaliśmy, opada w dół strome urwisko. "Polanka" jest określeniem miejsca, gdzie nie ma lasu. Bo ziół jest po szyje lub wyżej. Niektóre zdjęcia zrobiłam podnosząc aparat nad głowe. Albo wspinajac sie na skałke.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

My tymczasem zjadamy śniadanko, dopijamy reszte wina i tuptamy spowrotem.

Obrazek

Dziś, jak sie oczywiście uda dojechać, to szukamy szczęścia gdzieś w górach nad Dilidżanem. Początkowo myśleliśmy, żeby gdzieś dalej iść w te góry tutaj, ale wypilismy już cała wode. A wszystkie źródła jakie znajdujemy po drodze są wyschnięte lub w postaci błota. Krowy to wprawdzie piją, no ale nas jakoś nie zachęca... Więc kupimy wode w Dilidżanie. No i wino! Bo źródeł wina to juz całkiem w tych górach nie ma! :P

cdn
Awatar użytkownika
Piotrek
Admin
Admin
Posty: 105060
Rejestracja: sobota 28 maja 2005, 00:00
Lokalizacja: ze wsząd
Kontakt:

Post autor: Piotrek »

buba pisze:Te pszczoły uciekły? Zwykle jednak siedzą w domkach albo rozpierzchają sie pojedynczo, a nie lecą zwartym szykiem jak jakiś pocisk! Wokół naszych ruin więc lata kilka czarnych, kłębiących się i buczacych kul
https://pl.wikipedia.org/wiki/R%C3%B3jka
Poezja to opisanie uczuć słowami, a świata - uczuciami.
***Unless otherwise stated, my posts are my opinion, not official***
No trees were killed to send this message, however, a large number of electrons were terribly inconvenienced.

Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1886
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

W Dilidżanie zatrzymujemy sie tylko na chwile. Znaczy na zakupy. Plecaki zrobiły sie podejrzanie lekkie, więc sugeruje to, że nie ma co jeść. Pakujemy więc w nie wode, wino, lawasz, ser i kupe lokalnych, aromatycznych warzyw. Z głodu nie umrzemy, ba! czekają nas fajne górskie biesiady przy jadle i napitku. Tylko każdy kij ma dwa końce... Plecaki znów osiągneły mase średnio nadającą sie do noszenia. Najgorsza jest woda! Czy kiedyś wynajdą wode w proszku? ;) A upał jest, więc pić się chce, zwłaszcza jak sie dyma pod góre...

Nasz sklepik położony jest na jakimś peryferyjnym osiedlu Dilidżanu, przy drodze prowadzącej na północ, w stronę gór i leśnych klasztorków, do których dziś kierujemy swe kroki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nieopodal chodnika, gdzie leżą nasze plecaki, grupa dziadków rozsiadła się pod drzewem. Grają w warcaby, popijają kawe. Jeden co chwile idzie w stronę zaparkowanej łady, otwiera maske, coś pod nia dłubie, wzdycha, ociera rękawem pod z czoła, zamyka maske i wraca do poddrzewnej kompanii. Sytuacja powtarza sie (za naszego tam pobytu) z 7-8 razy. O co chodzi??

Większym zainteresowaniem dziadków niż warcamy cieszymy sie my. Niby nie dają tego po sobie poznać, ale cały czas czujemy świdrujący w nas wzrok. Chwile później chyba robią wręcz zakłady ze sobą - czy turystom uda się upchać te 3 siatki zakupów w i tak już opasłe plecaki. "Ty zobacz - po co im tyle wody? Bedą sie nia polewać? Wardawar juz przeciez był!", "Może sie bedą w tym myć? Turyści tacy są, do mnie kiedyś tacy przyjechali - to tylko łazienka i prysznic ich interesowała!", "Ty zobacz, on to chyba wszystko tej dziewczynie da do niesienia", "Ona chyba tego plecaka nie podniesie, będzie go ciagnąć, mówie ci, że tak będzie", "Po nich zaraz ktoś przyjedzie, chyba durny by to nosił", "Ty patrz! Oni maja też wino! Przelewają go do plastikowych butelek, ale spryciarze", "O konserwa im uciekła! sie toczy ulicą! ha ha ha! Złapią ją czy wpadnie pod auto??". KURDE!!!!!! Czuje sie jak aktor w teatrze (albo raczej błazen w cyrku ;), który wystawia sztuczki ku uciesze gawiedzi. Na szczeście udaje sie zapakować plecaki i ogłosić koniec przedstawienia. Nie ma jednak oklasków i prośb o bis ;) Potem jak juz idziemy dalej, uświadamiam sobie, że ta sytuacja była jakaś nietypowa... Dlaczego oni u licha nie rozmawiali ze sobą po ormiańsku?? Tak jak wcześniej, przy warcabach? Wygląda na to, że oni celowo chcieli, żebyśmy rozumieli ich głupie komentarze i sie nimi stresowali?

Suniemy wyboista drogą w stronę górskiego klasztorku Matosavank. Na którymś etapie drogę przegradza szlaban. Fajny odciążnik - zrobiony z felgi?? :)

Obrazek

Dosyć stara tablica. Jeśli ktos potrafi przetłumaczyć - byłabym wdzięczna!

Obrazek

Idziemy przez łukowato powyginany młody las..

Obrazek

Kościółek Matosavank to miejsce naprawde urokliwe. Budynek jest zarośnięty, stare kamienie są wkomponowane w przyrodę, że ciężko stwierdzić gdzie się zaczyna naturalna górka, a gdzie zbudowane ściany.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wyglada to nieco jak jakaś cegielnia?

Obrazek

Obrazek

Oczywiście przy kościele jest miejsce biwakowo - biesiadne. Ech... czemu w Polsce nie ma takiego zwyczaju - aby przy kościołach rozbijać namioty, palić ogniska i robić pikniki??

Obrazek

Obrazek

Fajnie do środka wpada światło przez niekompletna kopułę. Jest kilka pomieszczeń, chaczkary na ścianach, na podłodze. Ściany omszałe, okopcone... zapach tysięcy dawno zgasłych świec unosi się w cienistych wnętrzach.. Patrzą na nas oczy świętych z małych i większych obrazków. Tu nie ma oficjalnego ołtarza. Tu każdy obrazek ma zapewne swoją historie, jakiś odwiedzający go przyniósł i postawił wśród starych murów. Podoba mi się ten zwyczaj, więc i ja zostawiam coś od siebie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Urokliwy krzyż na dachu. Taki z powyginanych gałęzi.

Obrazek

Kolejny klasztorek na naszej trasie to Jukhatavank (tak jest napisane na mapie, nie mam pojęcia jak tą nazwe sie czyta - bo nigdy jej nie słyszałam wypowiedzianej). Po drodze mijamy dużo biesiadek, malowniczo rozsianych po zaroślach.

Obrazek

Niektóre są wyposażone w źródełka, gdzie uzupełniamy wode - bo na trasie od sklepu juz wypiliśmy trzy litry ;)

Obrazek

Sam kościółek okazuje się być dużo bliżej niż się wydawało z naszej, mocno niedokładnej mapy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie jest to może miejsce tak turystyczne jak Hagarcin, ale odludnym również nazwać go nie można. Kręci się jakaś lokalna rodzinka, która z niewiadomych powodów chyba rozlazła się po krzakach, a teraz nie może się pozbierać do kupy. Chodzą więc po okolicy, okrążają stare mury, zaglądają do środka, nikną za drzewami i cały czas potwornie drą japy. Chyba się nawołują. Najpierw pojawia się starsza babka, potem ona oddala się stromym stokiem gdzieś w górę, a jej miejsce zastępuje dwóch nastoletnich chłopców. Potem chłopaki zbiegają w dół, a przychodzi jakiś brzuchaty facet w średnim wieku. Gdy on drze się pod klasztorkiem, gdzieś w oddali słychać, że jakaś babka robi to samo. Każdy z nich zagląda też do reklamówki leżącej przy ławce, po czym ją odkłada w to samo miejsce. Zaglądamy więc potem i my. W reklamówce są zgniłe owoce. Zastanawiamy się już, że może to jakaś gra terenowa, której zasad nie rozumiemy? Gdy ostatecznie Ormianie ze swoimi okrzykami oddalają się gdzieś poza zasięg ich siły głosu, w okolicy pojawia sie pięciu zagranicznych turystów. Wyglądają dosyć ciekawie bo wszyscy są w bokserkach, za to każdy ma na kiju kamerę. I idą od siebie w odległości około metra i każdy coś innego nawija do swojej kamery, śmieje się, kwiczy albo pokrzykuje. Od czasu do czasu zderzają się ze sobą swoimi kijami i wyglada to troche jak walka na szpady. Zabawnie to wygląda z boku, idzie 5 osób i wszystkie jednocześnie bla bla bla, głosem mocno pretensjonalnym - każdy do swojego pudełka. Tworzy to niesamowitą kakofonie dźwięków, bo starają się nawzajem przekrzykiwać. Ciekawa jestem jak to będzie wyglądało na tych ich filmach? Czy każdy z nich jakoś wytnie to barmotanie w tle? Czy właśnie cel jest taki aby ono było?

Na tym etapie troche żałujemy, że w tej kolejności zdecydowaliśmy się odwiedzać klasztorki. Pomysł biwaku pod Jukhatavank nie napawa nas optymizmem (a pod Matosavank byłoby super!) Ale wracać tam? Bez sensu. Spróbujemy wbijać wyżej, w góry. Toperz wypatrzył na drzewie tabliczke - kierunkowskaz. Pisze na nim "capel" - co ponoć po angielsku znaczy "kaplica". Może więc tam gdzieś jest jeszcze jeden, jakiś bardziej dziki klasztorek? Idziemy poszukać. Chyba jeszcze dwa znaki sa pod drodze a potem znikają. Nic "kaplicopodobnego" po drodze nie wypatrzyliśmy. Trudno. Za to odsłaniają się widoki na obłędnie piękne, płowe, trawiaste góry, udekorowane tu i ówdzie skałkami czy budyneczkami bacówek. Godzina jest wczesna.. Cieszymy się, że nie zostaliśmy pod klasztorkami. Cieszymy się, że napakowaliśmy dużo wody.

Z uśmiechem na gębach suniemy więc w strone owych gór i kolejnych przygód, wystawiając pyski ku słoncu i podmuchom wiatru o aromacie łąkowych ziół!

Obrazek

Obrazek

cdn
Awatar użytkownika
buba
inżynier nadzoru
inżynier nadzoru
Posty: 1886
Rejestracja: poniedziałek 18 lis 2013, 20:40

Post autor: buba »

Nasze początkowe ustalenia zakładały nocleg pod którymś z tutejszych klasztorków, ale wydawało nam sie, ze one będą wyżej w górach, dalej od miejscowości, itp. Zatem zmieniamy plany. Na drzewie jest przybita tabliczka "chapel" co ponoć po angielsku znaczy kaplica. Czyli cos tam dalej jest ciekawego. No więc powiedzmy, że owej kaplicy szukamy. Tak naprawdę to szukamy miejsca na namiot na jakiejś górskiej łączce, coby siąść wśród szumu wiatru i przestronnych widoków, wypić wino i na porannym siku zobaczyć malowniczy wschód słońca.

Droga pnie się robaczywym lasem, ale na szczęście ten etap jest krótki i szybko wyłazimy na łączki, a w końcu na rozległe, zielone połoniny.

Obrazek

Mijamy wiate piknikową w miejscu bardzo widokowym. Owa biesiadka:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

I widok, który się z niej roztacza...

Obrazek

Jak okiem sięgnąć sterczą szczyty o różnym stopniu szpiczastości, obłości, nachylenia czy pokrycia skałkami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Stoimy i cieszymy japy. Przed nami morze gór - a my rozważamy, którą z nich wybrać na cel naszej dzisiejszej wycieczki? Czy może ten taki falisty grzbiecik z lewej? Czy może ta górka? taka tłusta? Nie wiemy jak się która z nich nazywa. Nie wiemy dokąd prowadzą wijące się wszędzie wyboiste, gliniaste, serpentyniaste drogi.. Wiemy, że wokół nas jest sporo bacówek i łąk kośnych. Wiemy, że cisze raz po raz przerywa muczenie krowy czy dźwięk gruzawika, który wypełniony po brzegi sianem wraca w dalekie doliny. Gdzieś w oddali silniki zdychają na ostrych podjazdach, piłują, a owce beczą w zagrodach.

Bacówki na dzisiejszej wycieczce w zasięgu naszego wzroku (i zooma ;) )

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wszędzie wokół trwają sianokosy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Takie oto góry nas tu otaczają - z jednej strony nietknięte komercją, a z drugiej strony kompletnie nie nadające się, aby je nazwać dzikimi - bo takimi nie są. Góry zdecydowanie "zagospodarowane", ale kompletnie nie w takim znaczeniu jak to się obecnie rozumie. Mamy mapy, ale ich skala i siatka nadaje się, aby jeździć od wsi do wsi asfaltem. Samo rozmieszczenie górskich klasztorków jest pewną sugestią. Ale my jakos do chodzenia po górach nie potrzebujemy nazw, wysokości i przewyższeń. Nie trzeba nam wyznaczonych tras. W takich miejscach czuć wolność - pójdziemy - o! tam! A tam może spróbujemy zejść. A jak zejdziemy nie tam, gdzie planowaliśmy - to trudno. Dojdziemy do innej wsi albo dojedziemy stopem z sianem. Albo zawrócimy, jak droga zaprowadzi nas nad brzeg wąwozu.. Ot, idealne góry bubowe.. Nie dzikie, nie puste, nie odludne.. Góry pełne lokalnego życia, ale jednocześnie nie rozdeptane tysiącem górskich butów z ostatniej kolekcji mody..

Na cel naszej trasy wybieramy górke obłą, połoninną, która wygląda jak kupa. Kupa siana w sensie ;) Raz po raz przecinamy głębokie koleiny jezdnych dróg. Takie wstęgi zaschnietego błota snują się na wszystkie strony... Ech... mieć tu niwe - a świat by należał do nas! (tzn. póki owa niwa by się nie zepsuła ;) )

A kawałek dalej nasza górka! I zaraz bęc! niespodzianka! to dopiero garbek! Ta góra jest większa niż nam sie wydawało! No i tak będzie jeszcze ze 3 razy.

Obrazek

Góra nas zwodzi i robi sobie z nas jaja! Oddala się i raz po raz pokazuje swoje nowe oblicze..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Drogi jezdne już dawno poszły w inne strony, ścieżki to tu zwykle maja deseń racic i prowadzą do młakowatych wodopojów. Ku bubowym celom pełznie sie po pas, a nieraz i po szyje, w ziołach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ale co to są za zioła! Aromat mijanych kwiatów i suchorośli przypomina nieco tymianek, macierzanke, lawende czy jakieś przyprawy do piernika. Potem dowiaduje się, że głownym współtwórcą aromatu była czubryca. Ni to mieta, ni to cytryna, ni to pietruszka? Widok większości mijanych roslin jest nam niecodzienny, więc wędrówke spowalnia robienie zdjęć każdej wydziwiastej rośliny. To chyba też magia lipca, gdy to wszystko kwitnie i żyje... Wrześniową porą stepowa roślinność była już uschnieta.. Ech... Czuje się jak muminkowy Paszczak, który na widok każdej nowej rośliny woła "ojej, cóż to za okaz" i biegnie z lupą i rozwianym chałacikiem (acz ja lupy nie mam ;) )

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Spomiędzy tego kolorowego i pachnącego buszu uderza dźwięk cykad i innych polnych grajków. Robie dużo zdjęć. Ale zdjęcia okazują się być nijakie. One zawierają jedynie formę wizualną - a to oddaje może 10% emocji chwili i klimatu tego miejsca. Bo widok jest niczym bez zapachu, dźwięku, smaku.. Na zdjęciu nie ma cykady, nie ma pociąganego raz po raz łyku idzewańskiego wina, nie ma ciepłego, aromatycznego wiatru smagającego pysk, który nagle przylatuje znad dalekich, bezimiennych dolin... Ale i tak wale zdjęcia bez opamiętania na prawo i lewo - inaczej jakoś w takim miejscu nie potrafię!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W końcu dołazimy na jakiś szczyt. Stoi tu słup w stylu trianguł i nijak iść dalej, bo dalej to tylko ostro w dół, w czeluście jakiejś pustej doliny. Przed nami kolejne pasmo jakiś obłych i poszarpanych gór. Z naszej mapy wynika, że mają one koło 2.5 tys. wysokości. Ale szlag je wie...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jakieś góry gdzieś bardzo daleko stąd. Zdjęcia pt: "buba bawi sie zoomem w aparacie" ;) Przyblizenia rzędu razy 100.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdzieś w oddali się ostro chmurzy i mruczy burza - znaczy na szczycie nie śpimy ;) Dalej tez nie idziemy. Dochodzi godzina 18. Schodzimy w dół szukając jakiejś dogodnej równej półeczki na namiot, oferującej jednocześnie w okolicy jakieś miejsce kibelkowe, gdzie nie grozi atak latających węży ;) Tu też się rozkładamy z kolacją. Zestaw śniadaniowo - kolacyjny wyjeżdża z plecaków. Lawasz, lokalny podwędzany ser (niestety mocno cieknący i ubogacający swym aromatem wszystko w plecaku, co nie siedzi odpowiednio mocno zawinięte w trzy worki ;) ), pomidory, ogórki, papryczki tak ostre, że trzeba się mocno pilnować aby nie potrzeć oka po takiej kolacji, oliwki z pesteczką z puszki i wino jeżynowe. Z takich jeżyn, co mało od nich nie pękliśmy w wąwozie Lastiver. Brakuje troche herbatki - a tu pewnie można by do niej dorzucić pół łąki. Ale troche boimy się rozpalać Marusie w tym miejscu, o ognisku już nie wspominając. Jest masakrycznie sucho, co w połączeniu z silnym wiatrem i małą ilością niesionej przez nas wody, powoduje, że ochota na herbatkę nieco mija ;) Trzeba będzie przeżyć o wodzie i winie ;)

Gdzieś w oddali, w dole, majączą zabudowania Dilidżanu. Dolinny busz zieloności - i bum! nagle i niespodziewanie wyłaniają sie beżowo - szare wieżowce.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Rozbijając namiot mamy odwiedziny. Taki oto jegomość pcha się nam do środka!

Obrazek

Spanie mamy mocno muldowate, ciężko się ułożyć, zwłaszcza, że jedną z moich muld pod plecami jest całkiem rasowy kamień. Ale wszystkie niewygody wynagradza rozgwieżdżone niebo i poranne widoki!

Namiocik z wieczora:

Obrazek

Obrazek

I w porannych promieniach słońca:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Rano znów wyłazimy na szczyt ze słupem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po drodze znajdujemy malinisko, które zasysa nas chyba na godzine.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Schodzimy tą samą drogą, snując plany powrotu kiedyś w te rozległe połoniny, które nas tu wszędzie otaczają.. Teraz mamy za mało czasu i za dużo innych planów, aby tu wsiąknąć na tydzień... Zwraca naszą uwage miejsce, które nie wiedzieć czemu wczoraj jakoś przeoczyliśmy. Wypłaszczenie na zboczu porosłe wyjątkowo starymi drzewami, o bulwiastych pniach i powykręcanych konarach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Między drzewami są rozrzucone kamienie - ba! wręcz głazy! Gdzie indziej ich nie ma w takim zagęszczeniu. Wyglądaja one nieco jak ruiny jakiegoś pradawnego budynku. W ogóle teren kojarzy sie nieco z jakimś miejscem pogańskiego kultu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek
ODPOWIEDZ